Strony

środa, 26 listopada 2014

Rozdział 25





Nie wychodziłam z pokoju. Nie miałam odwagi. Widziałam, co ze mną zrobili w hangarze. Codziennie przeglądałam się w lustrze i modliłam o to, by wszystko się zagoiło. Nie mogłam wyjść z pokoju, żeby nie wzbudzić podejrzeń klientów hotelu lub po prostu nie chciałam wychodzić, żeby nie spotkać Justina. Co jeśli któregoś dnia, nie będę w stanie mu odmówić? Nie chciałam, żeby widział mnie taką, jaką ja widziałam siebie w tę noc, w której miałam już zniknąć z powierzchni ziemi. Brzydziłam się dotykać ran. Bałam się na nie spojrzeć. W nocy męczyły mnie koszmary, że sączy się z nich krew z ropą, rozrywają się jeszcze bardziej, robiąc się coraz większe. W poprzednie trzy noce budziłam się z krzykiem. Najgorszym momentem było zmienianie mi opatrunków. Bezwartościowa i nieprzydatna - te dwa słowa idealnie określały mnie w tej chwili. Cały czas myślałam o tym, że Mike będzie chciał się mnie pozbyć. Teraz byłam dla niego ciężarem. Dlaczego miałby mnie tutaj zostawić? Teraz mogłam być nikim. Kobiety, które pracują dla Mike’a są przyjmowane tylko ze względu na wygląd. Nie nadawałabym się nawet na sprzątaczkę z tak podrapaną twarzą. Usiłowałam sobie to wszystko jakoś poukładać w głowie. Te trzy dni w tym ciemnym pomieszczeniu były tak wstrząsającym przeżyciem, że nie mogłam sobie przypomnieć dokładnie wszystkich twarzy, które się w nim przewijały. Musiałam napisać Mike’owi raport, a pisanie o tym było równoznaczne z przeżywaniem tego od nowa. Jeśli chociaż przez minutę zapominałam o tym wszystkim, moje myśli znajdowały kolejną minutę, by zacząć snuć się wokół Justina. To również bolało. Nie mogłam wiecznie spać i śnić koszmarów. Mogłam być zła na Justina, ale nie mogłam przestać o nim myśleć. Był jak wrzód na sercu. Czytałam książkę, ale nie skupiałam się na niej zbytnio, ponieważ większą uwagę przykuwał mój mały, złoty wisiorek, który trzymałam w palcach. Często bawiłam się nim z nerwów.
- Co tak chowasz? – zapytał Justin, jak zwykle wchodząc do pokoju bez pukania, kiedy ja w pośpiechu chowałam łańcuszek do szuflady szafki nocnej przy moim łóżku. W krótkiej chwili znalazł się przy mnie i zabrał mi go. W tym momencie zamknęły się za nim drzwi.
- Oddaj mi go! To bardzo cenne.- powiedziałam wściekła, waląc pięściami o łóżko, ściskając prześcieradło palcami.
- Prezent od Mike’a? Trochę za mały. –  zaczął oglądając go pod światło, padające z okien. Tak mnie zdenerwował, że wstałam z łóżka z zamiarem odzyskania mojej własności. Zaskakujące jest to, że nim tu wszedł miałam ochotę zostać w nim już do końca mojego marnego życia.
- No wreszcie. – westchnął, bez żadnego sprzeciwu po prostu położył mi wisiorek na moją wyciągnięta do niego dłoń. Stwierdzenie, że byłam zdumiona, to mało powiedziane. Byłam zszokowana. Zazwyczaj muszę go błagać, by przestał zachowywać się jak dzieciak.  
- Po co ci to było? Czy ty zawsze musisz mnie wkurzać? – syknęłam, wyzywająco patrząc w jego oczy.
- Raz… - zaczął wyliczać radosnym tonem głosu z nutą satysfakcji.- wyglądasz bardzo seksownie, gdy się wkurzasz, dlatego ciągle to robię. Dwa, to był dobry powód by wyciągnąć cię z łóżka i zobaczyć w tej skąpiej piżamie. Trzy, gdybym tego nie zrobił, nie mógłbym zrobić tego… – bez żadnego ostrzeżenia po prostu objął mnie w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował. Tak bardzo za tym tęskniłam. Chciałam tego? Oczywiście, że tak. Jednak cały czas w mojej głowie brzmiało jedno zdanie. Jestem tu tylko po to, by pokazać ci jak bardzo jesteś słaba. Czy to nie wystarczający powód, żeby  w tej chwili ukarać go siarczystym policzkiem? Tak właśnie zrobiłam.
- No tak, to by było na tyle z miłego przywitania.- mruknął do siebie, trzymając się za policzek, który teraz nabrał różowej barwy. Wyglądał tak uroczo, gdyby nie to, że ja mu to zrobiłam, pocałowałabym go w czoło jak małego chłopczyka.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Po prostu wszedłeś tu jakbyś był u siebie, robisz sobie co chcesz i tak znienacka mnie całujesz.  – obróciłam się do niego tyłem, założyłam biały hotelowy szlafrok, bo trochę było mi zimno. Czułam, że Justin mimo woli wpatruje się  we mnie. Czułam jego palący wzrok na moich plecach. Szybko włożyłam wisiorek do szuflady, oparłam się o nią tyłem i czekałam na to, co ma mi do powiedzenia.
- Muszę tobie wszystko wyjaśnić. – odezwał się ponownie, podchodząc do mnie z zamiarem potarcia moich ramion, ponieważ doskonale wiedział, że pod wpływem jego dotyku uspokajam się i robię się miękka ,,gotowa uwierzyć w każde jego słowo.'' Bezczelność.
- Nie zbliżaj się do mnie. – powiedziałam przegryzając dolną wargę ze zdenerwowania. -  Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień. – Cały czas powtarzałam sobie w myślach, że nie mogę teraz mu ulec, miałam być taka okrutna jak on dla mnie. Bez względu na to jak na mnie działał, nie zwracając uwagi na cieniutki, wysoki głosik, krzyczący w mojej głowie, że chciałabym się w tej chwili na niego rzucić. Czy jest jakiś sposób, żebym kiedykolwiek go wyłączyła?
- Ale…
- Wynoś się stąd. Zostaw mnie.
- Rachelle.- powiedział z tym cholernym akcentem moje imię, od którego kręciło mi się w głowie.
- Nic nie mów, po prostu wyjdź.- wskazałam mu drzwi. Spojrzał na mnie ostatni raz z żalem i zrezygnowaniem.
- Mam nadzieje, że już lepiej się czujesz. – dodał tylko półgłosem i wyszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Dlaczego chciałam za nim krzyknąć, żeby wrócił? Bo dałaś mu wplątać się w jego sieć i nie wiesz jak się z niej odplątać. Naprawdę chciałam, żeby przy mnie był. Przecież wrócił, tak jak obiecał. Cały i zdrowy. Szkoda, że przedtem musiał złamać moje serce na tysiące małych kawałeczków. Nie pamiętasz już co powiedział? Wrócił po to, by cię dręczyć. Co jeszcze może zniszczyć? Zniszczył już wszystko i zasługuje na to samo z mojej strony. Wróciłam do łóżka, chwytając książkę, którą przedtem czytałam.


Najgorszą rzeczą, którą możesz zrobić to dać komuś nadzieję, 
ale jest jeszcze coś, co jest gorsze - kochać tak mocno,
że nie da się tego znieść, bez odwzajemnienia.


Poddaje się. Cisnęłam tą książką w szafę. Przysięgam, niczego już w życiu nie przeczytam. Szlag by to trafił. Szlag by trafił ciebie, Justin. Oszaleje przez niego.
 

 
******


Przez kolejne trzy dni pakowano we mnie tyle jedzenia, że na sam jego widok robiło mi się niedobrze. Cały czas ktoś odwiedzał mnie i obdarowywał jakimiś upominkami, które były naprawdę miłe, ale niepotrzebne. Jednak z tych wszystkich wizyt tym, co mnie najbardziej dołowało było współczucie czające się w ich oczach. One powodowało, że chcąc nie chcąc zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę się stało. Wcześniej czułam się jakbym opowiadała historię jakieś innej osoby i po prostu ciężko mi było zaakceptować fakt, że to przydarzyło się właśnie mi. Monique codziennie prawiła wywody na temat tego, jak źle potraktowałam ostatnio Justina. Nadgorliwie przekonywała, żebym z nim porozmawiała. On podobno siedział w swoim pokoju i rzadko z niego wychodził, w co do końca jej nie wierzyłam, bo Monique potrafi czasem wyolbrzymiać niektóre rzeczy, zwłaszcza jeśli miałoby to przynieść za sobą jakieś dobro. Niestety, moja definicja dobra z jej definicją bardzo się różniły. Co do Mike’a odwiedzał mnie, ale tylko raz dziennie. Razem z nim przychodził lekarz i informował nas o moich wynikach badań oraz postępie w gojeniu ran. ,,Uspokajał,’’ że jest gotowy załatwić najlepszego chirurga plastycznego, ale trzeba jeszcze poczekać zanim zdecydujemy się na jakikolwiek zabieg i dać szansę skórze, by sama się zagoiła. Na myśl, że mają coś robić z moim ciałem miałam ochotę zaszyć się w jakiejś dziurze na zawsze i nigdy z niej nie wychodzić. W Internecie bardzo dużo czytałam o trwałych uszkodzeniach skóry, przez co jeszcze bardziej panikowałam.
- Czy ja wyglądam jak potwór? Tylko szczerze. – zapytałam któregoś dnia Scoota.
- Głuptasie, co ci chodzi po głowie… - zaczął się śmiać. – Wszystko się goi, wiesz o tym. – spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, bo unikałam jego wzroku. Stałam na miękkim, białym dywanie, patrząc w okno ściskałam w lewej ręce kubek gorącej herbaty. Miałam na sobie długi, brązowy, bawełniany sweter z długim rękawem i czarne legginsy. Scoot był ubrany w tradycyjny czarny strój do treningów.
- No nie wiem. – mruknęłam powątpiewająco.
- Mike nie zmieni cię w sylikonową lalkę. Nie bój się. Nadal jesteś piękna.- powiedział rzucając we mnie poduszką. Prawie nie wylałam przez niego zawartości kubka na biały dywan. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Właśnie to w nim uwielbiałam. Nieważne jak bardzo było mi źle, on przekazywał mi swój wiecznie dobry humor. Byłby idealnym starszym bratem. Czy on w ogóle miał jakieś problemy? Każdy powinien mieć jakieś problemy. To jest nadzwyczajne jeśli człowiek nie ma na co narzekać. Czasem zastanawiałam się czy jest człowiekiem, ale tylko wtedy gdy za dużo wypiłam.
- Pewnie tylko ty tak myślisz.- westchnęłam.
- Jestem pewny, że nie tylko ja. Wiesz, że nie za wygląd cię kochamy.
- Tak, a za co? – zapytałam z uśmiechem, ściskając poduszkę, którą przed chwilą mnie rzucił.
- Za twój uśmiech, temperament, poczucie humoru, trudny charakterek i okropną wybuchowość, od której można dostać szału. Ach, nie zapominajmy o twoim ciągłym analizowaniu każdej małej rzeczy. Chociaż czasem to się przydaje, detektywie.
- Ty kłamco! – zaśmiałam się.- Dziękuję ci bardzo. Może chcesz zająć moje miejsce? To całe czarowanie, chyba lepiej ci wychodzi niż mi. – usiadłam na łóżku, odkładając kubek na tackę leżącą na stoliku nocnym. Nie mogłam przestać się uśmiechać.
- Teraz to ty jesteś zniewalająco zabawna. Nie, dziękuję, ale wolę trenować ludzi i móc skopać im tyłki.
- W sumie, też dobra rzecz. – przerwałam na chwilę, próbując sobie wyobrazić Scoota jako trenera uwodzenia i szybko pragnęłam o tym zapomnieć. - Jednak nadal mnie nie przekonasz. Wyglądam strasznie.
- Pytałaś czy nie wyglądasz jak potwór, a nie czy wyglądasz strasznie, a ja ci szczerze i uprzejmie odpowiedziałem. Na przyszłość radzę bardziej konkretyzować pytania.- zgrywał się dalej, więc zaatakowałam go poduszką.- Chcesz? To zawołam któregoś z ochroniarzy, może oni się wypowiedzą na ten temat. – kontynuował śmiejąc się.
- Nie. – odpowiedziałam ze śmiechem uderzając go w ramię. – Wiadomo co z Nate’m? – zapytałam, zmieniając temat.
- Nadal go szukają. Nic, jakby przepadł. – odpowiedział, kwaśno się uśmiechając.
- Trochę to dziwne, nie uważasz? – spytałam, przyciągając kolana do siebie.
- Na pewno niedługo go namierzymy.- powiedział ściskając moją dłoń.- Muszę lecieć. Mam kolejną sesję treningową.
- Mike znalazł kogoś na moje miejsce? – spytałam zdenerwowana.
- Nie, ciebie nie da się zastąpić. Ćwiczę z tym nowym… Justinem. To ten, którego tak nienawidzisz? Mogę dać mu wycisk. – Znowu on. Dlaczego? Nie mógł mieć treningu z kimś innym, tylko właśnie z nim i musiał mi o tym powiedzieć? Przecież sama o to pytałaś…
- Nie trzeba. Leć. – powiedziałam, gdy już wstawał.
- Monique kazała przekazać, że wpadnie do ciebie wieczorem.- odparł i wyszedł. Teraz miałam czas, na zbieranie cierpliwości do przetrwania kolejnego kazania.
Pod wieczór dostałam liścik. 



Spotykamy się na sali gimnastycznej. Nie obchodzi mnie to, że nie chcesz wychodzić z pokoju. Kończę trening, a potem idziemy zabawić się w hotelowej restauracji. Nie wymigasz się Rachelle. Nie pozwolę ci gnić w czterech ścianach. Dosyć tego dobrego! Czas wrócić do żywych.

M.
      

Wygramoliłam się ze swoich czterech ścian ubrana w czarną kamizelkę z kapturem i jeansy tego samego koloru. Szłam z pochyloną głową, a gdy tylko weszłam do windy, nie mogłam pohamować odruchu spojrzenia w lustro. Miałam na sobie tonę pudru i podkładu, żeby zakryć rany na twarzy. W czarnych ubraniach wyglądałam jak albinos, gdyby nie to że miałam ciemne włosy i tęczówki. Od mojej matowej twarzy odbijały się tylko wilgotne oczy, które w świetle lamp błyszczały i czerwono jaskrawe usta. Nie wiem dlaczego w ogóle tam idę. Musiałam się przywołać do porządku by nie wrócić z powrotem do bezpiecznego pokoju. Mam się bawić, wiedząc jak wyglądam? W zasadzie miałam zamiar wyrazić sprzeciw i rzeczywiście wrócić, ale Monique przywiązałaby mnie do krzesła barowego, żeby mnie powstrzymać, więc odpuściłam sobie.
- Monique? – zapytałam wchodząc do ciemnej sali gimnastycznej. Dlaczego nikt nie zapalił światła? To ma być jakiś żart? 
Nagle wokoło zapaliły się żółte lampki, podobne do tych, które ludzie wieszają na choinki.
- Witaj Rachelle. – powiedział Justin, wyciągając do mnie dłoń. Widząc mój wyraz twarzy cofnął ją. Zdumiona bardziej jego obecnością, niż wyglądem sali zdążyłam zadać pytanie.
- Co to ma być? –  zaskoczona, otwierając szeroko oczy niekontrolowanie otworzyłam usta. Unikałam go jak ognia od kiedy wrócił i mnie uratował. Jednak on zawsze znajdzie sposób, żeby mnie gdzieś zaciągnąć. Szczególnie w taki sposób, żebyśmy byli sami. Wtedy, gdy naprawdę tego nie chcę. Jesteś tego pewna? Jest najgorszym facetem jakiego znam. Jak można tak wykorzystywać czyjeś uczucia?
- Musimy porozmawiać. - ten ton głosu oznaczał, że rzeczywiście sobie porozmawiamy, a jeśli ja mam coś przeciwko temu, to jego w ogóle nie obchodzi.
- Słyszałam to już. – mruknęłam znudzona, zakładając ręce na piersi.
- Cieszę się, że nie masz nic przeciwko. – mam tyle ,,przeciwko,’’ ile by się nie zmieściło w tej całej sali.
- Dlaczego podpisałeś się jako Monique? – przymknęłam za sobą drzwi. Rachelle, czy ty właśnie wiesz w co się pakujesz? Okrutna, bezwzględna, bez serca, pamiętasz? – powtarzałam sobie, ale gdy na niego spojrzałam zapominałam o tej całej zemście i chciałam być coraz bliżej niego i bliżej… i bliżej.
- A przyszłabyś, gdybym podpisał się jako Justin? – zapytał doskonale znając odpowiedź. Jego imię w jego ustach brzmi chyba najlepiej, co nie zmienia faktu, że nie mogę zwracać uwagi na jego usta. Mogłam się domyślić, że to nie list od Monique! Scoot mówił mi, że ma z nim trening.
- Nie.- odparłam zgodnie z prawdą, spoglądając w bok na ścianę, na której również wisiały lustra, w których odbijały się nasze dwie ciemne sylwetki oświetlane tylko przez lampki.
- Właśnie dlatego.- powiedział, podchodząc do mnie powoli. Przypominał mi drapieżne zwierzę, skradające się do swojej ofiary, ale ofiara była tak głupia, że stała sparaliżowana i nie uciekała. Cholerny uwodziciel.
- Dobra, przejdź do rzeczy. – powiedziałam trochę mniej śmiało, gdy stanął tuż przede mną.
- Boisz się mnie? – zapytał łagodnie, wpatrując mi się w oczy.
- Dlaczego miałabym się ciebie bać? – zapytałam.
- Bo jesteś cała spięta.- To nie strach, to powstrzymywanie się od rzucenia ci się na szyję – pomyślałam, niezdolna wypowiedzieć to na głos.
- Nie boję się ciebie. – tak naprawdę jedyną osobą, której się bałam, byłam ja. Nie chciałam stracić kontroli.
- Pamiętasz co ci powiedziałem na dachu? – po tym zdaniu nastąpiła dłuższa cisza. Spoglądaliśmy sobie w oczy, jak w transie. Jakbyśmy umieli porozumieć się bez słów.
- Jak bym mogła o tym zapomnieć. To jeden z powodów, dla których nie powinno mnie tu być. – westchnęłam po chwili, opuszczając bezradnie ręce wzdłuż ciała. Może starałam się być zimna, bezwzględna, ale moje ciało mówiło co innego. Nie osiągałam zamierzonego efektu. On rozdrapywał mi serce. – Nie wiem, co ja tu robię. Chcesz jeszcze raz zmieszać mnie z gównem?
- Nie. Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć… - przerwałam mu.
- Że jesteś dupkiem i szkoda na ciebie czasu? – dokończyłam. – Idę stąd.- powiedziałam niemiłym tonem.
- Nie pójdziesz, dopóki nie wysłuchasz mnie i nie dokończymy chociaż jednej rozmowy jak normalni ludzie.
- Jak zamierzasz niby mnie zatrzymać? – zakpiłam, idąc tyłem w kierunku drzwi.
- W bardzo prosty sposób.- odpowiedział i delikatnie pchnął mnie na drzwi.  Zdecydowanie, ale nie brutalnie przyparł do nich moje nadgarstki po obu stronach mojej głowy. – I co teraz zrobisz? – zapytał wyzywająco. W jego oczach odbijała się moja twarz.
- Nie wiem, może ty mi powiesz. – przybliżył swoje usta do moich, ale nie zrobił nic więcej. Ze wszystkich moich sił powstrzymywałam się żeby nie ruszyć się nawet o minimetr.
- To było kłamstwo. Nie jesteś nikim. Jesteś kimś… kimś ważnym. – szepnął w moje usta. – Nie jestem tutaj, bo muszę. Jestem tutaj, bo bardzo tego chcę. – dotknął jedną wargą moich ust i patrzył głęboko w moje oczy. – Przepraszam za wszystko, co ci zrobiłem. – jego bliskość i zapach sprawił, że lekko zakręciło mi się w głowie
- Oszukałeś mnie.- odszepnęłam trącając jego dolną wargę moją i odwzajemniłam jego spojrzenie. Byłam po prostu wściekła. Odsunęłam się od niego,  niechcący uderzając w tyłem w drzwi. Widząc to, Justin odrobinę się odsunął i puścił moje ręce.
- Co miałem ci powiedzieć? – zapytał głośno. – Czego oczekiwałaś? Miałem dać ci nadzieję? Liczyć, że będziesz na mnie czekać? Co gdybym nie wrócił? – pociągnął za końcówki swoich włosów i zaczął wymachiwać rękami. Nie wiedziałam, że jest równie zdenerwowany jak ja. Jednak on umiał to lepiej ukrywać.
- Obiecałeś, że wrócisz. – powiedziałam cicho, czując że zbiera mi się na łzy. Nie możesz płakać, nie przy nim! – rozkazałam sobie. Okrutna, zimna i bezwzględna, pamiętasz?
- Wiesz, co zrobił twój kochany Mike? Kazał mi zabić Richarda. Wiesz kim on był? Mike’iem Howardem na całą Europę. – powiedział takim tonem, jakby to wszystko było dla mnie od dawna oczywiste.
- Co to ma wspólnego ze mną? – zapytałam, nie bardzo wiedząc dokąd zmierza.
- Kazał mi go zabić i przywieźć jego głowę. To wszystko miałem zrobić w tydzień. Chciał się mnie po prostu pozbyć. Wysłał za mną pięciu swoich ludzi. Obserwowali każdy mój ruch. Po tygodniu miałem zostać znaleziony w jakiejś ślepej uliczce, pełnej ćpunów. 
Dali im towar za to, że powiedzą policji, że pobiłem się z policjantem. Oczywiście sprawa byłaby na tyle problematyczna dla służb, że niczego by nie sprawdzali. Nikt by o niczym nie wiedział. Fajna śmierć, nie? - Na koniec gorzko się zaśmiał.



 - Obserwujcie go. – krzyknął. 
– Gówno mnie to obchodzi! Macie go obserwować! – był bardzo zdenerwowany,
co oznacza, że coś się skomplikowało. 
On wręcz nienawidzi, jeśli coś nie idzie po jego myśli, 
 ale o tym pewnie wspominałam nie raz.
 Chciałby być doskonały, dlatego nie pozwala sobie na błędy. 
Jeżeli je popełnia zawsze znajdzie winnego.
- Co zrobił? – zadał kolejne pytanie, a złość w jego głosie zaczęła się potęgować. 
– Jak mogliście do tego dopuścić! – tu nastąpiła dłuższa chwila ciszy,
 widocznie ktoś zaczął się tłumaczyć. 
Niespodziewanie coś upadło na podłogę z hukiem,
 przez co podskoczyłam w miejscu wystraszona. 
– Musicie go znaleźć. – odpowiedział bezwzględnie, 
jakby w ogóle nie słuchał, co ktoś po drugiej stronie do niego mówi.
- To już nie jest mój problem. - dodał chłodno i prawdopodobnie zakończył rozmowę.


- Masz mi udowodnić, że nadajesz się do tej roboty. Lecisz sam, masz to załatwić.- Mike podał mu czarną kopertę z jego inicjałami.
 – Jeżeli znów spieprzysz to módl się, żeby to oni cię zabili.



Przez cały czas słuchałam go z zapartym tchem,  każde jego słowo trafiało do mojego serca. Czy mu wierzyłam? Wierzyłam, bo to było całkiem w stylu Mike’a, po co miałby tworzyć taką bajeczkę? – Ten worek obok twojej lewej stopy, to głowa Richarda.- kiwnął głową w stronę czarnego worka na śmieci. Automatycznie odsunęłam się metr w prawo, w głąb sali. – Nie chcesz tego widzieć.- przekonywał, chociaż ja byłam już o tym przekonana bez jego ostrzeżenia. - Dlatego powiedziałem ci to wszystko, żebyś mnie nie znienawidziła.



- Justin? – jęknęłam, szukając w jego oczach 
kontaktu z rzeczywistością.-  Czy możesz wziąć ode mnie to cholerstwo, 
zanim wbije mi się w szyję? – poprosiłam.
 Mimo, że wyrwałam go z jakiegoś transu,
 nadal wydawał się być rozkojarzony. 
Wyprostował się, a po jego oczach zorientowałam się,
 że wraca do rzeczywistości. 
Chyba nieźle go wystraszyłam. Ale dlaczego?
- Przepraszam.- wymamrotał, szybko odsuwając ode mnie broń
 i pomógł mi wstać.
- Z kim rozmawiałeś? – robiło się niezręcznie, 
więc rzuciłam to, co nasunęło mi się na język.
- Z moim partnerem do tej misji.- odpowiedział nie patrząc na mnie
 i zaczął czyścić pistolet.


- To nie było twoje jedyne kłamstwo. Mówiłeś, że Mike przydzielił ci kogoś do pomocy.- przypomniałam sobie, marszcząc brwi.
- Zaczęłabyś wszystko komplikować, żeby Mike dał mi jakieś wsparcie. Mogłabyś pogorszyć tylko sytuację i narazić siebie. – Czy ja jestem aż tak przewidywalna? Może bym to zrobiła, ale nie wiedziałby, że to ja się za nim wstawiłam. Domyśliłby się, nie jest taki głupi. Czasem zdarza mu się zabłysnąć inteligencją. Dlaczego nigdy nie pozwoli sobie pomóc i udaje twardziela? Jego szanse były praktycznie zerowe. Jakim cudem tego dokonał? Miał tylko tydzień… coś mi tu nie gra, ale było jeszcze coś, co męczyło mnie bardziej.
- Więc… - powiedziałam przeciągając samogłoski i robiąc krok w jego stronę. – Wróciłeś tutaj, przeprosiłeś i uważasz, że sprawa jest załatwiona? – zapytałam. Momentalnie go zatkało. Nie wiedział, co powiedzieć. – Mylisz się.- westchnęłam, obracając się w stronę drzwi.
- Rachelle, błagam… Czy ty musisz..- zaczął zirytowany, nie dałam mu dokończyć tej litanii.
- Uważasz, że to w porządku? Gdybyś jeszcze raz miał wyjechać na coś takiego zrobiłbyś tak znowu? Oszukałbyś mnie? –On musi pożałować tego, co zrobił.
- Prawdopodobnie. – odpowiedział szczerze z nutką poczucia winy.
- To znaczy, że nie mamy już o czym rozmawiać. – gdy chciałam się odwrócić, chwycił mnie za dłoń. Jego dotyk był jak porażenie prądem. Spojrzałam na niego speszona.
-  Nie uciekniesz mi znowu. – powiedział zdecydowanie. – Nie pozwolę na to. Wiem, że teraz ci zależy. - Kciukiem pogłaskał mój prawy policzek, zmazując nadmiar pudru i podkładu. Wiedziałam co zamierzał zrobić. Czułam to. Oboje w sumie na to właśnie czekaliśmy. Mogłam się oszukiwać ile chcę, ale wiedziałam, że na pewno do tego dojdzie w chwili gdy postawiłam pierwszy krok przez próg tych drzwi i zorientowałam się, że jest w sali. Wyglądam koszmarnie, a on właśnie chce mnie pocałować.– Nie musisz tego ukrywać. Wyglądasz pięknie, nawet z nimi. Zagoją się. – powiedział, jakby czytał w moich myślach. Uśmiechnęłam się smutno. W pomieszczeniu zrobiło się jakoś gorąco. Jakby ktoś w jednej sekundzie, odkręcił wszystkie kaloryfery naraz. Jednak to ciepło biło z wnętrza mnie i stojącego przede mną przystojnego chłopaka. Ujął moją twarz w swoją lewą dłoń i położył mi ją na policzku. Spojrzał na mnie uważnie, kontrolując czy za chwile nie będę miała ochoty kolejny raz go uderzyć i widząc całkowite poddanie się w moich oczach przybliżył swoje usta do moich. Wtedy ja pierwsza go pocałowałam długo i namiętnie, na koniec przygryzłam jego dolną wargę. On delikatnie kontynuował, jakbym miała zaraz się rozsypać w jego dłoniach. Pod wpływem nagłego impulsu chwyciłam za końcówki jego włosów i przybliżyłam jego głowę bardziej do swojej. Odczuwałam wszystko intensywniej, mocniej. Dodałam mu tym odwagi. Justin przestał martwić się, że coś mnie zaboli i objął mnie ramieniem, przyciągnął do siebie wsuwając mi język między usta. Rękoma majstrował przy mojej zapiętej kamizelce i nie mógł rozpiąć suwaka drżącą jedną ręką. Druga dłoń natomiast kierowała się w kierunku mojej prawej tylnej kieszeni.
- Justin, zatrzymaj się. – wymamrotałam, odrywając się od niego. Spojrzałam na jego twarz, która teraz wokół ust miała rozmazaną całą moją czerwoną szminkę. Dlaczego on w każdej sytuacji wygląda tak perfekcyjnie? 
 – Co jeśli ktoś wejdzie? – spytałam nagle. Spojrzał na mnie zdezorientowany, po czym po chwili zrozumiał i odpowiedział.
- Wszyscy są na górze w sali konferencyjnej. Mike zwołał zebranie. Na tym piętrze nie ma nikogo.- powiedział znowu mnie całując. Nie dał mi nawet chwili, żebym mogła odetchnąć.
- Nie powinieneś tam być? – zapytałam, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej i niechętnie go odpychając. Westchnął głęboko, czułam to przez materiał jego czarnej koszulki i z politowaniem spojrzał na mnie.
- Powinienem, ale jestem tutaj. Masz jeszcze jakieś pytania? – powiedział rozpalony.
- Żadnych.- odpowiedziałam, czując znowu jego usta na swoich. – Poczekaj! – zawołałam niewyraźnie przez jego usta. Zrezygnowany i zniecierpliwiony, znowu obdarzył mnie swoim spojrzeniem.- No co! Drzwi są dobrze zamknięte? – zapytałam, po chwili oboje zwróciliśmy wzrok na niedomknięte drzwi.
- Mam to gdzieś. Chodź tu.- powiedział rozkosznym głosem, a w moim brzuchu aż zadudniło od narastającego napięcia.
- A ja nie. – sprzeciwiłam mu się. Odsunęłam się od niego, bo w ogóle mnie nie słuchał, skupiony na tym, żeby jak najszybciej pozbyć się mojej kamizelki.
- Okej, chcesz zamknięte drzwi? – zapytał, na co kiwnęłam głową na ,,tak’’. Rzucił się na mnie i całował gwałtownie. Jego ręce wędrowały w górę i w dół moich pleców. Szedł przodem w kierunku drzwi ani chwili  nie odrywając swoich ust od moich. Przytuliłam go mocno, oddając pocałunki. Kiedy poczułam jego obie dłonie na moich pośladkach, oplotłam go ciasno nogami. Szedł zdecydowanym krokiem, w ogóle się nie chwiejąc, jakbyśmy robili to już latami. Czułam jak mięśnie jego klatki pracują. Z całej siły kopnął drzwi. Zamknęły się z hukiem. Następnie podszedł do małego stolika, na którym stały butelki z wodą mineralną. Posadził mnie na nim, przewracając i zrzucając kilka z nich z blatu, które potem przeturlały się na drugi koniec sali. – Zadowolona? – zapytał, sapiąc.
- Tak. – powiedziałam i położyłam się na stole, przez co podwinęła mi się czarna koszulka i ukazała kawałek mojego brzucha, co nie uszło uwadze Justina. Odsłonił mój brzuch i zaczął całować każdą z odkrytych ran. Następnie pochylił swoją twarz nad moją i znowu wrócił do soczystych i namiętnych pocałunków. Dłońmi dotykał moich bioder i piersi, po czym ścisnął je. – Justin? wyszeptałam, gdy zajął się robieniem malinek na mojej szyi. – Justin? – powiedziałam normalnym głosem, co też nie podziałało. Był tak bardzo zajęty, tym co teraz robił, że nawet mnie nie słyszał. – Justin!? – krzyknęłam.
- Co? – zapytał. – Mam pootwierać okna? – zaśmiałam się na jego pytanie.
- Nie, idioto. Wiesz, że dzisiaj nie możemy zrobić wszystkiego? – upewniałam się. Na ramionach i nogach nadal miałam bandaże i poważniejsze obrażenia niż jakieś tam zadrapania i siniaki.
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.- odparł niewinnym głosem, podciągając moją koszulkę do góry. Był cały rozczochrany. Podejrzewam, że ja mu to zrobiłam.
- Justin, nie.- powiedziałam stanowczo i odsunęłam jego rękę w dół, kładąc na niej swoją dłoń. Justin wykorzystał to i zajął się moim guzikiem od spodni. – Czuję co robisz i to też mi się nie podoba.
- Właśnie o to mi chodzi.- odezwał się łobuzersko.
- Tak właśnie przypuszczałam. – powiedziałam, odsuwając jego rękę. Spojrzałam na jego pełną ekscytacji twarz i zaczęłam się śmiać.
- O co ci chodzi? – zapytał, chwytając mnie za biodra i podnosząc do góry, żebym usiadła.
- Wyglądasz fantastycznie. – prychnęłam. Justin odwrócił się w kierunku luster.- Masz na sobie połowę mojego makijażu.- śmiałam się bo wyglądał komicznie, ale nadal uroczo.
- Mówiłem, że tego nie potrzebujesz. – powiedział, wycierając twarz ręcznikiem, który leżał na pobliskiej ławce. – Trzeba z ciebie zmazać to całe cholerstwo.- powiedział, lekko mnie całując.




_______________________________

Pisałam ten rozdział przez trzy noce. 
Spałam dzisiaj trzy godziny. 
Było mi bardzo ciężko pisać
ten rozdział, ale mam nadzieje,
że po wszystkich poprawkach
chociaż Wam się spodoba!
Miałam to zepsuć, ale stwierdziłam,
że należy wam się takie zakończenie. ;p
Dziękuję za Wasze wsparcie, 
komentarze były naprawdę miłe.
(łącznie z groźbą, że mnie ktoś znajdzie xD) 
Wpadaj kiedy chcesz ;p hah 


Bardzo wam dziękuję naprawdę.
Przypominam o zwiastunie, liście informowanych i twitterze
na który możecie, pisać, pytać i marudzić ;) 
Przypominam, że potrzebuje Waszej pomocy!
Rozsyłajcie bloga i komentujcie,
to tylko kilka sekund, a 
możecie uszczęśliwić jedną okropną pisarkę. ;p 
Wasze zaangażowanie jest dla mnie porządnym kopem 
w tyłek, by wywiązywać się z obowiązku
dodawania rozdziałów na czas.
Kocham Was! ;) 











 Ta piosenka pomogła mi wczoraj nie zasnąć,

więc zasłużyła na to, by tutaj się znaleźć. xD

Życzę wam miłego weekendu, 

(bo czekam na niego z utęsknieniem),
żegnam się z Wami i idę spać. 
Dobranoc!  








Do następnego rozdziału!  :* <3



Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje,
napisz komentarz.


ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCHZWIASTUN | KONTAKT

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 24

   

Stałam jak wryta w podłogę. Ze strachem patrzyłam na jego rozbestwioną twarz. Za nim stało czterech umięśnionych mężczyzn, których ręce z pewnością potrafiłyby zmiażdżyć mi kości. W oczach Slade'a wybuchały iskry satysfakcji. Wiedziałam, że jest okropny, ale teraz nienawidziłam go jeszcze bardziej. Miałam nadzieję, że rozdział tej misji jest zamknięty. Skąd on do cholery wiedział, gdzie jesteśmy? Zmierzyłam go najbardziej morderczym wzrokiem, bo tylko na tyle mnie było stać i rzuciłam się w stronę tylnego wyjścia domu. Nie moi drodzy, moje życie to nie jest film, nie pójdę na górę tak jak każda dziewczyna w opałach i nie będę się zamykać w łazience, jakbym miała jakieś wątpliwości czy trzech złych facetów może roznieść drzwi jednym kopnięciem. Nie miałam przy sobie broni. Jev stał już przy drzwiach i mi je otwierał. Zebrałam tyle sił w sobie ile potrafiłam, żeby sprintem pobiegnąć w głąb lasu. Co jakiś czas sprawdzałam, czy Jev za mną nadąża. Nie mógł przecież mi dorównać po urazach jakie doznał ostatnio na misji. Na chwilę zwolniłam, żeby mnie dogonił i zaczerpnęłam przy okazji tchu.
- Gdzie jest Nate? - zapytałam sapiąc, zgięta w pół z dłońmi na kolanach.
- Ja... Nie mam pojęcia. Może pobiegł w drugą stronę. Pobiegłem od razu za tobą.- odpowiedział dusząc się. Usłyszałam szelest liści. Już nas doganiali. Kiedy miałam coś powiedzieć, ktoś rzucił się na mnie od tyłu. Silną ręką przyciskał mi twarz do brudnej i wilgotnej ziemi. Usłyszałam szyderczy śmiech, którego właścicielem nie mógł być nikt inny jak tylko Slade. 
- Jestem zaskoczony, że tak łatwo zabrać Howardowi jego ulubioną zabaweczkę. Wiedziałem, że nie trudno cię złapać, ale myślałem, że on będzie bardziej pilnował swoich skarbów.- przerwał, śmiejąc się.- Pokaż mi jej twarz.- powiedział chłodno, a mężczyzna, który cały czas mnie trzymał, mocno pociągnął mnie za włosy wyrywając część z nich.
- Dupek.- syknęłam wściekła i spojrzałam na Jeva, którego obezwładniało dwóch innych mężczyzn.
- Jesteś taka zawzięta. Pokłady twojej energii kiedyś się kończą? – postanowiłam zignorować jego pytanie i zaczęłam zadawać pytania.
- Jak nas znaleźliście? – grałam na zwłokę, wiedząc że czas jest jedynym, co mogłoby nas teraz uratować.
- Od miesięcy śledzimy każdy samochód wynajęty przez Howard Company.- wyjaśnił zadowolony.
- Mike będzie tutaj za pięć minut i nie przegapi okazji, by pokazać wam kto tu rządzi! Jeśli chcesz zyskać choć kilka dodatkowych z ostatnich godzin swojego życia, radzę zacząć już teraz uciekać w kierunku Grenlandii. – zaczęłam blefować, mając nadzieję, że Nate już wezwał pomoc i zaraz się tu zjawi.- Nie lubi zimnego klimatu.
- Jesteś taka urocza, ale traci mi się cierpliwość. – mówił irytującym głosem, sztucznie się uśmiechając. – Założyć jej worek na głowę i do samochodu, a tego tam zapakować na tyły w bagażniku. – jego pomocnicy pokiwali głową na znak, że zrozumieli polecenie. To była ostatnia szansa.
- Slade, czekaj! – wrzasnęłam w stronę jego odchodzących pleców znikających w ciemności.
- Czego chcesz, księżniczko? – zapytał obracając się. Co oni mają z tą księżniczką? Gdybym tylko uwolniła się od tego śmierdzącego potem oprycha…
- Zostaw Jeva. Chciałeś mnie, masz to czego chciałeś. On nie jest ci potrzebny. – powiedziałam, ciężko oddychając.
- Mógłbym to zrobić, ale jedna zabawka więcej to lepsza zabawa. – zatarł ręce.
– Już nie mogę się doczekać.



******



Nie wiem kiedy straciłam przytomność, ale byłam niemal pewna, że czymś mnie odurzyli. Znajdowałam się w jakimś pustym magazynie. Poznałam to po zapachu stęchlizny i gipsu, który zapewne sypał się ze ścian. Wreszcie rozwiązali mi oczy. Powstrzymałam odruch, żeby zasłonić je przed rażącym światłem żarówki zawieszonej na drucie. Szarpałam się z nimi kiedy kazali mi usiąść na krzywym drewnianym krześle. Moje ręce przywiązano do oparcia krzesła. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jev siedział po drugiej stronie na podłodze, kilka metrów ode mnie ze spuszczoną głową. Jego nadgarstki były przytwierdzone łańcuchami do ściany.
- Jev! Żyjesz? – szepnęłam, kiedy zostawiono nas samych. Chłopak powoli podniósł głowę.
- Rachelle...- wysapał wyczerpany. Ciężko unosiła się jego klatka piersiowa. Pobili go, jego twarz wyglądała okropnie. Było na niej pełno krwi. Chciałam podejść do niego, otrzeć ją z jego twarzy, ale byłam bezsilna.
– Gdzie jest ten sukinsyn? – powiedziałam do siebie przez zęby. Na skrzypienie starych metalowych drzwi przeszły mnie ciarki. Obcy mężczyzna zdecydowanym krokiem podszedł do mnie. Zmierzyłam go wzrokiem. W dłoni trzymał bat.
- Jesteś ładna. Szkoda tej pięknej buźki.- spojrzał na mnie uważnie, a ja obdarzyłam go czystą pogardą.- Ha, zadziorna. Szef lubi takie. Wielka szkoda.- westchnął, po czym zadał mi pierwszy cios. Wrzasnęłam z bólu. Czułam jak bat rozdziera mi skórę. Zdjął mi bluzkę i zaczął ranić moje plecy. Jev krzyczał do niego, ale ten nie reagował nawet na jego prowokacje. Dwa lata temu nie wiedziałabym jak to jest stanąć twarzą w twarz z katem. Z każdym uderzeniem usiłowałam się przekonać, że boli mniej. Wiedziałam czego się spodziewać. To jest prawdopodobnie mój koniec. Nikt mnie tu nie znajdzie. Stawianie się im było bez sensu. Po jakimś czasie przestała mi przeszkadzać krew z nosa spływająca do moich ust. Przyzwyczaiłam się do niewyraźnych kształtów migających przed moimi oczami. Zaczęłam nawet je w jakimś stopniu odróżniać. Bardzo bolała mnie głowa od licznych uderzeń. Policzki miałam całe zaczerwienione – byłam tego pewna, bo czułam jak mnie pieką. Nie płakałam. Wkrótce moje mięśnie były wiotkie i czułam się lekka. Nie czułam już bólu, ale mężczyzna wciąż zadawał mi kolejne uderzenia.
- Zapytam ostatni raz. Co sprzedaje twój szef i jaka jest receptura tego świństwa?
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie dzieli się ze mną tą wiedzą.- stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli nie dodam: ,,A gdybym nawet wiedziała, nie powiedziałabym wam.’’ Tym razem Bóg mnie wysłuchał. Ciosy były na tyle silne, że z szoku i agonii szybko mdlałam.  
Nie wiem ile tu już siedziałam. Czasem budziłam się jak przychodziła pewna kobieta i wlewała mi wody do ust, a potem zapychała je jakąś obrzydliwą papką. Za każdym razem kiedy chciałam wypluć to paskudztwo dostawałam w twarz, a później traciłam przytomność. Byłam osłabiona. Wracałam do rzeczywistości rozpalona z gorąca, a po chwili moje powieki zamykały się zabierając mnie w ciemną bezpieczną otchłań. Nie wiedziałam już co z Jevem. Pamiętam, że któregoś dnia obudziłam się, a jego nie było. Nie miałam władzy nad moim ciałem. Nie chciałam nawet na nie patrzeć. Czułam się sparaliżowana od głowy aż po czubki palców u stóp.
- Mamy już dosyć czekania na twoje odpowiedzi. Skoro nie chcesz nam pomóc, my nie możemy pomóc tobie. – oznajmił cierpko Slade, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. Myślałam, że moje ciało już nie odbiera żadnych bodźców z zewnątrz. Jednak na jego dotyk wzdrygnęłam się. Widząc to wziął rękę. Palce miał brudne od krwi. Mojej krwi.
- Gdzie jest Jev? – wysapałam, błądząc oczami po pomieszczeniu. Nie miałam siły trzymać głowy ku górze, a co dopiero ruszać nią.
- Nadal cię obchodzi ta łamaga? Przenieśliśmy go do innego pomieszczenia, za każdym razem, kiedy chcieliśmy wydobyć z ciebie jakieś informacje, darł się na cały głos. Nie mogliśmy tego wytrzymać. – powiedział z irytacją w głosie. Wreszcie zauważyłam, że w kącie pomieszczenia stoi dwóch ochroniarzy.
- Ile czasu minęło? – zapytałam.
- Trzy dni. A twój Mike nadal nas nie znalazł. Czy ty w ogóle kiedykolwiek go obchodziłaś? – zakpił.
- To nie twoja sprawa. – warknęłam i splunęłam na niego.
- Pamiętam jak się poznaliśmy. Widzisz do czego doprowadziłaś? Trzeba było wtedy być grzeczną dziewczynką.
- Wal się. – prychnęłam i usłyszałam śmiechy jego towarzyszy, które ucichły, gdy tylko obrócił się w ich stronę.
- Oj skarbie, ty chyba nigdy się niczego nie nauczysz. Wystarczyło z nami współpracować. Miałabyś wszystko. Po pierwsze nie siedziałabyś tutaj.- wbił we mnie wzrok, mając chyba nadzieję, że zaraz będę go błagać, żeby mnie oszczędził i wyśpiewam mu wszystko.
- Nie chcę współpracować z tobą, wolę umrzeć. – wysyczałam ze złością.
- Skoro tak… Jakieś ostatnie życzenie? – zapytał wyciągając z tylnej kieszeni pistolet. Było mi już wszystko obojętne.
- Zgiń, frajerze. – miałam nadzieję, że moje usta w tamtej chwili chociaż odrobinę przypominały drwiący uśmieszek.
- Jesteś taka urocza. Jak mogłaś zmarnować taką szansę, słoneczko? Mogłaś poprosić o wszystko. – uśmiechnął się w ten swój głupkowaty sposób. – Imponujesz mi, dlatego dostaniesz drugą szansę. Czego chcesz? – kiedy chciałam powiedzieć pewien wulgaryzm, który był teraz bardzo na miejscu, wpadłam na pomysł.
- Przynieście mi wódkę z Black Dope i upewnijcie się, że coś do niej dosypali.- powiedziałam nagle rozbawiona. Zaskoczyłam samą siebie.
- Słyszeliście chłopaki? Jazda!- krzyknął. – Ja tu zostanę z naszą cudowną panienką.- szyderczo się uśmiechnął,  pokazując zęby.
Przysięgam, gdybym miała władzę w chociaż jednej dłoni, zacisnęłabym ją w pięść i z chęcią wybiła mu te jego śnieżnobiałe ząbeczki… Nie żal by mi było nawet, jeśli to byłaby ostatnia rzecz jaką zrobię. Nigdy nie miałam okazji myśleć o tym jak chciałabym umrzeć, ale z pewnością nie w taki sposób. Nie wiem dlaczego łudziłam się na coś innego. Przecież taka śmierć była najbardziej prawdopodobna, biorąc pod uwagę to, czym się zajmuję. Co ja wtedy sobie myślałam? Nic. 
Po prostu, tydzień temu wyznałam chłopakowi co czuję, co było dla mnie wyzwaniem, za które teraz grozi mi śmierć. Zachował się jak idiota, a ja i tak chciałabym znowu go zobaczyć, dotknąć. Tymczasem siedzę na jakimś śmierdzącym odludziu i chcę chociaż usłyszeć jego głos, wywołany jakimś świństwem, które dosypali mi do whisky w nocnym klubie. Nie brzmi to dobrze. Nie, to w ogóle nie brzmi. Powinnam teraz z nadzieją czekać na Mike’a, chcieć zobaczyć, dotknąć i usłyszeć właśnie jego, a nie Justina. Głupia Rachelle, kiedy ty przestaniesz o nim myśleć? Czy chociaż w takiej chwili możesz przestać? Ten dupek nie tylko złamał mi serce, ale zabrał mi mózg… Nie mogę się poddać. Muszę się na nim zemścić... Brawo Justin, wygrałeś. Wykonałeś swoje zadanie, uwiodłeś mnie, zraniłeś, opuściłeś i wygrałeś walkowerem.
Po godzinie stanął przede mną Slade z whisky w dłoni. Jego orangutany odwiązały mi ręce. Wszyscy wiedzieli, że mam naprawdę marne szanse, żeby w ogóle wstać z krzesła. Slade chciał podać mi kieliszek, ale widząc mój ogromny wysiłek w zrobieniu tego niewielkiego gestu zaproponował mi pomoc i przykładając lodowatą (w porównaniu z temperaturą mojej skóry) szklankę do warg, lekko i stopniowo przechylając ją. Gorzki płyn rozpływający się w moich ustach zapiekł mnie w gardle.
- Chłopcy wyjdźcie.- powiedział, a kiedy wyszli, zwrócił się do mnie.- W takim razie muszę cię pożegnać. Naprawdę bardzo mi przykro, że muszę o zrobić. – na chwile ucichnął. - Jednak chcę żebyś wiedziała, że gdy tylko umrzesz, przelecę cię martwą.- od początku wiedziałam, że mam do czynienia z wariatem. Ale nie wiedziałam, że jest aż tak bardzo nienormalny. Czy ja zawsze muszę mieć do czynienia z jakimiś świrami, albo niewyżytymi mężczyznami? Nie wiem co jest gorsze.
- Jesteś bardziej obrzydliwy i chory psychicznie niż myślałam.- skwitowałam krótko.-  W takim razie nie wiesz jak bardzo się cieszę, że mnie przy tym nie będzie.
- Nie zamierzasz już walczyć…- oddalił się ode mnie o jakieś dziesięć kroków, wyjął pistolet z tylnej kieszeni i wycelował go we mnie. Nie usłyszałam kolejnych słów, bo poczułam, że gdzieś biegnę. Przede mną była głęboka ciemność, po chwili zobaczyłam sceny, które przewijały się w zawrotnym tempie:




Ten był całkiem inny od pozostałych. Zdecydowanie się wyróżniał. 
Miał coś dobrego w oczach. Po prostu widziałam to […] 
Nie, nie mogłam go zapomnieć. Od razu wiedziałam, że tak się nie stanie. 
[…] Nim zdążyłam cokolwiek przemyśleć, chłopak znalazł się obok mnie.
- Cześć.- powiedział uwodzicielsko się uśmiechając. [...]
- Mówisz do mnie?- zadałam głupie pytanie.
-Tak, a widzisz tu kogoś innego?- uśmiechnął się jeszcze raz skrępowany.



- Pocałuj mnie i udawaj, że jesteśmy razem.- szepnął mi na ucho. 
Upuściłam obcasy na  podłogę. [...]
- Co? - powiedziałam, jakby nie rozumiejąc jego słów. 
Wywrócił oczami i zaczął działać. 
Moje rozpalone usta były pokładane namiętnymi i przyjemnymi pocałunkami. 
Oddałam jego pocałunek wgryzając się delikatnie w jego dolną wargę i oblizując ją. 
Wbiłam palce w jego włosy, nie myślałam racjonalnie,
 zapomniałam o całym niebezpieczeństwie. […] 
Owinął sobie moje nogi wokół siebie i nadal namiętnie powoli całował mnie,
kręcąc loki z moich włosów. Nie mogłam złapać oddechu.
Justin dostrzegł to i przeniósł swoje usta na moją szyję [..] 
- Poszedł już.- mruknęłam cała rozpalona w jego usta.
 Jeszcze raz oblizał moje.
- Możesz przestać nie ma go już... - powtórzyłam cicho jeszcze lekko rozkojarzona,
 stykając swoją dolną wargę z jego.



- Naprawdę, nie wiem dlaczego tak upodobałeś sobie łazienki.
 W dodatku damskie.- syknęłam po cichu, wpatrując się w niego. 
Dziwiło mnie to, że wyglądał jakby nikt go nie dotknął. 
Kiedy stałam przy drzwiach razem z nimi
 kilka minut temu, zapowiadało się na porządną bójkę.
- Tak i dziwnym jest to, że zawsze jesteś w nich ty. – dokończył za mnie 
z szyderczym uśmiechem.



-Tutaj, nie ma praw. Nie ufam im, tak samo jak tobie. -wskazałam na niego palcem, 
po czym wbiłam mu go w klatkę piersiową.
- Tak mi przykro. Naprawdę... jakoś,
 gdy zobaczyłaś mnie w klubie po raz pierwszy
 wierzyłaś w każde słowo, które ci powiedziałem.




- Nie. Ty nigdzie nie idziesz.- powiedział mi na ucho, chwytając mnie za rękę 
i sprowadzając mnie z powrotem na ziemię.
- Nie ty będziesz o tym decydował.- spojrzałam na niego z furią w oczach.
- Właśnie, że ja.- był nieugięty.
- No to się zdziwisz.




- Kimkolwiek on jest, uważam, że powinnaś go teraz znaleźć i
 powiedzieć mu prawdę.
- Ten ktoś, o kim mówisz.. jest dość skomplikowany.- mruknęłam, nie mogąc znaleźć
odpowiedniego słowa, opisującego mojego trenera.



- Nie potrafisz walczyć, dlatego nie rozumiesz.
 Nie posłuchałaś się mnie! Prosiłem cię.- mówił szybko i z wyrzutem.
 – Swoim przybyciem, wywołałaś kolejny problem. 
Muszę teraz chronić twój tyłek, zamiast ich zabić.
- Świetnie, bo liczyłam bardziej na coś w stylu : 
,,Dziękuje za uratowanie życia.’’ No ale jak wolisz.
- Poradziłbym sobie bardzo dobrze bez ciebie.



- Nic mi nie jest…- Tak, rana na pół brzucha, 
to tylko takie ,,draśnięcie,’’ nic wielkiego.[…]
- Daj mi to, jeszcze bardziej wszystko rozpaprzesz. 
Sięgnęłam po wodę utlenioną i waciki.- usiadłam na wannie,
naprzeciwko Justina.
- Nie, proszę. – odsunął się ode mnie i jęknął..
nawet go jeszcze nie dotknęłam.
- Będzie szczypać…
- Dostałeś tyle razy w gębę i to – zaśmiałam się i pokazałam mu wacik nasączony wodą 
–  ma cię boleć? Przestań, nie jesteś małym dzieckiem. Trzeba to odkazić.
- Poradzę sobie... możesz iść.
- Zamknij się, po prostu. – poprosiłam… naprawdę grzecznie, 
ale inaczej by się nie dało. 
– Zacznij mówić coś do mnie, nie myśl o tym. – powiedziałam, 
widząc że nadal chciałby uciec z tej ciasnej łazienki.
- Ten dureń miał nóż... Nie zauważyłem go,
 bo spojrzałem na Jeva jak sobie radzi...- tłumaczył się
 i przerwał sycząc z bólu. Widziałam jak za każdym razem,
gdy go dotknęłam jego mięśnie się napinały.[…] 
Potem spojrzałam na niego 
i mechanicznie zaczęłam oczyszczać
mu jakieś zadrapania na twarzy. 
Nie wiem jak to się stało, ale nerwowo
ciągle usiłowałam znaleźć jakąś jeszcze ryskę, 
która nie istniała, żeby ją oczyścić. 
Jego oczy uważnie śledziły moje ruchy. 
Wstałam, objął mnie ramieniem.
- Rachelle, starczy.. już. – powiedział tuż przy moich ustach. 
Mogłam poczuć jego ciepły oddech na mojej skórze.
- Ale.. – chciałam już się obrócić i nawilżyć wacik. 
Strącił mi go z rąk i położył moją dłoń na swoim ramieniu. 
Przybliżył się i zetknęliśmy się ustami. 
Przeniósł swój wzrok od moich oczu i do ust, 
musiałam się podobnie zachowywać. 
Czułam jego smak, całą kwintesencję uczucia. Zatracałam się i pragnęłam.





- Wracamy.-  zarządziłam. 
Teraz dopiero pomyślałam o tym,
że mogłam to powiedzieć jakiś kilometr wcześniej.
- Nie.- usłyszałam.
 Natychmiast obdarzyłam go moim najostrzejszym spojrzeniem,
 które chyba nie zdołało ukryć zaskoczenia. 
No dobrze, nie spodziewałam się,
 że będzie mi tu skakał z radości
 i od razu się zgodzi, ale…
- Mamy jeszcze coś do załatwienia.- powiedział
 i popchnął mnie do najbliższego pnia.
Poczułam na plecach chropowatą korę. 
Zarwał się wiatr i na chwilę zasłonił mi pole widzenia moimi włosami. 
Sekator… dajcie mi tu piły. 
Zabiję go, po prostu go zabiję!
 Podszedł do mnie z tym swoim chytrym lisim uśmieszkiem. 
– Mam cię.- powiedział i położył dłonie na moich biodrach.
- Nie dotykaj mnie. Jeżeli za chwile nie weźmiesz
swoich macek z mojego ciała, to
 licz się z tym, że ci je odgryzę.- ryknęłam, wbijając w niego
nienawistny wzrok.
- To dziwne, biorąc pod uwagę,
 że zawsze gdy ciebie dotykam to drżysz. - oderwał jedną dłoń od mojego ciała, palcem wskazującym pogładził mój policzek aż do dolnej wargi. - To zabawne. 



- Skarbie, jeżeli się na mnie rzucasz, to z innymi zamiarami.
 – na chwilę przez jego twarz przebiegł cień łagodności. 
Uśmiechnął się, westchnął  i owionął mnie swoim oddechem. 
Zahipnotyzowana zbliżyłam się do niego. 
Przez dłuższą chwilę staliśmy bardzo blisko siebie, 
czując swoje oddechy jakbyśmy chcieli odkryć,
 które z nas wytrzyma dłużej. 
Wyciągnęłam rękę i strąciłam jego pistolet na ziemię. 
Wcale się tym nie przejął, 
tylko kopnął go gdzieś dalej.
 Po chwili przydusił mnie do drzewa, 
składając namiętny pocałunek na moich ustach. 
 Złączył nasze palce i pogłębiał go.
- Jesteś okropna i wredna.
- mruknął, łapiąc oddech i oblizując dolną wargę.
- A ty głupi i irytujący.
- odpowiedziałam, sekundę później przegryzając ją. […]
- Nie powinniśmy wracać? – westchnęłam, pozwalając
 aby ustami drażnił moje czułe miejsce na szyi.
- Powinniśmy.- odpowiedział wracając do moich ust.

  

- Jestem tu tylko po to, 
by pokazać tobie jak bardzo jesteś słaba.[…]
 Do zobaczenia, wrócę by dalej cię dręczyć.



To ostatnie wspomnienie jakie zobaczyłam zbudziło mnie z transu. Zaczęłam krzyczeć: ,,Miałeś wrócić!" I czułam jak łzy spływają po moich policzkach. Dopiero teraz dałam upust moim emocjom. Rachelle?! Rachelle?! Rach?! – usłyszałam jego głos, tak realny jakby mnie wołał. Czyżby to nadal działa? Nie mogłam mu odpowiedzieć. Łzy nadal sączyły się z moich oczu. Były tak lodowato zimne, pewnie dlatego, że miałam temperaturę. Poczułam, że ktoś kładzie mi dłoń na kolanie, a drugą czule ociera łzę. Było to tak prawdziwe i elektryzujące, że zmusiłam się do otworzenia oczu.
- Justin? – miałam takie wrażenie jakby to była kolejna scena wywołana narkotykiem w whisky.
- Jestem tutaj. – powiedział ciepło, a do mnie dotarły wreszcie inne dźwięki z otoczenia jak odbezpieczanie pistoletu, przeraźliwe krzyki i huk pocisków wirujących po całym pomieszczeniu. Justin chwycił mnie pod kolanami i wyniósł na korytarz. Grube mury były tak szczelne, że za zamknięciem metalowych drzwi nie słyszałam prawie nic. Ale nie to było dla mnie ważne.
- Wróciłeś.- powiedziałam, nie mogąc ukryć uśmiechu. Wtedy wszystko sobie przypomniałam. I z całej siły uderzyłam go w twarz. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze ją miałam. Jednak złość potrafi wszystko.
- Okej, zasłużyłem.- przyznał zgaszony. Wyglądał obłędnie. Czarny strój, idealne rysy twarzy, rozczochrane włosy, usta, które prawdopodobnie z nerwów przegryzał, bo były odrobinę popękane, ale to nie był powód, dla którego mogłabym nie chcieć go teraz pocałować. Zdążyłam zapomnieć jak bardzo intensywny czekoladowy brąz błyszczy w jego oczach. Kiedy miałam zacząć reprymendę podszedł do nas facet również ubrany na czarno, którego nie mogłam rozpoznać, bo nosił kominiarkę. Gdy znalazł się przy nas ściągnął ją.
- Rachelle, kochanie, żyjesz! Nie wiesz jak się cieszę! Wszystko w porządku? – zapytał Mike głaszcząc mnie po głowie z troską. Pochylał się nade mną i spoglądał mi w oczy.
- Bywało lepiej.- powiedziałam, słabo się uśmiechając. ,,Budynek opanowany, czekamy na rozkaz.” – usłyszałam w jego mikrofalówce.
- Justin, zabierz ją stąd. Wsadź ją do samochodu i jedźcie do hotelu. Ja muszę się z nimi policzyć. – powiedział rozwścieczony Mike. Nie chodziło tu o mnie. Chodziło o jego dumę. Byłam jego własnością, która została skradziona. – Trzymaj się mała, później porozmawiamy. – powiedział i po prostu odszedł. Co jest ważniejsze od jego interesów? Chyba nic, oprócz niego samego. 
- Musimy porozmawiać.- odezwał się po raz pierwszy Justin od kiedy go uderzyłam, gdy siedzieliśmy w samochodzie, a ja nawilżonymi chusteczkami wycierałam twarz i starałam się uspokoić oddech. Nareszcie czułam się bezpiecznie, nie wiem dlaczego.
- Uwielbiam gdy to mówisz. – zaczęłam coś bełkotać. Było mi niedobrze. Mimo wszystko nadal miałam wrażenie, że to, co widzę jest jakimś złudzeniem. Nieprawdą. Za chwilę miałam się obudzić, zobaczyć Slade’a i tak po prostu zniknąć. – Uważasz, że naprawdę jestem w stanie rozmawiać o czymkolwiek? – wreszcie odwzajemniłam jego spojrzenie, na co on tylko uśmiechnął się krzepiąco. Odważyłam się wreszcie obejrzeć rany na moim ciele. Odchyliłam bluzkę, by zobaczyć brzuch. Justin obserwował mnie uważnie, równocześnie starając się nie na długo ściągać wzrok z drogi. Jednak odwrócił na chwilę głowę na widok krwi. Otwarte rany przyklejały się do materiału, co niemiłosiernie mnie szczypało. Szczególnie na plecach, bo dotykałam nimi oparcia fotelu.   
- Trzeba z tym jechać do szpitala, nie wygląda to za dobrze. – Jeżeli to nie jest prawdziwy Justin, to naprawdę zbyt realne są te omamy. To coś, co spróbowałam musi być cholernie mocne.  
- Tak i co im powiesz? – zapytałam, wstydząc się patrzeć w jego twarz. – Moja koleżanka wywróciła się na rowerze, a potem dla zabawy przeturlała się po torach kolejowych ? Czy może: moją koleżankę skrzywdzili bardzo źli ludzie, którzy chcą zabić jednego z największych dilerów w Nowym Yorku. Proszę, pomóżcie jej. Na pewno nie zawiadomią policji. Masz rację. – westchnęłam, wywracając oczami. – Jedź do hotelu, jeden z naszych klientów jest wysoko wykwalifikowanym lekarzem. Nie odmówi mi pomocy.


*******


Leżałam w swoim łóżku. Poprzednia noc była bardzo wyczerpująca. Szybko usnęłam po wszystkich badaniach. Doktor Rickquell przyjechał o drugiej w nocy i czekał na mnie w specjalnym pomieszczeniu, w którym odbywały się najczęściej nielegalne operacje. Znajdowały się tam normalne łóżka szpitalne i sprzęt medyczny. Oczywiście, ani ta sala, ani sprzęt, ani operacje formalnie nie istniały. Wszystko po to, aby nie mieć problemów z policją. Oczywiście, ona była niczym w porównaniu z naszą mafią, ale zabójstwo całego posterunku nie uszłoby uwadze wyższym służbom specjalnym, a wtedy mogło się zrobić nieprzyjemnie. Po wszystkich badaniach kontrolnych lekarz kazał zawieść mnie do pokoju. Jedna z jego asystentek zrobiła mi opatrunki. Czułam się trochę jak jakaś mumia. Rano obudziła mnie Monique, widziałam jak próbuje się do mnie dostać wczoraj w nocy, ale ochroniarze jej na to nie pozwolili.
- Nadal nie rozumiem jakim cudem mogło do tego wszystkiego dojść. – powiedziała zmartwiona siedząc po drugiej stronie łóżka. Jej mina definitywnie świadczyła o tym, że wyglądam koszmarnie. Oczy miała szkliste od płaczu. – Przecież ty mogłaś…
- Monique, mówię ci już setny raz. Śledzili nas. – odparłam. – Ja czuję się naprawdę dobrze i nigdzie się nie wybieram. Mam plany.
- Tak, wiem. Chcesz odegrać się na nim, ale dla mnie to całkiem bez sensu.
- To nie jest bez sensu. Zasłużył sobie na to.
- Musiał być jakiś powód, że tak cię potraktował.
- Powód?... On jest po prostu idiotą. Zagrał na moich uczuciach. Dałam się złapać w jego gierki. Nic poza tym. Wykonał robotę. Jest wrednym, dwulicowym, obrzydliwym ignorantem. – z każdym słowem podnosiłam ton głosu.
- Dobrze, że chociaż energii ci nie brakuje. To znaczy, że wracasz do formy. – skomentowała krótko.- Nie wierzę, że mówił to na poważnie.
- Jeśli uważasz, że to miał być żart, to on ma bardzo dziwne poczucie humoru. – parsknęłam ze złością.- Dlaczego tak myślisz? Niewiele z nim rozmawiasz. Nie znasz go.
- Całą noc siedział tu przy tobie. Gdyby był takim za jakiego go masz, nie czuwałby nad tobą.
- Może po prostu zrobiło mu się mnie żal. Koniec tematu. – kiedy Monique chciała zaprotestować, do mojego pokoju wszedł Mike.
- Wstałaś? – powiedział ciepłym głosem. Czy on naprawdę mógł być tak wielkim złoczyńcą? Na jego twarzy malowała się troska. To wcale nie był najbardziej wpływowy człowiek w Nowym Yorku, to był Mike – mój chłopak. – Siostrzyczko, zostaw nas samych.- zwrócił się do Monique.  Ona zmierzyła go tylko wzrokiem i zamknęła za sobą drzwi.- Jak się czujesz?
- Coraz lepiej. Nie wiem czy to nie zasługa leków przeciwbólowych.
- Mam coś dla ciebie. – zaczął. Mike pomyślał o mnie? Może jak wyzdrowieje zabierze mnie gdzieś i odpoczniemy od tego wszystkiego… Może chce pobyć ze mną chociaż parę dni? Zaczęłam umierać z ciekawości. Okej, umierać nie jest tu dobrym słowem, szczególnie po tym, co się stało. Gdy ujrzał zaciekawienie czające się w moich oczach, z tajemniczym uśmiechem wręczył mi plik papierów i machnięciem ręki zachęcał mnie, żebym je przejrzała.
- Co to jest? – zapytałam, patrząc na niego podejrzliwie.
- To jest, moja droga, dwadzieścia pięć procent udziałów w Howard Company, naszej firmie. – nie trzeba mi tłumaczyć, że pod słowem firma kryje się nasza mafia, a te udziały to głównie zyski z handlu i kradzieży narkotyków. – Od tygodnia pokazujesz mi na co cię stać. Zrobiłaś się taka… twarda. Zaskoczyłaś mnie. To jest ten moment, gdy jesteś gotowa przyjąć swoje ciężko zarobione pieniądze. Zasłużyłaś na to. – tylko dlatego, że nakrzyczałam na niego i wczoraj byłam bliżej śmierci niż zwykle, on daje mi pieniądze? Trzeba było pokrzyczeć na niego wcześniej. Ile ja dobrych okazji zmarnowałam? 
Uśmiechnął się, pocałował mnie w policzek i pożegnał się, mówiąc:
- Ciesz się z wolnego. Masz chwilę, by dojść do siebie. Muszę iść. Wszystko samo się nie zrobi. Mamy dużo roboty.
- Znaleźliście Nate’a? – zapytałam.
- Wysłałem ludzi, żeby się nim zajęli. Nie mamy pojęcia gdzie jest. Wszystko wygląda tak, jakby po prostu zniknął. – zamknął za sobą drzwi.
Świetnie. Dostałam jakieś pieniądze, które wcale nie są mi potrzebne. Chcę odzyskać człowieka, którego kochałam. Czy już wszystko, co mi powie będzie związane z jego interesami? Może ja też jestem jakąś jego żywą inwestycją?  Teraz wyglądam okropnie, jestem cała obolała i posiniaczona. Nie wyśle mnie na misje w takim stanie, to było jasne. Jeżeli rany dobrze się nie zagoją, on sam może się mnie pozbyć. Nadal łudziłam się, że to mój Mike. Jednak teraz coraz bardziej stawaliśmy się sobie obcy. 



- Wszystkiego najlepszego, skarbie! – powiedział radosny i dumny tata, ściskając swoją malutką córeczkę. Posadził ją sobie na kolanach i uśmiechał się, gdy ta palcami chwytała za jego czarne wąsy. Śmiała się, jej oczka błyszczały z radości. Była podekscytowana i pełna zapału, wpatrzona w tatę jak w obrazek. Był jej ideałem, tak bardzo go kochała.
- Mam coś dla Ciebie. – powiedział tajemniczo, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Sześcioletnia córeczka była jego oczkiem w głowie.
- Co to takiego? - patrzyła uważnie jak z kieszeni kamizelki wyciąga ostrożnie aksamitną, różową chusteczkę. Gdy rozwinął ją, jej oczkom ukazał się złoty łańcuszek z małym serduszkiem.
- Gdy będzie Ci źle, pomyśl o tym, że tatuś jest przy Tobie. Tutaj - wskazał na jej serduszko.- w twoim sercu i bardzo Cię kocha. 







____________________________ 

Witajcie kochani!  
Z przykrością przyznaje, że bardziej tego zepsuć nie mogłam.
 Gdyby Justin zapukał do drzwi, nie uważacie, że byłoby nudno?
 Jestem bardzo szczęśliwa, że 
pod ostatnim postem było aż 12 komentarzy. 
To naprawdę miłe. 
Mam nadzieję jednak, że tym razem
zmusicie mnie do tego bym 
dodała go wcześniej i będzie ich znacznie więcej. ;) 
Obiecuję, że tym razem Justin 
nie zniknie z życia Rachelle na tak długo. 
Jak myślicie, co teraz  zrobi?
Ja wiem jedno - jeszcze dużo się może wydarzyć. 


Potrzebuję Waszej pomocy. 
Chciałabym, żeby więcej osób dowiedziało się o moim blogu.
Proszę przekażcie innym adres bloga i jeśli
uważacie, że jest wart tego,
polećcie go.

Pamiętajcie! Im więcej komentarzy, tym szybciej rozdział! ;) 
 Niestety musicie pamiętać, że chodzę do szkoły,
tak więc rozdziały dodaję w weekendy.
Przypominam zwiastun, twitter i lista informowanych
Wpisujcie się i informujcie mnie o zmianie nazwy.  ;)  
Lecę się przygotować do dzisiejszej gali MTV EMA.
Nie mogę się doczekać! 
Do następnej! 




 



Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam,
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, lub po prostu wiesz,
że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje napisz komentarz.


ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCHZWIASTUN | KONTAKT