Strony

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 39







Po powrocie ze szpitala nie czułam się dobrze. Postanowiłam, że zrobię dobrą minę do złej gry i poudaję, że wszystko jest w porządku. W końcu z czasem ból musi minąć, prawda? Jeśli powiedziałabym Justinowi, że nadal nie jest ze mną najlepiej, nie pozwoliłby mi wrócić do hotelu. Bałam się, że Mike będzie wściekły, dlatego tak szybko chciałam tam wrócić. Już raz groził Justinowi, że go zabije. Nie może się dowiedzieć, że byłam z nim w szpitalu. Coś było nie tak, czułam to. Mogłam pozwolić lekarzowi, żeby udzielił mi wszystkich informacji na temat mojego zdrowia. Stchórzyłam, bo miałam przeczucie, że to, co chciał mi powiedzieć zabrzmi jak wyrok. Od tygodnia miałam mdłości, zawroty głowy i bóle brzucha. Nie wiedziałam co się ze mną tak naprawdę dzieje. Na początku brak tej świadomości wydawał mi się lepszy, ale teraz zrozumiałam, że popełniłam błąd. Powinnam wysłuchać lekarza. Przygotowywać się do kolejnej przeszkody, przez którą musiałam przejść. Świadomość jest o wiele lepsza, bo gdy już ją masz, nie zajmujesz się wymyślaniem trzydziestu innych, czarnych scenariuszy twojego życia. Pocieszające, że czuję się lepiej niż wczoraj, jak wiele czasem potrafi zdziałać sen. Co jeszcze potrafi poprawić samopoczucie? Widok przystojnego chłopaka z rozczochranymi włosami leżącego obok ciebie i wtedy wcale nie przeszkadza ci fakt, że zajmuje dwie trzecie twojego dwuosobowego łóżka.
- Na pewno wszystko w porządku? – spytał Justin po raz setny, od kiedy się obudziliśmy.
- Tak, nie martw się. – uśmiechnęłam się do blondyna, który przez całą noc czuwał nade mną. Nie mogłam uwierzyć, że to ten sam Justin, który zachowywał się jak irytujące dziecko, a dziewczyny traktował tylko jak przedmiot pożądania. Zabawne jest też to, że tak niedawno chciałam go zabić, a teraz poświęciłabym za niego własne życie.
- Myślałem o tym wszystkim. – odparł nieśmiało.
- Tak? I co wymyśliłeś? – mruknęłam zainteresowana, odsłaniając zasłony w mojej sypialni. Obróciłam się i powolnym krokiem podeszłam do niego aby usiąść mu na kolanach.
- Mam dosyć ukrywania się.- położył dłonie po obu stronach moich bioder.- Co jeśli jest jakieś inne rozwiązanie, ale nie byliśmy na tyle odważni, by powiedzieć je na głos? – mówiąc to wydawał się nieobecny. Wpatrywał się w okno, a gdy skończył spojrzał na mnie i oderwał jedną rękę od mojego ciała, żeby zacząć bawić się moimi włosami.
- Ty chyba nie myślisz o tym, żeby….- urwałam przegryzając wargę i przełykając ciężko ślinę. Zrobiło mi się słabo, dlatego mocniej przytrzymałam się jego ramion.
- Możemy uciec Rachelle, możemy zostawić to wszystko za sobą i być razem.- przez sekundę obdarzył mnie najczulszym spojrzeniem jakie kiedykolwiek widziałam w moim życiu. To zdanie brzmiało zbyt bajeczne, żeby było prawdziwe.
- On nas zabije. – zaczęłam kiwać głową na boki. Odnosiłam wrażenie jakby ktoś ściskał moje płuca, przez co ciężko było mi oddychać. Powietrze nagle stało się rzadsze, a każdy wdech powodował narastający ból w okolicy krtani.
- Nie, jeśli będziemy ostrożni i nie zostaniemy w jednym miejscu zbyt długo. – przekonywał mnie dalej, kładąc swoją ciepłą dłoń na moim kolanie. Najwyraźniej to nie był spontaniczny pomysł, który rzucił od tak. Justin naprawdę brał to pod uwagę. 
- Myślisz o tym poważnie? – spytałam go, obejmując jego szyję. Parząc na niego i dotykając go robiłam się trochę spokojniejsza. Jednak nie mogłam powstrzymać niepewności, która czaiła się w moich oczach i głosie.
- To musi się skończyć.- przestał bawić się kosmykiem moich włosów i założył go za moje ucho. On był pewny tego, co mówił. Zdeterminowany do działania, czekał aż się zgodzę.
- Ja nie mogę tak po prostu go zostawić. Nie teraz, gdy się zmienił. – Nie wiedziałam czy Justin do końca wie, czego ode mnie oczekuje. Nie chodziło tylko o mój związek z Mike’iem. Musiałabym całkiem zerwać z moim dotychczasowym życiem. Opuszczenie Howarda i tego hotelu było dla mnie w pewnym sensie rozpoczęciem nowego życia. Nie radziłam sobie z tym, więc kto mógłby dać mi gwarancję, że będę w stanie udźwignąć te nowe? Scoot i Monique byli dla mnie jak rodzina. Musiałabym zostawić również ich. Osoby, które znałam znacznie dłużej od Justina, o którym niewiele wiedziałam do tej pory. Wierzyłam mu, że mnie kocha i być może nie chce mnie skrzywdzić, ale nie mogłam bagatelizować tego, że nie znam jego przeszłości. Co jeśli nagle okaże się, że w ogóle go nie znam? Był przecież znakomitym aktorem. Ale czy nie warto podjąć takiego ryzyka w imię miłości?
- Rach, ty nie jesteś jego własnością.- przypomniał mi szorstkim tonem. To zapowiadało kłótnię, na którą nie miałam dziś siły.
- Nie, ale jestem mu wierna. Nie utrudniaj mi tej chorej sytuacji. – wstałam z jego kolan i podeszłam do szafy, szukając czegoś do ubrania, bo nadal byłam w piżamie.
- Cokolwiek tu jest chore to on i twój związek z nim, a nie my. – wstał wymachując nerwowo rękami i nim zdążyłam spostrzec stanął tuż za mną. Doprawdy idealny dzień wybrał na tego typu rozmowy...
- Nie ma nas.- obróciłam się do niego i patrzyłam uważnie w jego oczy. Wiedziałam, że tym zdaniem go zraniłam. – Nikt o nas nie wie.
- Czy nic do ciebie nie dotarło? Wiesz, co on chciał zrobić? – objął mnie w talii, a ja szybko obróciłam się przodem do szafy. Miał na myśli to, że wysłał go do Wielkiej Brytanii na pewną śmierć, której jakimś cudem uniknął, bo mu się poszczęściło.
- Tobie, nie mi. – zdawałam sobie sprawę, że to brzmiało dosyć egoistycznie, ale za wszelką cenę musiałam się bronić. Wyciągnęłam z szafy czarną, koronkową bluzkę i obcisłe spodnie tego samego koloru. Przecież niedawno sama stwierdziłaś, że Mike się nie zmieni po tym, jak kazał tobie zabić tę biedną dziewczynę w piwnicy, a teraz znowu się łudzisz? – krzyczała moja podświadomość. Nie wierzyłam, że się zmieni, ale bałam się mu uciec. Wiedziałam, że się nie podda. Nie zaakceptuje mojego odejścia. Nie pozwoli mi na to i będzie nas szukał. Głównie po to, by zemścić się na Justinie. Nie mogłam narażać go na takie niebezpieczeństwo, ale wizja zostawienia tego wszystkiego w cholerę była moim marzeniem od kiedy to się zaczęło.
- Źli ludzie nigdy się nie zmieniają.- odsunął się ode mnie i chwycił za głowę. - Powiedz, że czujesz do niego coś więcej niż żal i nienawiść...- podszedł do mnie nagle i złapał za moje ramiona.
- Jestem mu to winna.- spuściłam głowę w dół.
- Nie, nie jesteś. – powiedział stanowczo, podnosząc mój podbródek.
- Nie wiesz ile dla mnie zrobił, zanim się tutaj pojawiłeś.- odparłam spokojnie i odeszłam od niego, chcąc wyciągnąć bieliznę z komody.
- Szpiegował cię i wykorzystał.- podniósł głos sfrustrowany.
- To przeszłość.- szepnęłam nawet na niego nie patrząc.
- Nie sądzę. Nie widzisz, że z dnia na dzień jest coraz gorszy? – znowu chwycił mnie za ramiona,  pozyskując tym moją uwagę.
- Trzeba mu pomóc. – wiem, że brzmiałam w tej chwili jak jakaś męczennica. Justin spojrzał na mnie z politowaniem.
- Jemu? Temu choremu psychicznie mordercy? – zaczął krzyczeć z niedowierzania.
- Równie dobrze mógłbyś to być ty i doskonale o tym wiesz. Jestem mu to winna. – odwrzasnęłam i rzuciłam ubrania na łóżko.
- Za co? Nie widzisz, że ten gość już wystarczająco namieszał w twoim życiu? Wciągnął cię w to gówno, niszcząc ci je. Jedziemy. – Dlaczego musi jak zwykle decydować za mnie?
- Żebyś ty mógł to teraz zrobić? – powiedziałam z żalem, wpatrując się w jego oczy.
- Rachelle…
- Justin, my wcale nie jesteśmy od niego lepsi. My też zabijamy ludzi. Nikomu nie udało się przeciwstawić Howardowi, a jeśli nawet to zapewniam cię, że taki ktoś już dawno nie żyje.– wymamrotałam, odwracając wzrok.
- A więc będziemy pierwszymi, którym się to uda. – zaciekle przekonywał.
- To jest niemożliwe. – jęknęłam zrezygnowana, kręcąc głową.
- Nikt jeszcze nie miał przy sobie takiego kogoś jak ja i takiej dziewczyny jak ty. Musisz we mnie uwierzyć.
- Nie potrafię zostawić Howarda, wybacz mi Justin. – wyjąkałam smutna i schowałam twarz w dłoniach.
- Teraz ty się mną bawisz. To ci odpowiada. Chcesz Mike’a, dostajesz Mike’a. Pragniesz mnie, masz mnie. Nie zgadzam się na to. Nie mam zamiaru być twoją zabawką. Musisz wreszcie dokonać wyboru. – patrzyłam na niego oszołomiona. Dlaczego stawia mnie w tak trudnej sytuacji? Justin widząc moją spuszczoną głowę, delikatnie podniósł mój podbródek i tym razem zaczął kontynuować łagodnym tonem.  
- Przepraszam, ale mam tego dosyć. Proszę, przemyśl to na spokojnie.- błądził wzrokiem po mojej twarzy i wytarł opuszkiem kciuka jedną łzę, której nie zdołałam powstrzymać. - Kochasz mnie?
- Kocham... – wyznałam zachrypniętym głosem.- ale nie możemy tak po prostu uciec.
- Proszę cię. Będę czekał na twoją decyzję.
Justin poszedł do siebie, a ja zaczęłam się pakować. Musiałam porozmawiać ze Scootem i Monique. Najbardziej bałam się tej drugiej rozmowy. Jeszcze nie podjęłam decyzji. Miałam nadzieję, że moja przyjaciółka wesprze mnie i pomoże mi dokonać wyboru. Nie chciałam jej oszukiwać. Musiała znać całą prawdę, jeśli miałam stąd wyjechać.
Na korytarzu spotkałam Scoota. Nie będę się z nim żegnać, skoro jeszcze nie zdecydowałam. To całkiem bez sensu.
- Gdzie się wybierasz?
- Mike ma dla mnie zadanie w Detroit, muszę jechać teraz by pojawić się tam o jedenastej wieczorem. – uśmiechnął się do mnie swoim szczerym, olśniewającym uśmiechem. Dlaczego on do cholery nie ma żadnej dziewczyny? To jest taki wspaniały facet…
- Powodzenia. – uśmiechnęłam się, a kiedy chciał już iść w stronę wyjścia, podbiegłam do niego i chwyciłam za ramię. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Scoot? – zaczęłam, chcąc powiedzieć mu o moich planach.
- Tak, piękna? – zachęcił mnie uśmiechem i błyskiem w bystrych oczach.
- Uważaj na siebie dobrze? – ostrzegłam go i tym samym stchórzyłam. Nie dam rady tego zrobić. Zniszczę mu zadanie jeśli teraz mu o tym powiem. Naprawdę był dla mnie jak brat. Nie może spieprzyć czegoś przeze mnie.
- Dla ciebie wszystko. – cwaniacko się uśmiechnął, pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Później pozwoliłam mu odejść. – Widzimy się na następnym treningu! – krzyknął po raz ostatni, a ja myślałam, że zaraz pęknie mi serce, ponieważ żadnego treningu nie będzie jeśli wyjadę. Nic nie odpowiedziałam. Już żadne kłamstwo nie przejdzie mi przez gardło. Wracając do pokoju coś tknęło mnie, żebym zajrzała do restauracji. Wymieniłam ciepłe uśmiechy z kelnerami i kucharzem. Naprawdę mam zostawić to wszystko? Nagle uświadomiłam sobie, że przywiązałam się do tego hotelu, chociaż nigdy nie był moim domem. Wyszłam na balkon. Restauracja miała sporo pracy. Wszystkie stoliki były pozajmowane. Z niedowierzaniem spojrzałam na jeden z nich. Jev zajadał się rogalikami. Wyglądał jak prawdziwy okaz zdrowia. Na jego twarzy nie było prawie śladu po pobiciach. Ciarki mnie przeszły jak przypomniałam sobie ten moment, w którym Slade i jego pomocnicy wyżywali się na nas. Od tamtego incydentu w sumie go nie widziałam. Razem z nim przy stoliku siedziała Monique. Gdy ją zobaczyłam w głębi serca wyrywałam się, żeby z nią porozmawiać. Oboje nie zwrócili na mnie uwagi, bo stałam za daleko. Trzymali się za ręce i rozmawiali ze sobą z promienistymi uśmiechami na twarzach. Czy właśnie tak zawsze wyglądam, kiedy patrzę na Justina? To bardzo prawdopodobne. Monique wpadła po uszy, a Jev zebrał w sobie odwagę by wreszcie z nią porozmawiać. Już dawno mu o niej wspominałam, kiedy pilnował mnie razem z Natem nad jeziorem. Rozczuliłam się w końcu widząc ich razem szczęśliwych. Naprawdę słodko razem wyglądali. Nie mogę teraz podejść tak po prostu do nich i powiedzieć Monique, że wyjeżdżam. Nie chce psuć jej takiej chwili szczęścia. Odwróciłam się na pięcie i zanim zdążyli się zorientować już nie było mnie w restauracji. Skoro im się udało, dlaczego nam ma się nie udać? My też zasługiwaliśmy na chwilę szczęścia nawet jeśli ma potrwać tylko chwilę. Wtedy właśnie uwierzyłam w słowa Justina. Nie jestem własnością Mike’a. To jest moje życie i mój wybór. Wybieram miłość. Pobiegłam uradowana pod drzwi Justina. Zaczęłam w nie uderzać, jakbym chciała je wyłamać. Parę sekund później stałam twarzą w twarz z wystraszonym, rozkojarzonym Justinem. Wpatrywaliśmy się tak w siebie, a ja ze wszystkich sił powstrzymywałam uśmiech.
- Dobrze, zróbmy to. – zgodziłam się po chwili ciszy i już nie mogłam się nie uśmiechnąć. Wyglądał jakby czuł wielką ulgę. Zostałam wciągnięta siłą do jego pokoju za rękę.
- On nie zasługuje na ciebie. – powiedział przytulając mnie i kładąc brodę na moim ramieniu.- Wierzę, że nam się uda.- prawie krzyknął rozweselony. Odsunął się ode mnie, aby objąć mnie mocniej w talii i unieść do góry. Oplotłam jego biodra nogami. Justin zaczął kręcić się w kółko, patrząc mi w oczy z szerokim uśmiechem. Zaśmiałam się, kładąc dłonie na jego policzki i pocałowałam go.
- A ja wierzę tobie. Pozwolisz mi chociaż to poukładać? Muszę pożegnać się ze wszystkimi. – poprosiłam, będąc już na ziemi.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. – stwierdził z wahaniem.
- Przez cztery lata byli dla mnie jak rodzina Justin, proszę. – wpatrywałam się błagalnie w jego magnetyczne oczy.
- Dobrze, ale nie chcę by cokolwiek ci się stało. Szczególnie po wczorajszym. Bądź ostrożna.
- Myślę, że wyczerpałam już mój limit na ten tydzień. – uśmiechnęłam się i pocałowałam go ponownie. – Czemu tak na mnie patrzysz?
- Bo już myślałem, że się nie zgodzisz. - wyznał i oddał mój pocałunek. - Wyjedziemy o siedemnastej, spakuj najpotrzebniejsze rzeczy.
- Tak jest! – zasalutowałam i jeszcze raz, nie czując żadnego poczucia winy przywarłam ustami do jego miękkich, słodkich warg.
Wróciłam i wyciągnęłam walizkę spod łóżka. Otworzyłam szeroko drzwi mojej szafy i zaczęłam wkładać ubrania do torby. Byłam rozpromieniona, czułam  że potrafię swobodnie oddychać i zaczynam swoje życie na nowo. Zaczynam panować nad nim i teraz mogę zrobić wszystko. Godzina zeszła mi na krzątaniu się po pokoju. Minęło kolejne pół godziny, a ja usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi.
- Justin? Już prawie jestem gotowa! – krzyknęłam, wychodząc z łazienki. Gdy w drzwiach zobaczyłam Monique, kosmetyki, które miałam spakować do walizki wypadły mi z rąk.
- Co ty robisz? – zapytała, widząc moją walizkę. No dalej zrób to teraz. Szybko i konkretnie. Oderwij to paskudztwo, jak plaster… Nie możesz zostawić jej tak jak Scoota. Podjęłaś już decyzję i już jej nie cofniesz. Przecież od dawna chcesz jej powiedzieć jak bardzo jesteś szczęśliwa.
- Wyjeżdżam. Na zawsze z Justinem.- mruknęłam niewyraźnie i niepewnie.
- Jak to wyjeżdżasz? – stanęła zszokowana w drzwiach.- Jak mogłaś udawać, że nic się nie dzieje? Chciałaś wyjechać bez słowa?  - nie musiałam jej już nic mówić, wszystkiego się domyśliła. 
- To nie tak. Szukałam cię, ale kiedy znalazłam cię w restauracji z Jevem nie chciałam wam psuć waszego szczęścia. Przepraszam, ja nie wiedziałam jak mam ci to powiedzieć. – wrzuciłam bluzkę do walizki i zbliżyłam się do niej. Starałam się jej wytłumaczyć, że miałam zamiar powiedzieć jej o tym wszystkim, ale z jej perspektywy wyglądało to całkiem inaczej. Pakowałam się i przypadkiem oznajmiłam, że jestem gotowa. To wcale nie wyglądało tak, jakbym liczyła się z jej zdaniem. Podjęłam decyzję sama. 
- To jest jakiś żart, prawda? – zaśmiała się z paniką w oczach. Miała posępną minę. Zawiodłam ją. - to chyba właśnie chciałam odczytać z jej całego wyrazu twarzy. Spakowałam kosmetyki do walizki, odpoczywając od krępujących mnie oczu mojej przyjaciółki.
- Nie, to nie jest żart. Wybacz mi, że cię okłamałam. Kocham go Monique. Próbowałam z tym walczyć, od kiedy się tutaj pojawił, ale z każdym dniem było mi coraz trudniej. Nie mam siły już tego ukrywać. – moje oczy się zaszkliły. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie powiedziała jej prawdy przed wyjazdem. Wiedziałam, że to już ostatnia szansa. Sama zamierzałam do niej pójść i podczas pakowania myślałam jak zacząć z nią rozmowę. Jednak ona mnie uprzedziła i cały plan, dotyczący tego, co mam dokładnie jej powiedzieć, spełznął na niczym.
- Nie, na pewno nie. Spodobał ci się z nim seks. Wydaje ci się, że go kochasz. Ty kochasz mojego brata. – była w szoku i z pewnością chciała by to, co usłyszała przed chwilą nie było prawdą. Nadzwyczajnie w świecie nie potrafiła się z tym pogodzić.
- Przykro mi, ale jestem pewna, że go kocham. Jedyne co czuję do Mike’a to wdzięczność. To wszystko. – zaczęłam kręcić głową na boki, rozkładając w bezradności ręce.
- Nie, nie możesz tak mówić. On… - wzięłam ją za rękę, żeby dodać jej otuchy. Tak bardzo chciałam, żeby zrozumiała, że koniec mojego związku z Mike’iem nie oznacza, że nie cenię jej jako przyjaciółki. Chciałam by była nią nadal. Nie myślałam o tym, czy to absurdalne w mojej sytuacji. Ja po prostu nie chciałam rezygnować z tej więzi jaką miałyśmy. Nie mogłam sobie wyobrazić dalszego życia bez jej gadulstwa, mądrości i niej samej. Troszczyłam się o nią. 
- Monique wiem, że tobie też nie podoba się to, kim stał się twój brat. Czujesz, że nie masz innego wyboru, bo jesteś jego siostrą. Nie jesteś jego własnością. Możesz jechać ze mną jeśli tylko chcesz. – przerwałam na chwilę, ale widząc, że nie ma nic do powiedzenia, kontynuowałam dalej.- Justin pomógł mi zrozumieć, że mogę zacząć normalnie żyć. Bez tego wszystkiego. Wiem, że chcesz wspierać swojego brata, ale teraz ciągniesz go za sobą w dół, a on ciebie. Musimy to zatrzymać.
- Justin tylko zagra na twoich uczuciach. Przekonasz się i pożałujesz tego. Właśnie w taki sposób odwdzięczasz się Mike’owi? Za to wszystko co dla ciebie zrobił? – wyrwała swoją rękę z mojego uścisku. Naprawdę myślałaś, że wybierze przyjaźń od więzów krwi? Kierując się uczuciami, możesz szybko stać się idiotą. Nie patrzysz trzeźwo na pewne sprawy. Patrzysz sercem, a serce czasem nie zauważa najważniejszych szczegółów.
- Stworzył nam własne piekło, w którym musimy się smażyć. Zaplanował nasze życie i nie pytał nas o zdanie. Spójrz, mogłabyś być teraz z Jevem bezpieczna. Nie martwić się każdego dnia o życie i brudne interesy swojego brata.
- Sądzisz, że jakiś dupek będzie dla mnie ważniejszy od Mike’a? Nie jestem taką suką jak ty! – wrzasnęła, a potem spojrzała na mnie z przerażeniem.
- Nie możesz mnie winić za to, co do niego czuję! – przerwałam jej wiedząc, że posuwa się za daleko.
 - Może trochę przesadziłam, ale to dla twojego dobra.- odparła zgaszona, ale jej głos nadal pobrzmiewał złością. Była oburzona tym, jak mogę już nie kochać jej brata.
- O to właśnie chodzi. Wy nie macie pojęcia, co jest dla mnie dobre! – wrzasnęłam odwracając się do niej tyłem. Myślałam, że ona mnie zrozumie i nie będzie oceniać.
- Nie powinnam ci pozwolić się do niego zbliżyć! Powinnam wiedzieć, że to tak może się skończyć! Powinnam wyczuć, że między wami się coś dzieje! Posłuchać, gdy miałaś tyle oleju w głowie, żeby go nienawidzić, kiedy poprosiłaś mnie, żebym trzymała go od ciebie z daleka! – rozglądała się po ścianach mojego pokoju chodząc w tę i z powrotem.
- Tylko mi nie mów… - ostrzegłam, wiedząc do czego brnie i uniosłam prawą dłoń do góry.
- Że co? Że puszczałaś się z nim jak dziwka? – warknęła ze złością i spojrzała mi w oczy morderczym wzrokiem.
- Zapominasz, że on robił mi to samo? – zapytałam rzewnym tonem i czułam, że coraz więcej łez zbiera się w moich oczach.
- A więc się na nim mścisz. – jej spojrzenie było okropne. Patrzyła na mnie jak na wroga, nie jak na przyjaciółkę. Miała mnie za nic nie wartą zdzirę.
- Nie, po prostu wreszcie zrozumiałam jak wygląda prawdziwa miłość, a tutaj jej nie ma. Liczyłam, że przez te wszystkie lata miałam chociaż jedną prawdziwą przyjaciółkę, ale w tym najwidoczniej także się pomyliłam. – obróciłam się w stronę okna, by nie widziała, że zaczęłam płakać.
- Wiesz co? Tak, wynoś się stąd i wsadź sobie tą przyjaźń głęboko w tyłek! – wrzasnęła, a jej słowa były jak ostre sztylety, wbijające się prosto w moje złamane serce.



******



Scoot wyjechał, więc nie mogłam się z nim pożegnać. Trudno byłoby mi to zrobić. Szczególnie po rozmowie z Monique. Wiem, że to nie było w porządku z mojej strony. Po prostu bałam się kolejnego odrzucenia. Scoot może nie zareagowałby tak jak Monique, ponieważ nie łączyła go jakaś szczególna więź z szefem, ale na pewno postawiłabym go w trudnej sytuacji. Nie chciałam by znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem. Bezpieczniej dla niego, było nie wiedzieć o moim wyjeździe. Przykro mi, że sama nie mogę mu o tym powiedzieć, ale tak będzie lepiej.
- Gotowa? – spytał Justin z szerokim uśmiechem, wchodząc do pokoju. Nie mówiłam mu nic o mojej kłótni z Monique, bo niepotrzebnie by się denerwował. Znałam ją. Pewnie teraz siedziała w swoim pokoju i rozważała czy podzielić się z bratem tą szokującą wiadomością o moim wyjeździe i zdradzie, czy poczekać, aż ja poinformuję go o tym sama.
- Nie, jeszcze nie.- podałam mu moją walizkę. Była jeszcze jedna osoba, z którą musiałam się pożegnać.- Muszę porozmawiać z Mike’iem. – wiedziałam, że niełatwo się na to zgodzi, ale odgryzłabym sobie język z nerwów, siedząc w samochodzie gdybym tego nie zrobiła.
- Chyba oszalałaś. To zbyt niebezpieczne! – spojrzał na mnie ożywiony.
- Muszę mu powiedzieć co o nim myślę i z nim zerwać. Przecież tego właśnie chciałeś, prawda? – Nie ma to jak sięgnąć po najlepszą linię obrony. Teraz musiał się zgodzić. Jednak jego lekcje dotyczące manipulacji nie są wcale takie głupie.
- W porządku, czekam na ciebie przy schodach awaryjnych. Masz pięć minut, idę po samochód. Proszę cię, uważaj na siebie. – odpowiedział niechętnie po chwili zastanowienia, spoglądając na mnie błagalnie.
- Obiecuję. – szepnęłam i pocałowałam go w policzek.
Windą dostałam się na piętro, na którym znajdował się gabinet Mike’a. Odważnym krokiem przeszłam przez korytarz pełen ochrony i weszłam do pomieszczenia z odpowiednim numerem. Nawet nie czekałam na to, żeby Charlotte poinformowała Mike’a, że chcę się z nim widzieć. Kiedy weszłam do jego gabinetu rozmawiał przez telefon.
- W porządku. Poczekaj chwilę, zaraz oddzwonię. – powiedział służbowym tonem i spojrzał na mnie znad papierów. – Co się stało, skarbie?
- Nie jestem już twoim skarbem. Dawno mnie tak nie traktowałeś.- zszokowany zostawił papiery w spokoju, słysząc mój chłodny ton. Żeby nie było wątpliwości nad tą rozmową nie myślałam za długo. Nie umiałam zrywać z chłopakami, bo zazwyczaj nie byłam w żadnym związku i ta umiejętność po prostu nie była mi potrzebna. Musiałam wydusić z siebie wszystko, co do niego miałam, zrównać go z wiadrem pomyj i dumnym krokiem opuścić go na zawsze.
- Co ty opowiadasz? – przerwał mi oburzony i zmarszczył brwi.
- To co słyszysz, nie podoba mi się to kim się stałeś. Myślałam, że po naszej ostatniej kłótni to zrozumiałeś, ale po tym jak kazałeś mi zabić Larissę Stone już wiem, że tylko się łudzę. Nie chcę być częścią tego wszystkiego.- byłam z siebie dumna, że wreszcie mu o tym powiedziałam.- Mike ty mnie nie kochasz.
 - Ciekawe. – zaśmiał się nieoczekiwanie. Wydawał się być bardzo rozbawiony. Nie na taką reakcję liczyłam.- Skąd wiesz jak się nazywała? Grzebałaś w moich aktach? – podniósł ton głosu.
- Nawet gdybym to zrobiła, to co? - przybrałam pozę wojowniczki, ale w razie czego stałam przy drzwiach, by szybko ulotnić się w razie gdyby Mike wpadł w szał. Żeby uciec z Justinem muszę być żywa. 
- To musiałbym cię ukarać.
- Widzisz o tym właśnie mówię. Ty kochasz tylko siebie i swoje pieniądze.- zaczęłam wymachiwać rękami.
- Więc zrzucasz na mnie całą winę.- spojrzał na mnie oburzony.
- Ja nie mam sobie nic do zarzucenia.- wzdrygnęłam ramionami.
- Myślałaś, że się nie dowiem, że Justin co noc jest w twoim pokoju? Zdradziłaś mnie. – w sekundę dostałam palpitacji serca. On o wszystkim wiedział! Bawił się naszym kosztem!
- Nie, to ty pierwszy mnie porzuciłeś! To ty przestałeś mnie kochać! Siedziałeś w tym swoim laboratorium tygodniami i kazałeś zająć się sobą, a kiedy w końcu z niego wychodziłeś zamawiałeś sobie dziwki do pokoju! Od miesięcy traktowałeś mnie jak rzecz, a kiedy twój biznes się rozwinął liczyłeś się tylko ty! Byłam zabawką, którą się znudziłeś.
- I to jest powód byś obściskiwała się z moim współpracownikiem? To poniżające!
- Może dlatego, że to ty nas do siebie zbliżyłeś! Ty stworzyłeś ten chory układ między nami, za co teraz cholernie ci dziękuję! Poza tym nasze problemy zaczęły się już na długo przed tym, jak go zatrudniłeś! Więc nie zwalaj winy na niego!
- Mam już tego dosyć! Masz skończyć tą farsę! Natychmiast!
- Wszystko, co dzieje się w moim życiu, zależy od ciebie i twoich decyzji! Ty mnie niszczysz, ale nie masz wpływu na to, co czuję. Dlatego jeśli mam z kimś zerwać to tylko z tobą. - wysyczałam wściekła przez zęby.
- Jesteś moja i zawsze będziesz, rozumiesz? Jesteś na mnie skazana do końca swojego marnego życia! On już niedługo nie będzie żył! Jeszcze mi za to podziękujesz!
- Oczekiwanie na to, że się zmienisz było jak błaganie o nic. Dziękuje ci, że wreszcie zrozumiałam jaki z ciebie podły potwór! Nie zasługujesz na to, by nazywać się człowiekiem. Ludzie nie robią takich okrutnych rzeczy. Brzydzę się tobą!
- Ty suko! – ryknął głośno, jestem pewna, że cały hotel go słyszał.
- Może i jestem suką, ale nie jestem twoją własnością! – wrzasnęłam i wybiegłam z jego pokoju. Zdążyłam zauważyć Charlotte, która stojąc tyłem do okna patrzyła przerażona na mnie i Mike’a. Nie wiedziała co robić. Spoglądała pod biurko i nas, zastanawiając się prawdopodobnie czy się pod nie schować. Ochrona za wszelką cenę chciała mnie zatrzymać. Wszyscy zbiegli się do gabinetu
- Łapcie ją! - wrzasnął, a ja prześlizgnęłam się przez dwóch ochroniarzy i pobiegłam w stronę wejścia awaryjnego. Rozwścieczyłam go tą rozmową. Nie spodziewałam się niczego innego, ale nie sądziłam, że moja paranoja, jak to nazwał Justin, jest prawdziwa. Powinnam go posłuchać i odejść bez słowa, ale nie, ja zawsze muszę pakować się tam, gdzie nie trzeba i zacząć być brutalnie szczera w najmniej odpowiednim momencie. Już nie wiedziałam co jest lepsze, prawda, która może cię zniszczyć, czy kłamstwo, które uratuje cię tylko na chwilę. Teraz Justin nie był jedynym celem Mike’a. Zemści się też na mnie, byłam tego pewna. Może i jestem wariatką, ale wtedy nie żałowałam niczego. Nie mogłam tak dalej funkcjonować. To był jego świat, ja do niego nie pasowałam. Nie godziłam się z zasadami, które w nim panowały. 



*******



Justin stał na korytarzu i otwierał wejście ewakuacyjne. Biegłam najszybciej jak potrafiłam, doceniając każdy trening ze Scootem. Kilka miesięcy wcześniej zatrzymaliby mnie pewnie przy drzwiach wejściowych gabinetu.
- Nie wiem co ci palnęło do głowy. To był absolutnie chory pomysł. – odezwał się Justin zbiegając ze mną po schodach i ciągnąc mnie za rękę. Nagle usłyszałam strzał. Zatrzymałam się jakby mnie sparaliżowało. Pocisk trafił w ścianę, a zgraja ochroniarzy ścigała nas i była półpiętra za nami. Obróciłam się i zobaczyłam czarne skórzane buty do kostki na sznurówki. Były podobne do wojskowych i należały do jednego z ochroniarzy, który był tuż za nami. Nie dane mi było patrzeć długo, bo Justin chwycił moją rękę mocniej i ciągnął w dół. – Pochyl się, nie przestawaj biec. Nawet jeśli coś usłyszysz, nie zatrzymuj się. – wysapał Justin. Posłuchałam się go. Po czterech minutach przebiegliśmy cały hol. Wszyscy byli zaskoczeni, a ochrona znajdująca się na dole chciała zamknąć nam główne drzwi, ale nie zdążyli zareagować. Wybiegliśmy na zewnątrz trzymając się kurczowo za ręce. Nie mogłam patrzeć za siebie, mimo że zamknęliśmy im przed nosem drzwi awaryjne, wiedziałam, że wciąż są za nami i nie strzelają tylko dlatego, żeby jeszcze bardziej nie wystraszyć zwykłych gości hotelu.
- Gdzie jest samochód? – zapytałam rozglądając się po parkingu, który znajdował się jakieś sto metrów od nas. Pokonywaliśmy kolejne schody w biegu. Przeklinałam je w duchu, ale kiedy pokonałam ostatni stopień, zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem się na nich nie potknęłam. Powędrowałam wzrokiem za ręką Justina wskazującą auto. Zaparkował przy samym wejściu. Podbiegliśmy do samochodu i w pośpiechu wsiadaliśmy do niego. Justin usiadł na miejscu kierowcy, a ja przy nim z drugiej strony.
- Uciekniemy im. – powiedziałam zdecydowanie, widząc dwunastu ochroniarzy stojących na schodach i trzynastego, który stał na środku celując w nas pistoletem.
- Skąd wiesz? – powiedział przekręcając kluczyk i wciskając pedał gazu. Szarpnęło.
- Ponieważ w ciebie wierzę . – położyłam dłoń na jego dłoni, zerknął na mnie przez sekundę, dopóki naszej uwagi nie zwrócił huk. Ktoś oddał strzał, chcąc przebić nam oponę, ale trafił w karoserię. Dwóch kolejnych ochroniarzy pilnujących bramy właśnie biegło w naszą stronę. Justin nie mógł nic zrobić. Krzyknęłam, gdy potrącił jednego z nich. Drugi odruchowo oddalił się od samochodu widząc upadek swojego kolegi. Z piskiem opon wyjechaliśmy z bramy. Nie odzywaliśmy się do siebie prawdopodobnie dlatego, że oboje byliśmy zszokowani. Pobłądziliśmy uliczkami w razie gdyby, ktoś z ochrony jechał za nami. Gdy wjechaliśmy na autostradę poczułam się całkiem bezpieczna. Od czasu do czasu spoglądałam w przednie lusterko, aby skontrolować pojazdy jadące za nami, ale nic mnie nie zaniepokoiło.
- Gdzie jedziemy? – spytałam w końcu spokojnym głosem.
- Na razie nie wiem. Jedziemy przed siebie.- Justin nawet na mnie nie spojrzał tylko uważnie patrzył na ulicę wymijając kolejny samochód.
- Życie na walizkach, podoba mi się. – rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu i rozruszałam lewe ramię, ponieważ trochę bolało mnie przez to ciągnięcie Justina, gdy zbiegaliśmy po schodach ewakuacyjnych.
- Zaczynam nowe życie z tobą i to jest najważniejsze.- przytuliłam się do jego ramienia i wpatrywałam się w białe pasy na drodze. - Mój dom jest tam gdzie ty.- uśmiechnął się do mnie. Czułam jego krótkie spojrzenie na sobie. Wiedziałam, że się martwił, ale wierzyłam w to, że sobie poradzimy. Z autostrady zjechaliśmy na jakąś szosę. Między nami były szeroko rozciągające się pola kukurydzy i pszenicy przecinane gęstymi liściastymi lasami.
- Najpierw ustalimy kilka zasad. – zjechał na pobocze, a ja otworzyłam oczy gdy auto zatrzymało się, a silnik przestał warczeć. Prawie spałam. Jego ramię było dla mnie bardzo wygodne, co oczywiście nie oznacza, że jemu się wygodnie prowadziło z moją ciężką głową na ramieniu. Zdziwiłam się. Zasady? Błagam już zrezygnowałam z jednych, chcę zacząć żyć inaczej, a teraz on zamierza ustalać nowe?
- Zasad? Nie sądzę, żeby… - przyłożył mi palec do ust.- No dobra, okej. – warknęłam przegrana ściągając jego palec. Zatopiłam się przez sekundę w głębi jego brązowo ciemnych oczu.
- Walczymy razem. Pierwsza zasada: Nigdy nie wątp w to, co do ciebie czuję. Choćby nie wiem co się stało, rozumiesz? – Takie zasady mogą być. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Pokiwałam głową na znak, że się zgadzam.
- Druga zasada: Nie rozpraszasz mnie kiedy jadę i posłuchasz mnie jeśli bardzo cię o coś proszę.
- To już są dwie zasady! – zwróciłam uwagę oburzona. – Postaram się jeśli będę uważała to za słuszne.- westchnął ciężko, ale pokiwał głową nie protestując.
- Po trzecie, już nigdy nie myśl o tym, żeby wracać do tego tyrana.
- Ani mi się śni. – uśmiechnęłam się szerzej chcąc go teraz pocałować. – Teraz moja kolej.
- Zamieniam się w słuch.- zrobił zabawną minę i zaczął głaskać dwoma palcami swój podbródek.
- Po czwarte, zawsze mnie kochaj, nawet gdy mówię, że cię nienawidzę.
- Obiecuję. – powiedział poważnie, a w jego oczach widziałam moje odbicie.
- Obiecuję.- szepnęłam całując go. To było niesamowite, bez poczucia winy
ten pocałunek był jeszcze bardziej elektryzujący niż wszystkie wcześniejsze.  




******




Po czterech godzinach jazdy zatrzymaliśmy się w jakieś uroczej knajpce obok stacji benzynowej by zatankować samochód. Było już ciemno. Podczas gdy Justin zajmował się tankowaniem ja, korzystając z samochodowego lusterka poprawiłam nieco rozczochrane włosy.
- Wyjdziesz w końcu z tego samochodu?
- Nie wejdę rozczochrana do tej knajpy.- spojrzałam ostatni raz w lusterko, przeczesując palcami włosy i zakładając okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy, bo teraz nie były mi potrzebne.
- Na pewno tym wszystkim w knajpie robi to jakąś różnicę. – powątpiewał i zamknął samochód. Upewnił się, że zgasił wszystkie światła i szybko znalazł się po mojej prawej stronie.
- Chcę wyglądać ładnie dla ciebie. – zerknęłam na niego jak na idiotę.
- Po prostu jestem głodny. – wytłumaczył się. Będąc już w knajpie zajęliśmy miejsce w kącie przy oknie z dala od palących i pijących osób. Cicha muzyka country pobrzmiewała z głośników. Nad barem znajdował się mały, stary telewizor, na którym aktualnie była wyświetlana pogoda na najbliższe dni. Siedziałam naprzeciw Justina wybierając coś z karty. Kilka minut później podeszła do nas trzydziestoletnia kelnerka z krótkimi czarnymi włosami by przyjąć zamówienie.
- Poproszę naleśniki z syropem klonowym. – uśmiechnęłam się do niej oddając menu.
- Dla mnie pieczywo czosnkowe, sałatka grecka, kurczak z rożna i frytki. – spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami. Jak on to wszystko teraz zje? Musi być naprawdę głodny... Wiedziałam jedno – ja za to nie zapłacę. W oczekiwaniu na jedzenie przypomniała mi się jedna rzecz.
- Umawialiśmy się, że kiedy zerwę z Mike’iem opowiesz mi o sobie. – przypomniałam z przekąsem, bo liczyłam, że sam zacznie ten temat. Pochyliłam się w jego stronę.
- To nie jest dobry moment na takie rozmowy.
- A kiedy taki nastąpi? – nagle spojrzałam na telewizor, potem na Justina i znów na telewizor, bo pewna rzecz skupiła moją uwagę.
- Rachelle, ja…
- Jesteśmy w wiadomościach…- powiedziałam spanikowana nie wierząc własnym oczom. W telewizorze był wyświetlany obraz z jednej z kamer hotelowego monitoringu. Uchwycono na nim moment, kiedy siedziałam z Justinem w samochodzie.
- Nie przesadzaj nie jest tak źle… - prychnął, ponieważ nie dotarło do niego to, co powiedziałam.
- Ale ja mówię serio! Spójrz! – jęknęłam zirytowana wskazując mu telewizor nad barem, do którego siedział tyłem. Justin obrócił się błyskawicznie.
- Młody, dwudziestoletni mężczyzna uprowadził dziewczynę z jednego z najlepszych luksusowych hoteli należących do firmy Howard Company znajdującego się na przedmieściach Nowego Yorku. Kierowca wyjechał z hotelu zaraz po tym, jak potrącił dwóch ochroniarzy. Jeden z nich jest ciężko ranny. Jeżeli ktokolwiek widział czarne lamborghini o podanych numerach rejestracyjnych proszony jest o skontaktowanie się z policją.- mówiła dziennikarka. Obok obrazu ze studia i numerów rejestracyjnych wyświetlonych na pasku informacyjnym wyświetlano moment, w którym Justin potrącił jednego z ochroniarzy.
- Chyba czas stąd zwiać i zmienić samochód. – szepnął szybko.
Nagle wszyscy w knajpie spojrzeli na nas. W mgnieniu oka wyszliśmy stamtąd i wsiedliśmy z powrotem do samochodu.
- Teraz masz pomysł gdzie jedziemy? – zapytałam, zapinając nerwowo pas.
- Co powiesz na Paryż? – zrobił to samo co ja i odpalił samochód.
- Paryż? – powtórzyłam zaskoczona, marszcząc brwi. Nigdy nie byłam we Francji. Wcześniej nie podróżowałam po Europie oprócz tego jednego razu w Mediolanie. Mike nie pozwoli nam odejść, zrobił wokół nas szum. Miałam wrażenie, że to wszystko teraz będzie łatwiejsze, ale to nie prawda. On zemści się za to, co mu zrobiliśmy. Z pomocą mediów i policji zrobi to szybciej niż się spodziewałam. Będzie nas szukał i nie spocznie póki nas nie znajdzie. Mogło mi się tylko tak zdawać, ale nie ucieknę przed nim. Nie dam rady. Nie docierał do mnie fakt, że Mike od dawna o wszystkim wiedział i śledził każdy mój ruch. Stałam się jego wrogiem i zrobi wszystko, żeby mnie złamać. Mike Howard naprawdę mnie zabije. Teraz to ja jestem jego ofiarą. Najgorszym jest ten moment, kiedy twoje największe lęki zmieniają się w rzeczywistość.





,,So where?
Do we go from here? 
With all this fear in our eyes
And where
Can love take us now
We've been so far down
We can still touch the sky
If we crawl Till we can walk again
Then we'll run
Until we're strong enough to jump
Then we'll fly
Until there is no end
So lets crawl, crawl, crawl
Back to love...''

Chris Brown - Crawl





___________________________________________

Witajcie!  Pewnie cieszycie się, że główni bohaterowie,
wreszcie wpadli na ten pomysł. 
Wiem, że czekaliście na to od dawana.
Dziękuje Wam za wszystkie komentarze 
pod ostatnim postem. 
To dzięki nim w końcu napisałam ten rozdział. 
Chciałabym, żeby następny był szybciej, ale nic wam nie obiecuje.
Nie chcę się tłumaczyć, po prostu mam parę ciężkich chwil
i mało czasu na pisanie. 
Przypominam Wam o głosowaniu, obserwowaniu, liście informowanych.
Jeszcze raz dzięki za miłe słowa, to one motywują mnie do pisania. 
Trzymajcie się, korzystajcie z wakacji. Wiecie co robić.
Ściskam Was. ;* 


Czy to Wam nie przypomina jednego z pierwszych spotkań Justina i Rachelle, 
kiedy po wspólnie spędzonej nocy, 
przystawiała mu sztylet do gardła i miała go zabić?
Bo mi bardzo.





Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz. 






sobota, 4 lipca 2015

Rozdział 38



(Rozdział specjalny,
na życzenie jednej z czytelniczek.)


JUSTIN’S POV


Kiedy Rachelle zemdlała, byłem w szoku. Wziąłem ją na ręce i zabrałem jej torebkę z baru. Mówiłem do niej, mając nadzieję, że odzyska przytomność. Na zewnątrz jej stan się nie poprawił. Bez zastanowienia rzuciłem się biegiem do najbliższej taksówki. Myślałem, że dostanę szału, kiedy trzy przecznice dalej zaczął się korek. Dziewczyna w moich rękach bladła. Miałem wrażenie, że z minuty na minutę robi się coraz bielsza. W pół godziny dotarliśmy do szpitala. Przez całą drogę sprawdzałem jej puls i oddech, który był słaby, ale wyczuwalny. Nie miałem pojęcia, co powinienem w tej sytuacji zrobić. Wbiegłem na SOR, pielęgniarki natychmiast znalazły wolne łóżko. Rachelle trafiła na oddział intensywnej opieki medycznej. Nie powinniśmy tu być. Gdy kilka godzin wcześniej zauważyłem Rachelle wychodzącą z hotelu, wiedziałem że będą z tego same problemy, dlatego za nią poszedłem. Tysiąc razy powtarzałem jej, że działa jak magnes na problemy. Jak mogła być taka lekkomyślna? Osoba, która chciała ją zabić nadal mogła być w pobliżu hotelu. Nie przepuściłaby okazji, żeby zamordować ją bez świadków blisko jakiegoś nocnego klubu. Może ta cała sytuacja z Gorginą ją przerosła? Ostatnio, gdy z nią rozmawiałem była przerażona na myśl o tym, że Mike już od dawna o nas wie. Chciałem, żeby to nie była prawda. Powinienem zadzwonić do niego. Jednak ona była dla mnie teraz najważniejsza. Lekarzowi powiedziałem, że jestem jej narzeczonym. Musiałem wiedzieć, co się z nią dzieje. Chwila oczekiwania na korytarzu wydawała mi się równie długa jak wieczność. Przez ten cały czas, chcąc zachować zimną krew, przypominałem sobie jej uśmiech. Radosne spojrzenia, którymi mnie obdarowywała, zapach jej perfum i wszystkie nasze wspólne wspomnienia od pierwszego spotkania. Moment, w którym spotkaliśmy się w klubie, a ona po prostu mi uciekła. Już wtedy wiedziałem, że czeka mnie wyzwanie. Na pewno nie zamierzałem się nudzić i wiedziałem, że będzie moją idealną rozrywką. Nie była w moim typie. Zawsze wolałem latynoski, ale nie mogłem zaprzeczyć, że Rachelle Roberts była piękną dziewczyną. Zwracała na siebie uwagę innych. Najbardziej fascynujące były jej oczy, w których kryła się pewna drapieżność. Zapamiętałem je już od naszego pierwszego krótkiego spotkania. Zastanawiałem się jak będą kontrastować ze szczerym uśmiechem. Tamtego dnia, gdy do niej podszedłem była wystraszona i ani razu się nie uśmiechnęła. Następnego dnia musiała wypić całą butelkę wódki przed ponownym spotkaniem ze mną. Jak się okazało była jej potrzebna do tego, żeby pogodzić się z myślą, że wkrótce mnie zabije. Z pewnością miała nadzieję, że mnie nie zobaczy. Niestety, na jej nieszczęście czekałem na nią i uważnie obserwowałem z daleka. Każdy najmniejszy gest. Próbowałem odgadnąć o czym myśli i jak mógłbym ją podejść. W końcu dziewczyna zaczęła się niespokojnie rozglądać. Widząc jej zniecierpliwienie podszedłem w końcu do baru i przywitałem się z nią. Wystarczyło kilka minut, bym przekonał się, że mógłbym słuchać jej głosu godzinami. Zaskoczyła mnie. Spodziewałem się głupiutkiej dziewczyny, która sama nie wie, w co się wpakowała. Zamiast tego spotkałem najbardziej fascynującą, seksowną i inteligentną dziewczynę jaką kiedykolwiek dane mi było poznać. Ten wieczór należał do moich ulubionych. Ku mojemu zdziwieniu Mike nie uprzedził jej, że jestem jego wspólnikiem. Na szczęście nie spałem, kiedy sztylet miał mi się wbić w szyję.
Moje wspomnienia były co jakiś czas przerywane przez pielęgniarki, które uśmiechały się do mnie smutno i pytały czy czegoś nie potrzebuję. Ich zatroskane miny wcale mi nie pomagały. Miałem wrażenie, że zaraz któraś podejdzie do mnie i usiądzie, próbując mnie przygotować do smutnych wieści tak jak na tych wszystkich głupich filmach. Na taką wiadomość nie można się przygotować. Nie można oznajmić tego w najlepszy i najmniej bolesny sposób. Niezależnie od tego czy powie: ,,Nastąpił zgon.’’ lub ,,Pana narzeczona zmarła, bardzo nam przykro.’’ Ból będzie ten sam. Wszyscy współczują i jest im przykro, ale tak naprawdę nie mają pojęcia o tym, co czujesz. To jest ich zawód, przekazywanie takich informacji to ich pieprzony obowiązek. Nawet jeśli chcą szczerze nam współczuć to zawsze będą puste słowa. Nie są w twojej sytuacji. Nie mają bladego pojęcia jaki szok przeżywasz w takim momencie. Mogą się tylko domyślać. Są takie chwile w życiu każdego z nas, gdy nawet najbardziej niewierzący zaczyna się modlić. Podparłem się łokciami o kolana, złożyłem ręce jak w modlitwie, spuściłem głowę w dół, opierając czoło na palcach złożonych ze sobą dłoni. Boże, proszę nie zabieraj mi jej. Ostatni raz tak bardzo bałem się o Rachelle, gdy byliśmy zmuszeni wyskakiwać z samochodu, uciekając przed gangiem z Clevland. Nie chciałem zostawiać jej samej w obcym mieście, ale to był jedyny sposób, żebyśmy wyszli z tego cało. Wtedy też dostrzegłem, że mimo nienawiści jaką żywiła do mnie i okazywała na każdym kroku, nie chciała żeby mi się coś stało. Zmusiła mnie, żebym wziął od niej gaz pieprzowy. Teraz przyznaje, że bez niego na pewno nie uratowalibyśmy Jeva. Byłem wściekły, że mnie wtedy nie posłuchała i wyszła z tego klubu, próbując nas znaleźć. Rachelle jest nieugięta, jeśli założy sobie jakiś cel, to zrobi wszystko by to osiągnąć, a wtedy nic nie jest w stanie jej powstrzymać. To wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo jestem dla niej ważny.




- Co ty…- zaczęła mówić, ale przerwała, 
zauważając wielką ranę na moim brzuchu i przez chwilę zastygła w bezruchu.
- Nic mi nie jest…- powiedziałem, chcąc ją uspokoić.
Liczyłem, że zaraz stąd wyjdzie.
- Daj mi to, jeszcze bardziej wszystko rozpaprzesz.- sięgnęła po wodę utlenioną
i waciki z szafki, dotykając włosami mojej twarzy,
ale nie zwróciła na to uwagi. 
Usiadła na wannie, naprzeciwko mnie.
- Nie, proszę. – odsunąłem się od niej.
- Będzie szczypać… - wymyśliłem na poczekaniu.
Nie chciałem, żeby widziała moje skaleczenie. 
Nie potrzebowałem jej pomocy.
- Dostałeś tyle razy w gębę i to – zaśmiała się uroczo
i pokazała mi wacik nasączony wodą – ma cię boleć?
Przestań, nie jesteś małym dzieckiem. Trzeba to odkazić.
- Poradzę sobie... możesz iść. – upierałem się.
- Zamknij się, po prostu. – rozkazała mi ostro
 i wiedziałem już, że nic nie jest w stanie wywalić ją za drzwi.
– Zacznij mówić coś do mnie, nie myśl o tym. – powiedziała,
widząc że nie czuje się komfortowo.
Nie było to spowodowane bólem, tylko tym, że stała tak blisko.
Czułem jej słodkie perfumy. Pomieszczenie było tak ciasne,
że bez problemu, mógłbym ją teraz objąć.
- Ten dureń miał nóż.. Nie zauważyłem go, 
bo spojrzałem na Jeva jak sobie radzi.- tłumaczyłem się 
i przerwałem sycząc z bólu, kiedy wcierała w moją ranę chłodną ciecz,
która po zetknięciu ze skórą pieniła się.
Byłem cały spięty, próbując się opanować.
 Rachelle zostawiła mnie na chwilę samego w łazience,
a potem wróciła z jakąś maścią i bandażem. Przyłożyła delikatnie gazę,
tak aby zakrywała całą ranę. Owinęła mnie bandażem.
Szczerze mówiąc byłem zaskoczony, że tak sprawnie jej to poszło.
Potem spojrzała na mnie
 i mechanicznie zaczęła oczyszczać jakieś zadrapania z mojej twarzy.
Czułem, że się denerwuje.
Chciałem ją uspokoić, ale gdy spojrzała w moje oczy
 nagle wstała, jakby coś ją przestraszyło.
Zatrzymałem ją, obejmując ramieniem.
- Rachelle, starczy... już. – powiedziałem tuż przy jej słodkich ustach.
 Mogłem poczuć jej ciepły oddech na mojej skórze.
- Ale.. – protestowała, obracając się z zamiarem nawilżenia wacika.
 Strąciłem jej go z ręki i położyłem jej ciepłą dłoń na moim ramieniu.
Przybliżyłem się do niej i w końcu zetknęliśmy się ustami.
Przeniosłem swój wzrok na jej ciepłe brązowe oczy
 i niepomalowane usta o kolorze intensywnego różu.
Od pierwszego naszego spotkania wiedziałem,
 że mógłbym całować ją godzinami.
To było jak magnetyczna siła, której nie można przerwać.




Siedziałem sam na korytarzu. Mijało mnie wiele ludzi. Nie wiem ile czasu minęło od momentu, kiedy zabrali ją ode mnie. Czemu krzesła w szpitalach zawsze są tak cholernie niewygodnie? Uniosłem wzrok z pustego kubka po trzeciej kawie. Automat był pięć kroków ode mnie, a ja nie miałem czym się zająć. Granie na komórce w takiej chwili byłoby niepoważne. Na tym oddziale panowała cisza, ale krzyki ze SOR-U roznosiły się po całym budynku. Wpatrywałem się w numer sali, w której leżała Rachelle. Nie docierały do mnie żadne rozmowy. Jedyną osobą, która mogłaby otrząsnąć mnie ze wspomnień była ona lub lekarz, który wreszcie mógłby podejść do mnie i powiedzieć mi, co się z nią dzieje. W mojej głowie cały czas przewijały się jej słowa. Z uśmiechem przypomniałem sobie wszystkie nasze głupie kłótnie. Z satysfakcją obserwowałem jak walczy z samą sobą, żeby nie stracić samokontroli. Musieliśmy utknąć na dobre w lesie, żeby złamała się i przyznała, że czuje do mnie słabość. Cieszyłem się, że mogę spędzić z nią chwilę sam na sam. Przy okazji mogłem sprawdzić czy ufa mi na tyle, by wiedzieć że nie chcę jej skrzywdzić. Cały czas widziała mnie w negatywnym świetle, jednak nie zamierzałem jej z tego całkiem wyprowadzać. Skoro jest z Mike’iem coś musiało ją ciągnąć do złych ludzi. Zakładam, że w jego objęcia wplątała ją jej chorobliwa dociekliwość. Zawsze starała się ukrywać emocje. Przeżywała je, ale nigdy nie okazywała. Chciałem to zmienić.




- Twierdzisz, że mi nie ufasz? – zapytałem, chcąc się upewnić.
- Nie, ja to wiem. – syknęła ze złością.
- Wiem, że masz na tyle oleju w głowie... cóż czasem każdemu się zdarza.
 Mike zabiłby cię za to.
- Myślę, że nie jesteś dla niego taka ważna, jak kiedyś.
– szepnąłem, uważnie spoglądając na jej twarz.
- Masz racje, nie zabiłby cię. – poczekała chwilę i dodała:
– Zleciłby to komuś, by nie brudzić sobie rąk. – spojrzała na mnie z obrzydzeniem.
- Jeżeli byłabyś to ty, nie zrobiłabyś tego.- odparłem.
- Nie, wcale.- odpowiedziała sarkastycznie.
Była twarda, jej twarz wiała chłodem, ale nie dałem się na to nabrać.
Jeżeli na tym świecie istniała jedna rzecz, której mógłbym być pewien co do tej dziewczyny, to byłoby nią to, że ona nigdy nie będzie w stanie mnie zabić.
Niezależnie od tego ile razy o tym myślała.
- Skarbie, jeżeli już się na mnie rzucasz, to z innymi zamiarami.
– uśmiechnąłem się i westchnąłem z politowaniem, kręcąc głową.
Zahipnotyzowana dziewczyna zbliżyła się do mnie.
Przez dłuższą chwilę staliśmy bardzo blisko siebie,
czując swoje oddechy jakbyśmy chcieli odkryć,
 które z nas wytrzyma dłużej.
Wyciągnęła rękę i strąciła pistolet, który trzymałem na ziemię.
Wcale się tym nie przejąłem. Kopnąłem go gdzieś dalej
 i po chwili przydusiłem ją do drzewa,
składając namiętny pocałunek na jej delikatnych ustach.
Złączyłem nasze palce i pogłębiałem go.
- Jesteś okropna i wredna.- mruknąłem, łapiąc oddech i oblizując dolną wargę.
- A ty głupi i irytujący.- odpowiedziała tym samym tonem,
sekundę później przegryzając ją zadziornie.




Wiedziałem, że prędzej czy później przekonam ją do siebie. To była tylko kwestia czasu, kiedy będę miał ją w garści. Gdy to się stało byłem z siebie dumny, chociaż nie powinienem. Cały czas oskarżała mnie, że źle ją traktuję, ale ona również nie była do końca fair. Przyznaję, że od początku naszej znajomości zachowywałem się jak zimny drań i utrudniałem jej życie, jakby Mike wystarczająco już w nim nie namieszał. Ona była przy nim aniołem, którego skazywał na cierpienie. Pamiętam jak pobił ją, kiedy zamiast płakać i zamknąć się w pokoju szykowała się na misję, usiłując zamalować wszystkie siniaki na twarzy, które były jego dziełem. Było mi jej tak straszliwie żal. Nie zasłużyła na to.



- Witaj piękna.- powiedziałem pewny siebie i wszedłem do jej pokoju bez pukania.
Z głową spuszczoną w dół, bez słowa skierowała się do łazienki,
 aby zamknąć się w niej. Nie pozwoliłem jej na to.
- To on cię tak załatwił? – próbowała zakryć rękoma twarz, ale już zdążyłem zauważyć wielkiego siniaka na jej policzku. Nic mi nie odpowiedziała.
Nie wiedziałem jak się zachować, więc przepuściłem ją do toalety,
 ale nie zamierzałem zostawiać ją samą w takim stanie.
Kiedy wyszła z niej już przebrana i umalowana,
po jej minie widziałem, że nie jest zachwycona tym, że jeszcze tu jestem.
- Nie twoja sprawa.- syknęła ze złością.
Widocznie musiała się na kimś wyżyć.
- Twój cięty język musiał dać mu się trochę we znaki.
- zaśmiałem się, ale szybko przestałem, orientując się, że ponownie zamilkła.
Zmusić ją do mówienia? Tak z pewnością chętnie opowie mi,
jak ten psychol okładał ją pięściami.
- Załóż to.- powiedziałem, podając jej czarne pudełko.
Otworzyła je. Była w nim kolia pokryta krystalicznymi diamentami.
Rachelle otworzyła szeroko usta z wrażenia.
Wyglądała jak zahipnotyzowana.
Zaśmiałem się cicho.
Bez słowa chwyciłem oba końce koli opuszkami palców i założyłem jej ją.
- Dobrze je zamaskowałaś.- szepnąłem jej do ucha, dotykając je dolną wargą.
 Miałem nadzieję, że doda jej to otuchy.


- To jest żałosne.- oznajmiłem jej z pogardą, patrząc na Mike’a.
- Tak? Powiedz mu to, w końcu to twój szef.- założyła dłonie na piersi.
- Nie widzisz jak on się zachowuje? Naprawdę taki układ ci pasuje?
On cię bije, wykorzystuje i traktuje jak rzecz. 
Nie mów mi, że tego jeszcze nie zauważyłaś.


– Po prostu dobrze wiesz, że jestem z Mike’iem i bawisz się mną.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytałem zaskoczony.
Nie byłem świadomy tego, że tak źle mnie osądza.
- Nie jesteś tym człowiekiem, którego na początku poznałam.
 Oszukiwałeś mnie.


– Dlaczego do cholery nie powiedziałeś mi,
że masz ten pieprzony telefon, co?
 Hm... może zapomniało ci się?
Nie, czekaj.. może masz słabą baterię, albo w ogóle ci się rozładowała?
 - spojrzała na mnie naprawdę wściekła, a ton jej głosu kipiał nienawiścią.
– Nie, to niemożliwe, bo przed chwilą jej używałeś…
- zaczęła udawać, że myśli nad czymś bardzo intensywnie.
 Chciałem się obronić, ale nie dała mi takiej szansy.
– Nie, nie przerywaj mi.- machnęła na mnie ręką.
- Nie przyszło ci do głowy, żeby hm…
no nie wiem użyć jej do wzywania pomocy?
Mogłabym zdać raport Mike’owi,
nie siedziałabym teraz trzecią dobę z poważną raną nogi…
Jev czułby się lepiej i szybciej odnaleźlibyśmy Monique.
Ale trudno było o tym pomyśleć. – powiedziała z żalem.
- Nie wmówisz mi, że tak szybko chciałaś wracać do tego tyrana.
- Ach, więc tu chodzi o mnie? Martwisz się o dziewczynę,
którą dopiero poznałeś? Jestem taka biedna, że sama sobie nie poradzę?
Przyjechałeś tu by być bohaterem, ratować uciśnionych?
– zaczęła się ironicznie śmiać.
-  Teraz mam jeszcze większe kłopoty, niż wtedy jak ciebie tu nie było.
Myślisz, że jesteś w stanie mi pomóc? Nie pomożesz ani sobie, ani mnie.
Poczekaj aż trafimy na dywanik.- na chwilę zamilkła,
a następnie obróciła się do mnie energicznie.
– A może wcale nie pracujesz dla nas? Może to Slade jest twoim szefem?
Tylko ty miałeś kontakt ze światem.
Zabrałeś mnie na sprawdzenie okolicy i wróciliśmy akurat wtedy,
 gdy jego ludzie stali pod naszym motelem.
Ty coś wiesz. – spojrzała na mnie uważnie.
Po raz pierwszy chciałem powiedzieć jej całą prawdę, ale nie mogłem.
 - Dokładnie wiedziałeś, gdzie znajduje się nadajnik. – kontynuowała dalej.
- Miałeś tyle okazji, by podrzucić mi z powrotem telefon.
Nawet przyprowadzić ich do mnie. Może planowałeś mnie zabić?
Żałuję, że nie załatwiłam cię za pierwszym razem.
 – spojrzała na mnie jak na zdrajcę.



To brutalne wspomnienie zbudziło mnie z transu. Telefon w dyżurce pielęgniarek zaczął dzwonić. Nagle trzy z nich podbiegły do drzwi, a czwarta wiozła na wózku jakiś sprzęt. Wychyliłem się, usiłując coś dojrzeć w pokoju, ale nie zdążyłem. Znowu pogrążyłem się w myślach. Wcześniej nie byłem świadomy jak bardzo zmieniała mnie każdego dnia. Nie potrafiłem już jej ranić. Stawałem się coraz miększy wobec niej, ale czułem się też silniejszy psychicznie. Ona mnie wzmacniała. Dzięki niej siedzenie w tej dziurze miało sens. Gdybym nie został zaszantażowany, nigdy nie trafiłbym tu z własnej woli. Może gdybym spotkał Mike’a trzy lata wcześniej, kiedy jeszcze zachowywałem się podobnie jak on. Miałem takie same pragnienia. Czułem się niezniszczalny i niedościgniony. Wtedy żadna dziewczyna, nawet Rachelle nie mogłaby mi namieszać w głowie. Co najwyżej wylądowałaby na jedną noc w moim pokoju, a rano nie pamiętałbym jak ma na imię. Kiedy zabiłem przyjaciela Candice, wiedziałem, że ją zawiodłem. Obiecałem sobie, że nikogo już nie zabije. Oczywiście zrobię to, jeśli będę musiał ocalić jej życie. Peter był niepotrzebną ofiarą. Już nigdy nie chciałbym widzieć na jej twarzy tego obrzydzenia, jakim obdarzyła mnie tamtej cholernej nocy. Poczułem się wtedy jak potwór. Z przerażeniem dotarło do mnie, że zachowałem się dokładnie jak Howard. Bałem się, że mi tego nie wybaczy. Zdecydowanie zmieniała mnie. Przy niej nie musiałem myśleć o tym, co mówię. Starałem się być z nią szczery. Niestety nie mogłem powiedzieć jej o wszystkim, o czym powinna wiedzieć, dla jej dobra.



- To było kłamstwo. Nie jesteś nikim.
Jesteś kimś… kimś ważnym. – szepnąłem w jej usta.
– Nie jestem tutaj, bo muszę. Jestem tutaj, bo bardzo tego chcę.
– dotknąłem jedną wargą jej ust i patrzyłem głęboko w jej oczy.
 – Przepraszam za wszystko, co ci zrobiłem. 
- Oszukałeś mnie.- odszepnęła, trącając moją dolną wargę swoją
 i odwzajemniła moje spojrzenie. Była po prostu wściekła.


 Odsunęła się ode mnie,  niechcący uderzając w tył głowy.
Widząc to, odrobinę się cofnąłem i puściłem jej ręce.
- Co miałem ci powiedzieć? – zapytałem, nie zwracając uwagi na to,
że podniosłem na nią głos. – Czego oczekiwałaś? Miałem dać ci nadzieję?
Liczyć, że będziesz na mnie czekać?
Co gdybym nie wrócił? – pociągnąłem za końcówki swoich włosów
 i zacząłem wymachiwać rękoma. 
- Obiecałeś, że wrócisz.- powiedziała cicho, a w jej oczach zebrały się łzy.



  
- Po co to zrobiłeś!? Mało ci kłopotów?
Przypominam, że to on chciał cię zabić, a nie mnie.
Mogłeś równie dobrze pomachać mu przed nosem białą flagą z napisem Zabij mnie. 
Jesteś idiotą! -  nie przejąłem się tym, co mówiła.
W sumie znałem ją już dość długo, by przewidzieć, że właśnie tak zareaguje.
- Chciałem cię chronić. – wyjaśniłem cicho, patrząc głęboko w jej oczy.
- Nie potrzebuję ochrony. – powiedziała ostro.
- Doprawdy? Cały czas pakujesz się w kłopoty. Gdyby nie ja…
- Właśnie, gdyby nie ty, to wszystko byłoby w porządku.
Moje kłopoty zaczęły się z chwilą, gdy się pojawiłeś.
- warknęła na mnie i weszła do windy, chcąc wrócić do pokoju.



- Dlaczego miałabym ci wierzyć! Jesteś uwodzicielem,
 łatwo tobie manipulować ludźmi.- wymamrotała rzewnym tonem.
Jej oczy były szkliste, ale łzy nie zdążyły jeszcze z nich wypłynąć.
- Nie manipulowałem tobą! Nie byłbym taką świnią.
– przekonywałem ją dalej, podnosząc jej podbródek do góry.
-  To nie jest miłość.- zaczęła kręcić głową na boki.
- Jest nią. – upierałem się, ale mój głos się załamał.
 Nigdy nie chciałem przyznać się do miłości,
ponieważ zazwyczaj to właśnie tych,
których kochamy nie potrafimy ochronić od śmierci.
- Dlaczego tak sądzisz? – zapytała.
- Bo kocham cię każdego dnia coraz mocniej.
Każdą, irytującą komórkę twojego ciała.



Kłamałem, że nic do niej nie czuję. I nagle zdałem sobie sprawę, że nigdy tego nie zakończymy. Była jedyną dziewczyną, która robiła na mnie takie wrażenie. Jedyną, której tak bardzo pożądałem. I choćby błagała mnie na kolanach. Nigdy nie pozwoliłbym jej odejść. Ja po prostu… kochałem ją. Nawet największy drań potrzebuje kogoś, kogo będzie kochał. Kogoś, kto ocali jego człowieczeństwo i uchroni od obłędu. Kogoś, kto będzie w stanie go powstrzymać przed robieniem złych rzeczy. Mogłem mieć każdą, ale to zawsze ją chciałem mieć. To jej chciałem dotknąć. To właśnie ona potrafiła doprowadzać mnie do szaleństwa. To z nią chciałem być. I chyba to w niej się zakochałem. Nikt nie musiał mi mówić, że tak być nie powinno.  



- Więc mam się wycofać, mimo że wiem, że mnie kochasz,
ponieważ sądzisz, że Mike nagle się zmienił, dobrze zrozumiałem?
– zapytałem wściekły, a ona spojrzała na mnie błagalnie.
– Łatwiej i bezpieczniej jest skończyć ze mną niż zerwać z nim?
Przykro mi Rachelle, ale ja nie ułatwię ci tego.
Nie mam zamiaru z ciebie zrezygnować.
- Jesteś uparty. – mruknęła. – To dla twojego dobra. – złapała się za głowę.
- Nie wmawiaj mi, co jest dla mnie dobre!
– zacząłem krzyczeć, przecierając twarz dłońmi.
- Uspokój się, zaraz nas ktoś usłyszy! – ostrzegła mnie tym samym tonem.
- Znam takich ludzi jak Mike i zapewniam cię, że oni się nie zmieniają od tak.



- Powiedzmy, że przy tobie czuję się inaczej.- mruknęła nieśmiało.
- Oszukujesz samą siebie.- skomentowałem.
- Nie zachowuj się jakbyś wiedział, co czuję.
Wiesz, że tego nienawidzę.- warknęła ze złością.
- W takim razie powiedz coś konkretnego.
Nie zbywaj mnie.- poprosiłem zdenerwowany. - Powiedz coś.
- szepnąłem po dłuższej chwili jej milczenia.
- Nie mogę.- jęknęła.
- Dlaczego?
- Bo jedyne, co przychodzi mi do głowy to to, że cię kocham.
- jedna łza spłynęła po jej policzku, czule ją otarłem.
Nienawidziłem siebie za to, że przeze mnie płacze.
– Nie powinnam w ten sposób o tobie myśleć. Ale nie mogę przestać.



- Nie, ja tak nie mogę! – wybuchła płaczem, osuwając się na dół.
Uklęknąłem przy niej.
- Powiedz mi, co się dzieje.- odparłem uspokajającym tonem,
 zakładając jej niesforny kosmyk włosów za ucho.
Położyłem jedną dłoń na jej kolanie.
- To nie może się dziać. Ty nie powinieneś być tutaj,
a ja nie powinnam pozwolić na to, co wydarzyło się wczoraj.
- Nie decydowałaś o tym. To się po prostu stało.
Ja tego nie żałuję. – wyznałem szczerze. 
- To był błąd.- powtórzyła melancholijnie,
odwracając wzrok i patrząc w martwy punkt przed sobą. 
 Chwyciłem delikatnie za jej nadgarstki, zwracając tym na siebie uwagę.
- To nie był błąd. Uspokój się. – szepnąłem, patrząc jej prosto w oczy.
Kilka tygodni temu myślałem tak samo, ale kiedy byłem w Wielkiej Brytanii,
zdałem sobie sprawę, że tak nie jest.
– Nikt się o niczym nie dowie.- powiedziałem zdecydowanie.
- Nie rozumiesz. Ja cię po prostu nienawidzę,
ciągnięcie tego zaprowadzi nas do śmierci.
Dlatego zostaw mnie w spokoju na zawsze.
– błądziła wzrokiem po mojej twarzy, w poszukiwaniu zrozumienia.



To ja byłem powodem jej wszystkich kłopotów. Nie mogłem i nie potrafiłem zniknąć z jej życia. To uczucie przytłaczało nas oboje, ale ja nie wyobrażałem sobie odrzucić go. Ona sprawiła, że chciałem być dobry. Chciałem być dla niej takim chłopakiem, na którego zasługiwała. Tymczasem powtarzałem błędy jej szefa. Byłem w pułapce pomiędzy śmiercią, a miłością. Z resztą nie tylko ja. Oboje znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Nagle mnie oświeciło. A jeśli istnieje jakieś wyjście? Jeśli znowu zobaczę ją całą i zdrową, zabiorę ją od niego. Rachelle była przekonana, że od Mike’a nie da się uciec, ale nigdy nie gonił mnie. Zaproponuję jej to, jak tylko wrócimy do hotelu. Ten koszmar musi się skończyć.
Skomplikowałem jej życie, ale wiedziałem jak ją uszczęśliwić. Umiałem traktować ją lepiej, niż ten drań.



- Będziemy się o to martwić potem.- zdecydowała wesołym głosem.
- Jesteś pewna, że to nie będzie kolejny błąd, jaki zrobisz?

- zakpiłem, wypuszczając dym z ust.

- To będzie najlepszy błąd, jaki kiedykolwiek zrobiłam.




- My nigdy nie będziemy mogli być razem.
- Ale nie zaprzeczysz, że jest nam ze sobą dobrze.
- Justin…
- Przestań myśleć o tym, co możemy, a czego nie. 
Od lat robimy nielegalne i okropne rzeczy,
a to miłość miałaby być tą, która jest dla nas zakazana?
Nie mogę na ciebie patrzeć, wiedząc że nie mogę cię dotknąć.
To mnie niszczy. – wydusiłem z siebie.
- Nie… to nie jest dobry pomysł.- szepnęła niepewnie.
- Możemy raz o tym nie myśleć?
Zawsze będziemy mieć wątpliwości,
 ale to jest lepsze od udawania, że nic nas nie łączy.
- Ale jak ty sobie to wyobrażasz?
Jeśli oni się dowiedzą to nas zabiją.
Jeśli ktokolwiek się dowie to…
- zaczęła kręcić głową i powoli się wycofywać.
- Rachelle, za dużo mnie to kosztuje. Nie mam siły.
Poza tym będziemy ostrożni. Nikt się nie dowie, słyszysz?
– złapałem ją za jej ramiona, pocierając je.- Obiecuję.
- To się nie uda. To się nie ma prawa udać.
- łzy spływały po jej policzkach.
- Rachelle. Zaufaj mi. Proszę.
 – powiedziałem szeptem i pocałowałem ją.


- Za chwilę pana narzeczona się obudzi. – usłyszałem lekarza, który wychylił głowę zza drzwi. Musiałem przedstawić się jako jej narzeczony, żeby informowali mnie o jej stanie. Skutecznie oczarowałem pielęgniarki, które sądząc, że jestem w ciężkim szoku odłożyły wszystkie biurokracje na później. – Proszę, niech pan wejdzie.- uśmiechnął się do mnie. Wszedłem spokojnie do pomieszczenia. Leżała w sali z jednym łóżkiem. Wyglądała jakby spała, a jej twarz nabrała trochę kolorów. Kamień spadł mi z serca. Usiadłem na krześle przy łóżku. Lekarz zostawił mnie z nią samą. Wpatrywałem się w nią. Jej brązowe włosy były rozsypane na poduszce. Do lewej ręki miała podłączoną kroplówkę. Szpitalna piżama odkrywała kawałek jej biustu, do którego podłączona była cała aparatura. Wsłuchiwałem się w pikanie jednego z monitorów, kontrolujących pracę jej serca. To w jakiś sposób mnie uspokajało. Dopóki słyszałem ten dźwięk, wiedziałem że jest tu ze mną. Na stoliku obok niej leżał złoty wisiorek, który wcześniej miała zawieszony na ręce. Musieli jej go zdjąć podczas badania. Wiedziałem, że jest dla niej bardzo ważny. Wziąłem go delikatnie w dłonie i założyłem jej z powrotem na prawy nadgarstek. Właśnie tam było jego miejsce. Jej skóra była ciepła, gdy jej dotknąłem. Kolejny dowód, że wyzdrowieje i lada chwila otworzy oczy.



- Co tak chowasz? – zapytałem, kiedy w pośpiechu chowała mały złoty łańcuszek
do szuflady szafki nocnej przy swoim łóżku. Wziąłem jej go. 
- Oddaj mi go. To bardzo cenne.- powiedziała wściekła, 
waląc pięściami o łóżko. 
- Prezent od Mike’a? Trochę za mały.–  zakpiłem, oglądając go pod światło,
 padające z okien. Zdenerwowałem ją wystarczająco,
żeby wstała z łóżka z zamiarem odzyskania swojej własności.

- No wreszcie. – westchnąłem. Położyłem wisiorek na jej wyciągniętą do mnie dłoń. 
- Po co ci to było? Czy ty zawsze musisz mnie wkurzać?

 – syknęła, wyzywająco patrząc w moje oczy.

- Raz… - zacząłem wyliczać.- wyglądasz bardzo seksownie,
gdy się wkurzasz, dlatego ciągle to robię.
Dwa, to był dobry powód, by wyciągnąć cię z łóżka
 i zobaczyć w tej skąpiej piżamie.
Trzy, gdybym tego nie zrobił, nie mógłbym zrobić tego…
– objąłem ją w pasie, przyciągnąłem do siebie i pocałowałem.
Tak bardzo za tym tęskniłem.



Rachelle nagle zaczęła się budzić. Wstałem z krzesła jak oparzony. Do sali ponownie wszedł lekarz. Gestem ręki kazał mi usiąść. Niechętnie go posłuchałem. Dziewczyna otworzyła w końcu oczy, a ja przez chwilę chyba przestałem oddychać.
- Nazywam się Luis Weatherly i jestem twoim lekarzem. – odezwał się i uśmiechnął się do niej. Nie widziała mnie, ponieważ doktor pochylał się nad nią i sprawdzał reakcję źrenic na światło.- Odruchy w porządku. – mruknął do siebie.-  Jakaś substancja spowodowała, że w twoim organizmie nastąpiła reakcja antagonistyczna. Niestety nie możemy jej zidentyfikować. Dopóki tego nie zrobimy, zostajesz u nas na obserwacji. Miała pani szczęście, że narzeczony tak szybko zareagował.
- Mój narzeczony? - powtórzyła zszokowana zachrypniętym głosem, a gdy spojrzała na mnie wydawało mi się, że lekko się uspokoiła. Chociaż nadal miała uniesioną jedną brew do góry. Już teraz wiedziałem, że ta cała sytuacja jej się nie podoba. Na pewno będę musiał się jej tłumaczyć. – Ach, mój narzeczony. No tak. Czy mogę porozmawiać z nim na osobności? – poruszyła się na łóżku, ale nagle syknęła z bólu. Gdyby nie lekarz, który stał mi na drodze podbiegłbym do niej.
- W Pani stanie nie zalecałbym gwałtownych ruchów i nerwowych zachowań. – uśmiechnął się doktor, zapisując coś w karcie.- Jest pani…
- Nie będzie mi pan mówił, co mam zrobić.- kaszlnęła. - Nie chcę tego słyszeć. Czuję się dobrze. Natychmiast mnie wypisujecie! – przerwała mu oburzona, gdy chciał coś powiedzieć. Lekarz zdziwił się.
- Nie zrobiliśmy wszystkich badań. Musi pani poczekać, poza tym…
- W takim razie proszę, żebyście wypisali mnie na moje własne żądanie.- nie dawała za wygraną.
- Cztery godziny temu zemdlała pani i przyjechała do nas pod wpływem alkoholu. Stanowczo odmawiam…
- Nie obchodzi mnie to. Jakie papiery mam podpisać? – widząc, że ma do czynienia z ostrą zawodniczką, odłożył kartę i powiedział tylko - Zaraz przyniosę papiery. Proszę, żeby to pani jeszcze na spokojnie przemyślała. 
Gdy zamknął za sobą drzwi, Rachelle spojrzała na mnie z wyrazem mordu.
- Możesz mi powiedzieć, jak ja się tutaj do cholery znalazłam? – zapytała wściekła, wbijając we mnie swój wzrok. Gdyby nie to, że leżała na łóżku, pomyślałbym, że nic jej nie jest.
- Zemdlałaś w klubie. Potrzebowałaś pomocy.
- Powinieneś zadzwonić do Mike’a. On by coś wymyślił. Ciekawa jestem jak wypełniłeś kartę pacjenta. Wiesz jak łatwo dojdą do tego, że jesteśmy podejrzani?
- Niczego nie wypełniałem.
- Jak to? – spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczyma.
- Nie tylko ty doceniasz mój urok osobisty. – wywróciła oczami z politowaniem i położyła się na łóżku, cicho przy tym jęknęła.
- Co cię boli? – podszedłem do niej, chwytając ją za dłoń.
- Brzuch. Nie mogę się ruszać.- mruknęła.- Nie dotykaj mnie. – powiedziała, odwracając ode mnie wzrok.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł, żeby się wypisać?
- Nie mogę tutaj być. Poradzę sobie. To pewnie zatrucie. Jestem dorosła, wiem co robię. – zapewniła mnie. – Nie musisz tutaj być.
- Chcę tutaj być. – usiadłem na jej łóżku, uważnie zmierzyła mnie wzrokiem, ale przesunęła nogi, robiąc mi miejsce.- Posłuchaj, ja nic z nią nie zrobiłem. – mruknąłem, biorąc ją za rękę, na której parę minut temu zawiesiłem naszyjnik. Odpychała mnie od siebie z powodu Gorginy.
- Dlaczego mam ci wierzyć? Przecież powiedziałeś… - zaczęła kręcić głową na boki.
- Upiłem ją i poszła spać. Nie spałem z nią. Przysięgam. Nie zdradziłem cię z nią. Ona myśli, że się z nią przespałem, ale to nieprawda. Wymyśliłem krótką historyjkę i opowiedziałem jej rano. Nie chciałem powiedzieć ci prawdy, dlatego że byłabyś wściekła, a potem Gorgina zaczęłaby mówić ci coś innego. Na pewno uwierzyłabyś jej. Jeśli nawet bym to zrobił, nie masz powodu do zazdrości. Kocham ciebie i tylko ciebie.
- Skąd mam wiedzieć, że tym razem mówisz prawdę? - powtórzyła pytanie, ale widziałem, że jej kąciki ust uniosły się lekko do góry, kiedy powiedziałem, że ją kocham.
- Bo mnie kochasz Rachelle i w końcu musisz mi zaufać. Czemu wciąż masz wątpliwości?
- Po prostu życie zawiodło mnie tak wiele razy, a ty jesteś jedyną osobą, która mogłaby mnie tak bardzo zranić. – ścisnęła moją rękę i uśmiechnęła się.
- Ale tego nie zrobię.- patrzyłem w jej oczy, a ona oblizała nerwowo usta.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.- pochyliłem się nad nią.
- Koniec gier, niedomówień, awantur? – w jej oczach pojawiły się iskierki szczęścia.
- Koniec, tylko miłość i zaufanie.- uśmiechnąłem się do niej, wolną ręką, zgarniając jej kosmyk włosów za ucho.
- Chodź do mnie. – mruknęła cicho, zarzucając swoje drobne ręce na moją szyję i obejmując mnie. Kiedy zauważyłem, że spogląda na moje usta, wiedziałem czego pragnie. Delikatnie i czule ją pocałowałem, chcąc tym pokazać jak bardzo mi na niej zależy. Chciałem się zmienić dla niej. Była moją jedyną słabością. Rozpraszała mnie za każdym razem, kiedy znajdowała się w tym samym pomieszczeniu co ja. Nie mogłem przestać o niej myśleć, ale odpychałem to od siebie, bo wiedziałem, że tak nie może być. Miałem już dawno ją zabić. Jednak, kiedy po raz pierwszy spojrzałem w jej oczy, wiedziałem, że tak się nie stanie. Nie chciałem wierzyć, żebym tak zdurniał z powodu miłości, ale za jedno spojrzenie tych oczu mógłbym zabić dziesiątki ludzi.
Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Zapomniałem go wyciszyć. Dzwonił Brad, jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie.
- Przepraszam cię na chwilę. – powiedziałem, na co kiwnęła głową, zgadzając się bym wyszedł z sali, odbierając połączenie.
- Idź! Pogadaj sobie! Ja się nigdzie nie wybieram! – słyszałem jej krzyki jeszcze z zamkniętych drzwi.
- Nie mam czasu Brad.- syknąłem do słuchawki telefonu, kiedy byłem na korytarzu. – Jestem z nią w szpitalu.
- Jak to w szpitalu? A gdzie jest Mike? – zakładam, że właśnie teraz wstał z fotela z wyrazem paniki na twarzy.- Możesz w ogóle rozmawiać?
- Jasne, że tak skoro odebrałem idioto.- westchnąłem do telefonu.
- Uważaj sobie, Bieber. Nic nie upoważnia cię do obrażania mnie. Masz szczęście, że jeszcze jesteś żywy. Mało kto dostaje taką szansę.
- Cóż, urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą. – powiedziałem szarmancko.
- Mam nadzieję, że przynajmniej Scoot jest teraz z nim.
- Nic nie wiem. Wyszedłem z hotelu kilka godzin temu. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Masz natychmiast tam wracać, słyszysz Justin? – mówił zdenerwowany.
- Nie, nie zostawię jej.- zaprotestowałem.
- Szykuje się grubsza akcja, musisz tam być! – kłócił się ze mną.
- Mam to gdzieś.- syknąłem ze złością do słuchawki telefonu.- Musicie poradzić sobie sami. Rezygnuję z tego.
- Jak to rezygnujesz?! Nie masz takiego prawa! Bieber, tylko mi nie mów, że…
- Ona jest dla mnie ważniejsza, rozumiesz? – uprzedziłem go. - Ale nie martw się, prędzej czy później załatwię go, zapłaci za wszystko co zrobił.- natychmiast rozłączyłem się, nie chcąc słuchać więcej jego paplaniny. Szybko napisałem wiadomość do Scoota i niezwłocznie ją usunąłem. Następnie wyłączyłem telefon, żeby Brad już do mnie nie dzwonił. Wszedłem do sali.
- Z kim rozmawiałeś? – zapytała, uważnie na mnie patrząc.
- Ja? Z nikim. Ktoś pomylił numer. – powiedziałem jak gdyby nigdy nic. – Chcesz może kawy? – zapytałem, chcąc odwrócić jej uwagę.
- Jestem podłączona do kroplówki.- uświadomiła mi. No tak, nie był to najlepszy pomysł.- W takim razie dlaczego tak długo ciebie nie było? – nie dała się zwieść i patrzyła na mnie uważnie.
- Pytałem doktora, co z twoim wypisem. – znowu musiałem zacząć kłamać. Parę godzin temu zasłabła. Nie mogę jej denerwować.
- I czego się dowiedziałeś?
- Za chwilę przyjdą i podpiszesz papiery.
- W porządku. Przepraszam, że wcześniej na ciebie nawrzeszczałam. Martwiłeś się. Nie powinnam…
- Wszystko jest w porządku. Na pewno już dobrze się czujesz? – zapytałem z troską.
- Tak. – odparła spokojnie, kiwając głową. Lekarz niebawem wrócił, a Rachelle wypełniła papiery. Wyglądała na spokojną i zdecydowaną, więc nie wtrącałem się. Lekarz, wychodząc po raz ostatni z sali swojej pacjentki wspomniał, że nie jest to najlepsza decyzja. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Rachelle nie chciała go nawet słuchać, oskarżając, że tylko ją denerwuje, a to z pewnością nie służy jej zdrowiu. Kiedy pielęgniarki odłączyły ją od wszystkich urządzeń westchnęła ciężko i zaczęła mówić.
- Proszę powiedz, że masz zamiar mnie stąd zabrać. I powiedź, że masz samochód.- zamknęła oczy, próbując usiąść na łóżku.
- Niestety nie. Nawet jeśli bym miał nie mógłbym prowadzić.
- Świetnie. – warknęła ze złością. – Teraz przejmujesz się, że policja cię zatrzyma? Interesujące. Gdzie było twoje sumienie, kiedy zabijałeś ludzi?
- Nie mam samochodu. – powtórzyłem. - Ale poprosiłem pewną osobę, żeby zabrała nas do domu.
- Co zrobiłeś? – zmarszczyła brwi. W tej chwili do sali wszedł Scoot.
- Ktoś zamawiał podwózkę? – zapytał, uśmiechając się i kręcąc kluczykami zahaczonymi o wskazujący palec. Rachelle od razu przytuliła go i rozchmurzyła się. Byłem trochę o nią zazdrosny, ale przecież znała go dłużej niż mnie. Zabrał torebkę Rachelle i przywiózł jej czyste ubrania. Pomogłem się jej w nie ubrać.
- Możemy już iść? – spytała zniecierpliwiona. Przytaknąłem jej, kiwając głową. Usiadła powoli na łóżku. Schowałem telefon do kieszeni i otworzyłem drzwi jej pokoju na oścież. Widziałem, że chciała wstać, ale bała się.– Zaniesiesz mnie do samochodu? – zapytała, nieśmiało się uśmiechając. Nigdy nie lubiła prosić o pomoc. Chwyciłem ją pod kolana i objąłem w talii. Była lekka, więc bez problemu wyniosłem ją z sali. Kilka minut później byliśmy już na parkingu, a ja pomagałem jej wsiąść do sportowego samochodu Scoota, który teraz szukał automatu, żeby zapłacić za parking. Znowu zostaliśmy sami.
- Wedle życzenia, księżniczko.- powiedziałem cicho, sadzając ją na kanapie. Nie pokazywała, że coś ją boli, ale widać było to po jej oczach.
- Księżniczko? – zdziwiła się, rumieniąc.
- Rachelle.
- Nie mów mojego imienia.- odparła chłodnym tonem. Zwariuję z tą dziewczyną…
- Dlaczego? – spytałem, nie będąc pewnym czy robię dobrze.
- Bo za każdym razem kiedy je mówisz w ten sposób, chcę się z tobą kochać. – Hm, chyba nie jest z nią tak źle, jak myślałem.
- Rachelle. - powtórzyłem jej imię, uśmiechając się zadziornie.
- Prosiłam cię. – jej dłoń zacisnęła się na moim karku.
- Rachelle.
- Naprawdę zamierzasz mnie prowokować właśnie teraz? Wiesz, że to nie jest dobry pomysł.- obdarzyła mnie surowym spojrzeniem swoich brązowych drapieżnych oczu.
- Jak wszystkie, za które się bierzemy razem. – wzruszyłem ramionami i oblizałem usta. Przez sekundę spojrzała na przednie lusterko samochodu. – Rachelle.- drażniłem się z nią dalej, gdy nagle pocałowała mnie gwałtownie, kładąc dłonie na moim jednodniowym zaroście. Przez cały dzień nie miałem czasu się ogolić. – Będę musiał to częściej wykorzystywać.- stwierdziłem na głos i pogładziłem jej policzek palcami.- Masz tu taką miękką skórę. – nachyliłem się i potarłem nosem jej ucho. Niedaleko było miejsce, w które uwielbiałem ją całować podczas naszego seksu.
- Odbierasz mi jasne myślenie.- jęknęła chwilę po tym jak wstrzymała oddech.
- Coś podobnego…- rozmawiałem z nią szeptem.- Nie miałem pojęcia, że tak na ciebie działam.
Kiedy Scoot wracał do samochodu, zamknąłem drzwi z jej strony i usiadłem obok niego na przednim siedzeniu.
- Mam nadzieję, że nic nie podpisywaliście.- mruknął, wyjeżdżając ze szpitala.
- Niestety zostawiliśmy jej kartę i wypis. – uzmysłowiłem sobie zrezygnowany. – Będzie afera.
- Chodzi ci o te papiery? – zapytała dźwięcznym głosem z tyłu Rachelle i pomachała mi plikiem kartek, które trzymała w dłoni.
- Jak je zdobyłaś? – byłem mile zaskoczony. Tak, to jest moja cudowna dziewczyna.
- Zwinęłam je kiedy nie patrzył. Był tak zajęty sprawdzaniem wszystkich parametrów na urządzeniach i rozkazywaniem pielęgniarkom, że nawet nie zauważył.- wyjaśniła dumna z siebie.
- Na pewno dobrze się czujesz? – spytałem po raz ostatni.
- Świetnie, jedźmy do domu, proszę. – przekonywała, ale nie byłem do końca pewny tego, czy mówi prawdę. Żadne z nas nie odzywało się przez całą drogę. Scoot tylko napomknął, że Mike musiał gdzieś pilnie wyjechać i mamy ogromne szczęście. Nawet nie myślałem nad tym, co byśmy mu powiedzieli. Rachelle najwyraźniej westchnęła z ulgą. Już prawie świtało. Na zegarku była godzina szósta rano. W szpitalu spędziliśmy około pięciu godzin. Słońce już wschodziło, ale światła na ulicy nadal normalnie nie działały. W hotelu nikt na nas nie czekał. Monique i Jev podobno wyszli nas poszukać, bo Rachelle zapomniała komórki z pokoju. Scoot dzwonił do nich, żeby wracali. Zaniosłem pannę Roberts do jej sypialni.
- Poradzę sobie, idź do siebie.- uśmiechnęła się do mnie i zaczęła przebierać się w piżamę.
- Zostanę z tobą.- powiedziałem, ściągając kurtkę i zamykając drzwi.
- Nie możesz tu zostać, co jak Mike zauważy, że tutaj jesteś?
- Słyszałaś co Scoot powiedział. Mike wyjechał. Nie przekonasz mnie. – stanąłem przed nią. Była moja, cała i zdrowa w swoim pokoju.
- Ale w każdej chwili może wrócić.- powiedziała, rozbierając spodnie. Odruchowo przełknąłem ślinę.
- I tak zostanę. – wzruszyłem ramionami i zdjąłem koszulkę.
- Jesteś uparty. – westchnęła, stojąc przede mną w samej bieliźnie. Oblizałem nerwowo wargi.
- A ty niby nie? – zaczepiłem ją. Podszedłem do niej bliżej i objąłem delikatnie w talii.
- Okej, może trochę. – przyznała zawstydzona.
- Trochę? Wyrzuciłaś lekarza z jego własnego oddziału…
- Nie kłóć się ze mną. To może się odbić na moim zdrowiu. – udawała rozkapryszoną.
- Spokojnie, będę o ciebie dbał.- rozpuściłem jej włosy i ucałowałem w ramię.
- Justin? – szepnęła nieśmiało, wtulając głowę w moją klatkę piersiową.
- Słucham? – zapytałem spokojnym głosem.
- Cieszę się, że byłeś ze mną w klubie i zająłeś się mną. Jeśli zostałbyś tutaj…
- Ćśś…- położyłem palec wskazujący na jej ustach, chcąc ją tym gestem uciszyć. – Zawsze będę z tobą. Nie uwolnisz się ode mnie. – zaśmiała się, całując mój palec. Chwyciłem ją pod kolana i zaniosłem do łóżka. – Musisz odpocząć. W razie czego będę tu cały czas.- ucałowałem ją opiekuńczo w czoło i przykryłem kołdrą. Zdjąłem spodnie, zostając w samych bokserkach i położyłem się obok niej. Przytuliłem ją od tyłu, na co uśmiechnęła się ciepło. Wyczerpana tym całym dniem szybko zasnęła. Obserwowałem ją i starałem się nie ruszać, by jej nie obudzić. Kiedy tak koło niej leżałem przypomniałem sobie jeszcze jedną rzecz. Pamiętam jak wpadłem w jakiś szał, kiedy nazwala mnie ciotą, wtedy szliśmy razem z Javem do klubu.



- Zamieniasz się w Mike’a czy mi się tylko wydaje?
 - powiedziała patrząc mi głęboko w oczy.
 Puściłem ją, sam zaskoczony swoim nagłym wybuchem złości.



Wtedy uświadomiła mi, że powoli zaczynam zachowywać się tak jak Mike. Wszyscy przejmowaliśmy jego zachowania. Pod jego wpływem zmienialiśmy się w takich ludzi, jakimi on chciał żebyśmy byli. Do tej pory myślałem, że tylko ja mam dar mieszania ludziom w głowach i jestem na to odporny, ale Mike był w tym o wiele lepszy ode mnie. Robił to od lat. Miałem wrażenie, że się z tym urodził. Zniszczył życie niewinnej dziewczynie. Rachelle potrzebowała kogoś, kto zapewni jej bezpieczeństwo. Prawdziwe bezpieczeństwo, nie ochronę złożoną z całkiem obcych jej ludzi. Nie należała do świata, który stworzył jej Mike. To był jego świat. Bawił się naszym kosztem. Podejrzewałem, że już o nas wie. Pewnie sądził, że ma nad nami przewagę. Czekał, aż sami przyznamy się do winy i będziemy prosić o przebaczenie. Niestety, będzie musiał się zawieść. Nie potrafiłem z niej zrezygnować. To było tragicznie śmieszne. Jej zadaniem było zabić mnie, a ja miałem zabić ją. Rachelle nigdy nie może się o tym dowiedzieć.







_____________________________________________________

Wiem, co myślicie: NARESZCIE. 
Wszystko miałam inaczej zaplanowane, ale w ostatnie tygodnie musiałam zająć
się sprawami rodzinnymi. Nie potrafiłam pisać i zdecydowałam,
że na chwilę to odłożę. 
Mam nadzieję, że nie odczuliście tego za bardzo. 
Pamiętam o Waszych życzeniach,
może macie jeszcze jakieś pomysły?
Pisanie tego rozdziału szło mi naprawdę ciężko.
Chciałam nim przypomnieć najważniejsze rzeczy, 
które będą miały wpływ na kolejne rozdziały.
Zdaje sobie sprawę, że macie prawo tego nie pamiętać,
ponieważ nie jestem najlepszą bloggerką 
i nie dodaję rozdziałów co tydzień.
Uwierzcie mi, że wkładam w to całe serce, ciągle coś zmieniam i chociaż
rzadko dodaję rozdziały, myślę, że nadrabiam to pomysłami i jakością. 
Największym wyzwaniem podczas pisania tego rozdziału
było to, by nie powiedzieć Wam o Justinie wszystkiego.
Jak widzicie akcja toczy się dalej.
Jestem zaskoczona niektórymi komentarzami typu:
,,Wreszcie coś się dzieje.''
Naprawdę przez ostatnie rozdziały było tak nudno? 
No nic, opinię pozostawiam Wam.







GRATULUJĘ WAM 101.000 WYŚWIETLEŃ! 
SPEŁNILIŚCIE MOJE MARZENIE!
JESTEM NAPRAWDĘ SZCZĘŚLIWA,
KILKA DNI TEMU WESZŁAM NA BLOGA
I NIEMAL POPŁAKAŁAM SIĘ. 

JESTEM DUMNA, ŻE MAM TAK 
WSPANIAŁYCH CZYTELNIKÓW!!!





Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz.