Strony

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 42



Apologize, no it won’t make it better. What can I say? It’s all too late.
Tell me, is this the part when, when we part ways forever.
 Tell me, is this the part when we are over.
Guess we are fighting all this fight.
There is nothing left out of everything we are.
 And I know that you're so gonna hate me,
If you did what I did, I would hate you too.
We are over.
                                                                    Tove Lo - Over


Koniec. Każdy z nas kiedyś o nim myślał. Są takie, na które czeka się z utęsknieniem i takie, przez które nigdy nie chcielibyśmy przechodzić. Koniec może się zbliżać i możemy to wyczuwać, ale nie zawsze to nam się udaje. Innym razem może być szybki i bezbolesny, lub tak jak w przypadku metody odklejania plastra – następuje błyskawicznie, prawie niezauważalnie, a sekundę potem, kiedy sobie uświadomimy, że nastąpił, zaczyna naprawdę boleć. Wróciłam do Nowego Yorku, do hotelu, który miał być moim domem, ale nie był na tyle bezpieczny bym czuła się tam tak, jakby należał do mnie i mogła go w ten sposób nazywać. Znalazłam się w tym miejscu, o którym tak bardzo chciałam zapomnieć. Gdybym trafiła tutaj kilka miesięcy temu, nie walczyłabym. Wszystko byłoby dla mnie do tej pory obojętne. Z łatwością pogodziłabym się z myślą, że zasłużyłam sobie na to. Moje życie nie miało dla mnie jakiejkolwiek wartości, a śmierć nie byłaby czymś przerażającym. Budziłam się z myślą ,,To kolejny piękny dzień by umrzeć.’’ Niestety, dzisiaj wszystko się zmieniło. Moje życie miało dla mnie sens. Miłość otworzyła mi oczy na to, jak piękny może być świat, że to ja źle go postrzegam i pochopnie krytykuję. Zrozumiałam, że błądziłam uciekając od prawdziwego życia do krótkotrwałej adrenaliny. Potrzebowałam stabilizacji. Nie wytrzymywałam tego stresu i poczucia winy. Wmawiałam sobie, że jestem w stanie nic nie czuć, w momencie kiedy zabijam. Nie można wyłączyć emocji. Człowiek jest zaprogramowany na działanie pod ich wpływem. Zdałam sobie sprawę, że Mike pogłębiał moje błędy i zachęcał do popełniania kolejnych. Nigdy nie powinnam uważać, że chce mi pomóc i o mnie dba.  Od początku miałam wrażenie, że nie pasuję do tego świata, który mi stworzył.
Wymarzyłam sobie normalne życie, którego namiastkę mogłam poznać w Paryżu. Czy morderczyni ma prawo mieć tak wielkie marzenia? Dlaczego miałabym na to zasługiwać?
Właśnie wtedy, kiedy moje marzenie o normalnym życiu jest tak blisko spełnienia zostaję zamknięta w zimnej, pochłoniętej mrokiem celi. Doskonale pamiętając, jak całkiem niedawno stałam jeszcze po drugiej stronie stalowych prętów. Myślałam, że Mike nigdy mi tego nie zrobi. Liczyłam na wszystko, złość, nienawiść, ale do końca wierzyłam, że on naprawdę w jakimś stopniu darzy mnie ludzkimi uczuciami. Niekoniecznie dobrymi, nie byłam na tyle głupia, żeby na coś tak absurdalnego wpaść, ale jako jego była dziewczyna, która przeszła razem z nim przez to piekło chyba trochę szacunku jednak mi się należało. Jeśli w jego sercu była chociaż jedna dobra komórka uważałam, że istnieją czyny, do których się nie posunie. Granice są węższe i szersze, ale każdy jakieś ma. Teraz moje myśli krzyczały zupełnie coś odwrotnego. Zdradziłaś go. On czuje się zdradzony. Nie jesteś dla niego nic warta. On nie potrzebuje wrogów. Teraz ty jesteś jego wrogiem. Sprzeciwiłaś mu się. Jest nieobliczalny.
Przyprowadzając mnie do piwnicy potraktował mnie jak zwykłą prostytutkę, którą wynajmuje na jeden dzień, a potem zabija. Przez trzy dni na jego życzenie jechałam z Justinem zamknięta w ciężarówce by tutaj dotrzeć. Promienie słońca oślepiały nas, kiedy któryś z kierowców otwierał drzwi po to by podać nam jedną bułkę i szklankę wody mineralnej.  
- Justin, gdzie oni mogą nas wieźć?- szepnęłam w środku pierwszej nocy spędzonej w ciężarówce. Moje ręce były przykute do kajdanek. Z dwadzieścia podobnych łańcuchów wisiało na hakach brzęcząc i obijając się o siebie nieustannie przy każdej nierówności, manewrze czy hamowaniu. Podczas całej podróży do hotelu ciężarówka zatrzymała się tylko dwa razy na dłużej, kiedy została przenoszona z lądu na prom i z powrotem.
- Ćśś… wszystko będzie dobrze. - odszepnął, kojącym głosem. – Spróbuj się do mnie przesunąć.
Klęcząc na kolanach przybliżyłam się do niego jak najciszej potrafiłam i usiadłam na piętach. W momencie, w którym jego ręce znalazły się na tyle blisko mnie, żeby mógł mnie dotknąć natychmiast mnie przytulił. – Jesteś bardzo zimna.- ściągnął swoją kurtkę i nałożył mi ją na ramiona. Czułym gestem wyciągnął moje długie, brązowe włosy spod skórzanego materiału i pozwolił by opadły lekko na moje ramiona. Zapach jego perfum i skóry pozostały na niej powodował, że przez sekundę poczułam ulgę. Z nim czułam się bezpieczniej, chociaż nie chciałam, żeby był tutaj ze mną. To jasne, że ja go w to wciągnęłam. Nie znał Mike’a, to moim zadaniem było zrobić wszystko by nie miał okazji poznać jego najgorszej strony.
- Zostaw, tobie będzie zimno. – zaczęłam protestować.
- Dam radę. To ty cała się trzęsiesz.- uśmiechnął się zmartwiony. – Kiedy przestaniesz się ze mną kłócić o każdą głupotę? – spytał z błyskiem w oku.
- Chcesz żebym przestała? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Mogę się założyć, że nie potrafiłabyś tego zrobić. Nie wytrzymałabyś nawet godziny. Dobrze, że się kłócisz, to znaczy że masz jeszcze trochę siły. Zjedz. – westchnęłam tylko, kręcąc głową na nie.- Proszę? – spuściłam głowę w dół, a on podał mi suchą bułkę, którą w południe wrzucili nam do ciężarówki.
- Co ty będziesz jadł? Nie jestem głodna. – prawdę mówiąc, w ogóle zapomniałam, że człowiek musi coś jeść. Można by pomyśleć, że byłam najedzona przerażeniem. Było tak wielkie, że zapychało mój cały żołądek.
- Rachelle…
- Ułam mi pół. – mruknęłam niechętnie, ulegając jego błagającemu spojrzeniu. I spróbuj tu postawić na swoim… - westchnęłam przegrana w myślach.
- Zjedz całą. Nie wiadomo kiedy podadzą nam coś następny raz.- był nieustępliwy.
- Justin, ale ty też musisz…
- Starałem się być miły, ale… Albo ją zjesz, albo wepchnę ci ją do gardła. Rano zdążyłem zjeść więcej niż ty. – spojrzałam na niego z irytacją, ale zjadłam tę bułkę, wiedząc doskonale, że będzie chciało mi się po niej pić. Nie traktowałam jego groźby poważnie, ale widziałam, że nie da mi spokoju, dopóki nie zobaczy, że faktycznie ją przeżuwam. – Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy? – wyciągnął w moją stronę obie ręce.
- Tak. – szepnęłam smutno, wsuwając swoje lodowate, blade dłonie w jego, ponieważ moje opuszki palców zdążyły już zdrętwieć.
- Powiedz to. – uścisnął je pokrzepiająco.
- Walczymy razem. Nigdy nie mam wątpić w to, co do mnie czujesz.
- Doskonale, ta zasada jest z nich wszystkich najważniejsza. Pamiętasz drugą?- mówił spokojnym tonem i odwracał skutecznie moją uwagę od myśli krążących wokół zbliżającej się katastroficznej wizji kolejnego spotkania z Mike’iem.
- Nie rozpraszasz mnie kiedy jadę i posłuchasz mnie jeśli bardzo cię o coś proszę. – uśmiechnęłam się i spojrzałam w jego piękne oczy. Jak mogłam tak bardzo się w nim zakochać? Roześmiał się.
- Obiecałaś mi, że już nigdy nie będziesz myśleć o tym, żeby wracać do tego tyrana.- spojrzał na mnie tak, jakby nie do końca był pewien czy jestem w stanie spełnić tę jedną obietnicę.
- Dotrzymam słowa. – pewny ton w połączeniu z przenikliwym spojrzeniem powinien go przekonać. - Kocham ciebie i chce być tylko z tobą. Nieważne gdzie. Cokolwiek się stanie, moje serce zawsze będzie przy tobie.
Nie obchodziło mnie to, czy powinnam być w stosunku do niego tak bardzo otwarta. Już nie dbałam nawet o to, czy stara Rachelle zdobyłaby się na tego typu wyznania. On uczynił mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Czułam się przy nim bardzo wyjątkowa i właśnie to było warte wszelkich wyrzeczeń, pozbycia się nieposkromionej dumy i dotychczasowych przyzwyczajeń.
- A ty obiecałeś, że zawsze będziesz mnie kochał nawet wtedy, gdy mówię, że cię nienawidzę. – mruknęłam przypominając mu ostatnią zasadę. Rozłączył nasze dłonie i ujął swoimi delikatnymi opuszkami z wielką troską moje policzki.
- I nigdy nie przestanę. – ucałował mnie opiekuńczo w czoło. – Zapamiętaj dobrze te słowa.
Słowa, tylko tyle i aż tyle mogliśmy teraz sobie ofiarować. Szykowałam się na najgorsze. Pragnęłam by zapamiętał mnie właśnie taką. Wpatrzoną w niego z miłością, piękną, bez blizn i siniaków, oddaną mu całkowicie. Dopiero w tej chwili dotarło do mnie co oznacza to prawdziwe oddanie w miłości. Zawładnął moim sercem i tylko on mógłby mi je zwrócić.
Wkrótce położyliśmy się na ziemi. Ułożyłam się wygodnie na jego ramieniu, a on wtulił swój policzek w mój. Objął mnie w talii. Nie widział, że płaczę, bo byłam obrócona do niego tyłem. Miałam wrażenie, że to już nasz koniec. Nasza ostatnia wspólna noc, którą spędzimy w kajdankach, leżąc w ciężarówce i zamarzając na śmierć.
- Oni nas zabiją, prawda? – spytałam drżącym głosem, kładąc złożone dłonie pod głowę. Dotknęłam zimnego metalu na moich rękach rozpalonym od płaczu policzkiem.
- Gdyby tylko o to im chodziło nie zadawaliby sobie tyle trudu by nas gdzieś wywozić.
- Tak sądzisz?
- Taką mam nadzieję. Postaraj się zasnąć. – poprosił, głaszcząc moje ramię.
Cela, w której teraz byłam znajdowała się w podziemiach hotelu za czarnymi masywnymi drzwiami. Zastanawiałam się co zrobili z moim małym, przytulnym pokojem na górze. Pewnie zajęła go Gorgina, ale to raczej kolejna, głupia rzecz jaką sobie ubzdurałam. Może to dziwić, ale czułam się tutaj gorzej niż w ciężarówce. Było tu znacznie ciemniej. Nie byłam w stanie odróżnić żadnych kształtów. Pojedyncze dźwięki były tak różnorodne, że każdy z nich powodował ciarki na plecach. Odezwałam się dopiero wtedy, kiedy coś myszowatego, tak mi się wydawało, pisnęło zbyt blisko mnie.
- Justin, jesteś tu? – spytałam panicznym głosem. Rozdzielili nas od razu zanim weszliśmy do hotelu. Otworzyli drzwi ciężarówki uwolnili nas z kajdanek, ale szybko obezwładnili i poprowadzili jak najzwyklejszych zbrodniarzy bocznym wejściem do hotelu. Przez całą drogę byłam wściekła. Kłóciłam się, że jestem w stanie sama iść i nie planuję uciekać. Nie wierzyli mi, tylko jeszcze mocniej wyginali mi ręce i kopali w łydki bym szła szybciej. W piwnicy zostałam przekazana dwóm innym mężczyznom. Bezczelnie zaczęli szarpać mnie za ubranie.
- I co niunia, idziemy odpokutować za zdradzenie szefa? – śmiali się i wyzywali mnie od dziwek. Inni obecni w piwnicy szeptali po kontach jakieś bluźnierstwa albo pożerali mnie wzrokiem. Przed wejściem rozebrali mój płaszcz i zniszczyli szalik. Na całe szczęście w celi zostawili mnie w spodniach i bluzce. Nie zabrali mojego złotego naszyjnika, ponieważ schowałam go w ukrytej kieszeni jeansów, pierwotnie przeznaczonej do schowania malutkiego, ostrego sztyletu.
 – Tak bardzo się boję. – jęknęłam praktycznie bezgłośnie, ściskając dwie złote zawieszki - jedno malutkie serduszko, które dostałam od taty i kluczyk, który Justin podarował mi w Paryżu.
- Rachelle? – zawołał zmęczonym, zachrypniętym głosem. - Przesunęłam się w stronę z której dobiegał jego głos. – Jestem za ścianą. Wszystko jest w porządku. Poczułam niewypowiedzianą ulgę, kiedy dotarło do mnie, że wciąż jest blisko. Niestety nie byliśmy w stanie nawzajem się uratować. Już było na to za późno.
- Proszę, tylko nie okłamuj mnie, bo tak naprawdę jest beznadziejnie. Siedzimy tu i czekamy na śmierć. – wyszeptałam czując, że łzy napływają mi do oczu. Byłam zdumiona, że mój organizm nie jest jeszcze na tyle odwodniony, żeby tracić ją na głupie objawy słabości, bólu i obezwładniającej bezradności.



********


W piwnicy wreszcie zapalono światło. Klatki były puste. Nie mam pojęcia, co zrobiono ze wszystkimi kobietami, które tutaj przetrzymywali, kiedy ostatni raz odwiedzałam to miejsce. Wepchnęli Justina do mojej celi. Z hukiem upadł na kolana. Kazali mu natychmiast wstać. Włosy zasłaniały mu twarz. Przynieśli krzesło i zmusili go, żeby usiadł naprzeciwko mnie. Bałam się ruszyć. Tak bardzo chciałam być bliżej niego. Gdybym mogła, obroniłabym go własnym ciałem. Nie spojrzał w moją stronę ani razu jakby miał zostać za to ukarany. Właściwie nie musiał tego robić, doskonale wiedział, że jestem tutaj z nim. Zaczęłam się trząść kiedy rozpoznałam głos Mike’a wchodzącego do piwnicy. Mówił do kogoś rozzłoszczonym głosem. Nie rozumiałam pojedynczych słów.
- Myślałaś, że mi uciekniesz? – spytał, wchodząc do mojej celi. Jego zimne spojrzenie wbiło mnie w ścianę. Czułam jak serce podchodzi mi do gardła. Zagryzłam wargi i podniosłam głowę do góry. – Jesteś zwykłą suką. Powinienem dawno zostawić cię na ulicy.
Od czego to wszystko się zaczęło? No tak, nasze pierwsze spotkanie. Siedziałam na krawężniku tuż przed drzwiami klubu, z którego mnie wyrzucono. Potargane włosy i rozmazany tusz wokół moich oczu sprawiał, że wyglądałam jak tania prostytutka. Nikt się nie zatrzymał. Nikt nie zapytał, czy czegoś mi nie potrzeba. Z resztą byłam przekonana, że nie potrzebuję żadnej pomocy. Zapewne nie przyjęłabym jej. Trzymając brodę na kolanach z wykrzywionymi ustami wpatrywałam się w samochody jadące ulicą. Nagle podszedł do mnie umięśniony, wysoki blondyn.


- Co się stało? Wyrzucili cię z domu? – spytał, siadając niedbale na krawężniku obok mnie.- Daj mi zgadnąć… - zmrużył oczy, a ja uniosłam głowę by
przyjrzeć się nienaturalnie intensywnemu kolorowi jego oczu.
- Nie mam domu. Spadaj. Nie szukam przygód. – odwarknęłam z nadzieją,
że sobie pójdzie.
- A jeśli powiem ci, że mogę być największą przygodą twojego życia? – jeszcze raz przyjrzałam mu się uważniej. Te oczy chyba mnie zahipnotyzowały
 i siła jaka od nich biła. Uśmiechnął się do mnie szarmancko.
I wtedy pomyślałam: Czemu nie?
Przecież w każdej chwili mogę uciec.  


- To ja powinnam zostawić ciebie w tym bagnie, żebyś zginął. – powiedziałam drżącym głosem. – Nigdy nie zasługiwałeś na to, by ktokolwiek cię kochał.
- Miłość to bzdura. Udowodniłaś mi to swoim puszczalstwem. Oboje za to zapłacicie! – podszedł do krzesła, na którym siedział Justin, stanął za jego plecami i położył mu ręce na ramionach. Nagle gwałtownie uderzył go w twarz, a ja miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
- Zostaw go! - zaczęłam krzyczeć. Howard zadał kolejny cios. Następnie chwycił go za szyję i razem z krzesłem przechylił w swoją stronę.
 – I jak dobrze się ją pieprzyło? – po tych słowach, które wykrzyczał mu do ucha z całej siły kopnął krzesło w przód.
- Sam tego chciałeś. Powinieneś być wściekły tylko na siebie. – odezwał się w końcu Justin kaszląc. Jego twarz zrobiła się lekko blada.
- Za kogo ty się kurwa uważasz? Nie dość, że w tajemnicy, za moimi plecami, w moim hotelu dymałeś moją dziewczynę to jeszcze zabiłeś mojego najlepszego ochroniarza! Zasłużyłeś na to bym pociął cię na kawałki. – w jego dłoni zabłysnął ostry nóż. Przeciął nim sznury, którymi Justin miał przywiązane ręce. Chłopak uderzył głową o podłogę. Wstrzymałam na chwilę oddech. Na szczęście poruszył się. Mike z zaciśniętymi zębami zaczął kopać go w brzuch. Tak bardzo chciałam mu pomóc. Zamilkł i leżał z zamkniętymi oczami. Na jego twarzy widniało straszliwe cierpienie. Miałam krzyczeć, że Mike się myli, że Justin wcale nie zabił Ricka, ale przez to, że Thomas nagle pojawił się z kamienną twarzą w wejściu do celi nie mogłam tego zrobić. On uratował nam życie. Jeśli powiedziałabym prawdę to byłoby nie fair. Z resztą ostrzegał nas, żebyśmy uciekali.
- Proszę, przestań! – wrzasnęłam z rozgoryczeniem. Howard obrócił się w moim kierunku i zaczął się śmiać.
- Martwisz się o niego? Jakoś nie myślałaś o tym, kiedy całowałaś go w windzie. Pieprzyłaś się z nim w jego pokoju, na sali gimnastycznej i u siebie. – spojrzałam na niego zaskoczona. – Widziałem wszystko. W twoim pokoju dawno zamontowałem kamery.
- Zrobiłem to, czego ty nie potrafisz. Może doszła do wniosku, że nie jesteś jej wart. – odparł słabym głosem Justin. Chciał zwrócić na siebie uwagę. Nie prosiłam go o to, by w takiej chwili mnie bronił. Poradzę sobie, to on potrzebuje mojej pomocy, ale jak zwykle musi zgrywać bohatera. Nienawidzę go za to. Chcę, żeby przeżył.
- Co ty powiedziałeś? – warknął Mike.
- To, co słyszałeś. – oznajmił Justin uśmiechając się. Mike rzucił się na niego ponownie. Zaczęli okładać się pięściami. Nie wiedziałam, który jest silniejszy, ale każdy cios, który przyjął mój ukochany ściskał mi wnętrzności. Chłopak skutecznie się bronił. W końcu odepchnął od siebie Howarda, wstał i kopnął go w brzuch. Natychmiast dwóch ochroniarzy wbiegło do celi i naraz chwyciło Justina, rozrywając mu koszulę.
- Ty! – syknął Mike złowieszczo przez zęby. – Doigrałeś się.
- Dlaczego jemu to robisz? Wyżyj się na mnie. To ja ciebie zdradziłam.- przypomniałam mu, kiedy zaczął go brutalnie bić po twarzy i brzuchu. Teraz Justin nie był w stanie odeprzeć żadnego ataku. Ochroniarze ściskali jego wytatuowane ramiona. Po jego nagiej klatce piersiowej, odkrytej przez rozdarty materiał koszuli spływały krople potu i krwi. Howard wreszcie odsunął się od niego, a swoje mordercze parzące spojrzenie skierował na mnie. Podszedł do mnie i złapał mnie za szyje ciągnąc do góry i przyciskając z całej siły moją głowę do ściany zmusił mnie żebym wstała. Byłam przerażona bardziej niż kiedykolwiek. Nie mogłam wytrzymać tej zimnej pustki w jego oczach, ale doskonale wiedziałam, że muszę na niego patrzeć.
- Patrz uważnie i ucz się. Ty mu to zrobiłaś. – po wypowiedzeniu tych słów pchnął mnie w bok. Całym ciałem uderzyłam w kąt celi.
- Nie słuchaj go! – wrzasnął Justin, a ja dostrzegłam, że jego oczy zrobiły się szkliste. Wyrwał się ochroniarzom i teraz on pierwszy zaatakował Howarda. Przyszpilił go do ściany i uderzał pięściami to w jeden to w drugi policzek. Był wściekły. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takiej furii. Jeden z mężczyzn wyciągnął broń.
- Justin! Uważaj! – wrzasnęłam na całe gardło. Obrócił się i błyskawicznie wytrącił mu pistolet z ręki. Broń upadła na ziemię i oddała strzał w ścianę obok. Podskoczyłam w miejscu i zaczęłam się trząść. Mike skorzystał z okazji i teraz zaczął dusić Justina swoim masywnym ramieniem.
- Proszę, przestań. – krzyczałam, dławiąc się łzami. – Błagam, zostaw go! Proszę! – Nie mogłam na to patrzeć. Moje serce wyrywało się z piersi na ten widok – Proszę, nie rób mu krzywdy. – jęknęłam z bólem.
- Dlaczego miałbym cię posłuchać, po tym wszystkim? – spytał poważnie. -Wiem, że najbardziej zranię ciebie, robiąc krzywdę jemu. 
Człowiek stojący przede mną w obłędzie nie był Mike’iem Howardem. Wyglądał tak jak on ale nim nie był. Zobaczyłam potwora na własne oczy. Największego mordercę Nowego Yorku. Diabła bez skrupułów i bez duszy.
- Nie możesz mnie winić za to, co czuję! To nie moja wina! To ty się zmieniłeś. Nigdy nie powiedziałeś, że właśnie tak to będzie wyglądać. Obiecywałeś, że z tym skończysz! Teraz stoisz przede mną i jak gdyby nigdy nic, chcesz odebrać mi to, co kocham. To co czyni mnie szczęśliwą… Jak wielkim potworem trzeba być?
- Przyjrzyj się sobie.
- Wszystkie złe rzeczy były twoim wymysłem. Zabijałam ludzi, bo ty tego chciałeś! – podjęłam ostatnią próbę, przemówienia do niego. Nic w jego wyrazie twarzy się nie zmieniło. Ta sama żądza zabijania igrała w jego oczach. Wstałam powoli i ostrożnie. Cztery pistolety były wycelowane prosto we mnie. – Obiecuję, że wrócę do ciebie. Wszystko będzie tak jak dawniej, tylko tego nie rób. – powiedziałam łagodnym tonem. Moje ręce się trzęsły.
- Rachelle! Nie rób tego! – zaprotestował Justin. Posłałam mu przepraszające spojrzenie. Złamałam obietnicę. Zrobię wszystko, żeby on żył. Robię to dla ciebie, skarbie. Musisz żyć, inaczej całe moje życie okaże się bez sensu. Zabiłam tylu ludzi, ale ty przeżyjesz. Teraz moja kolej by cię uratować.
- Zachciało wam się bawić w pieprzonego Romea i Julię? Myślisz, że uwierzę ci po tym wszystkim? – warknął Mike.
- Nie kłamię. Wrócę i zrobię co tylko chcesz. Jedynym moim warunkiem jest to, żebyś pozwolił mu żyć.
- Jak mogę ci ufać, że teraz mówisz prawdę?
- Na tej samej zasadzie, jak ja ufam tobie, że go nie zabijesz. Jeśli skłamię zabijesz i mnie, i jego. – zagryzłam dolną wargę w oczekiwaniu na odpowiedź. Mike w końcu odsunął się i puścił Justina. W przeciągu sekundy chwycił do ręki pistolet, który nosił z tyłu, zaczepiając o czarny, skórzany pasek od spodni.
- Proszę, nie zabijaj go! – krzyczałam na całe gardło, widząc, że celuje w jego głowę.
- Nie zrobię tego, bo to ty to zrobisz. Mogę o wszystkim zapomnieć, jeśli w tej chwili go zabijesz. – podał mi pistolet, który przed chwilą wyciągnął. Justin spojrzał na mnie. Jego wyraz twarzy łamał mi serce. - Co tak stoisz! Zabij go! – rozkazał mi Mike. 


Nie czerpałam przyjemności z zabijania innych ludzi. 
W to wszystko wciągnął mnie on. Kochałam adrenalinę, ale nie w taki sposób. 
Chłopak trząsł się patrząc na mnie błagalnie, klęczał na betonie.
Wokół rozrzucone zostały ostre odłamki szkła i zwłoki niewinnych ludzi.
 Zamknął oczy czekając na dźwięk odbezpieczania broni,
strzał, a potem ciemność. 
Wtedy uświadomiłam sobie ile krwi niewinnych ludzi noszę na rękach.



Mike wbił nóż w brzuch Justina, a następnie znienacka jedną rękę wykręcił mi na plecach a do drugiej podał broń.
- Teraz, strzelaj! – wrzasnął głosem pełnym grozy. Czułam się jakby czas się zatrzymał. Nie mogłam opanować drżącej ręki, a mój wskazujący palec znalazł się na spuście. Krew buzowała w moich żyłach, a w uszach szumiało. Serce biło sto razy na minutę. Wszystko stało się rozmazane. Miałam wrażenie, że ta broń może wystrzelić w każdej chwili bez mojej pomocy.
- Nie, nie zrobię tego. Nigdy nie potrafiłam tego zrobić. – szepnęłam bezgłośnie, patrząc w mętne brązowe oczy Justina. Przez jego twarz przemknął cień wątpliwości. Czy on naprawdę myślał, że go zabiję? Gdy opuściłam rękę w dół mimo protestu Mike’a, Justin odetchnął.
- Dobrze, w takim razie trzeba zobaczyć, czy jeszcze do czegoś się nadajesz.- mruknął triumfalnym tonem. Był usatysfakcjonowany i szczęśliwy. Dostaliśmy swoją nauczkę.– Przykuć go. Ona idzie ze mną.- te słowa skierował do swoich ochroniarzy. Natychmiast zabrali się do wykonywania jego rozkazów. Mike szarpnął mnie za rękę i wyprowadził z piwnicy. Nim zniknęłam Justinowi z oczu, poruszając bezgłośnie ustami oznajmiłam, że go kocham. Mrugnął oczami, że rozumie i spuścił głowę w dół wycieńczony.
Mike zabrał mnie do swojej sypialni. Nic się w niej nie zmieniło, od kiedy byłam tutaj po raz ostatni. Zabrał z barku jakąś czarną, szklaną butelkę bez etykiety. Jej zawartość rozlał do szklanki. Płyn był czarny jak smoła i miał charakterystyczny zapach, który w ogóle nie zachęcał do wypicia. Następnie z szuflady zamykanej na kluczyk wyjął plastikową torebkę z białym proszkiem. Wsypał go do szklanki i zamieszał, po czym metalową łyżkę od razu wyrzucił do kosza. Podał mi go do mojej drżącej ręki.
- Wypij.- powiedział stanowczym tonem. Spojrzałam na niego nieufnie.
- Nie chcę mi się pić. – oznajmiłam nieśmiało. Wolałabym, żeby mnie teraz zgwałcił niż kazał pić to ohydztwo. Skąd mam wiedzieć, co to naprawdę jest? Jeśli się potem nie obudzę? Albo co gorsza… obudzę, ale on już zdąży zabić Justina?
- Jeśli chcesz, żebym go wypuścił musisz to wypić. Gwarantuje ci, że dzisiaj nie umrzesz. – tym ostatnim zdaniem naprawdę bardzo mnie uspokoił. Jak ja mogłam uwierzyć w to, że on się zmieni? To tragicznie śmieszne. Teraz zaczynałam wątpić w to czy kiedykolwiek był dobry. Wydawało się to po prostu niemożliwe. Wzięłam łyk i zaczęłam powstrzymywać się, żeby nie zwymiotować. – Wypij całość. Nie mam czasu cię pilnować. – moje wściekłe spojrzenie go nie przeraziło. wiedział, że odniósł zwycięstwo. Znał mnie na tyle dobrze, że spodziewał się takiego zachowania z mojej strony. Wypiłam więc wszystko jednym haustem. Czułam się tak jakby zaraz ogień miał wypalić mi gardło. Drapało niemiłosiernie. Oczy zaczęły mnie szczypać. W lustrze, wiszącym na ścianie nad barem widziałam, że poczerwieniały, a źrenice się rozszerzyły. Zaczęłam kaszleć i dusić się od środka. Chwilę potem wszystkie objawy się uspokoiły.
- Czy to wszystko?- spytałam bezdźwięcznym głosem, takim jakim mówią ludzie po uszkodzeniu strun głosowych.
- Tak, teraz zobaczymy jak podziała. – mruknął zadowolony.


 
*******



Stając przed celą byłam w szoku. Justin wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem jak go tutaj zostawiłam. Trzymał się dzielnie, ale całe jego ciało było brudne od krwi, a liczne uderzenia, które przyjął zaczęły powoli przypominać wielkie, fioletowe sińce.
- Chcę się z nim pożegnać. Bez świadków.- odparłam. Thomas kiwnął głową i zostawił nas samych. Podeszłam do niego i zaczęłam rękawem bluzki wycierać jego spoconą, brudną twarz. Palcami ułożyłam mu blond włosy i niesforną grzywkę, która podczas bójki stanęła mu dębem na głowie. Starałam się delikatnie opuszkami palców ująć jego policzki, bo nie chciałam sprawiać mu bólu. Wycałowałam każdy skrawek jego twarzy. Nie mogłam powstrzymać łez. Uklęknęłam przed nim, czując się tak jakby każda rana na jego ciele była moim dziełem.
- Zrobiłaś głupstwo. – szepnął smutnym głosem, głaszcząc mój lewy policzek.
- Nie, ratuję ci życie. Straciłam już wszystkich, których kocham. – łkałam przytulona do jego ciepłego brzucha. – Nie pozwolę, żebyś ty był następny.
- Żałujesz, że to zrobiliśmy? - uniósł mój podbródek trzema palcami, żebym na niego spojrzała.
- Nie, ale jest mi tak przykro, że przeze mnie cierpisz. – otarł łzę, która wydostała się z moich oczu.
- To nie jest twoja wina.
- Jedyne czego żałuję to… - urwałam rozmyślając się.
- Dokończ.
- Nie, to głupie. – wbił we mnie jedno ze swoich zniewalających spojrzeń, przy których mięknie mi serce. Pod jego wpływem zaczynam spełniać każde jego życzenie, wbrew własnej woli. - Żałuję, że kiedy kochaliśmy się w Paryżu, nie wiedziałam, że to już ostatni raz. – Justin uśmiechnął się.
- Wciąż wierzę, że to jeszcze nie jest koniec.
- Nie, Justin. Ja nie chcę już z nim walczyć. – wstałam na nogi.- Chcę, żebyś ułożył sobie życie i zapomniał o mnie. Zawsze będę cie kochać, ale masz skorzystać z tego. Proszę. Na wszelki wypadek jeśli Mike nie wywiąże się ze swojej części obietnicy masz się ukryć, dopóki nie będziesz miał pewności, że jesteś bezpieczny. Proszę cię.- Justin poruszył palcami lewej ręki, żebym podała mu swoją dłoń. Korzystając z tego, że pochyliłam się ku niemu pocałował mnie łapczywie w usta. Jego miękkie wargi całowały moje. Pocałunek smakował metaliczną krwią, ale dla mnie był jak narkotyk. Wsunęłam język między jego ciepłe usta i zamknęłam oczy. Skupiałam się tylko na tym jak mi w tej chwili z nim dobrze, jak niesamowicie jest go całować i przyjmować jego pocałunki. Powolne, ale w tempie, drapieżne i delikatne.
- Tak powinien wyglądać nasz pierwszy pocałunek. - oznajmił, kiedy oderwaliśmy się od siebie.




Przegryzłam wargę, siadając na łóżku. 
W świetle pokoju hotelowego jego brązowe oczy 
były bardziej wyraziste niż w ciemnym, zadymionym klubie. 
Zdjął czarną, skórzaną kurtkę i został w białej, obcisłej koszulce, 
która podkreślała jego mięśnie brzucha. Bez słowa przybliżył się do mnie. 
Chwyciłam go za koszulkę i pociągnęłam go za nią by razem opaść na łóżko.
 Jasne światło latarni za oknem rzucało cień na jego twarz. 
Spojrzałam na jego lekko wilgotne usta, które mimowolnie oblizywał co jakiś czas.
 Miałam nadzieję, że nie robi tego by mnie sprowokować.
 Jego ciepły oddech pomieszany z alkoholem
 i gumą miętową owionął moje zarumienione policzki. 
Chwila? Czy ja byłam zawstydzona? Nie, to niemożliwe.
 Wpijając się w jego usta namiętnie, czułam jakby przepływał przez nas żar. 
Jego pocałunki były tak przyjemne, że chciałam więcej  i jeszcze więcej, a on wciąż sprawiał, że miałam pewnego rodzaju niedosyt. 
Kiedy przerywał pocałunek, a po sekundzie
 znów zetknął swoje wargi z moimi myślałam, że dostanę szału. 
Objęłam jego szyję rękami, a palcami zmierzwiłam 
jego gęste włosy i zmniejszyłam odległość między jego ustami, 
a moimi do minimum. Zrozumiał moje intencje, 
żeby przestał się bawić w subtelne, krótkie pocałunki.
 Tym razem każdy z nich był głębszy, dłuższy i bardziej namiętny. 



- Możemy zagrać w najbardziej lubię? – spytał mnie. - Ty zaczniesz.
- Najbardziej lubię… kiedy wypowiadasz moje imię i mnie całujesz. Kiedy mówisz, że jestem wyjątkowa i wyznajesz, że mnie kochasz. Lubię to uczucie, kiedy mam wrażenie, że czynisz mnie lepszą osobą. Teraz ty.
- Najbardziej lubię… kiedy się uśmiechasz, jesteś wtedy taka piękna. Uwielbiam patrzeć jak walczysz o swoje i nigdy się nie poddajesz. Lubię twój błogi wyraz twarzy kiedy leżymy razem w łóżku, jak ślinisz poduszkę w czasie snu i o tym nie wiesz. To jak bardzo kochasz ludzi i walczysz o to, co dobre. Nigdy nie byłaś zła, chociaż za wszelką cenę próbujesz wywrzeć na innych takie wrażenie. Proszę, niezależnie od tego, co będzie się działo, nie utrać tego. Nie przestań być tą dziewczyną, która była na tyle silna by z zimnego drania bez serca zrobić to, kim jestem teraz. – popłakałam się. Pierwszy raz popłakałam się przy nim. Nie miałam żadnej wątpliwości, że dobrze robię ratując go. Nie zawahałabym się ani razu przed podjęciem drugiej, takiej samej decyzji.
Kiedy miałam ostrzec go, że sobie poradzę i po raz ostatni powiedzieć mu, jak bardzo go kocham. Do celi wszedł Thomas.
- Bieber, wychodzisz. – oznajmił krótko, otwierając celę.
- Wrócę po ciebie. – szepnął tak, bym tylko ja słyszała i ucałował mnie w czoło. Wyszedł. Thomas zamknął za nim drzwi i razem udali się w stronę wyjścia. To nieprawda, że kiedy kogoś kochasz nie pozwolisz mu odejść. Możesz trzymać go zamkniętego w klatce, ale nie dasz mu szczęścia. Są takie sytuacje, w których właśnie tą jedyną dobrą rzeczą jaką możesz zrobić dla drugiej osoby jest dać jej odejść. Chociaż nie chciałbyś tego robić, a sama myśl o tym strasznie boli jest dowodem prawdziwej miłości. Prawdziwej, bezgranicznej i najsilniejszej miłości jaką możesz komuś podarować by sam odnalazł własne szczęście. Poświecenie własnych pragnień w walce o osobę, którą kochamy.
Sekundę później zgasiły się wszystkie światła, a ja siedziałam w mrocznej piwnicy. Parę metrów nade mną ludzie bardzo dobrze się bawili. Jedli w restauracji, spali, przyjeżdżali tutaj i odpoczywali. Nie mieli pojęcia, że tu jestem. Nie mieli pojęcia, że ktokolwiek tu jest, zamknięty w celi. Nie byli świadomi, że są w hotelu, którego dyrektorem jest wcielenie piekielnego diabła, który codziennie morduje ludzi. Zdałam sobie sprawę, że mój czas się kończy. Teraz moja kolej. 





__________________________________________________

Nie, to jeszcze nie jest koniec. ;3
Nie będzie dzisiaj mojego długiego monologu.
Dziękuję Wam za komentarze pod ostatnim postem.
Wiem, że jedni zapomnieli, innym się nie chce, ale dziękuję tym
którzy pozostawili coś po sobie. Naprawdę, każde miłe słowo pomaga. 
Cieszę się, że czytacie.. Do następnej kochani! 
Napiszcie proszę  czy udało mi się Was przestraszyć, bo umieram z ciekawości. xD 





Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz.

ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCHZWIASTUN | KONTAKT