Strony

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 30






O czwartej w nocy zajechaliśmy do klubu. Miałam dość wrażeń na dziś, dlatego usnęłam w drodze na tylnej kanapie. Gdy tylko się obudziłam zauważyłam wpatrzonego we mnie Justina. W obawie, że ktoś może nas zauważyć usiadłam gwałtownie  na kanapie uderzając głową w otwierający się dach. Przyłożyłam dłoń do pulsującego bólem miejsca. Byłam cała potargana, spojrzałam na niego z grymasem.
- Dobrze się czujesz? Nie możesz mnie tak brutalnie budzić.- warknęłam słabym głosem.-  Co jeśli ktoś nas zauważy? – dodałam szeptem.
- Scoot poszedł do sklepu za rogiem po fajki. – Ciekawe czy pomyślał też o kupieniu mi śniadania. - Nie mogłem cię obudzić. – kucał przede mną w otwartych drzwiach samochodu.- Może skorzystamy z okazji, że go nie ma. – Dopiero co się obudziłam, a on już… Ugh, nie cierpię go. Mogłam spodziewać się, że Justin będzie miał jakieś specjalne wymagania, ale nie przeszło mi przez myśl, że będę musiała być jego zabawką dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czy on naprawdę nie może za siebie? 
- Nie myśl o tym. – powiedziałam krótko przeczesując włosy palcami, gdyż zapomniałam szczotki do włosów.
Pochylił się nade mną dając mi całusa w usta krótkiego, ale konkretnego.
- Cały czas o tym myślę. – odpowiedział, wpatrując się we mnie swoimi brązowymi tęczówkami.
- Mamy być ostrożni… – powiedziałam jak zahipnotyzowana, gdy tylko oderwał usta od moich. Przed chwilą chciało mi się okropnie spać, a teraz? Teraz, mam ochotę zamknąć się z Justinem w samochodzie, zasłonić wszystkie okna i zapomnieć o wszystkim. Jak on to robi? - Jeżeli ktokolwiek się dowie…
- Tak wiem. – przerwał mi rozdrażniony. Również nie byłam tym zachwycona i mimo, że miałam rację to samej trudno było mi się pogodzić z tym, że Justin nigdy nie będzie oficjalnie moim chłopakiem. Czemu to zawsze ja muszę być tą rozsądną i odpowiedzialną?  Wysiadłam z samochodu kierując się na blokowiska.
– Gdzie jest to mieszkanie? – zapytałam starając się walczyć z moim porannym brakiem koordynacji ruchowej. Justin widząc, że mam małe problemy z równowagą na wysokich obcasach podtrzymał moje ramie.
- W druga stronę. – westchnął równie nieprzytomnym głosem, po długiej wykańczającej jeździe samochodem. Dałam mu się obrócić. Przede mną znajdował się klub. Szukałam innych budynków, ale wygląda na to, że znaleźliśmy się na końcu jakiegoś małego, urokliwego miasteczka. Coś ostatnio uwielbiamy się do nich wybierać… Co tym razem mnie tu spotka? Nie miałam pojęcia. Czy się bałam? Nie, w końcu nie byłam sama. Miałam swojego obrońcę i tym razem mu ufałam.
- Musieliśmy się zgubić. Na pewno nie pomyliliście adresu? – zapytałam ziewając z opóźnieniem zakryłam przy tym usta dłonią. Wyjęłam z torebki miętową gumę. Ledwo zdążyłam wziąć jedną, Justin wyrwał mi ją z ręki. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nie chcę by śmierdziało mi z buzi, gdy ty będziesz smakować miętą.
- Aha. – mruknęłam. Wcale nie śmierdziało mu z buzi. Nie śmierdziało jakąś minutę temu, gdy się całowaliśmy. – Nie zamierzam wymieniać z tobą śliny przez najbliższe parę godzin. Jeszcze pamiętasz, że Scoot nam towarzyszy?
- Oczywiście. że pamiętam. Jest jak wrzód na dupie. – mruknął rozkapryszony.- Może nie zamierzasz, ale nie masz wpływu na to, co ja chcę.- Znowu zaczynamy te słowne gierki? To wszystko jest chore. Miał rację, nie miałam na to wpływu. Jeśli naprawdę chciałby przelecieć mnie na rogu ulicy z pewnością by to zrobił, a ja mimo wstydu bym mu nie uciekła.  
- Robi to, co powinien w przeciwieństwie do nas. – skomentowałam, nie chcąc żeby mnie dalej podpuszczał.
- Mniejsza o to, nie pomyliliśmy adresu. Przyjaciel Candice znajduje się w tym klubie.
- Świetnie. W takim razie co my tu jeszcze robimy? – uśmiechnęłam się zadziornie i tym razem bez jego pomocy szłam odważnym krokiem do klubu. Przy wejściu stało kilku mężczyzn, palili papierosy i rozmawiali. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Byli bardzo zainteresowani czymś za mną. Obróciłam się odruchowo, chociaż wiedziałam, że to Justin się tak za mną wlecze. Czy on działa tak na wszystkich? Gdy weszliśmy do klubu wreszcie zrozumiałam, co tutaj się dzieje. Klub Peace był klubem dla gejów. Nigdy wcześniej w takim nie byłam. Gdy dostrzegłam dwóch obściskujących się facetów na kanapach omal nie zebrało mi się na wymioty. Wszyscy pożerali Justina wzrokiem. Widziałam dezorientację na jego twarzy. Oboje nie chcieliśmy się tu znaleźć. Było mi bardzo niezręcznie, bo oprócz dwóch kelnerek byłam tam jedyną dziewczyną. Niewidzialną dla wszystkich. Znalazłam się w zupełnie nowej sytuacji i nie ukrywałam, że nie miałam pojęcia jak się w niej odnaleźć. Mój trener za to szybko pozyskał uwagę wszystkich w klubie. Puszczali mu oko, specjalnie na niego wpadali mimo, że ludzi o tej godzinie nie było już dużo. Jednak istnieje jakaś sprawiedliwość na świecie. Niech teraz on pobędzie chwilę na moim miejscu. Justin obrócił się na pięcie i bez ostrzeżenia mnie wyszedł szybkim krokiem z klubu. Nie zdążyłam nawet spytać kelnerki o Petera, bo już musiałam za nim biegać.
- Justin! Czekaj! – krzyczałam za nim, ale nawet się nie odwrócił. Dorwałam go dopiero przy samochodzie chwytając się kurczowo palcami jego umięśnionego ramienia tuż ponad łokciem. – Co ty robisz? - syknęłam przez zęby, żeby otrząsnąć go z transu.
- Jedziemy do Nowego Yorku. – zarządził, szukając kluczyków w kieszeniach swojej kurtki ze skóry.
- Justin! Nie! Co ze Scootem? Nigdzie nie jedziemy! Muszę znaleźć Petera! – mówiłam coraz głośniej, szarpiąc się z nim, bo nie mogłam zwrócić na siebie jego uwagi. Zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Pchnęłam go na auto i przycisnęłam dłońmi jego klatkę piersiową do okna samochodu. Nie odepchnął mnie, nawet na mnie spojrzał. – Posłuchaj mnie. – poprosiłam spokojnie, szukając zrozumienia w jego oczach. – Obiecałam to jej. – patrzył w moje oczy, jakby wzrokiem mógł narzucić mi swoje zdanie. Nie dałam się. Pod palcami czułam jak wzdycha zrezygnowany.
- W porządku, idź. Załatw to, a ja poczekam tutaj na Scoota.- odpowiedział, a  biała para unosiła się z jego bladoróżowych ust. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wzięłam ją od niego i schowałam do kieszeni z powrotem.
- Co? – powiedział niezadowolony, gdy to zrobiłam.
- Wracasz tam ze mną teraz. Proszę cię. Mogę ci się nawet ładnie odwdzięczyć. – uśmiechnęłam się przytulając się do niego i zstępując z nogi na nogę. Spojrzałam w kierunku sklepu. Pusto. Pocałowałam go długo i z pasją. Gdy poczułam, że jego ramiona mnie obejmują w tali wsunęłam język między jego usta. Smakował miętą. Następnie przerwałam pocałunek powtarzając -Proszę.- mruknęłam słodko w jego ucho, ustami zahaczając o miękki płatek.
- Rachelle… - powiedział moje imię wywołując tym ciarki na moich plecach. Ten jego cholerny głęboki, męski głos. Nigdy nie będę miała go dosyć.
- Jeżeli jakiś gej by mnie zgwałcił miałbyś mnie na sumieniu. Wracasz tam ze mną. – uśmiechnęłam się, chwyciłam go za rękę, ciągnąc go w stronę Peace.
- Nie. Nie pójdę tam, ci goście to jacyś psychole. Gapią się na mnie.- odparł chłodno z założonymi rękami ściągając brwi.
- Skarbie, jesteś bardzo przystojnym, smacznym kąskiem. Nie dziw się, że patrzą. –  powiedziałam kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Nie możemy wyrzucić tej kartki i wrócić do domu? – zapytał zmiękczając ton głosu, patrząc na mnie błagalnie i wydymając usta w grymasie.
- Zepnij tyłek, im szybciej wejdziemy tym szybciej wrócimy. – zaśmiałam się powtarzając jego własne słowa, ale zauważyłam coś na kształt przerażenia w jego oczach. Justin bał się czegoś? To niemożliwe. Jednak to prawda, że piękny wygląd może okazać się przekleństwem. Chodzącym, cholernie gorącym przekleństwem. Jak Bóg mógł stworzyć kogoś tak pięknego jak on? – Boże, patrzysz na mnie jakbym co najmniej prosiła cię, żebyś poszedł na wojnę.
- Na to prędzej bym się zgodził. – bąknął i włożył dłonie do przednich kieszeni spodni, które luźno opadały na jego biodra i odsłaniały kawałek bielizny. Jeśli nie chce, żeby się tak na niego gapili może lepiej od razu się rozbierze. Pozwoliłam sobie po chwili popatrzeć na jego tyłek, po czym skarciłam się w myślach. To co robię jest niedorzeczne. Nie mam myśleć o jego tyłku, ani się na niego patrzeć, bo mam ważniejsze sprawy do zrobienia, a  jego tyłek mogę sobie podziwiać później… w mojej sypialni. Pobiegłam za nim i ponownie weszliśmy do klubu napalonego hektolitrami testosteronu.
- Gdzie jest Peter? - zapytałam opierając się o ladę. Kelnerka spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem, ale ożywiła się gdy zauważyła mojego trenera… niedługo on będzie wykonywał moją robotę, jak tak dalej pójdzie.
- Zależy kto pyta. – odparła uśmiechając się do Justina, mimo że to ja z nią rozmawiałam.
- Jestem znajomą jego najlepszej przyjaciółki, mam do niego sprawę.- odparłam całkiem nie przejmując się tym, że ta dziewczyna kompletnie mnie ignoruje i mierzy mojego faceta… Dlaczego jestem tak cholernie o niego zazdrosna? To niezdrowe. Całe szczęście, że on o tym nie wie.
- Schodami na górę. – odpowiedziała ciepłym głosem. Na te słowa natychmiast zerwałam się w kierunku nich. Jednak kelnerka wreszcie raczyła mnie zauważyć dodając - Dziewczyny nie mają prawa tam wchodzić. Twój kolega musi cię wyręczyć. – słysząc jej prowokacyjny ton głosu miałam ochotę rzucić się na nią z rękami. Okej, pewnie nie lubiła swojej pracy i zazdrościła mi kolegi, ale to nie powód by traktować mnie w tak chamski sposób. Nie wiem czy to był jej głupi wymysł, żeby tylko mnie zirytować, czy może mam do czynienia z dyskryminacją płci pięknej. Od początku mi się tu nie podobało. Jeżeli Peter jest właścicielem tego klubu to w tej chwili miałam ochotę wsadzić mu tę karteczkę prosto do gardła by się nią udusił. Mimo ostrzeżeń kelnerki i wyzwisk skierowanych w moją stronę, zdecydowałam, że pójdę z Justinem do Petera. Po pierwsze nie byłam na tyle głupia by zostawiać go samego. On pewnie sam tego nie chciał, bo jak na razie ochraniałam go przed zawieraniem nowych znajomości. Nikt nie podszedł do niego, póki ja przy nim byłam. Po drugie nie mogłam też zapomnieć, że mój uwodziciel mógł wyrzucić kartkę do najbliższego kosza na śmieci, a potem łgać mi prosto w oczy, że zrobił to, o co prosiłam. To ja złożyłam obietnicę, on nie miał obowiązku jej dotrzymać. Chciałam zrobić wszystko, co w mojej mocy by ją spełnić i dopilnować tego osobiście. Weszliśmy do pomieszczenia, był to mały pokój. W jego centrum znajdowało się biurko, na którym rzeczy były porozrzucane w nieładzie. W kącie stała skórzana kanapa, zakryta męskimi ubraniami, co pozwoliło mi stwierdzić, że ich właściciel najwyraźniej śpi w klubie. Obok kanapy stał w pełni wyposażony barek. Wysoki czarnowłosy chłopak siedział na fotelu opierając nogi o blat biurka, popalał papierosy, a następnie popijał alkohol.
- O co chodzi?
– zapytał na wstępie, bez żadnego przywitania. - Co ta dziewczyna tutaj robi? - dodał nieuprzejmym tonem, kiedy zauważył mnie w progu. 
- Nazywam się Mindy, a to William. Mamy ci coś do przekazania. – przyjęłam służbowy ton głosu, patrząc na niego wyzywającym wzrokiem. Poczułam się trochę urażona.
- Od kogo? – spytał nie spuszczając z tonu. Rozsiadał się w swoim fotelu, podeszłam do niego i podałam mu kartkę.
- To nowy numer twojej przyjaciółki Candice. Prosiła byś się z nią skontaktował. – nagle w jego oczach pojawiło się zaskoczenie, gdy usłyszał imię swojej bliskiej znajomej. Przestał grać wielkiego pana i zamienił się w zwykłego zmartwionego chłopaka. Ludzie są naprawdę dziwni. Przybierają maski, odgrywają swoje życiowe role, ukrywając prawdziwe oblicze. Miałam prawo ich osądzać? Nie. Robiłam dokładnie to samo, by najpierw nieudolnie udawać przed samą sobą, że nie czuje nic do Justina, a następnie po to, by ukrywać fakt, że z nim jestem.
- Czy coś jej się stało? Wszystko z nią w porządku? – zaczął zadawać kolejne pytania, błądząc przerażonym wzrokiem po naszych twarzach.
- Tak, jest bezpieczna. Zadzwoń do niej. – odpowiedziałam miłym głosem i skinęłam na kartkę, którą teraz trzymał w ręce.
- Znamy się od dziecka. Gdyby coś jej się stało... – powiedział, wstając z fotela i trzęsącymi  palcami wybrał numer. – Nim jednak zdecydował się zadzwonić zapytał: Kim wy właściwie jesteście, skąd wiedzieliście, że tu jestem? – oprzytomniał i spojrzał na nas chłodno.- Co macie wspólnego z Candcie? Nie uprzedzała mnie, że przyjdziecie. – Widziałam, że Justin miał ochotę mu odpowiedzieć, ale byłam niemal pewna, że będzie to coś bardzo nie na miejscu. Żeby oszczędzić czasu na jego wymyślne historyjki o tym jak przeleciał Candcie Swanepoel wyrwałam się pierwsza do odpowiedzi.
- Candice zgubiła telefon na pokazie w Mediolanie. Nie mogła sobie przypomnieć twojego numeru. Mieszkam niedaleko, więc wyświadczyłam jej przysługę. Na pewno więcej sama ci powie. – uśmiechnęłam się, chcąc jak najszybciej wrócić do domu, spojrzałam porozumiewawczo na Justina. Peter chwycił swój telefon i zaczął wystukiwać numer z kartki.
- Musimy się zbierać. Cieszymy się, że mogliśmy pomóc. – powiedział za mnie i skinął głową na pożegnanie. Peter zaczął rozmawiać z Candice.
- Dziewczyno, jak miło cię słyszeć! – powiedział radosnym głosem do telefonu, kiwając na nas ręką, że możemy iść. Czułam się odmieniona. W środku mnie buzowała radość i ulga. Wszystko przez to, że dzisiaj nie wracałam z myślą Zabiliśmy kolejnego człowieka. To było przyjemne uczucie i chciałam 
czuć się tak zawsze. Ani Peter ani Candice nie przeszkadzali Mike’owi w jego planach. Nie miał podstaw by zlecać nam ich zabójstwo. Oni byli dla niego zabawkami, zwalczaniem nudy. Nie zamierzałam przykładać do tego rąk. Gdy już znajdowaliśmy się przy drzwiach wyjściowych w klubie Justin zaczął wrzeszczeć mi do ucha, próbując przekrzyczeć huczącą muzykę.
- Rach, zaraz przyjdę. Muszę się czegoś napić. – oznajmił i zanim zdążyłam zaproponować mu, że napiję się z nim, mimo że piąta rano nie była moją ulubioną porą do picia) on zniknął w tłumie facetów. Nigdy go nie zrozumiem, najpierw chce uciec z klubu, a potem nie można go zmusić do tego żeby z niego wyszedł. Jest okropny. Poddałam się. Nie chciałam już go szukać. Wolałam poczekać przy samochodzie. Gdybym wtedy wiedziała, co planuje zrobić… Nigdy bym mu na to nie pozwoliła.

 



To dzisiaj. Wiedziała, że dzisiaj wreszcie zobaczy swój dom. Wyjdzie do ludzi, którzy będą się do niej uśmiechać. Ludzi, którzy nie mieli pojęcia o tym, co przeżywała każdego dnia przez najbliższe miesiące. Ludzi, którzy nie wiedzieli, że ta dziewczynka w wieku sześciu lat przeżyła więcej niż oni. Przyszedł po nią mężczyzna, którego doskonale znała. Chudy szatyn z piegami na twarzy. Często widywała go z człowiekiem, którego nienawidziła najbardziej na świecie. Mimo wszystko cieszyła się, że z dwojga złego to on zaprowadzi ją do domu. Jednak człowiek, który zabił jej tatusia nie przepuścił okazji by się z nią pożegnać. Stała przy drzwiach w swoim starym lekko pogniecionym, fioletowym płaszczyku.
- Witaj skarbie. Wracasz do domu. – zaśmiał się patrząc jej w oczy. Odwzajemniła jego spojrzenie mimo, że wiele razy wydawało się jej, że w jego oczach znajdują się ostrza. Zawsze patrzył na nią jak na jakiegoś bezbronnego, niechcianego psa. Traktował ją gorzej niż zwierzę. Obok niego stał blond włosy chłopczyk. Mężczyzna poklepał go po plecach pokazując na nią palcem wskazującym lewej ręki. 
- Obserwuj ją synu. Będziesz musiał ją pilnować. – powiedział dumnie patrząc na małego chłopaka. Niewiele rozumiał, ale dziewczynka widziała, że przyjął rozkaz ojca i spojrzał na nią w ten sam sposób, co jego ojciec. Przeszły ją ciarki po całym ciele. Gdy wreszcie znalazła się przed swoim domem jej opiekun zatrzymał się, kucając przed nią, by zrównać się z jej wzrokiem.
- Nigdy nie powiesz nikomu o tym, co widziałaś i słyszałaś. Rozumiesz? - powiedział, a dziewczynka pokiwała mu głową i pobiegła w stronę domu, mając nadzieję, że znajdzie w nim swoją mamę.






Nie mogłam uwierzyć w to, co stało się zaledwie kilka godzin temu. Justin zabił Petera. Jego zwłoki znajdowały się w bagażniku. Przez całą drogę nie odzywałam się do chłopaków. Byłam wściekła, zdążyłam na nich nakrzyczeć mimo, że w zasadzie to Justin był tylko winny. Scoot pomógł mu zetrzeć ślady i dostarczyć ciało do samochodu. Dlaczego za każdym razem, gdy próbuję postępować dobrze, wszyscy mi to uniemożliwiają? Zatrzymaliśmy się by wyrzucić ciało do wody. Musieliśmy zatrzeć wszystkie ślady. Walczyłam sama ze sobą by nie zacząć płakać ze złości. Siedziałam z posępną miną. Nawet Justin i Scoot między sobą nie rozmawiali. Między nami była mroczna i martwa cisza. Justin co chwile oblizywał wargę ze zdenerwowania,  pewnie nawet nie był tego świadomy. Przeżyłam lot do Nowego Yorku. Bardzo chciałam znaleźć się już w hotelu. Wiedziałam, że czeka mnie kolejna nieprzyjemna rozmowa z Mike’iem, ale szykowałam się na nią od momentu, gdy zdecydowałam się uratować Candice. W Nowym Yorku było już po północy, gdy wchodziłam do swojego pokoju. Wzięłam gorący prysznic i ubrałam się w luźną piżamę. Następnie zmazałam makijaż i położyłam się spać. Byłam zmęczona tym wszystkim. Nie chciałam takiego życia. Nie chciałam takiej miłości. To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Zrobiłam to dla Mike’a, zgodziłam się na to z własnej woli. Chciałam być blisko niego, a to był jedyny możliwy sposób. Jednak teraz pojawił się Justin i zachwiał moim uczuciem do niego. Nie mogłam powiedzieć, że nie kocham już Mike'a Howarda. Nadal go kochałam, zawsze będzie miał swoje miejsce w moim sercu. Natomiast musiałam przyznać, że Justin przeprawiał mnie o zawał serca, nie tylko gdy mnie denerwował. Moje ciało reagowało na jego obecność w tak specyficznie niesamowity sposób, że nie miałam siły już tego ignorować. Nasz związek jednak wciąż był niepewny. Nawet nie wiedziałam, czy można tak to nazwać. Nie potrafiłam określić czy kocham jego, czy to w jaki sposób czuje się przez niego. Ciągle szukałam furtki, przez którą mogłabym uciec, gdyby okazało się, że to co nas łączy jest tylko dobrym seksem. Podobał mi się fizycznie, nie zaprzeczałam temu, ale to nie wystarczało, żeby nazywać go miłością mojego życia. O pierwszej w nocy, gdy coraz głupsze i dziwniejsze myśli pojawiały się w mojej głowie (uniemożliwiając mi tym samym zaśnięcie) usłyszałam, że ktoś po cichu otwiera drzwi. Poczułam znane mi perfumy. Nie musiałam otwierać oczu, żeby wiedzieć kto wszedł do środka. Chciałam krzyknąć na niego, żeby się wynosił, ale pewnie taką reakcją zwołałabym całą straż do siebie i zrobiłaby się niezła awantura.
- Nie złość się.- szepnął mi do ucha, kiedy podniósł kołdrę i położył się obok mnie obejmując mnie czule od tyłu. Nie obróciłam się. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Zaczął całować moją szyję palcami przejeżdżając po mojej nagiej ręce. – Kochanie… - mruknął między jednym a drugim pocałunkiem. Na te słowo ścisnęło mnie w brzuchu. Kiedy poczułam, że przytula mnie mocniej strzepnęłam jego ręce wzdychając i obracając się tak, żeby go widzieć.
- Zabiłeś jej ojca, a teraz najlepszego przyjaciela. – powiedziałam z żalem. Dobrze, że nie widział moich wilgotnych oczu w tej ciemności.
- Skarbie…- szepnął kojącym głosem.
- Chciałam jej pomóc, a ty tak po prostu to zniszczyłeś. Obiecałam jej, że wszystko będzie dobrze. Dałam jej nadzieję, a ty zabiłeś Petera. Jak myślisz... – przerwałam biorąc oddech.-  jak się poczuje, gdy dowie się, że jej przyjaciel nie żyje?
- Obiecałaś jej, że przekażesz mu numer. – sprostował, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. – Dotrzymałaś obietnicy.
- Nie brałabym ciebie ze sobą, gdybym wiedziała, że tak to się skończy. – syknęłam na niego, kręcąc głową na boki. Poczułam jego dłoń na mojej nodze.
- Wiem.. proszę uspokój się. – szepnął, znowu przybierając ten niewinny wyraz twarzy. Nienawidzę gdy to robi.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam w końcu. Zmarszczyłam brwi w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
- Nie posłuchałaś Mike’a i nie zabiłaś Candice. Zrobiłem to, żeby ratować sytuację. Nie możemy zawalać każdej wspólnej misji. Mike kazał mi wypróbować nowy narkotyk na jakieś przypadkowej osobie. Wybrałem Petera.
- Musiałeś wybrać akurat jego? - w jego oczach widziałam coś nowego, nie potrafiłam określić co to, ale było mi całkiem obce.
- Przez niego jakiś typ próbował macać mnie po jajach.- próbował rozładować napięcie, udając wielce skrzwydzonego.
- To ma być niby wina Petera? – podniosłam ton głosu, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Nie wierzę, że zabiłeś go dlatego, że jakiś gej… - reszta zdania nie mogła mi przejść przez gardło. - Więc ty wykonałeś swoją część zadania. To ze mną jutro Mike się policzy. Szkoda, że nie powiedziałeś mi o swoim planie.- stwierdziłam po dłuższej chwili zastanowienia, gdy pod wpływem jego dotyku zaakceptowałam wszystko, co się stało. Nie mogłam niczego zmienić. Candice jeszcze żyła, a na tym najbardziej mi zależało. Jeżeli ona przeżyje, to znaczy, że ja też mam szansę by żyć normalnie.
- Mike mi zabronił. – powiedział.
- Świetnie. Jeżeli każe ci się rzucić z mostu, to też to zrobisz?
- Tylko, jeśli będę miał uratować ciebie. – odpowiedział uśmiechając się.
- Przestań. Wcale jeszcze ci tego nie wybaczyłam. Jak mogłeś go zabić? - powiedziałam przytrzymując jego jedną rękę.
- ,,Jeszcze'', a ,,nigdy'' robi różnicę. Jesteśmy na dobrej drodze. – powiedział pochylając się nade mną.
- Teraz zamierzasz sobie kupić moje przebaczenie wykorzystując mnie seksualnie, mam rację? – zapytałam widząc ekscytację w jego oczach.
- Dokładnie tak. – odpowiedział, zaczynając mnie całować.













******








Gdy wróciliśmy do hotelu zeszłej nocy dowiedziałam się od Monique, że Mike wyjechał zwerbować ludzi do pracy i ma wrócić dzisiaj po południu. Spoglądałam na zegarek. Od dziesięciu minut wiedziałam, że jest już w hotelu, ale nie miałam odwagi, by ruszyć się i iść do jego gabinetu. Justin czekał na mnie przy drzwiach, bo również musiał tłumaczyć się z obecnego obrotu spraw. Jednak on był w sto razy lepszej sytuacji ode mnie.
- Możecie mi powiedzieć, jak to się dzieje, że dwoje doświadczonych ludzi tak nagle zamienia się w dwie niedojdy? – zapytał na wejściu. Jeśli sądzicie, że to mocne słowa to jesteście w błędzie. Zapewniam was, że jego myśli brzmią jeszcze gorzej. – Dlaczego ona nie jest martwa? – zapytał pokazując nam zdjęcie Candice, a następnie podpalił je zapalniczką i wrzucił do kominka. Kiedy miałam otworzyć już usta Justin mnie uprzedził.
- Candice była niewinna. Czysta jak łza. Nie chciałem jej zabić. Ona nie zajmie miejsca Richarda, woli swoją karierę modelki. Przekonałem Rachelle, żebyśmy tego nie zrobili. Zamiast niej zabiliśmy Petera.  – z każdym jego zdaniem Mike robił się coraz bardziej czerwony. Zaciskał dłonie w pięści, a ja nie zdziwiłabym się, gdyby zapalniczka, którą trzymał nie rozkruszyła się w drobny mak.
- Czy kazałem tobie zmieniać moje plany? – zapytał zaciskając zęby. Rzucił zapalniczkę w ścianę za Justinem. Pozostała na niej mała czarna dziurka w miejscu, gdzie wylądowała zapalniczka, aby potem spaść na podłogę.
- Nie. – odpowiedział opanowany. W tej chwili Mike w ułamku sekundy podskoczył do niego chwytając go za szyję. Zaczął go szarpać prawie nie rozrywając mu koszuli. Zaczęłam krzyczeć, otworzyłam szeroko oczy. Wiedziałam, że jeśli ja tego nie skończę to Mike może go zabić. Wszystko przeze mnie. To ja zmieniłam jego plan, nie Justin. To mnie teraz powinien bić, nie jego.
- Mike, przestań! – starałam się, żeby mój ton głosu brzmiał obojętnie, ale i tak słychać było w nim przejęcie. To mój trener, którego nienawidzę, ale może nie życzę mu śmierci? Miałam nadzieję, że Mike właśnie tak to odbierze. Spojrzałam w jego oczy wypełnione furią i żądzą zabijania. – On kłamie, to ja nie chciałam jej zabić! – wrzasnęłam z całych sił trzymając jego ramię z pięścią, która celowała prosto w twarz chłopaka. Poczułam jak jego mięśnie się rozluźniają.
- To był twój pomysł?! – zapytał zdumiony odsuwając się o krok od Justina.
- Tak. – przyznałam z głową w dole, puszczając jego ramię.
- Jak mogłaś wpaść na coś tak głupiego? – wrzasnął tym razem na mnie. Ciarki przeszły mi po plecach. Byłam wystraszona i niezdolna do tego, by spojrzeć mu w oczy. – Mam powtórzyć pytanie?! – ryknął głośniej, gdy nic nie odpowiedziałam. Czułam się jak dziecko, które zostaje karane przez ojca.
- Mam dość. – powiedziałam cicho i niewyraźnie.
- Co? – spytał ponownie rozdrażniony.
- Mam dość! – tym razem wrzasnęłam z frustracją. – Mam dość zabijania. Mam dość krwi niewinnych osób! Nie potrafię tego robić...- przerwałam biorąc powietrze. - Już nie. – dodałam ciszej, zakładając kosmyk włosów za ucho. Wreszcie powiedziałam to, co siedziało w mojej głowie już od bardzo dawna. Dzisiaj odważyłam się to przyznać.
- Przecież robiłaś to. Szło ci bardzo dobrze. – nadal mnie nie rozumiał, jednak zdziwiłam się, że pierwszy raz usłyszałam z jego ust pochwałę. Było to też jakiegoś rodzaju podziękowanie i docenienie mojej pracy.
- Robiłam, ale nigdy nie chciałam tego robić. Robiłam to dla ciebie. Chciałam cię wspierać. Nie prosiłam się o to, żeby zostać twoim wspólnikiem. Nie prosiłam się też by zostać twoją pracownicą. To ty zrobiłeś to – wskazałam na siebie.- ze mnie. Miałam być twoją dziewczyną. Miałam cię kochać i dawać ci szczęście, a nie zabijać ludzi i śnić koszmary po nocach, przypominając sobie ich twarze. – obserwował mnie uważnie. Wprawiłam go w osłupienie.
- Porozmawiamy o tym później. Wieczorem przyjdź do restauracji. Nie mam teraz czasu. – powiedział zgaszony. Spodziewałam się wybuchów nienawiści i gorszych rzeczy. Co się z nim dzieje? - Dlaczego ją chronisz? – zapytał po chwili Justina. Znowu przerażenie. Mike nie jest ślepy. Co jeśli on już wie o naszych nocnych wybrykach? Co jeśli dowiedział się, że go zdradzam? Czy ta nasza kolacja będzie normalna? Może to jakiś nowy rodzaj tortur, które wymyślił?
- Takie jest moje zadanie. – odparł mu dumnie Justin służbowym tonem.
- Sądzisz, że mógłbym zrobić jej krzywdę? – zapytał Mike, patrząc na niego groźnym wzrokiem.
- Wiesz jak to mówią Mike. – przybrał lekki ton głosu, jakby w tej chwili gadał z najlepszym kumplem. Jak można być tak odważnym, stojąc twarzą w twarz z największym oprawcą Nowego Yorku? – Potencjalne zagrożenie istnieje wszędzie. - po tych słowach zostaliśmy odprawieni do swoich pokoi.
Gdy tylko wyszliśmy z gabinetu zaczęłam wyżywać się na Justinie. Postawił mnie w tak głupiej sytuacji. Nie wierzę, że powiedziałam Mike’owi, że go kocham podczas gdy Justin był w tym samym pomieszczeniu i słyszał wszystkie moje żale dotyczące związku z Howardem. To była tak głupia i niezręczna sytuacja. Po raz kolejny czułam się jak najgorsza zdzira. 
- Po co to zrobiłeś!? Mało ci kłopotów? Przypominam, że to on chciał cię zabić, a nie mnie. Mogłeś równie dobrze pomachać mu przed nosem białą flagą z napisem: Zabij mnie. Jesteś idiotą! - mówiłam całkiem poważnie, gdy on zdawał się być obojętny na to, co mówię.
- Chciałem cię chronić. – wyjaśnił cicho, patrząc mi głęboko w oczy. Mówił prawdę.
- Nie potrzebuję ochrony. – powiedziałam ostro.
- Doprawdy? Cały czas pakujesz się w kłopoty. Gdyby nie ja…- znowu przemądrzały, arogancki ton wrócił na swoje miejsce.
- Właśnie, gdyby nie ty, to wszystko byłoby w porządku. Moje kłopoty zaczęły się z chwilą, gdy się pojawiłeś.- warknęłam na niego i weszłam do windy, chcąc wrócić do pokoju.










_________________________________

Witajcie!
Z rozdziału do końca nie jestem zadowolona, ale obiecałam Wam, że będzie dzisiaj. 
Wiem, że czekacie już dosyć długo.
Bardzo się cieszę, że tyle osób skomentowało poprzedni post.
Mam nadzieję, że pod tym też się wykażecie.
Dziękuję Wam za te szczere opinie.
Jestem też zadowolona z tego, że mój blog budzi w Was
tyle emocji.
(Nie chciałam przesadzić z tymi gejami i lesbijkami, 
ale przemyślałam to i sądzę, że dobra opowieść to też taka,
która budzi w czytelniku oburzenie.
A to znaczy, że chyba w jakimś stopniu mi to wyszło. xD
Jeszcze dużo się będzie działo,
jeśli ktoś przez jedną scenę chcę skreślić całe moje opowiadanie
 to nie zmuszam Was do czytania. 
Mogę jedynie zapewnić, że nie pożałujecie, jeśli dacie mi kolejną szansę.)
Jestem tylko człowiekiem, każdy wpada czasem na różne pomysły..
Obiecuje, że jak na razie nie zmierzam do tych tematów wracać.)
  



 


Wiem, że najgorszą moją wadą jest nie dodawanie rozdziałów na czas.
Staram się jak mogę, ale naprawdę muszę poświęcić trochę czasu na naukę. 
Poza tym nawet jeśli mam napisany rozdział wolę go przeczytać kilkakrotnie.
Zasługujecie na to, byście dostawali to, co najlepsze
a nie miliard myśli nie trzymających się kupy.
Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi xD


Jestem w szoku, że dobiliście do 50.000 tys, wyświetleń, a 
w zasadzie ponad 53.000 tys na chwilę obecną.
Postanowiłam Wam podziękować za te 30 komentarzy i wyświetlenia, dlatego
rozdział będzie najpóźniej za tydzień, a z nim niespodzianka! ;) 


Zaglądajcie, piszcie, komentujcie, twitter jest do Waszej
dyspozycji i zapisujcie się na listę informowanych.
Jeśli chcecie, żebym zajrzała na Wasze blogi w wolnym czasie
to dawajcie linki na stronie blogi
Łatwiej mi do nich dotrzeć, gdy są w jednym miejscu.
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję!
Jakieś życzenia? 
Macie jakieś wizje tego, co będzie dalej?
Do następnej, Moi Drodzy!  






Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz. 


ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCHZWIASTUN | KONTAKT 

15 komentarzy:

  1. Tak trochę nudno bo ciągle dzieje się to samo...nie ma żadnego przełomu. Wiecznie się kłócą i kochają.
    Mogłaby w końcu się zbuntowac i uciec czy coś bo jak na razie to w kółko to samo.
    I scena z lesbijkami serio była nie potrzebna, zniechęciła trochę...
    Każdy ma prawo do własnego zdania więc nie spinajcie się że ktoś pisze prawdę że mu się to nie podobało. Jak macie problem to nie czytajcie komentarzy !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przełom będzie, cierpliwości. xD Mam wszystko zaplanowane. ;p

      Usuń
  2. Świetny rozdział szczególnie to jak Justin ją przepraszał i to jak geje podrywali Justina
    rozdział jest długi ale jeśli wczytasz sie w fabułe wydaje sie krótki ale poza tym jest narawde super rozdziałx

    OdpowiedzUsuń
  3. Dluzszy rozdzial by sie przydal XD
    Przydaloby sie DOKLADNIE opisac sceny "KOCHANIA SIE" Justina i Rachelle :D Rozdzial jest zajebisty jak kazdy <3 Kocham to jak piszesz oraz kocham ciebie ♥♥ jestes genialna!! ;( ♡ <3
    Kiedy kolejny? Nie moge sie doczekac <36969 CUDO !!!! ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem nie potrzebnie Justin zabił tego Petera ale rozdział jak zawsze fajny.Czekam na następny.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. szkoda że tak sie skończyło ale i tak zajebisty,czekam na nowy
    <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział cudowny jak zawsze!
    Już się nie mogę doczekać kolejnego, oby Mike nie dowiedział się, że oni są ze sobą..:/

    OdpowiedzUsuń
  7. Kocham, kocham, kocham!!!!*.* Świetny rozdział. Czekam na następny ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. IPPPP !! Jaram się :D
    Justin w klubie gejów ;3 szkoda że zabił :(
    Głupi Mikey -_-

    OdpowiedzUsuń
  9. Super!! Haha Justin w klubie gejów haha :D super piszesz czy tem tego bloga dopiero od dwóch dni i cały jak na razie przeczytany! Czekam z.niecierpliwością na nn :D
    Ps. Ale Mikey jest głupi ;-;

    OdpowiedzUsuń
  10. Jejku to słodkie że Justin chciał ją chronić, ale także trochę odpychające zważając na to że zabił niewinnego człowieka. Szkoda... ale co zrobić. A Mike- jak ja go nie lubię boże haha! Do diabła z tym człowiekiem! Pozwalam Justion'owi go zabić XD Do następnego xx
    @himyliam

    OdpowiedzUsuń
  11. Pewnie nikomu nie podobało się zabicie Petera. Ale nie oszukujmy się, to właśnie nadaje temu opowiadaniu dużo uroku, bo nie pokazuje tylko tej pięknej sielanki. Super rozdział! : )
    @loovesickk

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie wytrzymuje czytajac to, serio.. :o to jest cudo!

    OdpowiedzUsuń