Strony

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział 50





To nie działa. Zawsze było coś, co stało nam na przeszkodzie. Może rzeczywiście nie powinniśmy być razem? Teraz okazało się, że w ogóle go nie znałam. Nie zakochałam się w nim, tylko w tym, kogo grał. Nie potrafię mu już zaufać. Nie mogę patrzeć na niego w ten sam sposób. Jednak bez względu na wszystko, nie mogłam nagle przestać go kochać.  I to najbardziej bolało. Zakochałam się w kimś, kto nie istnieje.
Kiedy obudziłam się, a jego przy mnie nie było moje serce dostało palpitacji. Miałam złe przeczucia, które się spełniły. Wstałam, czując że ciśnienie gwałtownie mi się podnosi. Złapałam się za głowę i czułam, że skręca mi się żołądek. Postanowiłam na niego zaczekać, ale kiedy wskazówki zegara pokazywały kolejne godziny, nie mogłam chodzić w tę i z powrotem po pokoju. Niespodziewanie mój wzrok zatrzymał się na białej kartce leżącej na stoliku nocnym po jego stronie łóżka. Ujęłam ją w ręce, tak jakby była moją ostatnią nadzieją. Moje oczy wodziły po słowach, czytały je, ale mój mózg nie mógł zaakceptować treści. Mrużyłam oczy, bo wciąż łudziłam się, że widzę coś innego niż jest napisane.




Musiałem odejść. Nie szukaj mnie. Kocham Cię, Twój Justin.



Musiał mieć jakiś powód, żeby odejść. Zwiał, nie radząc sobie z prawdą. Może wszyscy mieli rację. Czemu nie słuchałam ich ostrzeżeń? Czemu nie brałam ich pod uwagę? Czemu miłość mnie tak zaślepiła? Mimo wszystko, bardzo martwiłam się o niego, chociaż cały czas byłam na niego wściekła. Tak jak na początku, kochałam go i nienawidziłam jednocześnie, za to co mi zrobił. 


Dobrze ci tak. Masz to, czego chciałaś.
Wykorzystał cię i zwiał!
Rachelle, którą kiedyś znałam nigdy by tego nie zrobiła!
 Nie olałaby wszystkich przyjaciół dla jakiegoś faceta!


Wybaczyłabym mu wszystko, wie o tym. Moje życie nie miało bez niego sensu. Jedyne co mogło mnie zatrzymać, abym go nie szukała to fakt, że przestał mnie kochać, że byłam jego zabawką. Zawsze wszyscy się mną bawili. Dlaczego pisze mi, że mnie kocha, skoro mnie zostawia?! Jeśli się kogoś kocha jest się przy nim. Tak dotychczas myślałam. Drżące dłonie nie utrzymały lekkiego skrawka papieru.Położyłam ją na łóżko z odrazą i podeszłam do lustra. Moja twarz wyglądała mizernie, miałam opuchnięte oczy po nieprzespanej, płaczliwej nocy, a na nadgarstkach miałam fioletowe ślady jego palców. Wyciągnęłam ręce chcąc się przeciągnąć, bo miałam obolały kręgosłup, od siedzenia nad papierami w gabinecie. Moja koszulka powędrowała do góry, odkrywając brzuch. Coś jest nie tak… - pomyślałam, przyglądając się swojemu odbiciu. Obróciłam się bokiem do lustra. Mój brzuch był nieco bardziej zaokrąglony. Nie zauważyłam tego przedtem. Przytyłam? Nie, to niemożliwe, przecież prawie nic nie jadłam, jeśli Justin tego we mnie nie wciskał na siłę. Dodatkowo ten mój niedawny pobyt w piwnicy…  Miałam też wrażenie, że moje piersi również stały się większe, chociaż myślałam, że Justin tylko sobie żartował, kiedy wracaliśmy z Mediolanu. Jak ja mogłam wcześniej tego nie zauważyć?  Te wszystkie dziwne objawy, może nie były tylko sprawą narkotyku. Co jeśli…


- W Pani stanie nie zalecałbym gwałtownych ruchów
 i nerwowych zachowań. – uśmiechnął się doktor, zapisując coś w karcie.
- Jest Pani…



Co jeśli jestem w ciąży? Nie dam rady wyjść z tego hotelu i już na pewno nie do apteki po test ciążowy. Nie miałam nawet przyjaciółki. Normalnie test zrobiłabym z Monique, ale ona mnie nienawidzi. Chwyciłam do ręki swój telefon i w desperacji wyszukałam na liście kontaktów numer.
- Tak, słucham. – usłyszałam łagodny, spokojny kobiecy głos.
- Charlotte? Gdzie jesteś?
- Właśnie wysiadam z metra, powinnam być w pracy za jakieś pół godziny, ale zaczynam o dziesiątej, prawda? – spytała zaniepokojona, zawsze była w pracy przed czasem, a mój telefon mógł wyprowadzić ją z równowagi. – Czy coś się stało?
- Czy mogłabym cię o coś prosić? – zapytałam krzycząc do telefonu, ponieważ w słuchawce słyszałam odgłos przejeżdżających samochodów i natarczywy szum.
- Oczywiście panienko, służę pomocą. Jestem twoją sekretarką. – przypomniała mi, a w jej głosie pojawiła się nutka zainteresowania.
- Musisz mi obiecać, że zachowasz to dla siebie. - odgarnęłam nierozczesane włosy do tyłu.
- Naturalnie.
- Proszę wstąp do apteki i kup mi testy ciążowe. Najlepiej więcej niż dwa.- poprosiłam na jednym wydechu. Stukanie butów o asfalt ucichło. – Charlotte?
- Oczywiście. – wymamrotała zszokowana w słuchawkę.
- W porządku. Od razu przyjdź do apartamentu Justina, tylko błagam przywieź mi je jak najszybciej. - rozłączyłam się siadając na łóżku i zaczęłam rozglądać się po pokoju. Justin zabrał wszystkie swoje rzeczy. Usiadłam pod ścianą, trzymając się za głowę i tuliłam do siebie zmarznięte kolana.
Godzinę później usłyszałam, że ktoś wreszcie puka, moje nogi ugięły się pode mną jakby były z zrobione z waty. Otworzyłam drzwi. Charlotte stała w progu z wyciągniętą dłonią w moją stronę z siatką pełną pudełek. Przejęła się. Uśmiechnęła się do mnie cierpko, a na twarzy była cała blada. Chyba podzielała moje zdanie, że w tym hotelu nie ma miejsca na dziecko.
- Dziękuję, Charlotte.
- Czy mam zostać z panią? – spytała wbijając we mnie swój pełen troski wzrok.
- Nie, Charlotte. Lepiej zrób wszystko, żeby ten hotel nie stał na głowie. Jeszcze raz dziękuję ci bardzo.
Byłam takim tchórzem, że wolałam aby ktoś inny przeczytał wynik zamiast mnie. Chciałam, żeby on był przy mnie, żeby on patrzył na ten cholerny test, który tak bardzo bałam się zrobić. Ale jego nie tutaj nie było. Położyłam test na umywalce i usiadłam na ubikacji w oczekiwaniu. Miałam wrażenie, że to najdłuższe minuty mojego życia. Próbowałam dodzwonić się do Justina, ale miał wyłączony telefon. Po dziesięciu minutach odważyłam się wstać i zerknąć na test. Podtrzymałam się umywalki kiedy spostrzegłam dwie kreski. Dwie kreski... W moim brzuchu żyło życie. Małe serduszko biło we mnie. O mój boże! Ja jestem w ciąży!? Próbowałam pozbierać myśli. W głowie mi się nie mieściło, że mam je mieć, a co dopiero, że mam je wychowywać. To nie był dobry czas na dziecko. To nie jest dobre miejsce dla dzieci. Moje niebezpiecznie życie nie jest dobrym by dzielić je z maleństwem. Co powinnam zrobić? Powinnam powiedzieć Justinowi, że jest ojcem. Ale on od początku mnie okłamywał. Nie znałam go. Właśnie teraz zostawił mnie samą, pokazując mi tym samym jak cholernie mu na mnie zależało. Nie chciałam normalnego życia. Chciałam żyć z nim. Na zawsze. Noszę w sobie jego dziecko do cholery! Powinien o tym wiedzieć… Muszę go znaleźć. Zamieszana, zbierając po pokoju swoje rzeczy, nadepnęłam na jego odznakę. Spadła mi jak z nieba. Po raz pierwszy otworzyłam ją, na odwrocie było miejsce jego zameldowania. Muszę tam jechać. Kiedy już spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, poprosiłam Scoota by przyszedł do apartamentu Justina. Pokazałam mu liścik i powiedziałam mu, co zamierzam zrobić.
- Nie możesz tak po prostu zostawiać tego wszystkiego i go szukać! – zaprotestował Scoot z założonymi rękoma, patrząc na mnie jak na wariatkę.
- Ktoś mi zabroni? – zapytałam ze łzami w oczach.- Pytam cię kurwa, czy ktoś mi zabroni?! Odpowiedz!- szarpnęłam go za koszulę. Byłam u kresu wytrzymałości. Nie każdego dnia dowiaduje się, że zostanie się samotną matką.
- Ale Mike… - nie dawał za wygraną, ale nie dałam mu dokończyć zdania. Wiedziałam, że poradzą sobie beze mnie.
- Widzisz tu gdzieś go?  Mike nie żyje. Ja go zabiłam.- syknęłam przez zęby zapłakana.
- Kto się tym wszystkim zajmie? Nie wiemy ile będziesz go szukać…
- Ty.
- Ja? – otworzył szeroko oczy z zaskoczenia.
- Tak, wyznaczam ciebie. – uśmiechnęłam się do niego, kładąc rękę na jego ramieniu.
- Rachelle… - jęknął, chcąc protestować.
- Kto tu jest szefem? – zapytałam stanowczym tonem głosu.
- Ty.- odpowiedział zgaszony, drapiąc się po głowie.
- To jest rozkaz.- powiedziałam zabierając torbę i wychodząc z pokoju.
- Rach?
- Co jeszcze? – wyspałam wracając do niego przez ściśnięte w zębach prawo jazdy, o którym prawie zapomniałam, mając zajęte obie ręce.
- Nie możesz jechać sama…
- Pojadę.- powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu. Westchnął tylko i spojrzał na mnie z politowaniem, bo od dawna wiedział, że jestem uparta.
- Pamiętasz, że nie możesz wyjeżdżać ze stanów? - zapytał z troską.
- Pamiętam, nie wyjadę ze stanów. - uspokoiłam go, chociaż doskonale wiedziałam, że jeśli nie będzie go tam, gdzie mam przeczucie, że jest, wtedy nic nie wiadomo.
- W takim razie znajdź go i skop mu ode mnie tyłek – powiedział przytulając mnie.
- Masz to jak w banku.- mruknęłam uśmiechając się. Chciałam mu powiedzieć, że jestem w ciąży, ale to Justin powinien dowiedzieć się pierwszy. On naprawdę był idiotą, ale niezaprzeczalnie był też ojcem mojego nienarodzonego dziecka. Nie poradzę sobie bez niego. Nie dam rady wychowywać dziecka sama, utrzymać się na stanowisku szefowej i przeżyć. Wyjęłam paczkę chusteczek z torebki jedną ręką. Na siedzeniu obok położyłam notatki Mike’a dotyczące White Dreamera, nie odważyłabym się zostawić ich w hotelu. Nie wiedziałam, czy policja nie zdecyduje się w tym czasie na przeszukanie gabinetu. Przy mnie były najbardziej bezpieczne. Od Kalifornii dzieliło mnie około 2900 mil.






TRZY DNI PÓŹNIEJ




Przez tą długą drogę zdążyłam przemyśleć parę spraw. Byłam u kresu sił, pomimo przerw, które robiłam na nocowanie w hotelach, dwunastogodzinna jazda wykończyła mnie. Nie byłam w stanie patrzeć na jezdnię, ale wiedziałam, że muszę jak najszybciej go zobaczyć. Gdyby nie fakt, że muszę zacząć normalnie jeść i odpoczywać ze względu na mój stan pewnie nierozsądnie jechałabym bezustannie czterdzieści cztery godziny. Adres z legitymacji odpowiadał numerowi domu. Był biały, dwupiętrowy średniej wielkości, w oknach były zawieszone firany, a doniczki różnej wielkości porozstawiane zostały na parapetach i przed wejściem. Zielony trawnik przecinał podjazd łączący chodnik prowadzący do drzwi. Stanęłam przed nimi z dygoczącym sercem w piersi. Zapukałam, próbując przełknąć ślinę. Chwilę później w progu stanęła blondynka z zielonymi oczami.
- Nazywam się Rachelle Roberts i szukam Justina. Mieszka może tutaj?
- Kochanie, kto przyszedł? – usłyszałam stłumiony głos, dochodzący ze środka domu.
- Jakaś dziewczyna! – odkrzyknęła, obracając głowę i wróciła wzrokiem do mnie.
- Miło mi cię poznać Rachelle, jestem Maddie. Zaraz go zawołam.
- Jesteś jego siostrą? – zapytałam szybko, powstrzymując ją od obrócenia się do mnie tyłem.
- Nie, narzeczoną.- uśmiechnęła się nieśmiało. Wtedy zobaczyłam jego, ubranego w niebieskie jeansy, bez koszulki, wycierającego mokre włosy ręcznikiem. Zatkało mnie. Byłam wściekła. Bez słowa ruszyłam szybko do samochodu. Słyszałam jak Justin mnie woła. Kiedy wcisnęłam pedał gazu prawie nie wszedł mi pod koła. Już nie mógł mnie zatrzymać, nie po tym. Z piskiem opon wyjechałam na ulicę. Widziałam w lusterku jak biegnie za samochodem. Krzyczał, próbując mnie dogonić. Pamiętałam wszystkie nasze obietnice, o tym, że mnie kocha i nigdy nie zrani, ale powiedział to Justin, który nigdy nie istniał. Zanim go poznałam, nie wiedziałam, że można kogoś tak bardzo kochać, że tak bardzo można cierpieć z miłości. Każda jego obietnica została złamana. Zalałam się łzami.



Obiecuję, że nigdy cię nie zranię i nie pozwolę,
żeby ktokolwiek inny to zrobił.



Jechałam zbyt szybko, nie zwracałam uwagi na światła. Chciałam uciec i zapomnieć o tym, co usłyszałam z ust tej kobiety, która otworzyła mi drzwi. Miałam przy niej oznajmić mu, że jestem z nim w ciąży? To tak jakbym panicznie chciała go przy sobie zatrzymać. Nie wiedziałabym, czy jest ze mną tylko ze względu na nie, czy też dlatego, że mnie kocha.
- Skarbie, nie potrzebujesz takiego tatusia, który będzie nas okłamywał. Poradzimy sobie. Musimy.- powiedziałam, kładąc jedną dłoń na brzuchu. Załzawione oczy uniemożliwiały mi zauważenie tego, co dzieje się na drodze. Co chwilę wycierałam łzy ręką, ale nie miały końca. Nagle na skrzyżowaniu dojrzałam ciężarówkę. Zaczęłam gwałtownie hamować, ściskając z całej siły obie dłonie na kierownicy... Już wiedziałam, że nie będzie żadnych rąk, które wyciągną mnie z tego samochodu, że nie usłyszę żadnego aroganckiego ,,A nie mówiłem?.’’ Od nikogo, nic już nie usłyszę. Chyba umieram, a wiecie co w tym jest najgorsze? Ostatnią osobą, którą zobaczyłam był on i umierając zabijam kolejną osobę – swoje nienarodzone dziecko. Ogarnęła mnie ciemność.



- Tatusiu, obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz.- córeczka usiłowała wdrapać się na jego kolana, patrząc mu w oczy i wyciągając rączki do góry.
- Kochanie, ja zawsze będę przy Tobie. Wystarczy, że o mnie pomyślisz. – uśmiechnął się do niej pobłażliwie i zamknął ją w swoich objęciach. Wiedział dlaczego mała się niepokoi. Jej mamusia już długie tygodnie nie pojawiała się w domu. - Miłość jest nieśmiertelna. Nikt i nic nie może Ci jej zabrać. Zawsze zostanie z Tobą, tylko ona jest najcenniejsza. – patrzył na nią, wiedząc że jest bardzo delikatna. Wiedział, że pomimo swoich sześciu latek jest też bardzo inteligenta i wszystko rozumie. - Jak długo będziesz mnie kochać, tak długo będę z tobą. Chociaż nie będziesz mnie widzieć, wtedy też będę nad Tobą czuwał.- dziewczynka wsłuchana w melodyjny głos taty patrzyła na niego z leciutko otartymi usteczkami, zaciekawiona tym, co do niej mówi.
- Na zawsze? – spytała, chcąc się upewnić, składając razem dłonie.
- Na zawsze, obiecuję. – odparł mężczyzna i ucałował ją opiekuńczo w drobne czółko.




,,Everyone knows I'm right about one thing
You and I don't work out
You bring out the mean in me
I bring out your insecurities
You know what I am talking bout
Eventually you'll be fine if we break up
And one day I'll be fine too
But we should just end it now
Before someone gets more hurt than they have to [...]
Things soon will be like before I ever met you
Before I ever met you

Before I ever met you
I never knew that my heart could love so hard
Before I ever met you
I never knew I would be enemies with disregard
Before I ever met you
I never knew that I liked to be kissed for days
Before I ever met you
I never knew I could be broken in so many ways

Everyone knows I'm right about one thing
You are my only vice
And I got you addicted to trying to be bulletproof
But you have too much to lose.''

BANKS - Before I Ever Met You






_________________________________________________

Wiem, zostanę uduszona za taki koniec, ale według mnie
jest on idealny. Każdy z Was może dopisać swój dalszy koniec.
Może Justin jednak ją uratował, może pozbiera się z wypadku 
i zacznie swoje normalne życie? 
Wszystko zależy od Waszego punktu widzenia. 
Myślałam o drugiej części, dlatego 
chciałabym abyście powiedzieli mi, czy chcielibyście ją czytać
czy to ma jakiś sens, żebym ją publikowała?
Ile z Was chciałoby przeczytać moje wyobrażenie
tej historii?
Epilog pojawi się 2 lutego.
Ściskam Was mocno. <3 








3 komentarze:

  1. Serio? Po tym całym gównie, jakie udało im się przejść taki koniec? Nie zgadzam się! :P

    Druga część? Hmm... jeśli masz na nią pomysł, czemu nie? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Udusić to mało. To złe zakończenie. Nie po tym ile czekałam bo nie widzę już tych osób tu co kiedyś. Nie zgadzam się! KURWA MAC dlaczego jak ja mam złamane serce to nagle do cholery wszyscy nagle dookoła mają! Ten epilog ma być najdłuższy na świecie. To Nie Może Tak Być! !! To nie realne. Ona nie mogła tak szybko wsiąść do tego cholernego auta a in zawsze ja łapał! Ten epilog ma wyjaśniać WSZYSTKO. a jak nie to będę Cię ścigać o drugą część!

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha... szczerze mówiąc czekając tyle czasu na rozdziały i mając tak rozbudowana fabułę można było oczekiwać czegoś lepszego..

    OdpowiedzUsuń