niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 5





 – Ja nie pasuje do ciebie.- powiedział to tak, jakbym wcale już nie była jego dziewczyną. Co z tego, że był bezuczuciowym frajerem szukającym problemów? Byłam głupia i nadal go kochałam.
- Skąd ty to masz? - spojrzałam na srebrną kolię z diamentami.
- Twojego chłopaka stać na takie rzeczy. – świetnie jak ja uwielbiam, gdy mówi o sobie w trzeciej osobie.  Nie czułam się komfortowo. Nie chciałam tutaj być. Justin stał obok mnie i przyglądał się tej chorej sytuacji.- Ty... - zerknął na mojego partnera. - Wiesz co masz robić. - Justin przytaknął żwawo kręcąc głową w górę w dół. Już miałam pewność, że Mike zwariował. Mieliśmy z tym skończyć, teraz mam przeczucie, że będę w tym siedziała do końca swojego życia o ile nie zjawi się ktoś łaskawy, aby mi je odebrać. Mike nieoczekiwanie wcisnął dłoń pod moją sukienkę. Nie wiedziałam jak zareagować, nawet nie miałam na to czasu, bo chwilę później pocałował mnie krótko w usta. Zgłupiałam. - Do zobaczenia kochanie. – uśmiechnął się drwiąco. - Daję wam trzydzieści minut na tą akcje. Rachelle, twoim zadaniem jest odwracać uwagę i znaleźć dostawcę. Nie jesteśmy jedynymi, którzy chcą dostać tę paczkę. Dlatego Justin musi znaleźć osobę, która również jest nią zainteresowana. Odurzysz ją tym, co ci dałem, następnie zabijesz i pomożesz Rachelle przetransportować paczkę do samochodu, który zostanie podstawiony tutaj za równo pół godziny. Wchodźcie i postarajcie wtopić się w tłum.- powiedział, podając nam fałszywe dowody tożsamości. Byłam Mery Jeyson - córką kongresmena, a Justin żołnierzem, który dotrzymuje mi towarzystwa.
- To raczej nie będzie takie trudne.- mruknął Justin, kiedy Mike zniknął z blond pięknością za rogiem budynku.
- No, to specjalisto, za chwile się rozdzielamy.- zaczepnie szturchnęłam go i pokazałam ochronie fałszywy dowód. Gdy sprawdzono czy oboje znajdujemy się na liście gości zostaliśmy wpuszczeni do wielkiej sali balowej. Przy samym wejściu roznosiły się urywki rozmów z charakterystycznymi międzynarodowymi akcentami. Z tego całego zgiełku setki odmiennych głosów ze sztuczną, dyplomatyczną serdecznością nie dało się nic zrozumieć. Do tego spora dawka stukotu obcasów i kieliszków z alkoholem. Tu rzeczywiście było inaczej. Gdyby nie obecność Justina uciekłabym stąd. Niby podobne zadanie, ale presja otoczenia działała na mnie nadzwyczajnie. Miałam mieszane uczucia, nie pasowałam do tego całego towarzystwa. Nie mogłam znieść tej wszechobecnej fałszywej życzliwości. Mężczyźni z dumą prowadzili rozmowy, podczas gdy kobiety stojące obok nich stanowiły tylko ozdobę. Miałam już dosyć tego miejsca, zdecydowanie wolałam kluby, w których przynajmniej wszystko przygłuszała głośna muzyka. Po paru minutowej rozmowie z osobami ,,z wyższych sfer’’ potrafiłam określić ich charakter i usposobienie. Rozpoznać wszystkie kłamstwa, które próbowali mi sprzedać. Jednak nie zawsze to działało. W przypadku Justina mój wrodzony talent do rozszyfrowywania ludzi zanikał. Podobnie Mike, który był bardzo nieprzewidywalny, a ja na pół zaślepiona jakimś chorym uczuciem by zdać sobie sprawę, co ze mną robi. Broniłam go całym swoim sercem. Za każdym razem, kiedy zrobił coś złego starałam się usprawiedliwić jego czyny.
Ten cały bankiet przypominał mi scenę z Matixa: przedzierałam się przez tłum, aby znaleźć jedną osobę, która musiała się ukrywać, a przy tym w każdej chwili, ktoś mógłby mnie zabić. 
Minęło już piętnaście minut od momentu, w którym przekroczyliśmy próg filharmonii. Oczarowałam jakiegoś odzianego faceta. Zdawało mi się, że mógł być dostawcą. Jednak nic z tego. Pytałam każdego z kelnerów... nikt nie reagował na ustalone hasło. Nagle rozległ się krzyk, który wytrącił mnie z równowagi. Nie mogłam się skupić.
- Ludzie! On próbował mnie zabić!- paniczny wrzask dorosłego mężczyzny rozniósł się echem po całej sali. Wszyscy znieruchomieli, z przerażeniem patrzyli w jego stronę. Poczułam, że ktoś z całej siły chwyta mnie za rękę i ciągnie do siebie.
- Justin!- powiedziałam wyprowadzona z równowagi, obracając się do niego twarzą.- Gdzie ty biegniesz! - mówiłam zdyszana i rozkojarzona, próbując za nim nadążyć.
- Zamknij się i chodź.- powiedział stanowczo przeciskając się przez ludzi, którzy zaczęli panikować i wychodzić z sali. Ktoś wezwał ochronę. Niektórzy stali z zimną krwią, czekając na to, co będzie dalej lub byli na tyle sparaliżowani strachem, że nie mogli się ruszyć. Wstęp dla osób upoważnionych i gości hotelu. - Świetnie, to gdzie teraz, mądralo? – pomyślałam uszczypliwie. Przeszliśmy do jakiegoś korytarza, do którego prowadziły białe drzwi pokaźnych rozmiarów.
- Czy ty w ogóle wiesz, gdzie idziesz? - Że ja to jeszcze nazwałam chodzeniem… to wino musiało być mocne. Na początku szliśmy wolno, by nie zwrócić na siebie uwagi, ale teraz biegłam, starając się nie zgubić po drodze butów.
- Nie czas na pytania!- warknął krótko. - Cholera!- przeklinał, ponieważ nie wiedzieliśmy gdzie iść dalej. Świetnie. Gdyby ktoś wcześniej ostrzegł nas, że tak się to może skończyć, przestudiowałabym plan tego całego budynku i nie byłoby problemu. Korzystając z chwili odpoczynku, szybko zdjęłam buty i trzymałam je w ręce.
- Ktoś idzie!- poinformowałam, zaczynając czuć strach i nowy przypływ adrenaliny. Nie powinniśmy tutaj być. Nie spełniłam swojego zdania, a to wszystko przez niego! Mówiłam, że chce pracować sama!
- Pocałuj mnie i udawaj, że jesteśmy razem.- szepnął mi na ucho. Upuściłam obcasy na podłogę. Czy właśnie powiedział to, co usłyszałam? Wszystko działo się zbyt szybko.
- Co? - powiedziałam jakby nie rozumiejąc jego słów. Wywrócił oczami i zaczął działać. Moje rozpalone usta były pokładane namiętnymi i przyjemnymi pocałunkami. Oddałam jego pocałunek wgryzając się delikatnie w jego dolną wargę i oblizując ją. Wbiłam palce w jego włosy. Nie myślałam racjonalnie, zapomniałam o całym niebezpieczeństwie. Czułam adrenalinę – mój ulubiony stan. Dałam się ponieść emocjom i pragnęłam zdrady na Mike’u. Tym razem nie wskazał mi go, tym razem całowałam go z własnej woli. Owinął sobie moje nogi wokół siebie i nadal namiętnie, powoli całował mnie, kręcąc loki z moich włosów. Nie mogłam złapać oddechu. Justin dostrzegł to i przeniósł swoje usta na moją szyję. Najczulszy punkt. Jęknęłam i czułam tak wielkie podniecenie, że moja ręka oderwała się od jego szyi, aby po chwili wsunąć się pod jego koszulkę, dotykając wyrzeźbionych pleców. Opanowałam się jednak, gdy zobaczyłam strażnika. Spojrzał na nas i skrępowany odwrócił wzrok chodząc po korytarzu. Justin znów złączył swoje usta z moimi i całował je zachłannie.
- Poszedł już.- mruknęłam cała rozpalona w jego usta. Jeszcze raz oblizał moje.- Możesz przestać nie ma go już...- powtórzyłam cicho jeszcze lekko rozkojarzona, stykając swoją dolną wargę z jego. 
W odpowiedzi westchnął roztargniony i odsunął się ode mnie.
- Co to było?- zapytałam ze zdezorientowanym wyrazem twarzy, nadal czując jego męskie dłonie na moich udach, które mnie podtrzymywały. Czułam mięśnie jego klatki piersiowej w miejscu, w którym nie powinnam.
- To…- zaczął się jąkać.- No fakt, nie jest z tobą tak źle, ale dużo ci jeszcze brakuje. Musiałem sprawdzić twoje umiejętności. - rozplątałam nogi z jego bioder i obydwoma stopami stanęłam na podłodze wyłożonej czerwonokrwistym dywanem. 
- Jesteśmy na misji, ty spieprzyłeś wszystko i teraz mnie sprawdzasz zamiast jak najszybciej się stąd wydostać, zanim nas złapią, a właściwie ciebie? - podniosłam jedną brew do góry. – Czyli, na tym będą polegały te twoje ''lekcje''? - zrobił minę jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
- No… mniej więcej.- uśmiechnął się, ale w miarę spoważniał, widząc mój wyraz twarzy.
- Co proszę? - powiedziałam zszokowana. Ja tylko żartowałam, przecież to niedorzeczne. Myślałam, że go rozbawię i zaśmieje się tym swoim czarującym śmiechem.- Mam rozumieć, że zrobisz ze mnie swoją profesjonalną dziwkę?
- Nie ma czasu!- no świetnie, jak on się o co coś pyta, to ja muszę mu odpowiedzieć. Jeżeli natomiast ja mu zadam pytanie on może je zignorować. W moim głosie słychać było, że oczekuje wyjaśnień! - Wentylator!-  krzyknął, widząc kratę w suficie. – Podsadzę cię, a ty otwórz tę kratę i wejdź.
- Tak, a potem przefruń przez ścianę.- zaczęłam wpatrywać się w niego jak by był największym debilem jakiego znam. Właściwie nim był... On i Mike stanowili czołówkę na mojej liście.
- Chcesz wrócić do tego tłumu, żeby cię podeptali? - wskazał w stronę sali, z której przed chwilą uciekliśmy.- Chodź i mnie nie denerwuj, sama mówisz że mamy stąd wyjść. Utrudniasz to.- przegrana kiwnęłam głową i dałam mu się podnieść. Zsunęłam kratę i poczułam czyjeś usta na swoim ciele. Justin całował mnie po dekolcie i schodził coraz niżej do brzucha. Mimo, że miałam na sobie sukienkę, zbyt dobrze czułam jego wargi przyduszające jej materiał do mojej skóry. Jego działania sprawiły, że miałam niekontrolowaną ochotę rozpłynąć się w rozkoszy i spłonąć żywym ogniem. Już wystarczająco nadszarpnął moją samokontrolę tym swoim długim pocałunkiem kilka minut wcześniej. Nie mogłam skupić się nad tym, co miałam zrobić.
- Justin, co ty odpierdalasz!- krzyknęłam, ale szybko zamilkłam, bo właśnie zauważyłam powód jego dziwnych, ale przyjemnych poczynań. Właśnie jakiś ambasador wchodził do pokoju z małżonką, albo sekretarką. Zostawiłam klapę w spokoju, zsunęłam się na dół, ignorując podwinięcie się sukienki i znów objęłam go nogami oplatając rękoma jego szyję, całowałam go w szczękę i pod prawym uchem. Usiłowałam nie stracić panowania nad sobą, podczas gdy ściskał moje pośladki. Kiedy wreszcie weszli do swojego pokoju z zakłopotaniem na twarzy, oderwałam się od niego. Nie miałam zielonego pojęcia jak wytłumaczyć to, że chciałam, aby ktoś jeszcze nam przeszkodził. Chociaż nie muszę mówić jakby to się mogło skończyć. A jak wiadomo nie mogłam sobie na to pozwolić.
- Wchodź.- zarządził.
- No chyba śnisz. Mam na sobie kieckę.- powiedziałam z szeroko otwartymi oczyma i założyłam ręce na piersi.
- Dobrze, to ja pierwszy i cię wciągnę.- westchnął i wszedł do wentylacji, a ja nadal stałam na dole.
- Nie sądzę, byś był na tyle silny…- nie dokończyłam, bo właśnie wciągnął mnie do środka.
- Mówiłaś coś? - zapytał sarkastycznie Pan-Wielce-Urażony. Faktycznie, mogłam pomyśleć... podniósł mnie dwa razy w taki sposób jakbym była lekka jak piórko. Te mięśnie to nie sterydy, były wyrzeźbione ciężką pracą na siłowni.
- Nie nic, nic.- powiedziałam czołgając się w tunelu wentylacyjnym. Nie widziałam nic, prócz zgrabnego tyłka mojego trenera. Super.
- O ile się nie mylę tu powinno być wyjście.- powiedział dumnie, zsunął kratę i po prostu… spadł? Wstrzymałam oddech.– Nic mi nie jest!- krzyknął po kilku minutach.
- Tak, bardzo bym się tym przejęła.- mruknęłam z kpiną.
- Dobra księżniczko, złaź.- Księżniczko? Dobre sobie. Poszłam w jego ślady, lądując na czymś miękkim, a spodziewałam się betonu.. Do moich nozdrzy dotarł specyficzny zapach. Zajęło mi kilka sekund, aby go zidentyfikować. Byłam w koszu na śmieci... Robiło się coraz fajniej...
- Wciągnąłeś mnie tutaj i nie mogłeś uświadomić, że wpadłeś do kosza na śmieci! Ja cała śmierdzę!- byłam wściekła. Jaki jest w tym sens - raz chciałabym całować go godzinami, a za drugim razem zarżnąć go nożem... Czemu ja tego wcześniej nie zrobiłam? A no tak... On mi przeszkodził. - Mógłbyś mnie łaskawie złapać.
- Mógłbym, nie muszę.- powiedział uwodzicielsko się uśmiechając. Wyszłam z tego ohydztwa jak najszybciej i poczułam dym.
- Coś się pali.- powiedziałam do siebie. Za rogiem prowadzącym do ślepej uliczki unosił się gęsty i duszący dym. Nie mogłam nic dostrzec, wszystko pokrywała szara powłoka unoszących się oparów. – Ale gdzie ty idziesz?- powiedziałam trzymając go za rękaw garnituru. Zauważyłam cień jakieś sylwetki wyłaniającej się z dymu, zacisnęłam palce na materiale marynarki. Była to bezwarunkowa reakcja na strach. Brązowe tęczówki Justina zabłysnęły. – Mike.- powiedziałam prawie bezgłośnie, nie wiedziałam nawet, że w chwili gdy go zobaczyłam odruchowo przytuliłam się do ramienia Justina. Nagle przez dym dojrzałam ognisko, a po chwili jakieś wielkie stosy przepełnionych po brzegi worków ze śmieciami. To byli ludzie… surowe mięso i odłamki szkła... krew, zwęglone części ciał porozrzucane były po asfalcie. Niektórzy mieli oderwane kończyny, inni poderżnięte gardła. Pozostałe zwłoki były rozczłonkowane. Wszyscy okrutnie i bezlitośnie pozabijani. Poczułam żółć w gardle... myślałam że zaraz zwymiotuje. Nie chciałam na to patrzeć i zasłoniłam twarz. Jeszcze bardziej przybliżyłam się do mojego trenera. Sala, w której przed chwilą byłam, płonęła w szale żaru i ognia. To wszystko rozprzestrzeniało się tak szybko, że połowa ludzi na pewno już się spaliła. Fakt, byli zarozumiali myśleli, że świat należy do nich, ale te kobiety obok nich... nic niewinne, nieszanowane i od dawna pozbawione własnej woli. Tych dwoje ludzi, którzy wchodzili do pokoju, strażnicy pilnujący całego obiektu… Zrobiło mi się ich żal. Przecież mieli swoje rodziny, dzieci i bliskich. Musieli umrzeć przez głupiego chłopaka, który pragnie zostać panem świata. A może to nie jest jego wina? Mike przez Justina mógł podpalić cały budynek by zatrzeć ślady – był to jedyny najprostszy, najskuteczniejszy i najszybszy sposób.
- Cholera!- syknął Mike.- Co się stało! Byliśmy umówieni! Przez was uciekła nam przesyłka!- wrzeszczał. Nie obchodziła go śmierć. Za nim pojawiła się blondyna z uśmiechem na twarzy. Wymieniłam z nią wrogie spojrzenia. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam cichą nadzieje, że to Justin mu wszystko wytłumaczy. Przecież ja nie byłam niczemu winna. To on przeszkodził mi w zadaniu. Usłyszeliśmy wycie syren alarmowych… Myślałam że to koniec. Kilka metrów przed nami zatrzymał się jakiś samochód towarowy. – Wsiadajcie, jutro z wami porozmawiam!- po tym oświadczeniu Mike wrócił do swoich ludzi, którzy palili ciała ułożone jedno na drugim.
- Taka odważna dziewczyna...- usłyszałam głos należący do Justina przesączony męską arogancją. Ten to nigdy nie wyczuje momentu. Usiadł obok mnie, a samochód ruszył z zawrotną prędkością.
- Spadaj.- warknęłam i spuściłam wzrok w przyciemnianą szybę. Jestem odważna, nawet odważni mają prawo czasem się bać.






_____________________________________


Miałam bardzo ciężki tydzień. 
Jeden z najbardziej okropnych jakie mnie w życiu spotkały. 
Ale wracam do życia, mam więcej czasu
 i dlatego będę dodawać kolejne rozdziały.
 Mam nadzieje że rusze z nimi do przodu,
 bo mam większą część gotową do publikacji, 
 tylko czeka xD A co dalej? Muszę się za to wziąć.
Komentujcie, podawajcie dalej, będę wdzięczna.







6 komentarzy:

  1. Świetnie piszesz, czekam na kolejny xx

    OdpowiedzUsuń
  2. QOOWHSLSHSKHSUQHAAIUWHSHSJSHSJZJ WOW ALE JA NIENAWIDZE MIKA! Oh god! Kiedy nowy

    OdpowiedzUsuń
  3. KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM TO OPOWIADANIE!
    Kiedy ona w końcu uwolni się od tego drania Mikusia? Kiedy skończy te chore życie i zacznie nowe? Czy w ogóle to nastąpi? A może skończy gdzieś w niewoli? W sumie teraz to też pewnego rodzaju niewola... Co się stanie z Mikiem, czy jak to się odmienia? Upiecze mu się? Nie. Mam nadzieję, że nie. Kurde, widzisz jakie pytania mi się nasuwają po przeczytaniu rozdziału? Proszę cię, dodaj jak najszybciej coś nowego. Przecież jesteś do przodu, więc nie trzymaj nas w meczarniach ! xd A Justin w tym opowiadaniu...idiota. Haha. W ogóle fajnie się czyta takie coś, że wiesz jest napięcie, nie wiesz co będzie dalej, czytasz, nagle walniesz coś smiesznego, jakiś dialog, czy coś, za sekundę kurde jakieś ognisko z trupami. Ciągle coś się dzieje! Niby jest strasznie, mrocznie, wywołuje sensację na całego, ale też śmiesznie. Kocham cię za to. Pisz, pisz i dodawaj następny, dobrze?
    KOCHAM! JUSTIN JEST SEXXXXY

    OdpowiedzUsuń
  4. Justin ratuj! D: Mike staje się nie do zniesienia! x.x
    Mogłabym w nieskończoność pisać jaka z niego świnia. :/ Niech ktoś w końcu zadziała, bo to się źle skończy... Mam nadzieję, że los dla tego pana nie będzie litościwy. ;)
    Letę czytać następne! x]

    OdpowiedzUsuń