niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 21




Sala do ćwiczeń znajdowała się w piwnicy. Wykorzystywana była do treningów strzelania z broni. Prowadziła tutaj winda. Dla bezpieczeństwa guzik wzywający ją na ostatnie piętro był ukryty za lustrem. Żaden ze zwykłych gości nie miał pojęcia o tym piętrze. Gdyby znalazł się tutaj, nie wyszedłby żywy. Jedno piętro wyżej w tym samym miejscu był klub fitness, a dudniąca muzyka skutecznie zagłuszała wszystko, co działo się parę metrów pod nim. Mniej więcej połowę sali pokrywała ścianka wspinaczkowa. Cała podłoga była wyłożona materacami, a na gigantycznych łańcuchach wisiały worki bokserskie. Na wysokości pięciu metrów między sufitem, a podłogą znajdowała się siatka ochronna z torem przeszkód, a dzięki zabezpieczeniu mogłam sobie ,,polatać’’ i poczuć się jak akrobata cyrkowy. Spocona i wściekła patrzyłam na Scoota z palcami zamkniętymi w pięść.
- Jak mam cię uderzyć, jeżeli blokujesz każdy mój cios? - zapytałam zirytowana.
- Naucz się panować nad tym, co robi twój przeciwnik. To ty kontroluj walkę, musisz patrzeć na to, co się dzieje i przewidywać moje ruchy.- powiedział takim tonem, jakby to było dziecinnie proste.
Czy ja jestem jakąś wyrocznią? Nie potrafię przewidzieć przyszłości. Nie wytrzymałam i z czystej desperacji chciałam zadać mu cios w krocze, bo co jak co, ale tę technikę opanowałam znakomicie. Zawsze działało. Scoot zauważył do czego dążę, chwycił mnie za nogę i podniósł ją do góry. Byłam już rozciągnięta, więc nie poczułam bólu w momencie, gdy podniósł moją nogę, za to upadek owszem.
Z plaskiem trafiłam na materac, uderzając w niego plecami. Odetchnęłam i odgarnęłam włosy z twarzy, po czym spojrzałam ze wściekłością w twarz Scoota, uśmiechającego się do mnie i podającego mi rękę. Przyjęłam ją bez wahania i pociągnęłam ją w dół. W rezultacie poczułam się lepiej, gdyż oboje znaleźliśmy się na ziemi.
- Za co to było? – zapytał i podparł się łokciem o podłogę, by zobaczyć moje zadowolenie z tego, co zrobiłam. Nie był to wyczyn – przyznaję, ale kto zabroni mi się z niego cieszyć? Nikt. Scoot uklęknął nade mną i spojrzał na mnie najwyraźniej oczekując odpowiedzi.
- Za to, że cały czas się uśmiechasz, kiedy ja obrywam.- dodałam, patrząc na niego rozkapryszona.
- Widzisz, jak chcesz potrafisz być silna. - obdarowałam go nienawistnym spojrzeniem w momencie, w którym wstawał z materaca.
- To nie ja, to moje zdenerwowanie. Gdy jestem wkurzona, mogę zrobić wszystko. – westchnęłam siadając. Byłam strasznie zmęczona.
- Rach, wiesz że jestem łagodny. Jeżeli dostałabyś od kogoś innego, to by dopiero bolało. – powiedział zakładając ręce na piersi.
- Oj wiem, pozwól mi chociaż trochę się na tobie wyładować. Ostatnio nie radzę sobie z emocjami. – stwierdziłam głośno. Gdyby był tu Justin, wiedziałabym na kim mam się wyładować.- Okej, pomóż mi wstać.- rozkazałam gotowa do kolejnej próby.
- Tym razem nie wyląduję na ziemi? - zapytał dla pewności. Ale chwycił moją dłoń i po chwili stałam na dwóch nogach.- Pamiętaj o równowadze ciała i zwróć uwagę na to, jakie masz okazje, wykorzystaj wszystko, obserwuj co dzieje się wokół ciebie. - Pozycja, skupienie i uderzasz.- wydał polecenia po kolei, a ja posłusznie je wykonałam. Najpierw zadałam cios w gardło, potem podłożyłam mu nogę, a w zasadzie kopnęłam go w piszczel, by stracił równowagę i chciałam uderzyć go w twarz, ale chwycił moją pięść. To spowodowało, że wystraszona upadłam razem z nim na materac. Byłam całkowicie zablokowana nie mogłam nic zrobić. Nie miałam pojęcia, jak i kiedy mnie tak załatwił.
- Poddaje się.- jęknęłam po chwili, patrząc w jego oczy. Nagle stan gotowości się ulotnił. Scoot uwolnił mnie, ponownie wstał i usiadł na stołku, obdarzając mnie wyrozumiałym spojrzeniem. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć.
- Po pierwsze, nigdy nie patrz w miejsce, gdzie chcesz uderzyć. Łatwo odczytać, gdzie zerkasz. Po drugie, nie masz takich mięśni jak ja, nie dasz rady w walce, w której siła waży o wygranej. Ale masz coś lepszego...
- Zniewalający urok osobisty? -  przerwałam i wyszczerzyłam się do niego. Odpowiedział mi westchnięciem.
- Nie o to mi chodzi, miałem raczej na myśli, że twoją zaletą może być szybkość. Po trzecie, nie możesz być taka spięta, musisz być rozluźniona i nie myśleć o tym, że ktoś może sprawić ci ból. Musisz zrobić wszystko, by temu zapobiec. Możesz sobie wyobrazić, że przed tobą jest tarcza ochronna, to pomaga i dodaje odwagi. Poza tym każdy facet, zły czy dobry, nieważne w jakim stopniu nie będzie lał tak mocno dziewczyny jak na przykład mnie.- wycedził z absolutnym przekonaniem.
Ze wszystkich sił chciałam, by to mnie pocieszyło,  jednak ku moim najszczerszym chęciom tak się nie stało.
- Możesz mi to gdzieś zapisać? Nie zapamiętam tego.- powiedziałam zrezygnowana.
- Rachelle.- przybrał surowy ton głosu i spojrzał na mnie kpiąco.
- Dobra, zapamiętam. – szybko się zreflektowałam.- Tylko mam już na dzisiaj dosyć.
- To dlatego, że dawno nie trenowałaś.- wyjaśnił.
- Mike miał dla mnie ciekawsze zajęcia.- usprawiedliwiłam się, chociaż wiedziałam, że to niczego nie zmienia. Scoot nie zareagował na moje ostatnie zdanie i powrócił do sedna sprawy. Naprawdę dobrze odnajduje się jako nauczyciel.
- Za każdym razem, kiedy ktoś blokuje twoje ruchy, musisz za wszelką cenę znaleźć sposób jak się z tego wyswobodzić. Zawsze jest jakieś wyjście. – przytaknęłam mu skinięciem głowy i wzięłam głęboki oddech. Scoot, widząc że czuję się lepiej odparł spokojnym głosem:
- Okej, wróćmy do tamtej pozycji, a ty spróbuj się uwolnić. Pamiętaj o czym mówiłem. – zwrócił mi uwagę pogrążając palcem.
Scoot potrafił mnie rozbawić, był dla mnie jak brat, ale jeżeli chodziło o moje bezpieczeństwo trzymał rękę na pulsie i robił wszystko, bym była w stanie się obronić, kiedy przyjdzie na to czas. Nie mogłam naiwnie wierzyć w to, że zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie uratuje. Nie jestem zwykłą dziewczyną i nigdy nią nie będę. Z uwagami innych na temat mojego bezpieczeństwa mogłam dostawać szału, ale to nie była nadopiekuńczość. Każdy dzień mojego życia był dla mnie zagrożeniem a ludzie, których mijałam w holu mogli być moimi najgorszymi wrogami. Mike nie mógł być pewny, że wokoło nie ma żadnych szpiegów. Prawda była taka, że nie mogliśmy się całkiem odizolować od świata. Należeliśmy do niego jak każdy. Ludzie wiedzieli o Mike'u Howardzie, chociaż nigdy go nie widzieli, co sprawiało, że wszyscy byli wystawieni na śmierć. Pytanie pozostawało jedno: Kto zdoła przed nią uciec?



******




Zgodnie z obietnicą godzinę później znalazłam się w biurze Mike’a. Drzwi były zamknięte, ale przez szklane szyby mogłam dostrzec odbicie jego sylwetki. Sekretarka trzęsącymi rękoma pisała coś na komputerze. Skinęłam do niej głową, na co odpowiedziała mi nieśmiałym uśmiechem, a gdy chwyciłam za klamkę dwuskrzydłowych drzwi usłyszałam początek jej protestu.
- Panno Roberts, niech pani na razie nie wchodzi. Pan Howard jest zajęty. Nie można mu przeszkadzać. – spojrzałam na nią porozumiewawczo, na co odetchnęła z ulgą. Położyłam wskazujący palec na ustach, dając jej znać, by nic nie mówiła, po czym usiadłam przy drzwiach nasłuchując trwającej rozmowy. W pokoju był tylko Mike. Sekretarka obserwowała mnie ze zdezorientowaniem wypisanym na twarzy. Pewnie w tej chwili uważała mnie za wariatkę. Może Justin miał rację z tym, że uwielbiam pakować się w kłopoty? Jednak w cywilizowany, najprostszy sposób niczego się nie dowiem. Charlotte, bo tak miała na imię sekretarka, usiadła bezszelestnie z powrotem na fotelu i normalnym tonem, nie dając nic po sobie poznać, zapytała uprzejmie:
- Napije się pani herbaty?
- Tak, poproszę.- powiedziałam szczerze się do niej uśmiechając, dziękując za wsparcie. Wyszła do sąsiedniego pokoju, aby zrobić mi herbaty, a ja wróciłam do nasłuchiwania rozmowy Mike’a.
- Obserwujcie go. – krzyknął. – Gówno mnie to obchodzi! Macie go obserwować! – był bardzo zdenerwowany, co oznacza, że coś się skomplikowało. On wręcz nienawidzi, jeśli coś nie idzie po jego myśli, ale o tym pewnie wspominałam nie raz. Chciałby być doskonały, dlatego nie pozwala sobie na błędy. Jeżeli je popełnia zawsze znajdzie winnego.- Co zrobił? – zadał kolejne pytanie, a złość w jego głosie zaczęła się potęgować. – Jak mogliście do tego dopuścić! – tu nastąpiła dłuższa chwila ciszy, widocznie ktoś zaczął się tłumaczyć. Niespodziewanie coś upadło na podłogę z hukiem, przez co podskoczyłam w miejscu wystraszona. – Musicie go znaleźć. – odpowiedział bezwzględnie, jakby w ogóle nie słuchał, co ktoś po drugiej stronie do niego mówi.- To już nie jest mój problem. - dodał chłodno i prawdopodobnie zakończył rozmowę. Szybko wstałam z ziemi w chwili, gdy drzwi się otworzyły. Stałam na przeciwko niego. Nie wyglądało to tak, jakbym sekundę temu podsłuchiwała.
- O, Rachelle, proszę wejdź.- ciepły ton, którym się do mnie zwrócił był dziwny w połączeniu z krzykiem, który słyszałam sekundy temu. Weszłam i usiadłam w fotelu, widząc stłuczoną porcelanę na dywanie.
- Charlotte! - ryknął. 
Sekretarka w pośpiechu wpadła do pokoju i trzęsącymi rękami starała się podać mi filiżankę.
- Ja to wezmę, dziękuje Charlotte.- odparłam dodając jej otuchy. Podziękowała mi skinieniem głowy i wyszła z pokoju, po czym wróciła z szufelką i zmiotką. Zaczęła sprzątać, to co zepsuł Mike, który właśnie usiadł przede mną. 
- Dzisiaj w nocy wybierzesz się do miasta. W Black Dope będzie czekać na ciebie mężczyzna przy barze. Chce spróbować mojego eksperymentu. Dasz mu torebeczkę i sprawdzisz czy działa. - Black Dope? Beznadziejna nazwa, to tak jakby napisać na szyldzie:,, Sprzedajemy nielegalnie narkotyki’’ i wysłać pisemne zaproszenie policji. - Tylko nawet nie myśl o tym, by go spróbować.- przybrał ostry jak brzytwa ton głosu, który świadczył o tym, że nie posłuchanie go przepłaciłabym życiem. Wcale nie wpadło mi to do głowy, ale takich ostrzeżeń nigdy nie jest za wiele. - Potem ktoś od nas przebrany za ochronę zetrze ślady zabójstwa. - oznajmił patrząc na mnie badawczo.- Jakieś pytania?
- Żadnych.- odpowiedziałam krótko.
- Weź ze sobą któregoś z chłopaków, żeby w razie czego mieli na ciebie oko. 
- Nie ufasz mi? Myślałam, że już to przerabialiśmy. - powiedziałam znudzona, spoglądając na plakietkę z jego imieniem i nazwiskiem leżącą na biurku.
- Nie, nie chcę by coś ci się stało. Pierwszy raz to - pomachał mi torebeczką z białym proszkiem przed oczami.- ujrzy światło dzienne. Jeśli dostanie się w niepowołane ręce jesteśmy skończeni. Dlatego to ty to załatwisz. Mam nadzieje, że tego nie spieprzysz. 
- Mike, moje zadania zaczęły się spieprzać, od kiedy przyszła tutaj jedna osoba. Mam nadzieję, że wiesz o kim mówię.- nie mógł nie wyczuć mojej pretensji w głosie.
- To teraz zrób to, o co cię proszę i pokaż mi, że to on jest winny, a nie twoje rozkojarzenie. Kim jesteś, żeby dawać się kontrolować takim bzdurom? - mogłam mu tłumaczyć, że to uczucia i nie potrafię z nimi walczyć, ale Mike dawno nie odczuwał prawdziwych emocji. Został aktorem, który wiecznie odgrywa swoją rolę i chyba tego teraz oczekuje również ode mnie.
- Miałam cię za bardzo inteligentnego mężczyznę, Mike. Nie wpadłeś na to, że to ty możesz być winny? Kiedy ostatnio pokazałeś mi, że jestem twoją dziewczyną, a nie twoim pracownikiem? - zapytałam z ustami tuż przy jego twarzy. 
 - Może znudziłeś się mną, co? Może stwierdziłeś, że jestem dla ciebie za dobra? - udałam, że bardzo się tym przejęłam i jest mi niewyobrażalnie przykro, ale Mike wiedział, że po prostu jestem w tym momencie wściekła.- Lepiej ci ze świadomością, że pieprzy mnie jakiś facet, którego w ogóle nie znasz i myśli, że może zrobić wszystko? Nie boisz się, że jest lepszy od ciebie? - urwałam raptownie, czując że chyba przesadziłam.
- Nie.- odparł niepewnie. - Wiesz dobrze, że robi to z tobą, bo musi. Bo ja tego chciałem.- jego głos stracił na sile. Mimo tego jego słowa zabolały, a ja nie miałam zamiaru cierpieć, dlatego znowu zaatakowałam:
- A pytałeś mnie, czy ja tego chcę? - zaśmiałam się sarkastycznie. - Może na początku tak było. Ale gdy wróci, zapytaj czy nadal robi to z obowiązku. - położyłam mu rękę na ramieniu i przejechałam palcem po krawędzi jego dolnej wargi. - Oczywiście jeśli liczysz na to, że powie ci prawdę. – prychnęłam słodziutkim, sztucznym głosem.
- Nie wiem, czemu jesteś pewna, że przeżyje.- westchnął, a jego ton nabrał podejrzeń, które szybko rozwiałam:
- Ostatnio robisz wszystko, żeby utrudnić mi życie. Zawsze w taki sposób, którego sobie nie życzę. Tak więc nieważne czy cały, czy prawie martwy - wróci. Nie masz czasu, by szukać kolejnej zaufanej osoby, która miałaby takie umiejętności jak on. Mam z nim kilka niezałatwionych spraw. Mimo że to ty wszystko wymyśliłeś, zrobił wystarczająco dużo, bym go znienawidziła. 
- Więc nie jest ci taki obojętny, hę? - stwierdził.
- Jeżeli przez to rozumiesz chęć zniszczenia go, to nie, nie jest mi obojętny, a jak na razie nie zabije go tylko dlatego, że jest tobie potrzebny. - oznajmiłam. Mike uśmiechnął się tak, jakby nie wierzył w moje słowa. - Wątpisz? - zapytałam zakładając ręce na piersi. 
- Zobaczymy. Weź tę torebkę i załatw to. - szepnął i wskazał mi drzwi.
- Wiesz? Właśnie miałam to zrobić. Nie mam ochoty patrzeć już na twoją gębę. Zagubiłeś się Mike. Myślisz, że będąc takim - zmierzyłam go wzrokiem.- jesteś niezwyciężony, ale nie wiesz, że gdy wreszcie wygrasz nie poczujesz szczęścia. Nie potrafisz już czuć. Straciłeś siebie i swoje emocje. Będziesz biec za kolejnymi celami, które sobie wyznaczysz i nie czując nic, będziesz wiecznie gonił za spełnieniem, ale nie poczujesz go. Nigdy nie będziesz szczęśliwy i to będzie twoja słabość.- uderzyłam go w najczulszy punkt jego psychiki i wyszłam, bo wiedziałam, że nie ma mi nic więcej do powiedzenia. Teraz pozostaje mu to tylko przemyśleć. Jest nadzieja, że Mike, którego kiedyś poznałam wróci.





*******




Na dworze było bardzo gorąco. Spoglądając w górę na słońce, miałam wrażenie jakby za chwilę miało wypalić mi oczy. Dlatego zdecydowałam się na skorzystanie z hotelowego basenu. Żeby nie było mi nudno i samotnie zabrałam ze sobą Monique, czego natychmiast pożałowałam. Musiałam naprawdę mieć anielską cierpliwość, żeby przetrwać jej monologi i daleko sięgające refleksje. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co będę robić w przyszłości. Nie snułam planów kupowania domku nad jeziorem i spędzania tam spokojnej starości. Nie miałam pojęcia czy w ogóle jej dożyje. Szczerze wątpię, żeby ktokolwiek z mafii się nad tym zastanawiał.
Mike stwarzał wrażenie jakby był niezniszczalny, nietykalny i nieśmiertelny. Pewnie przywykł do tego, skoro w około niego kręcili się najlepsi ludzie, którzy byli w stanie zapewnić mu całkowite bezpieczeństwo. Gotowi za niego zginąć, w tym ja. Podobno do mafii przyjmowano ludzi jednego typu, pozbawionych rodziny i życiowych zobowiązań, którzy byli wyrzutkami takimi jak ja, ale byłam pewna, że niektórzy po prostu ukrywali swoje życie prywatne, bo perspektywa wysokiego wynagrodzenia była dla nich kusząca i mogła być jedynym sposobem na utrzymanie rodziny. Wszystko spowodowane jedną osobą, która była w centrum wydarzeń z ambitnym planem stania się najbardziej wpływowym człowiekiem na świecie. Przez jego ambicje ginęli ludzie. Byłam pewna, że zagubił się w tym, zatracił w bogactwie, w poczuciu adrenaliny. Jego życie zaczęło się zmieniać, w konsekwencji jego charakter. Nauczył się odrzucać uczucia innych. Ludzkie cierpienie było dla niego czymś zwykłym, codziennym.  W pewnej chwili przestał myśleć o tym, że jest to bezduszne. Przyzwyczaił się do tego, że niektórzy ludzie muszą umrzeć, aby on mógł żyć dalej. Można by pomyśleć, że z każdą śmiercią, zabierał ofierze szczęście, a potem przekazywał je sobie. 
Nie mogłam zapomnieć jakie było moje życie przedtem, choć problemy związane z światem pełnym mafii, złych ludzi, brudnych pieniędzy i narkotyków dotykały mnie dużo wcześniej. Byłam pewna, że Mike musiał o nim zapomnieć. Nie rozumiał szczęścia zwykłych ludzi. Uważał, że są głupi, naiwni i nic nie warci. Żyją w bajce i umierają bez świadomości, co dzieje się za ich plecami. Ufają, że szczęściem jest samo życie, że ludzie są dobrzy, a dobra materialne nie przynoszą im szczęścia. Żyją według typowego schematu, nie odbiegają poza standardy. Są tchórzami, którzy nie potrafią stawiać czoła problemom. Egoistami, którzy sądzą, że mają najgorsze życie i poważne problemy, których nie da się rozwiązać. Zamartwiają się drobiazgami, układają sobie przyszłość, tkwią w przeszłości i są zbyt leniwi, by pracować czy żyć z dnia na dzień. Nie rozumieją, że aby coś dostać od życia, trzeba działać, starać się. Izolują się od innych, mają do siebie nawzajem żale, ukrywają sekrety, niewypowiedziane słowa męczą ich od środka. Wierzą, czują, ale widzą tylko siebie, kryjąc się pod słabą maską empatii i wzajemnej tolerancji. Trudno im decydować. Mają swoje pragnienia, o które nie walczą wystarczająco. Są bezradni i niewinni, bo tak jest łatwiej. Popełniają błędy, wiedząc o nich - powtarzają je wiele razy. Cały czas mówią o moralnych wartościach, a jednak w praktyce nie są takie ważne, zapominają o nich. Przed znajomymi udają różne osoby, pokazują jak szczęśliwie żyją, mimo że nie jest idealnie. Na koniec znikają, ale przed tym myślą o tym ile ludzi będzie ich opłakiwać i jak będzie wyglądał ich pogrzeb. Czy będą ich pamiętać? Liczą, że na górze czeka na nich Ktoś, Kto był z nimi cały czas, kto pomagał im w najtrudniejszych chwilach, bądź zgotował im piekło na ziemi i umierają. 
To było jego własne pojęcie życia, lecz Mike nie był taki na początku. Tęskniłam za tym ludzkim Mikiem, który wpakował mnie w to gówno. Nie zaprzeczę temu. Wtedy jednak, czułam jego miłość. Byłam pewna, że mnie kochał. Możecie w to nie wierzyć, ale tak właśnie było. Troszczył się o mnie i potrafił odnaleźć granicę, znaleźć ten złoty środek, który pozwalał mu być zarówno chłopakiem, który kocha swoją dziewczynę i mężczyzną, którego życie zmusiło do zarabiania pieniędzy w taki, a nie inny sposób. Postanowiłam, że zrobię wszystko, żeby zwrócić mu choć trochę człowieczeństwa. Jednak za nic w świecie nie będę dla niego jedną z tych żywych zabaweczek. Zrobię to, nie ulegając mu. Za długo czekałam i pozwoliłam na to, żeby stał się potworem. Z dnia na dzień, coraz gorszym. W głębi mego serca nadal go kochałam, mimo że większą część moich rozmyślań zajmował Justin o którym starałam się nie zapomnieć. Nawet na jedną króciutką chwilkę. Łatwiej moje uczucia do niego zmienić w nienawiść niż udawać, że nie czuję do niego nic. Wtedy mogłabym stać się takim potworem jak Mike, a tego nie chciałam.
- Jesteś jakaś inna. – stwierdziła Monique ze zdziwieniem.
- Jak to inna? – zapytałam nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
- Nie wiem, po prostu zachowujesz się trochę dziwnie. Jesteś bardziej pewna siebie. Nie żeby mi się to nie podobało. Coś się stało?
- Powiedziałam Mike’owi, co myślę o jego pomysłach. – pochwaliłam się, czując satysfakcję. Na twarzy Monique pojawił się wyraz zdumienia. Dosłownie ją zatkało.
- Nie wierzę! Zrobiłaś to! Postawiłaś się mu! – po chwili ciszy krzyczała z radości. Nagle zrzedła jej mina.- Zdajesz sobie sprawę, jak w tym momencie skomplikowałaś swoje życie?
- A może być bardziej skomplikowane? - zapytałam zrezygnowana. Miałam już dość kąpieli w basenie.
Bez słowa wyszłam z wody, czując wzrok wszystkich obecnych mężczyzn. Uśmiechnęłam się. Parę minut później dostrzegłam Monique, która bez namysłu biegła za mną na boso po śliskich kafelkach.
- Nie wiem, czy to twoja wina, czy wina tego stroju, ale nie wierzę, że tak po prostu nagle wszyscy patrzą się na ciebie.- mruknęła do mnie. Poczułam się jak w jakimś słabym filmie o nastolatkach.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. – powiedziałam niewinnie i spojrzałam w tył, słysząc pogwizdywania i pojedyncze komentarze. Nie mogłam też nie słyszeć oburzenia innych kobiet. Zazdrość to silne uczucie. Położyłam się na leżaku, a w ślady za mną poszła Monique.
- Jasne.- syknęła z kpiną. Czyżby panna Howard zrobiła się zazdrosna? - Pożyczę od ciebie ten strój. Czerwony powinien być dla ciebie kolorem zakazanym.
- Dlaczego?
- Nie uważasz, że piętnaście napalonych mężczyzn jest wystarczającym powodem by zamknąć cię w pokoju na klucz? To się może bardzo źle skończyć.
- Twoje instynkty samozachowawcze są zboczone zawodowo. Nie możesz ciągle martwić się o mnie. Chyba, że to nie jest troska, a zabójcza zazdrość. - zaśmiałam się, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
- Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu już widzę jaką hotel miałby opinię po takiej bójce. Na pewno nie moglibyśmy się tutaj więcej zatrzymywać. A ja naprawdę lubię to miejsce. Chociaż mój brat wpadłby w szał, co byłoby nawet zabawne, zważywszy na absurdalność tej sytuacji.- zaśmiała się rozsiadając na leżaku obok. – Przyniesiesz mi drinka? – poprosiła.
- Czemu nie zrobisz tego sama? – spojrzałam na nią zsuwając okulary z uniesioną brwią do góry.
- Jeżeli zostawię cię tu samą, to pożrą cię wzrokiem. – uśmiechnęła się zginając jedną nogę w kolanie.- Poza tym nie chcę stracić tak dobrego miejsca, jeżeli któryś zdecyduje się, żeby opowiedzieć tobie jaki jest wspaniały i zaproponować ci randkę.
- Niech ci będzie.- przerwałam jej monolog, wstałam i pochyliłam się, by wydobyć z leżaka moje japonki.
- Po prostu nie wierzę. Proszę cię, okryj się chustą. – jęknęła, kładąc lewą dłoń na twarzy.
- O co ci znowu chodzi? Jesteś za drażliwa, a to jest basen. Każdy tu ma na sobie kostium kąpielowy, nie zauważyłaś? - zmarszczyłam brwi, bo jej uwagi stawały się być dziwne.
- Widzę faceta z obrączką na ręce, który z zainteresowaniem ogląda twój tyłek. To już przesada. Chcesz rozwalić czyjeś małżeństwo? Może interesujesz się kłótnią z gigantycznie zazdrosną żoną?
- To jego wina, że patrzy.
- Nie, kochanie. Oni są jak zwierzęta, to silniejsze od nich. – odpowiedziała rzeczowym tonem.- A ta laska na pewno nie będzie miała pretensji do swojego świeżo upieczonego męża, tylko do dziewczyny, która jest ładniejsza od niej. 
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytałam z konsternacją na twarzy. Widząc, że otwiera buzię, zatrzymałam ją gestem ręki. - Nie, nie mów. Nawet nie chce wiedzieć. Idę po drinki. 
- Okej, czekam! – zawołała szczęśliwa, pospieszając mnie ruchem dłoni. 
Przeszłam do małego baru na basenie i oparłam się o drewniany blat. Uśmiechnęłam się do kelnera i powiedziałam:
- Dwa mojito z lodem poproszę.- zatrzepotałam rzęsami. Nalał mi napoju do dwóch plastikowych kubków i do każdego włożył śmiesznie wykrzywioną słomkę. 
- Na koszt firmy. - uśmiechnął się uwodzicielsko. Dlaczego on musi uśmiechać się jak Justin? Nie miałaś o nim myśleć. - pouczyłam się błyskawicznie.
- Dziękuję bardzo. - wymamrotałam mniej entuzjastycznie i zostawiłam kelnera odrobinę zdezorientowanego moją nagłą zmianą zachowania.



******



Wysiadłam z samochodu, spojrzałam na zegarek – dochodziła dziesiąta. Weszłam do klubu Black Dope, a zaraz po mnie Scoot, który znakomicie udawał, że wcale mnie nie obserwuje i nie przyszedł tu ze mną. Ubrałam się w obcisłe jeansy i czarną tunikę na ramiączkach, która falowała w powietrzu w momencie, gdy chodziłam. Do tego miałam bardzo wysokie, czarne szpilki i torebkę, w której miałam trudno wykrywalny telefon, czerwoną szminkę i plastikową torebeczkę z narkotykiem – gwoździem dzisiejszego programu. Usiadłam na krześle barowym i zaczęłam niepozornie rozglądać się po klubie. Przy barze było pusto. Zamówiłam kieliszek czystej wódki i szybko ją wypiłam. W momencie, gdy postawiłam kieliszek na stole obok mnie usiadł młody chłopak przedstawił się mi z uśmiechem na twarzy. Był ubrany w zwykły T- shirt z nazwą jakiegoś rockowego zespołu i jeansy. Średniej długości brązowe włosy przysłaniały mu szare oczy. Wyglądał zwyczajnie, jakby nie był z ,,mojego świata.'' Nagle usłyszałam czyjś głos, który doskonale znałam. 


,,Spójrz na mnie tak, żebym się w tobie zakochał.
Musisz działać na ludzi hipnotyzująco.''



Zdezorientowana rozejrzałam się znowu po klubie, na koniec trafiając na zdziwione spojrzenie chłopaka. Musiało to wyglądać tak, jakbym była jakaś obłąkana.
- Mam na imię Dan. Masz dla mnie to, czego potrzebuję? - zapytał nie owijając w bawełnę. Nim zdążyłam odpowiedzieć, znowu ten sam głos dosłownie zabrzmiał w mojej głowie.


,,Nie jesteś dobrą aktorką. Mnie nie okłamiesz, wiem że Ci się spodobałem''


Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Trzasnęłam ze złości pięścią o blat. Jeżeli zawalę misję przez jakieś durne urojenia w mojej głowie, to chyba się załamię.
- Jeżeli zależy ci na tym, co mam… musisz być bardziej dyskretny.- syknęłam ze złością. Co to ma być? Jakiś sabotaż? Chciał, żebyśmy oboje trafili na policję? Widać, że był zielony. Kto go zatrudnił? Żal mi było tego chłopaka. Ktoś musiał nim kierować i stał się pajacem od brudnej roboty. Narzędziem do testowania. Przynętą. Znałam to skądś. Chociaż on tak zapewne o sobie nie myślał. Pewnie uważał, że jest kimś bardzo ważnym. Że tylko on potrafi wykonać swoje zadanie. A prawda była taka, że był idealny do tego, żeby umrzeć.
- To w takim razie chodźmy na górę.- oświadczył i wstał nawet na mnie nie czekając. Smarkacz. Gdy znaleźliśmy się w pokoju zamknął go na klucz. Stanęłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Od razu zasłoniłam rolety. Spojrzał na mnie wyczekująco. Podałam mu narkotyk widząc, że trzyma coś za sobą nieudolnie chcąc to ukryć. Wykręciłam mu rękę na plecach i zabrałam mu... nóż?



,,O mało byś się we mnie nie zakochała.''



- Co ty chciałeś zrobić? - warknęłam zirytowana, chowając jedną ręką nóż do torebki. I odganiając od siebie powoli głos, który do mnie trafiał. Musiałam go zignorować.
- Miałem za zadanie zabić cię i wziąć narkotyk.- powiedział spanikowanym głosem. Stałam sparaliżowana nie dlatego, że przestraszyłam się Dana, ale dlatego, że mało brakowało, żebym zaraz zobaczyła przed sobą Justina, wypowiadającego kolejną porcje kpiarskich komentarzy. - Błagam nie zabijaj mnie! - jęknął  chłopak z zamkniętymi oczami. To mnie trochę sprowadziło na ziemię. Chwilę temu byłam w stanie nawet go uratować, ale po nieudanej próbie zaatakowania mnie, właśnie stracił swoją szansę. Po co mam ratować idiotę? Jednego mniej, przysłużę się światu. I nagle nie wiedziałam co robić. Zawiesiłam się. Ile mógł mieć lat? Siedemnaście? Słyszałam jak nadal mamrocze coś do siebie. Pewnie w rzeczywistości to była jakaś litania do mnie, żebym nie złamała mu ręki. Nagle wszystko zdawało się być ode mnie oddalone. Jakbym znalazła się w innym pomieszczeniu. W mojej głowie usłyszałam głos Justina, który był prawie tak realny jakby stał koło mnie:



 ,,Rób to co zawsze, kiedy masz kogoś zabić.''


Te słowa zadziałały na mnie jakbym miała w sobie jakiś przycisk włącz. Zalała mnie fala złości. Już nie byłam zła na tego chłopaka, tylko na to, co się dzieje. Nie mogłam zapanować już nad niczym. Starając się nie myśleć o Justinie nagle w najmniej odpowiednim momencie słyszę jego arogancki ton. Słyszę słowa, które już znałam. Pamiętałam nawet, kiedy to mówił. Straciłam samokontrolę.
Rzuciłam Dana na łóżko i wepchnęłam mu zawartość torebki do ust. Dusił się. Usiadłam na nim okrakiem i trzymałam mocno, by ten nie próbował się wyszarpnąć. Po jakiś pięciu minutach chłopak miał mętny wyraz twarzy i przestał się wyrywać. Po dziesięciu minutach wyglądało jakby zasnął. Dotknęłam jego szyi, chcąc wyczuć puls. Umarł. Przeszukałam jego kieszenie. Znalazłam portfel i dowód tożsamości. Przeszły mnie ciarki po plecach. Rzuciłam dowód obok jego ciała. Poszłam do łazienki, włączyłam kran z zimną wodą i umyłam ręce. W ubikacji spuściłam torebkę i zadzwoniłam do Scoota.





_________________________________

Witam was w tę cudowną niedzielę! 
Przedstawiam wam Rozdział 21.
Nie byłam pewna, czy zdołam opisać to, co jest
w mojej głowie, gdyż od tygodnia jestem
chora i karmią mnie antybiotykiem. 
Sierpień jest dla mnie miesiącem wyjazdów,
ale mam nadzieję, że dodam z  3 lub 4 rozdziały.
Zobaczymy. 
 
Bardzo spodobał mi się pewien kawałek, chociaż
przyznam, że teledysk w pewnych momentach dziwaczny,
ale tę piosenkę właśnie słyszałam w klubie: 

 


Dziękuję wam za komentarze oraz mam nadzieję, że wypoczywacie 
gdzieś, nie jesteście takim pechowcem jak ja 
i nie siedzicie w domu. 


Oglądajcie, piszcie, pytajcie. ;) 
Do następnej! 

<3 


Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam,
 tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje 
napisz komentarz.


ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCHZWIASTUN | KONTAKT


piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 20






Miałam wrażenie jakbym tonęła w oceanie. Słona woda paliła wściekle moje wnętrzności. Nie próbowałam nawet tego powstrzymywać. Poddałam się. Nie czułam nic. Myślałam, że mając Mike’a nigdy nie poczuje się samotna, a jednak. Justin był kimś, na kogo czekałam całe swoje koszmarne życie i nagle okazało się, że on tak naprawdę nie istnieje. Co mogłam zrobić, by go zatrzymać? Zrobiłam wszystko, zaryzykowałam tak wiele. Otworzyłam się przed nim i pokazałam mu niemalże najgłębszą część mnie - moje uczucia. Wypowiedziałam słowa, których nie da się cofnąć. Będę za nie słono płacić. Że też nagle postanowiłam sobie jak gdyby nigdy nic, wyznać mu co czuje, od tak po prostu! To najgorszy błąd w moim życiu. Szlag by to trafił! 
Ból, który czułam był nie do opisania... Przytłaczał mnie. Uciekając od niego wydawało mi się, jakbym robiła to tylko po to, by znów się z nim zmierzyć, a wtedy uderza sto razy mocniej. Byłam opuszczona, bezwartościowa i beznadziejna... Zależało mi na tym by być szczęśliwą, a doprowadziłam do tego, że jestem wrakiem człowieka. Przestałam się łudzić, że w takim życiu jak moje w ogóle istnieje coś takiego jak szczęście. Nawet nie czułam się jak człowiek, czułam się jakbym była nic nieznaczącą istotą, o której nikt nie ma pojęcia, która dusi się oddychając. Nie wiedziałam czy wolę być sama, czy potrzebuję rozmowy z kimś kto mnie zrozumie. Ale komu mogłam o tym wszystkim powiedzieć? Zawsze musiałam być ostrożna, uważać na to, co mówię. Może tworzyliśmy rodzinę, ale nigdy nie mogłam być pewna, że ktoś nie wykorzysta swojej wiedzy przeciwko mnie. Takie wieści rozchodziły się w bardzo szybkim tempie i zawsze wiedziały do kogo mają dojść. Najbezpieczniej było usiąść w milczeniu z Monique. Chciałam po prostu zniknąć. Ten pomysł wydawał mi się lepszy od wszystkiego, mniej bolesny.
- Szukałam cię wszędzie.- usłyszałam za plecami dobrze znany mi głos i poczułam ten słodki zapach perfum, których nie mogłam pomylić z nikim innym jak z Monique - szefową ochrony, która w moim wypadku jak na operatywną pracoholiczkę przystało, zapragnęła pilnować mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Trzeba było zacząć od baru.- powiedziałam niewyraźnie wlewając w siebie kolejną porcję Burbona.
- Ostatnio upiłaś się tak, jak przyłapałaś Mike’a z jedną z króliczków Playboya.
- Znalazłam własnego i on to spieprzył.- wymamrotałam, biorąc kieliszek wódki.- Uciekł i być może nie wróci.
Dostałam ataku śmiechu.
- O nie, nie. Siedzisz tu od jakiś czterech godzin. Przed chwilą tańczyłaś prawie naga na stole i krzyczałaś: ,,Zleć na dół!.’’ Co dowodzi, że z tobą naprawdę jest bardzo źle.- trzymała kieliszek z dala ode mnie, a ja walczyłam z nią by go odzyskać. Niestety trzymała go za wysoko, a kieliszki troiły mi się przed oczami.
- Skąd ty to wiesz? Nie było cię tu.- wyspałam z plączącym się językiem i uniosłam jedną brew do góry, co doskonale oddawało moje zdezorientowanie.
- Scoot do mnie zadzwonił.- przyznała, na co westchnęłam i chwyciłam drink mężczyzny, który siedział obok mnie, po czym odwróciłam się do niego plecami.
- Mogłam się domyśleć.- skrzywiłam się.- Dzięki braciszku! Odpłacę się. Obudzisz się z twarzą w moich wymiocinach! - krzyknęłam w kierunku winowajcy. - Nie dobrze mi. Scoot, dawaj coś mocniejszego! - ryknęłam i machając ręką zrzuciłam jeden z kieliszków na podłogę.- Oj, stłukło się. – zrobiłam minę zbłąkanego szczeniaczka.- Czekaj! Podniosę! – uniosłam rękę z wyciągniętym palcem wskazującym, jakbym zgłaszała się do odpowiedzi i rzuciłam się w dół, aby posprzątać, to co zrobiłam, ale Monique wzięła moje ręce w swoje dłonie i szybko skierowała je do góry.
- To jest szkło! Skaleczysz się! – warknęła mi w twarz, kiwając kelnerowi, żeby przyniósł zmiotkę i szufelkę.
- Już dobrze, będę grzeczna. - zaczęłam się kręcić dookoła na krześle barowym, wydając z siebie odgłosy jak małe dziecko na placu zabaw, kręcące się na karuzeli. Trwało to dłuższą chwilę aż mój kochany Scoot nie przyniósł dwóch kieliszków whisky. Moje palce zachłannie błądziły w powietrzu chcąc schwytać, chociaż jeden majaczący mi przed oczyma.
- Powiedziałam, dość. Jutro nie przeżyjesz tego kaca. Trzeba cię ogarnąć, idziemy stąd!- mówiła cierpliwym, ale zdecydowanym tonem. I wypiła oba na raz do dna. Świnia, nie zostawiła mi nic.
- Ej to moje! – jęknęłam z rozpaczą jakby zabrano mi moją ukochaną zabawkę.- Dlaczego wypiłaś moją whisky? Co ja ci zrobiłam, niewdzięczna kobieto?
- Jeżeli mam ciebie ogarniać, to sama nie mogę być całkiem ogarnięta. – odparła rzeczowo, głęboko w to wierząc. Uśmiechnęłam się i poczułam jak ciągnie mnie za rękę, chyba w kierunku drzwi.
Drogi do pokoju za dobrze nie pamiętam, ale wiem, że wywracałam się bardzo często, a Monique za każdym razem podnosiła mnie cierpliwie. Potem wylądowałam na swoim łóżku. Moje powieki zaczęły robić się ciężkie aż zapadła ciemność.



- Panno Roberts.- zza moich pleców usłyszałam głos, który sprawił, że po moim ciele rozeszły się dreszcze. Wzięłam głęboki oddech, odkładając kieliszek z winem. Znajdowałam się w ogromnej sali balowej, do której prowadziło jedno wielkie wejście. Nad schodami z białego kamienia, na których leżał szeroki kilometrowy czerwony dywan wisiały portrety dystyngowanych dam i eleganckich mężczyzn w wysokich kapeluszach. Środek sali wypełniał ogromny dębowy parkiet. Za nim, otwarte drzwi prowadziły do ogrodu przypominającego labirynt, z którego słyszałam szum wody. Musiała tu gdzieś być fontanna. Miałam na sobie jasno niebieską suknie z trenem z  XIII wieku. Czułam każdy najmniejszy ruch mojej klatki piersiowej, bo gorset skutecznie kolidował moje ruchy. Kręcone włosy spięte z tyłu czarną klamrą opadały mi na ramiona. Obróciłam się powoli w stronę mężczyzny.
- Pan Bieber.- dygnęłam, śląc mu zalotny uśmiech.
- Czy zechciałaby pani zatańczyć ze mną, panno Roberts? – zapytał uprzejmie, oddając mój uśmiech. Ubrany był w czarny smoking z muszką związaną wokół szyi na starannie wyprasowanej białej koszuli. Dostrzegłam tajemniczy błysk w jego oczach. Podałam mu rękę, którą przyjął zachłannie i przycisnął mnie bliżej swojego ciała.- Muszę przyznać, że bardzo mnie pani intryguje. Skąd pomysł by wybrać się właśnie tutaj? Nigdy nie widziałem pani na tej uroczystości, a jestem tu co roku.- szepnął w taki sposób, abym tylko ja usłyszała co powiedział.
- Panie Bieber, czy pan nie jest odrobinę za odważny? – odszepnęłam zaskoczona jego gestem.- Podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła. – spojrzałam na niego z filuternym uśmiechem i chciałam uwolnić dłoń z jego uścisku. Wiedząc, co chciałam zrobić przytrzymał ją mocniej i mi na to nie pozwolił. Nachylił się w stronę mojego nagiego ramienia, zatrzymał się tuż przy uchu. Jego ciepły oddech muskał mój obojczyk.
- Usiłuję pokazać innym adoratorom, że dla takiej damy potrzeba więcej niż znaczące spojrzenia.- powiedział prowadząc mnie na środek parkietu. Spojrzałam kątem oka na owych mężczyzn, o których wspomniał. Muzyka zaczęła grać.
- Muszę pana zasmucić, ale niestety walc opiera się na innych zasadach.- spojrzałam na niego wymownie. Jego mięśnie były idealne wyrzeźbione, a szczęka dobrze zarysowana. Oczy miał koloru palonej kawy.
- Walc? – zapytał, gdy postawiłam pierwszy krok.- Delikatność, muśnięcie dłoni, intymność, wrażliwość i zmysłowość.- szepnął, lekko dotykając palcami moją prawą dłoń. Przeszliśmy dookoła siebie, stykając się wierzchem dłoni, następnie zrobiliśmy to samo z drugą ręką. Przy trzecim obrocie przyłożyliśmy obydwie dłonie razem... Nagle chwycił mnie za rękę i objął mnie w pasie.
- Myślę, że pan już naruszył wszelkie granice.- powiedziałam uważnie go obserwując.
- Mało kobiet mi to mówi, ale cieszę się, że usłyszałem to od pani.- odpowiedział kładąc moją dłoń na swoim ramieniu.
- Doprawdy?
- Musi pani wiedzieć, że ruszą się pani najlepiej od nich wszystkich.- oświadczył szeptem.- Ma pani w sobie tyle uroku.
- Pana słowa są tak słodkie jak miód, ale czy równie prawdziwe? – zapytałam ściszonym, gładkim głosem.- Dżentelmenom często zarzuca się nadmierne pochlebstwa.
- Z mojej strony pani to nie grozi. – zapewnił dyplomatycznie z  uśmiechem. - Myślę, że pan Smith i pan Howard chcieliby być na moim miejscu.- dodał po chwili.
- Niestety, to do mnie należy wybór.- westchnęłam, zerkając na nich przelotnie.
- Żałuje go pani? – zaskoczył mnie swoim pytaniem.
- Nie, wręcz przeciwnie. Czekałam na pana.- szepnęłam i uniosłam głowę do góry. Wsunęłam w jego rękę klucz, a gdy muzyka przestała grać ucałował mnie w rękę, na której miałam białą rękawiczkę. Ukłoniłam się w podziękowaniu za taniec i dostojnym krokiem udałam się w kierunku innych gości.
- Panno Roberts!- usłyszałam i odwróciłam się trzymając obie dłonie razem.- Ten naszyjnik niesamowicie zdobi pani szyję, proszę na niego uważać. Byłoby żal, gdyby tak cenna rzecz została zniszczona lub co gorsza przywłaszczona przez przypadkową osobę. – przytaknęłam mu nieznacznym ruchem głowy.
- Dziękuję, panie…- wyciągnęłam wachlarz i zakryłam nim rumieńce na twarzy.
- Bieber. – dokończył.
- Bieber.- powtórzyłam, dygnęłam ostatni raz i z uśmiechem witałam kolejnych gości, rozglądając się czy w pobliżu nie ma urokliwego dżentelmena.




Obudziłam się po ciężkiej nocy. Nie czułam się wypoczęta, w myślach przewijały mi się obrazy z wczorajszego dnia. Tak bardzo bolała mnie głowa. Miałam ochotę włożyć ją pod kran z zimną wodą i stać tak przez godzinę, póki nie przestanie. Nigdy nie było mi gorzej niż teraz. To wszystko co mnie spotkało było po prostu wielkim ciężarem, którego nie mogłam znieść. Zaczęłam się zastanawiać, jak mogłoby wyglądać moje normalne życie. Pominęłam fakt, że byłabym zupełnie innym człowiekiem. To nasze doświadczenia kreują nasz charakter, nie inaczej. Miałam ochotę wrócić do centrum Nowego Yorku i zacząć krzyczeć stojąc na szczycie Empire State Building. Dlaczego nie mogę się uwolnić od Justina? Dlaczego nie mogę być bezwzględna i okrutna? Jego dotyk sprawiał, że czułam się tak... jakbyśmy do siebie należeli. Sprawiał, że moje ciało reagowało na jego dotyk oszołomieniem, jakbym była w zupełnie innym świecie. Zastanawiałam się nad tym, czy to w ogóle było możliwe, czy czasem tego nie koloryzuję, ale to właśnie czułam, gdy z nim byłam. Wtedy potrafiłam się uśmiechać. Mimo jego irytujących uwag i zachowania był czarujący. Nienawidziłam go, ale darzyłam go uczuciem, którego wcześniej nie chciałam nazwać. Czułam, że będzie mnie prześladować jak jakieś przekleństwo. Usiadłam gwałtownie na łóżku, zastanawiając się która jest godzina.
- Nie!- krzyknęłam sama do siebie. Wczoraj całkiem zapomniałam, że miałam spotkać się z Mike’iem. – odgarnęłam włosy z twarzy i z przerażeniem rozejrzałam się po… moim pokoju? Zmarszczyłam brwi rozkojarzona. Jak ja się tu do cholery znalazłam? Odruchowo spojrzałam na drugą część łóżka i z ulgą stwierdziłam, że obok mnie nie ma Justina. Natomiast był to ktoś inny. Przez chwile zastanawiałam się, co Monique robi w moim łóżku. Szturchnęłam ją łokciem, na co westchnęła z błogim uśmiechem.
- Jev, przestań!- wymamrotała przez sen rozbawiona. Jak widać nie tylko mnie męczą koszmary. Przynajmniej to, co ona teraz widzi, jej się podoba. Ja miałam mieszane uczucia. Nawet we śnie ma nade mną kontrolę. – uświadomiłam sobie zrezygnowana. To już przekraczało wszelkie pojęcie. Widocznie Bóg lubi się nade mną znęcać i nie tylko on ma takie nietypowe zainteresowania. Ile jeszcze będę musiała to znosić? Wygląda na to, że ktoś tam na górze ma ze mnie niezły ubaw. Robi sobie pełnometrażową komedię z mojego życia i obżera się przy tym tłustym popcornem. Dobra, dosyć tej sielanki śpiąca królewno, chyba już zdążyłaś sobie wyśnić pocałunek z Jevem. Muszę ją obudzić. Szturchnęłam ją mocniej, co spowodowało, że wstrzymała na chwilę oddech, otworzyła gwałtownie oczy, usiadła i zaczęła krzyczeć.
- Co jest? Kto idzie? Co się dzieje? Stać! – a potem spojrzała na mnie i uśmiechnęła się przepraszająco, aby za chwile z powrotem położyć się na moim łóżku i zaraźliwie ziewając położyć pod głowę moją poduszkę. Dotknęłam ręką czoła i westchnęłam, starając się tego nie komentować. Jest to komedia z bardzo kiepskim scenariuszem. Poczułam, że mi niedobrze i że coraz bardziej boli mnie głowa.
- Piłaś coś wczoraj? – spytałam, patrząc na jej rozpromieniony wyraz twarzy.
- Tylko trochę, ale to nic w porównaniu z tym, ile ty wypiłaś. Możesz być spokojna, te mdłości to nie ciąża.- nasza specjalistka miała naprawdę bardzo dobry humor.
- Super, a ile wypiłam?
- Dużo, uwierz mi nie chcesz wiedzieć. Ciesz się, że cię stamtąd zabrałam, czułabyś się jeszcze gorzej.
- Nie wiem czy to możliwe.- mruknęłam sama do siebie, szukając kapci pod łóżkiem i szurając nimi do łazienki.




******




W hotelu przebywaliśmy bardzo często, mimo to nie czułam się tam jak w domu. Mike zachowywał się jakby był panem wszędzie. To miejsce mu odpowiadało. Natomiast mi przypominało pobyt w więzieniu. Chociaż obiekt wyglądał jak ekskluzywny hotel, wrażenie psuła liczna ochrona na każdym piętrze. Znałam cały plan budynku na pamięć i byłam prawie wszędzie, ale ro wcale nie sprawiało, że czułam się tutaj lepiej. To nie był mój dom. Tak naprawdę nie miałam go od bardzo dawna i chyba powinnam być do tego przyzwyczajona. Przechodząc przez korytarze coraz bardziej nienawidziłam tego miejsca 
- Mike, muszę ci coś powiedzieć.- zaczęłam jak tylko wparowałam do jego biura.
- Rachelle, cieszę się, że przyszłaś, właśnie miałem cię zawołać. - powiedział, zacierając ręce z ekscytacji. W jego oczach dostrzegłam pewnego rodzaju szaleństwo i uniesienie. - Mam dla ciebie zadanie, dzisiaj w nocy będziesz moją uroczą dilerką.- uśmiechnął się i wskazał mi fotel na przeciwko siebie, bym na nim usiadła.- Mam nadzieję, że z twoją nogą wszystko w porządku. Załóż długie obcisłe jeansy. - przerwał na chwile, budząc jego zdaniem napięcie.- Moi laboranci opracowali prototyp narkotyku.- oświadczył z radością w głosie. Nie mógł usiedzieć spokojnie na miejscu. Był bardzo szczęśliwy.
- To świetnie Mike, ale nie sądzę by...- przerwał mi.
- Wiem, że się upiłaś. - Matko, czy zaraz się dowiem, że cały hotel widział mnie wczoraj w barze? Szkoda, że ja nie pamiętam, co robiłam. Szczególnie chciałabym wiedzieć, co jeszcze mogłam wykrzyczeć, stojąc na stole. - Swoją drogą nie wiem jak to możliwe, przecież masz taką mocną głowę.- zaśmiał się krótko. - Świętowałaś odejście Justina? Nie wiedziałem, że tak bardzo ucieszysz się z tego powodu. - nie widząc żadnej mojej reakcji, ani chęci aby odpowiedzieć na jego pytanie, dodał: Jeśli chodzi o twojego trenera daje sobie radę. Nie byłem taki optymistyczny, gdy go wysłałem do Europy. Wygląda na to, że trzeba mu podnieść poprzeczkę. Gramy o większą stawkę i zobaczymy jaki będzie finał.- spojrzał w okno.
- Nie obchodzi mnie on.- stwierdziłam beznamiętnym głosem patrząc na Mike'a.
- To dziwne, odniosłem wrażenie, że się lubicie. - odwrócił się w moją stronę zaskoczony moją reakcją.
- Żartujesz sobie?! – wybuchłam wściekła. - Nienawidzę go! Jak śmiesz pytać mnie o naszą relacje, gdy wiesz co on mi robi? Mało tego, wymyśliłeś to i dałeś mu na to zgodę! To jest chora relacja. Zmuszam się do rzeczy, których nie chcę robić! A wiesz dlaczego? Ponieważ to wszystko robię ze względu na ciebie! Mam tego dosyć! Przez was czuje się jak jakaś zabawka! Nie chcę być tak traktowana! Jeśli chciałeś popracować nad moją cierpliwością, a nie nauczyć mnie manipulowania ludźmi, to gratuluję kandydata, doskonały wybór! - spokojna rozmowa zmieniła się w kłótnie. Spoglądał na mnie oszołomiony.
- Nie masz prawa tak się do mnie odzywać! – wrzasnął na mnie, nie będąc mi dłużnym. Po raz pierwszy mu się sprzeciwiłam. Nie zamierzałam dać się znowu traktować jak laleczka. Nie pozwolę mu na to.
- Bardzo mi przykro, ale wygląda na to, że już to zrobiłam.
- Uważaj na to, co mówisz. Dobrze ci radzę. Przemyśl, zanim coś powiesz, bo będziesz tego żałować.- warknął ze złości.
- Co mi zrobisz jeśli cię nie posłucham? - uśmiechnęłam się, bo jego desperacja zaczęła być zabawna. Przestałam już krzyczeć.- Nie skrzywdzisz mnie. Nie potrafisz tego zrobić. Potrzebujesz mnie. I wiesz co? Może nie dlatego, że jestem twoja dziewczyną, ani nie dlatego, że znamy się od pięciu lat, ale dlatego, że nikt inny nie potrafi wykonać tak dobrej roboty jak ja. Te blond lafiryndy, których nawet nie usiłujesz ukrywać przede mną, kiedy wchodzę do twojej sypialni są za głupie by babrać sobie rączki w twoich brudach! Ja nie jestem głupia! Zawsze cie wspierałam i pomagałam tobie w najgorszych momentach. Jestem z tobą od zawsze, a ty jeszcze mnie sprawdzasz? Mało razy udowodniłam ci, jak bardzo jestem ci wierna? - nachyliłam się w jego stronę, wstając z fotela. - Kiedy wreszcie zrozumiesz, że nie jestem twoim wrogiem, Mike? - wstałam, szykając się do wyjścia z jego gabinetu.- Idę na trening ze Scootem, czekam na szczegóły za godzinę, szefie.- dodałam normalnym, służbowym głosem, chociaż muszę przyznać, że był bardziej władczy niż zazwyczaj. Zamknęłam drzwi z hukiem spoglądając na zdumionych ochroniarzy i sekretarkę. Musieli wszystko słyszeć. Poczułam się silniejsza. Koniec z potulną Rachelle, czas zrobić się tak twardą i niezwyciężoną jak oni. Pokażę im na co mnie stać. Już nigdy nie zamierzam pozwolić, by ktoś mnie tak bardzo zranił. Szykujcie się na powrót starej, dobrej Rachelle.








______________________________________


Wiem, że rozdział jest krótki, ale niestety musiałam skończyć wątek.
Byłby już 14 lipca, gdyby nie to, że prawie spaliłam komputer.
Nie będę się zbytnio rozpisywać,  ponieważ siedzę na nie swoim komputerze 
(czego nienawidzę, bo zawsze trudno mi się przyzwyczaić.) 
Dziękuje za komentarze. Przypominam o liście informowanych, zwiastunie
a wszystkie pytania kierujcie tutaj, bądź na mój twitter
Cieszę się, że tak Wam się podoba.
Rozdziały teraz częściej, w miarę moich możliwości.
Do następnej! 

PS. Co do irytującego zachowania bohaterów. 
Obiecuję, że jeszcze wszystko się zmieni. ;) 




Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam,
 tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, lub po prostu wiesz, 
że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje napisz komentarz.




wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 19

  



Siedziałam w pokoju czekając na Mike’a. Zaskoczona tym nagłym pocałunkiem Justina, byłam lekko otępiała. Z jednej strony już nie raz przekonałam się, że stać go na robienie takich rzeczy, ale z drugiej nie mogłam odpędzić od siebie myśli, że to co zrobił było urocze. Ta myśl może byłaby w porządku, gdybym nie miała chłopaka. Zastanów się Rachelle on nie potrafi być uroczy, to tylko jego gra. Jest irytujący, ale na pewno nie uroczy. Usłyszałam trzask drzwi i podskoczyłam w miejscu.
- Justin...- obróciłam się widząc Mike’a.- zrobił wszystko żeby mnie chronić.- szybko dokończyłam, nie myśląc nawet czy tym zdaniem nie wywołałam jego kolejnego wybuchu złości.
- Wiem, ale jednak zawiódł, dlatego jutro już go tu nie będzie. – oświadczył chłodnym głosem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałam, dokładnie wiedząc, co chciał przez to powiedzieć, ponieważ nie znamy się od dzisiaj i jakąś godzinę temu podsłuchiwałam ich rozmowę.
- Musi się popisać. W nocy wylatuje. Muszę być pewien, że stać go na więcej.
- Rozumiem.- mruknęłam, nie patrząc w jego oczy. Wziął krzesło i usiadł przede mną.
- Dlaczego tak się nim martwisz? Myślałem, że go nienawidzisz.
- Ja? Nie, nie martwię się. – zaprzeczyłam od razu kręcąc głową.
- Wracając do ciebie. Posłuchaj, nie chcę, mieć powodu, żeby cię karać. – powiedział chwytając moje złożone dłonie na kolanach w swoją.- Jesteś ze mną od początku, nie chcę cię skrzywdzić. - dodał po chwili, zakładając kosmyk włosów za moje ucho.- Wiesz, jak to może się skończyć.- przytaknęłam smutno, poruszając głową w górę i w dół.
- Zawsze będę cię wspierać.- powiedziałam, żałując że byłam dla niego taka okropna. On naprawdę mnie potrzebuje, ma wiele spraw na głowie.- Jesteś jedyną osobą, którą naprawdę znam. Uratowałeś mi życie.- szepnęłam cały czas patrząc w dół. Nie miałam odwagi, żeby spojrzeć w jego oczy. Dlaczego go zdradziłam? Nie powinnam tego robić. Muszę to skończyć. Justin nie jest moim chłopakiem, jest bezczelnym oszustem, który stara się namieszać w mojej głowie. Mike podniósł mój podbródek.
- Właśnie to chciałem usłyszeć.- uśmiechnął się.- Przyjdź do mnie wieczorem. W restauracji czeka na ciebie Barry, zrobi tobie wszystko, czego sobie życzysz. – mówił ciepłym głosem.
- Dziękuję, trochę zgłodniałam.- powiedziałam nieśmiałym głosem nadal czując poczucie winy.
- Dbaj o siebie, musisz nabrać formy. Jesteś mi potrzebna.
- Dobrze szefie.- przegryzłam wargę i zmusiłam się do uśmiechu. Pocałował mnie krótko na pożegnanie i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą. 
Nagle uświadomiłam sobie, że jego zachowanie było dziwne. Co to w ogóle miało być? Spodziewałam się wielkiej awantury, a tymczasem przyszedł do mnie taki opanowany. Wcześniej byłam niemal pewna, że zrobi mi krzywdę. Dawno nie był taki spokojny. To było co najmniej podejrzane. Może zrozumiał swój błąd i zmienił się na lepsze? Chciałabym, żeby znowu traktował mnie tak dobrze jak kiedyś.
Jeżeli on się poprawił, to ja powinnam opanować swoje uczucia kierowane do Justina. Zgnieść je w środku. Sprawić, by umarły i nigdy więcej nie ożyły. To jest niesprawiedliwe w stosunku do Mike’a. Jestem mu to winna, to wszystko co mogę dać mu w zamian. To jemu zawdzięczam życie. Justin tylko przynosi ze sobą problemy.
- Żegnaj Justin.- szepnęłam wiedząc, że nikt mnie nie słyszy. Jednak nadal miałam nadzieje, że przeżyje tę próbę, cokolwiek Mike mu zgotował.




******





- Jak się czujesz? – zapytała znienacka Monique. Siedziała naprzeciw mnie, podczas gdy ja dłubałam w jedzeniu widelcem. Nawet nie mogę nacieszyć się głupimi naleśnikami. Widelec wystrzelił z mojej ręki, trafiając na podłogę i brudząc miękki czerwony dywan, który do tej pory był tak czysty, że można się było na nim ze spokojem położyć.
- Musisz się tak skradać? – zmierzyłam ją wzrokiem i skupiłam się na wycieraniu widelca serwetką.
- To chyba nie twój dzień.- mruknęła na przeprosiny i pochyliła się w moją stronę.
- Ostatnio żaden z nich nie jest mój. – sprostowałam chłodnym tonem, który świadczył o tym, że nie jestem dzisiaj zbyt towarzyska.
- Jak wokoło ciebie kręci się dwóch mężczyzn rzeczywiście nie można się mieć własnego dnia.- puściła mi oko zadziornie się uśmiechając, zabrała mi widelec i sama zaczęła konsumować  m o j e naleśniki.
- Mogłabyś zostawić  m o j ą  porcję w spokoju i iść po własną. Na pewno Barry ci nie odmówi.
- Ale ty musisz się spieszyć i nie masz czasu ich dokończyć, a żal wyrzucać tak dobrych naleśników do śmietnika.
- Gadaj sama ze sobą dalej, bo ja wciąż cię nie rozumiem.- odparłam z grymasem na twarzy, patrząc jak zjada  m o j e  śniadanie. - Poza tym nigdzie się nie spieszę...
- Justin jest w zbrojowni, a ty pewnie stęskniłaś się za nim. – powiedziała z miną niewiniątka z mydlanymi oczami.
- Chodzi ci o idiotę, który niszczy mi życie, molestuje mnie i próbuje zepsuć mój związek z twoim bratem?
- On jest milusi, nie wiem o co ci chodzi. Ale chyba mamy tego samego Justina na myśli. – uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach czaiła się ekscytacja.
- Jestem pewna, że dzisiaj bardzo źle się czujesz, skoro myślisz, że to zrobię. – pokiwałam głową na ,,nie’’  i zabrałam jej  m ó j  talerz.
- To dziwne, bo  ja czuję się naprawdę dobrze i dziękuję, że pytasz, a ty – wskazała na mnie nim dokończyła zdanie - to właśnie zrobisz.- sięgnęła ponownie po talerz, na szczęście zdążyłam go przesunąć na sam koniec stołu.
- Co ty kombinujesz? – zapytałam wreszcie. Zamrugała oczami, gdy dotarło do niej to, co powiedziałam, gdyż wcześniej wlepiała wzrok w  m o j e  naleśniki, które robiły się coraz zimniejsze.  Przecież jej chore pomysły są ważniejsze od ciepłego, porannego posiłku… Przynajmniej ona tak sądzi.
- Próbuję ci zabrać jedzenie.- przyznała bez wstydu.
- Nie idzie ci.
- Wiem.- wybuchłyśmy śmiechem.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Co znowu wymyśliłaś? – spróbowałam po raz kolejny.
- Zachowujecie się jak małe dzieci. Nie macie jak się rozładować, chyba możecie pomóc sobie nawzajem. – przymrużyła oczy i machała leniwie rękoma.- Patrzysz na niego jakbyś chciała go zjeść.- Teraz chciałam zjeść  m o j e  naleśniki, nie jego. - Spróbujecie i będzie wreszcie spokój. – miałam ochotę odpowiedzieć: Jakbyśmy wcześniej nie próbowali… Im częściej tracimy kontrolę, tym bardziej pragniemy kolejnego razu, ale zamiast tego powiedziałam: 
 - Wiesz co teraz robisz? Proponujesz mi, abym zdradziła twojego brata. I mimo twoich szczerych chęci, to jest bardziej skomplikowane niż myślisz.
- Mój brat to dupek. Nie zliczę, ile razy zdradził ciebie. Chyba w naszym świecie nie istnieje coś takiego jak wierność. Jeżeli to jest skomplikowane, to tym bardziej musisz do niego iść! - poddałam się i oddałam jej  m ó j  talerz. Od tego wszystkiego przestałam być głodna.
- Nie pójdę do niego.- oświadczyłam.
- Nie wiesz gdzie jest zbrojownia? Mogę cię tam zaprowadzić na siłę, jeśli chcesz. Tylko skończę twoje naleśniki.- oznajmiła beztrosko.
- Nie odpuścisz? – mruknęłam zrezygnowana bardziej do siebie niż do niej.
- Nie masz pojęcia czy go w ogóle jeszcze zobaczysz. – powiedziała szeptem.
- Jak to, nie jedzie z nim nikt, żeby go chronić? - zapytałam nie dowierzając.
- Nie i nawet nie próbuj się zgłaszać na ochotnika, bo ani ja, ani Mike ci na to nie pozwoli.- dokładnie podkreśliła każde słowo, w razie gdybym nie miała zamiaru jej posłuchać. Wstałam z krzesła jak oparzona.
- Odprowadzić cię? - zapytała z pełnymi ustami.
- Nie, znajdę drogę.- odpowiedziałam oschle i obróciłam się w stronę drzwi. Kelner chciał mi je uprzejmie otworzyć, ale byłam szybsza i otworzyłam drzwi kopniakiem. Byłam na siebie zła. Nie miałam cierpliwości do głupich pomysłów Monique, przecież nie mogłam tam iść… ale chciałam.


*****




Szybkim krokiem przeszłam przez korytarz i stanęłam przed windą wciskając nerwowo guzik. Miałam nadzieję, że nikogo w niej nie zobaczę, a w szczególności Mike’a. Kiedy wreszcie stanęła na piętrze i otworzyły się drzwi z uśmiechem stwierdziłam, że nikogo w niej nie ma. Zamknęłam je pośpiesznie, kiedy czyjaś noga zatrzymała je w ostatniej sekundzie. Zza ponownie otwierających się drzwi wyłonił się Jev.
- Już myślałem, że nie zdążę.- wyznał zasapany, na co miałam ochotę unieść brwi do góry i spojrzeć w sufit z zażenowania, ale podarowałam sobie.- Dokąd się wybierasz? – zapytał lekko się uśmiechając.
- O Jev, miło cię widzieć, jak się trzymasz? - mruknęłam uprzejmie siląc się na sztuczny uśmiech. – Jadę na sam dół.- podkreśliłam ostatnie słowo, aby go zniechęcić, gdyby nabrał ochoty pójść za mną.
- Szkoda, bo odprowadziłbym cię, ale Mike mnie wzywa.- na jego twarzy pojawił się grymas.
- Rozumiem.- odparłam, po cichu dziękując Bogu. Nie potrzebowałam jego towarzystwa. Przynajmniej raz coś idzie po mojej myśli.
- Rachelle…- zaczął, gdy stanęliśmy na parterze, a drzwi się otworzyły. Spojrzał na mnie i po chwili się rozmyślił. Uśmiechem chciałam dodać mu otuchy, ale coś mi mówiło, że nie powie czegoś, co chciałabym rzeczywiście usłyszeć. Próbował zebrać w sobie odwagę, ale sądząc po jego minie całe szczęście, że zrezygnował.
- Już nic…- powiedział cicho wzdychając.
- Jev? - zawołałam gdy jedną nogą już wyszedł z windy. Słysząc mój głos od razu się odwrócił z nadzieją spoglądając mi w oczy.- Proszę, nie mów Mike’owi gdzie jestem, dobrze? - spytałam z wahaniem w głosie.
- Dla ciebie wszystko. Do zobaczenia później.- mruknął pod nosem i wyszedł. Kiedy znalazłam się na dole, po ominięciu niezliczonej ilości pomieszczeń, trafiłam do wielkiej sali, w której trzymaliśmy broń. Stanęłam w drzwiach i osłupiałam. Bałam się tam wejść, to był ostatni moment, żeby móc się wycofać. Usłyszałam jego głos.
- Nie mogę nic zrobić. Musimy na to pozwolić, inaczej poczekacie kolejne trzy lata, by zdobyć jego zaufanie.- mówił zdecydowanym tonem.- Nie…- ściszył głos i musiałam podejść bliżej, aby zrozumieć co mówi. Kiedy zorientowałam się jak blisko się znajduję, gorączkowo szukałam czegoś, za czym mogłabym się schować. Chowając się za stolikiem, uderzyłam o niego z taką siłą, że wszystkie sztylety, noże i pistolety leżące na nim runęły na ziemię. Przeklęta ironia losu, dlaczego ja?
- Muszę kończyć, odezwę się później.- syknął do telefonu i chwilę później patrzyłam prosto w jego oczy, ze sztyletem przyłożonym do szyi. Wstrzymałam oddech.- Co ty tu robisz? - zapytał z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
- Przyszłam po… poćwiczyć.- powiedziałam cicho bojąc się, że zaraz przetnę sobie skórę na szyi.
- A ja jestem na tyle naiwny, by w to uwierzyć.- zmierzył mnie wzrokiem i zatrzymał się na moich oczach, trwało to dłuższą chwilę. Odniosłam dziwne wrażenie jakby czas się zatrzymał.
- Justin? – jęknęłam, szukając w jego oczach kontaktu z rzeczywistością. - Czy mógłbyś wziąć ode mnie to cholerstwo, zanim wbije mi się w szyję? – poprosiłam. Mimo, że wyrwałam go z jakiegoś transu, nadal wydawał się być rozkojarzony. Wyprostował się, a po jego oczach zorientowałam się, że wraca do rzeczywistości. Chyba nieźle go wystraszyłam. Ale dlaczego?
- Przepraszam.- wymamrotał, szybko odsuwając ode mnie broń i pomógł mi wstać.
- Z kim rozmawiałeś? – robiło się niezręcznie, więc rzuciłam to, co nasunęło mi się na język.
- Z moim partnerem do tej misji.- odpowiedział nie patrząc na mnie i zaczął czyścić pistolet.
- Aha.- westchnęłam wiedząc, że mnie okłamuje. Miał jechać sam, wiem co słyszałam, ale stwierdziłam, że nie wymuszę na nim prawdy, to nie miało żadnego sensu. Nie był zobowiązany być ze mną szczery.
- Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał odkładając sztylet i skupiając całą swoją uwagę na mnie. Był ubrany w czarny strój do treningów, który podkreślał jego mięśnie. Światło lamp padało na jego połyskujące włosy i błyszczące oczy, a na jego twarzy pojawiły się cienie, dzięki którym wyglądał tajemniczo i niebezpiecznie.
- Jesteś trenerem uwodzenia. Nie nauczysz mnie posługiwania się bronią.- zakpiłam.- Poza tym to już od dawna umiem, co ty sobie wyobrażasz. W innym wypadku byłabym już martwa.
- Może umiesz…- przyznał i zaatakował mnie od tyłu, obezwładniając moje ręce i przyciskając moje ciało do swojego. No tak byłam naiwna myśląc, że nie potrafi się posługiwać bronią, przecież to było oczywiste. Każdy musiał się tego nauczyć. - ale założę się, że i tak walczysz jak baba.- syknął zahaczając ustami o moje ucho. Czułam jego ciepły oddech, a po moim ciele przeszły przyjemne dreszcze.
- Jesteś śmieszny.- oznajmiłam z trzęsącym się głosem, który zawsze pojawia się wtedy, gdy nie ma takiej potrzeby. Co w tym złego, że walczę jak baba skoro nią jestem? Nie zamierzam zrobić z siebie kulturystki. Chce utrzymać się przy życiu.
- Dlaczego? - zapytał nadal mnie trzymając.
- Cały czas robisz to samo i doskonale wiemy jak to się skończy. - dla odmiany to zdanie zabrzmiało normalnie. Byłam z siebie dumna.
- Nie wiem o czym mówisz. Może mi powiesz? – podpuszczał mnie.
- Jesteś naprawdę kiepskim trenerem. Przy każdej okazji mnie prowokujesz.
- Może to dlatego, że mam naprawdę trudną i upartą uczennicę? – zasugerował.
- Podobno jesteś najlepszy.- podpuszczałam go.
- Dlatego z tobą pracuję.
- Czekaj, to komplement czy obelga? – zdezorientowałam się, a on nagle mnie puścił, przez co prawie nie straciłam równowagi.
- Trzymaj.- rzucił mi miecz. O mały włos bym go nie złapała.
- Nie masz przypadkiem za dużo czasu? - podeszłam do niego, celując mieczem w samo serce, tak aby nie przebić mu skóry.
- To nie ja ciebie szukałem.- przypomniał mi.
- Więc to moja wina? – prychnęłam. Kiedy skończymy grać w te głupie gierki? Czemu ja zawszę daję się na nie złapać.
- A kto powiedział, że to mi się nie podoba? - odparł atak i teraz stałam obrócona do niego plecami, a jego miecz przesunął się płasko wzdłuż mojego ciała od piersi po koniec brzucha. Szybko odebrałam mu broń z ręki i obróciłam się z uśmiechem, machając swoją zdobyczą tuż przed jego nosem.
- Chyba jesteś dla mnie za słaby.- uśmiechnęłam się kapryśnie i mruknęłam z udawanym niezadowoleniem na twarzy, po czym rzuciłam miecz na podłogę tuż przy jego stopach.
- To dlatego, że ciężko się przy tobie skupić i nigdy nie walczę z dziewczynami. Bardziej ratuję je z opresji.- oblizał usta, a ja wybuchłam śmiechem w odpowiedzi na jego słowa.
- Nie walczysz z nimi, ale molestować to już możesz? – ciekawa byłam jak daleko sięga filozofia mojego wspaniałego trenera.
- Nie nazwałbym tego molestowaniem, ale jak wolisz.
- Tak? A jak inaczej byś to nazwał? - zapytałam przegryzając wargę i unosząc brwi do góry, nieszczególnie oczekując odpowiedzi.
- Rozwijaniem twoich możliwości.- uśmiechnął się i odłożył oba miecze na miejsce.
- Kochany, mam większe możliwości niż myślisz.- uświadomiłam mu patrząc, jak pakuje broń do wielkiej torby. Dlaczego on zawsze wygląda jak ideał, podczas gdy ja w większości przypadków (łącznie ze wstawaniem z łóżka) wyglądam dosłownie jak siedem nieszczęść? Po całym pomieszczeniu unosił się zapach jego perfum. Wreszcie urzekł mnie swoim spojrzeniem.
- Rachelle, ty masz tylko wielki potencjał do pakowania się w kłopoty.- powiedział zakładając mi kosmyk za ucho.
- To dziwne, bo największym problemem jaki mam teraz jesteś ty.- złożyłam ręce razem i wystawiłam je do przodu udając, że zamiast nich mam broń. Potem wydałam z siebie dźwięk jakbym właśnie wystrzeliła z niej pocisk i na końcu zdmuchnęłam. Wywołałam tym rozbawienie na jego twarzy.
- Dlatego właśnie wyjeżdżam.
- Nie ściemniaj, przecież wiesz, że podsłuchiwałam. Jedziesz tam, bo musisz.- podparłam rękę na biodrze.
- Może nie musiałbym, gdybyś była bardziej rozsądna. Wszystko mogło być inaczej.- Czyli to była moja wina? Znowu mnie zdenerwował.
- Co inaczej! Więc to są twoje podziękowania za moją pomoc? Zachowujesz się, jakbyś wiedział wszystko, a jesteś tu od niedawna. Robisz mi mętlik w głowie i bawisz się mną. A ja mimo wszystko ratuję ci życie! I po tym wszystkim, co przeszliśmy przez te chore trzy dni, masz czelność wypominać mi, że jestem nierozsądna? Może jeszcze głupia i niedojrzała? – zaczęłam na niego krzyczeć. Miałam gdzieś czy ktoś nas usłyszy. Byłam tak bardzo wkurzona na niego, że w tym momencie chciałam, żeby nie wrócił, abym nie musiała go więcej oglądać.
- To ty to powiedziałaś.- uderzyłam go w twarz, przeceniając swoją siłę i twardość jego szczęki. Ręka zaczęła mnie boleć. Przytrzymałam dłoń w drugiej i spojrzałam na niego ze złością, starając się nie rozpłakać z bólu.
- Jesteś potworem, gorszym niż Mike.- syknęłam.
- I wiesz co? Nie obchodzi mnie to. Takie życie, mała.- osłupiałam, byłam tak zaskoczona jego chorym dwubiegunowym zachowaniem. Najpierw mnie całuje, a potem zachowuje się jak zimny drań. Nienawidzę go. Przeszedł obok, nie patrząc na mnie, zahaczył o moje ramię, a następnie zostawił mnie samą w wielkim pomieszczeniu pełnym broni. Niech tylko tu wróci, a przebiję mu serce, tak jak on moje. Zabił wszystkie moje uczucia do niego. Nigdy nie zasługiwał na nie. W tamtej chwili rozwiał wszystkie moje wątpliwości. Powinnam zadbać o mój związek z Mike’iem, a jego całkiem zignorować. Ten człowiek, którego znałam wcześniej to była maska, nic więcej.
- Nienawidzę go! – ryknęłam ze złością, padając na wielkie łóżko Monique. Pokój, w którym się znajdowałam był inny niż wszystkie w tym hotelu. Jej apartament był większy od mojego. Od wejścia zaczynał się salon z wielkimi oknami i wejściem na wielki taras, z którego można było wejść do trzech innych pokoi. Jednym z nich była jej sypialnia z wejściem do łazienki, w której miała wannę z bąbelkami, a drugim garderoba, która odpowiadała mojemu całemu pokojowi. Wszystko było idealnie białe i blado brzoskwiniowe. Goście, których przyprowadzała tu Monique bali się gdziekolwiek usiąść, by czegoś nie pobrudzić. Jednak ja w tej chwili byłam tak rozdygotana, że pragnęłam rozedrzeć wszystkie poduszki i powiesić się na prześcieradle. Miałam też lepszy pomysł, wziąć prześcieradło i pójść z nim do Justina. Dlaczego ja mam się wieszać? To on ma ze sobą problem, nie ja. Tak, wiem oboje go mamy, ale on najwidoczniej znalazł sposób by zniknął, a ja leżałam wycierając się w idealnie białe prześcieradło, bo moje oczy nie słuchają, kiedy karzę przestać im płakać.
- Mała, ty go kochasz. Teraz tak ci się wydaje.- pocieszała mnie, głaszcząc po głowie i podając mi chusteczkę.
- Nie mów tak do mnie! – zaczęłam krzyczeć ze łzami w oczach.- Pierwszy raz mnie tak nazwał i powiedział, że nic go nie obchodzę! Pieprzony uwodziciel, wyrafinowany kłamca i kompletny idiota, dlaczego to mnie spotkało?
- I seksowny, przystojny mężczyzna.- tym razem użyczyła mi swoją poduszkę, spojrzałam na nią wilkiem i wyszarpnęłam jej ją z rąk.
- Mężczyzna? Nie rozśmieszaj mnie! To dzieciak.- warknęłam, kładąc poduszkę pod łokcie, schowałam twarz w dłoniach.- I błagam cię, odpuść, bo inaczej będziesz musiała pożegnać się ze swoim apartamentem, bo ja nigdzie nie idę. Nie będę ryzykować, że go spotkam i nagle rzuci się na mnie.
- Spekulując jego wszystkie dziwne zachowania, o których mi mówiłaś sądzę, że tym razem byłoby to przyjemne spotkanie. – zamyśliła się. Gdybym miała wystarczająco siły, wykopałabym ją z jej własnego łóżka.  
- Pewnie żegnalibyście się w łóżku z jakieś trzy godziny, a następnie udawali, że nic się nie stało, aby potem pożegnać się uściskiem ręki i powstrzymać od obśliniania wszystkiego wokoło przy wszystkich.
- Jesteś naprawdę bardzo zabawna. Skończyłaś już? Jest mi gorzej, niż przed tym jak przypomniałaś, że jest cholernie przystojny.- warknęłam spod poduszki.
- Tak w sumie, to chciałabym zobaczyć jak się całujecie.- westchnęła, a ja nie mogłam uwierzyć, że to właśnie słyszę. Ona jest pokręcona!  – Jak myślisz, może ma jakąś specjalną technikę…- nie zdążyła dokończyć, bo dostała ode mnie poduszką, którą dała mi przed chwilą.- Dobra, tylko nie bij.- jęknęła, podnosząc obie ręce do góry w afekcie poddania.
- Jeśli o to chodzi to dobrze całuje, nawet za bardzo dobrze. Lepiej niż twój brat.- ponownie usiłowałam zniknąć, chowając głowę pod drugą poduszkę, którą zdążyłam sobie przywłaszczyć.
- Tego akurat nie ocenię, bo nie lubuję w kazirodztwie.- położyła się koło mnie. - Czy ja muszę was pilnować, żebyście nie spieprzyli sprawy? - nawet tego nie skomentowałam, dla jej własnego dobra.
- Nie wiem, dlaczego kazałaś mi tam iść.
- Nie kazałam.- zaprzeczyła niewinnie.
- Nie udawaj, zawsze wiesz jak zagrać, żeby było po twojej myśli.
- Tak źle mnie oceniasz.- zrobiła smutną minę.- Wiesz, lata praktyki. – zaczęła piłować paznokcie.- No to idę go przywołać do porządku.- poinformowała mnie stanowczym tonem i po jakiś pięciu minutach wstała z łóżka. – Za chwilę przyjdę. 
Z prędkością światła każda moja komórka nerwowa zaczęła przesyłać sygnały do mózgu niczym alarm. Zaczęłam krzyczeć:
- Nie, czekaj! Nie! Ty nigdzie nie idziesz! – wyłam, próbując jak najszybciej wygramolić się z jej łóżka, ale z każdym ruchem zatapiałam się w nim głębiej. Ta przeklęta miękkość. Niezgrabnie wstałam z łóżka. Zajęło mi to więcej czasu niż normalnie, gdybym nie starała się zdążyć zablokować jej drzwi, zanim zrealizuje swój chory plan. Potykałam się o dywaniki leżące na śliskiej, wypolerowanej podłodze. Musze przyznać, że ze zdziwieniem dotarłam do niej żywa. – Dość już. Nie pozwalam ci mieszać się w cokolwiek związanego ze mną i z nim. Zabraniam, rozumiesz?! Z powrotem do sypialni, zanim się wścieknę! – krzyknęłam, wyżywając się na niej i pokazując jej palcem stronę, w którą miała iść, aby przypadkiem nie pomyliła jej z drzwiami.
- Wiesz, że jeżeli ty tego nie załatwisz, to i tak to zrobię? – zapytała z pełnym satysfakcji uśmiechem, by się upewnić. Zawsze uwielbiała tego typu sytuacje, zwłaszcza gdy dotyczyły mnie.
- Wiem, ale pozwól mi chociaż przez chwilę poczuć, że mam kontrolę nad własnym życiem, dobrze? – powiedziałam słodko z nadzieją w głosie.
- Skoro tego właśnie potrzebujesz. – westchnęła, machając ręką. Pogładziła dłonią moje plecy, a następnie obróciła się by zamknąć drzwi od swojej sypialni.
Nie mogłam nic pić, jeść ani spać. Nie mogłam wytrzymać ze świadomością, że mogę nigdy go nie zobaczyć. Musiałam iść do niego. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie dotknę, nie poczuje ciepła jego ramion i oddechu na sobie. Nie usłyszę jego głosu, nie spojrzę w jego czekoladowe tęczówki i nigdy więcej nie będę miała okazji powiedzieć mu wszystkiego, co powinnam. Czułam się jak lalka przywiązana do sznurków. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła mnie do niego i nie miałam na to żadnego wpływu. Dochodziła trzecia w nocy, a ja nie zastanawiając się długo po prostu wyszłam z pokoju Monique i wjechałam windą na samą górę.
Obok pałacu rozciągał się skromny budynek, w którym znajdowały się tańsze pokoje. Był przeznaczony również do przyjmowania dostaw towaru i to nie tylko ciężarówek z zaopatrzeniem restauracji, ale jak podpowiadała mi kobieca intuicja (albo pięcioletni związek z kryminalistą), że przewożono nimi również prochy. Mogłam się o to założyć, mimo że napisy na nich głosiły ,,Świeże wędliny’’ oraz ,,Chrupiące pieczywo’’ i innego typu bardzo pomysłowe hasła. 
Na dachu znajdował się pas startowy dla helikopterów jak powszechnie przyjęto ,,wykorzystywany w razie zagrożenia życia naszych klientów.’’
Nie obchodziły mnie w tej chwili żadne moralne rozterki. Nie miałam nic do stracenia. Nie zwracałam uwagi na to, czy ktoś mnie zauważy. Wiedziałam, co muszę zrobić. Podeszłam do jednego z ochroniarzy.
- Gdzie on jest? - zapytałam chłodno.
- Ale…- jęknął, gdy złapałam go za kołnierz i powtórzyłam:
- Pytałam, gdzie on jest! – warknęłam i puściłam go, kiedy tylko to zrobiłam, zaczął poprawiać naruszoną przeze mnie część garderoby. Połykając ślinę z przerażeniem wskazał mi kierunek. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam mojego trenera. Wciągał torby do helikoptera. Podbiegłam do niego i stanęłam za nim. Minutę później przyszedł Jev niosący kartonowe pudło. Spojrzał na mnie i zaczął:
- Justin, chyba ktoś do…- zmroziłam go wzrokiem, dlatego przerwał swoją wypowiedź.
- Co jest? – obrócił się w moją stronę, wydawał się być zaskoczony, jednak nie trwało to długo. – O, panna Roberts zaszczyciła nas swoją obecnością.- uśmiechnął się cwaniacko i zszedł do mnie z drabinki przywiązanej do helikoptera.- Przyszłaś się pożegnać, czy pragniesz zrzucić mnie z dachu? – zapytał z szarmanckim uśmiechem. Zdjął czarne rękawiczki i rzucił je Jevowi, który prawie by się przez to nie zabił, wywracając się razem z ogromnym pudłem, które niósł w rękach. Znowu zaczyna tą swoją błazenadę.
- Jev, sprawdź czy nie ma cię gdzieś indziej.- powiedziałam w taki sposób, jakby był moim młodszym, znienawidzonym bratem. Nawet na niego nie spojrzałam. Cały czas zaciekle patrzyłam w oczy Justina. Były bez wyrazu, ale pod cieniem drania krył się dobrze znany mi błysk w jego tęczówkach. - Nie wiem czy cię kocham, czy nienawidzę, ale muszę to zrobić.- odparłam i nie czekając na jakikolwiek pozwolenie po prostu go pocałowałam. Ten jeden gest zawierał wszystko - ból, cierpienie, rozpacz, złość i pożądanie. Przelałam w niego całą frustrację, której do tej pory nie pozwalałam wyjść na wierzch. Pocałunek z początku delikatny, stawał się coraz bardziej drapieżny, przekazywaliśmy sobie wszystkie emocje. Oddał mój pocałunek, nie starał się mnie odepchnąć. Teraz w jego oczach palił się ogień. Kiedy zabrakło nam powietrza odkleiłam się od niego, przegryzając jego dolną wargę. Szukałam w jego oczach zrozumienia. Nagle zrobiły się puste, usiłowałam dojrzeć w nich garść emocji sprzed kilku sekund, ale utonęłam w ciemnej otchłani, w której nie mogłam go znaleźć, mojego czarującego Justina.
- Musimy sobie coś wyjaśnić. – jego głos był taki obcy, poczułam nieprzyjemne dreszcze na plecach.- Jev, widzę cię, możesz się nam pokazać. – zawołał nie spuszczając mnie z oczu, które zaciekle były wbite w moją twarz. – Jestem tu tylko po to, by pokazać tobie jak bardzo jesteś słaba.- założył mi niesforny włos za ucho. Nie takiej reakcji oczekiwałam. Nie to chciałam usłyszeć.- Mike musi być pewny, że nigdy go nie zdradzisz. Nie chcemy, żebyś zakochała się w kimś, kogo masz zabić.- pogładził palcem wskazującym mój policzek. – Dobrze, że chociaż jesteś ładna, nie wiesz ile razy to ja, miałem ochotę cię zabić, jesteś taka irytująca i naiwna.- zaśmiał się, z chęcią zmazałabym mu ten uśmieszek z twarzy.
Z każdym jego słowem coś we mnie pękało. Wszystko, co uleciało ze mnie podczas pocałunku, nagle wróciło ze zwiększoną siłą. Odczuwałam wszystko tysiąc razy dotkliwiej. - Aż żal mi cię.- skrzywił się, wchodząc po drabinie. - Do zobaczenia, wrócę by dalej cię dręczyć.- puścił mi oko, odwrócił się, biorąc pudło od Jeva i wsiadł do helikoptera.
Byłam w totalnym szoku, patrzyłam jak odlatuje i nie byłam w stanie się ruszyć. Jest okropnym draniem. To był koniec. Nie ma w nim człowieka, za którego go miałam. Chciałam go takim widzieć. Jest doskonałym uwodzicielem, który złamał mi serce. Po czymś takim, nic nie mogłam już zrobić. Byłam w błędzie myśląc, że nie mam nic do stracenia. Straciłam siebie, straciłam siłę, którą czerpałam z mojego wyobrażenia o nim. Nadeszła pora, by obronić się w najskuteczniejszy sposób. Zwalczyć go jego własną bronią. Jeżeli ktoś ma go zabić, to będę to ja.




,,There are many things that I would like to say to you
But I don't have the words in my head
Days are passing by and all the leaves are changing too
But time won't change the things unsaid
'Cause everything is different now
I'd really like to tell you how
How I wanted you here by my side
I know what I said but I lied
It looked like a laught but I cried
I wish I could push rewind
Stupid pride it just can't hide the holes inside my heart
'Cause I need you here with me
I wish that I could take it back, I'd go back to the start
And tell you all the things that I feel.''


Rewind - Diane Birch





_________________________________________________


No i w tej chwili jestem pewnie martwa xD 
I... po raz tysięczny przepraszam za to, że 
 nie trzymam się terminów.
Tą długą nieobecność nadrobię w wakacje ;) 
Mam nadzieje, że jeszcze tu jesteście! 
Dużo niesamowitych przeżyć przed Wami. 
Proszę podawajcie dalej adres bloga, 
może ktoś się nudzi i nie ma co robić ;p 
Dziękuje za pomoc jednej kochanej osóbce, 
bez której ten długi rozdział 
( liczę, że Was zaspokoiłam) 
byłby jednym, wielkim, niezrozumiałym chaosem.





,,Jestem tu tylko po to, by pokazać ci jak bardzo jesteś słaba.''



Przypominam o liście informowanych i o zwiastunie.
Chętnie odpowiem na wszystkie Wasze pytania i popiszę na twitterze.
Życzę Wam cudownych wakacji! 
Do następnej! ( Już na pewno szybciej) 






Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam,
 tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, lub po prostu wiesz, 
że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje napisz komentarz.