piątek, 20 maja 2016

Rozdział 45


Gdybym miała wybierać, chciałabym, żeby ten dzień nigdy się nie wydarzył, ale…
Zacznijmy wszystko od początku.


Z uśmiechem na twarzy otwierałam powoli oczy, wybudzając się ze snu. Sunąc ręką po ciepłej pościeli, rozgrzanej przez ciało mojego chłopaka zdziwiłam się, kiedy dostrzegłam, że miejsce obok jest puste. W moim sercu nastał jakiś niepokój. Odkryłam ciepłą kołdrę otulającą mnie do połowy brzucha i jedną dłonią delikatnie odgarnęłam włosy do tyłu. Rozejrzałam się po pokoju i zakryłam twarz ręką, ponieważ promienie słoneczne zaczęły razić mnie w oczy. Nie dostrzegłam żadnego śladu jego obecności. Kiedy chciałam go zawołać, usłyszałam charakterystyczny dźwięk garnka odbijającego się od podłogi, a następnie przekleństwo zabarwione uroczą, poranną chrypą. Wciąż tu był. Wszystko, co działo się kilka godzin temu nie było snem. Teraz byłam tego pewna. Uśmiechnęłam się szeroko, zakładając białą koszulę. Zamierzałam po cichu zejść na dół, żeby nie wystraszyć mojego ulubionego, początkującego kucharza. Schodząc po ostatnim schodku w moich ustach zagościł gorzki smak. Nie mdliło mnie jeszcze, ale mój żołądek zdecydowanie domagał się wreszcie czegoś do jedzenia. Podeszłam bezszelestnie do Justina. Zakryłam dłońmi jego oczy, a nos zetknęłam z jego ciepłą skórą na szyi by poczuć jego wodę kolońską.
- Dzień dobry, moja piękna. – odparł, ale nawet na mnie nie spojrzał. Byłoby to miłe powitanie gdyby jego głos brzmiał normalnie.
- Chyba nie taki dobry. – mruknęłam zaspania, dłonie z jego oczu przesunęłam na umięśnione barki, aby rozmasować jego spięte ciało. – Ktoś wstał dzisiaj lewą nogą. – dodałam zanim usłyszałam jego zadowolone westchnięcie. Chyba powinnam go częściej masować.
- Mam dzisiaj ważny dzień. – powiedział lakonicznie. Jego tajemniczość zawsze budziła we mnie niepokój. Powinnam wtedy domyśleć się, że szykuje się coś poważnego, ale wolałam nie wnikać w szczegóły. Wiem, to wbrew mojej naturze, ale dopiero co mnie uratował i naprawdę nie życzyłam sobie kolejnej awantury.
- Gdzie jedziemy tym razem? – spytałam podekscytowana, mając nadzieję, że wkrótce mój dobry humor również mu się udzieli. Miałam dość Nowego Yorku. Do Paryża też mi się jakoś nie spieszyło. Jednak oczywistym było to, że nie możemy tu zostać. Usiadłam na jednym z kuchennych blatów, chcąc wreszcie zwrócić na siebie jego uwagę. Justin miał nieobecny wzrok, nie patrzył na mnie teraz z miłością, był zbyt daleko myślami. Może sądził, że ukrywając go w naleśnikach, których zapach zaczął roznosić się po całym pomieszczeniu nie zauważę, że coś jest nie tak.
- Nigdzie nie jedziemy. Tu na razie jesteś bezpieczna, potem coś wymyślę. – miałam dziwne wrażenie, że jestem mu całkiem niepotrzebna. Zachowywał się tak, jakby chciał się mnie pozbyć, jakbym była natrętnym problemem lub przeszłością, której nie da się zmienić. Stwarzał pozory, że wszystko jest w porządku, żeby nie zrobić mi przykrości. Nie odezwałam się, usiadłam przy stole i czekałam, aż sam zechce ze mną rozmawiać. Zjadłam swoją porcję śniadania, a cisza między nami trwająca już co najmniej piętnaście minut zrobiła się dla mnie kłopotliwa. Z każdą upływającą sekundą miałam wrażenie, że oddalamy się od siebie. Racja, należałam do nieco gadatliwych osób, ale Justin nigdy przedtem nie był taki cichy i bierny jak teraz.
- Ważny dzień… Jakie masz plany? – przerwałam uporczywą ciszę, położyłam pusty kubek po herbacie na stół  i patrzyłam w jego ciepłe, brązowe tęczówki niby niczym się nie różniące, a jednak nieobecne.
- Mam kilka spraw do załatwienia na mieście. – odpowiedział, wybudzając się wreszcie z własnego świata, do którego nie pozwolił mi dotąd wejść. Spojrzał na mnie po raz pierwszy tego poranka, ale szybko uciekł wzrokiem w talerz. Już wiedział po moim ostrym spojrzeniu, że tak łatwo nie zanurzy się w swoich rozmyśleniach ponownie.
Nagle telefon w jego ręce zaczął wibrować. Podeszłam do niego i dosłownie nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed odebraniem tego połączenia.
- Bieber? - ledwo utrzymałam wyrwany telefon, kiedy usłyszałam głos tego potwora. Włączyłam głośnik, a wściekły Justin gestykulował nerwowo, że pozbawi mnie głowy jeśli pisnę chociaż słówko. - Wyobraź sobie, że jedna z moich kamer wychodzących na ulicę dostrzegła twoje czarne lamborghini z moją dziewczyną na tylnej kanapie…
- Ona nie jest już twoją dziewczyną! – warknął zaborczo do słuchawki w odpowiedzi Justin. Teraz rozumiałam dlaczego był taki spięty i nie zwracał na mnie uwagi. Czekał aż Howard się z nim skontaktuje. Tylko po jaką cholerę? Co on znowu wymyślił?
- Nie oddam jej jakiemuś kretynowi, a w szczególności tobie. – powiedział z kpiną i wyczuwalną w głosie nienawiścią. - Przysięgam, że jak tylko cię znajdę…
- Świetnie, widzimy się dzisiaj o czwartej w magazynie, tym przy składowisku odpadów, kojarzysz? – mruknął rozbawiony, przerywając mu szereg karalnych gróźb. Potem pokazał mi swoje białe zęby skomponowane w jednym z najniewinniejszych uśmiechów i bezczelnie rozłączył połączenie. Nie wiem czy tylko miałam takie wrażenie, czy Justin faktycznie chce go bardzo wkurzyć.
- Czy ty już totalnie upadłeś na głowę?! – wydusiłam z siebie, patrząc na niego w szoku.
- Nie wiem, o co ci chodzi kochanie… - uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek tak po prostu, zabierając talerze ze stołu. Więc teraz udajemy, że tej rozmowy w ogóle nie było? Świetnie…
- O co mi chodzi? Justin, czy ty wiesz w co się pakujesz?! Co ty właśnie zrobiłeś?! – zaczęłam machać rękami i jąkać się ze zdenerwowania. - Uważasz, że jesteś w stanie go pokonać razem z wszystkimi jego ludźmi? Jak możesz podejmować takie decyzje bez uzgadniania tego ze mną? Poza tym to jest najgłupszy plan, o jakim słyszałam, wcale tego nie przemyślałeś! - Znał mnie na tyle dobrze, że nie trudno zgadnąć, że jego szczeniacki, brawurowy pomysł mi się nie spodoba.
Po tym jak wkładając do zlewu naczynia, nawet nie obrócił się w moją stronę, postanowiłam wyjść. Nie wiem czy wtedy zdawał sobie sprawę, jak bardzo go potrzebuję. Wybiegłam z domu, czując jak serce łomocze mi w piersi, a łzy zbierają się w oczach. Ciężko było mi poradzić sobie z tyloma emocjami naraz. Obijałam się o drzewa, słyszałam jak Justin mnie woła, ale tak jak on wcześniej ignorowałam go idąc coraz szybciej. Stanęłam dopiero przy brzegu jeziora, nie mogąc złapać tchu. Chwilę później poczułam ciepłą dłoń na swoim ramieniu.
- Zostaw mnie. – szepnęłam, zamykając oczy, kiedy zerwał się wiatr rozwiewający moje rozpuszczone włosy. Mimo tego, odsunął ode mnie rękę by zamknąć w objęciach moje rozedrgane ciało. Przegryzłam wargę, a że stałam do niego tyłem i nie widział mojej twarzy uroniłam kilka łez. – Dopiero co drugi raz mu uciekliśmy, a ty tak po prostu chcesz mu sam się podłożyć pod ręce? Co z tobą nie tak? – wyjąkałam i ukryłam twarz w dłoniach.
- Usiądźmy proszę.- powiedział również szeptem. Zrobiłam to, co kazał i znowu czułam jak mnie obejmuje.- Dzisiaj to musi się skończyć. – powiedział zdecydowany, odgarniając włosy z mojego czoła.
- Chciałeś mnie tu tak po prostu zostawić, nic mi nie mówiąc? Znienawidziłabym cię, gdybym nie odebrała tego telefonu, jak mogłeś? – spojrzałam w jego oczy, mając świadomość, że zasłużył na to, by zobaczył jak bardzo mnie to zabolało.
- Przemyślałem to, przysięgam. Nie będę wiecznie przed nim uciekał. Najważniejsze żeby już nigdy nie zrobił ci krzywdy.
- Mylisz się, dla mnie najważniejsze jest to, żeby ciebie nie stracić. Nie pozwalam ci nigdzie wyjeżdżać. Jesteś najlepszą rzeczą jaka spotkała mnie w życiu. Nie obchodzi mnie Mike. Najważniejsze żebyśmy byli razem, a jeśli ty zamierzałeś, tak po prostu dać mu się zabić, to wolałabym tam umrzeć razem z tobą. – te słowa chyba były najbardziej szczerymi ze wszystkich jakie kiedykolwiek udało mi się wypowiedzieć. Nie dość na tym, byłam ich pewniejsza niż kiedykolwiek. Odkryłam przed nim całą siebie, pozwoliłam na to by widział jak się rozpadam i jak bardzo mi na nim zależy. Koniec z maskami odważnej, twardej i niezależnej. Od teraz mógł czytać ze mnie jak z otwartej książki, a mi wcale nie było z tym źle.
- Wiem co robię Rachelle, obiecuję wszystko będzie dobrze. – delikatnie ujął w swoją męską dłoń mój policzek i zerknął na mnie łagodnie z opiekuńczością. Uśmiechnął się do mnie, ale widziałam, że jego oczy również były wilgotne.
- Czemu akurat dzisiaj? – spytałam próbując się jakoś pozbierać.
- Ktoś mnie nauczył, że działanie pod wpływem impulsu wcale nie musi być złe. – zaśmiał się, a ja wiedziałam że mówi o mnie. W sumie jakby nie patrzeć, wszystko co do teraz mieliśmy, zbudowane zostało właśnie z tego jednego magicznego impulsu, który kazał mi jednak go nie zabijać, a z drugiej strony wpakował mnie w miłość, którą kiedyś uznawałam za chorobę. – Moglibyśmy tutaj jeszcze posiedzieć, ale muszę pokazać temu dupkowi, gdzie jego miejsce.- powiedział zaciekle, po tym jak spojrzał na zegarek.
- Sam? Jadę z tobą. – zaprotestowałam i wstałam z ziemi w tym samym momencie co on.
- Nie rozpędzaj się tak. Ty grzecznie zostaniesz tutaj. – objął mnie ponownie silnymi ramionami, całując w czoło jak małą dziewczynkę. Niestety, nie podziałało. Jestem dużą dziewczynką, a on nie może mi nic zakazać. Przez ostatnie kilkanaście minut tłumaczyłam mu, że nie powinien mnie tutaj zostawiać samej, a do niego jak zwykle to nie docierało.
- Możesz już przestać? To nie ty powinieneś się na nim mścić. To mi zniszczył życie przez pięć lat, a ty nawet nie jesteś w stanie do dzisiaj powiedzieć mi, kim do cholery jesteś! – dźgnęłam go lekko wskazującym palcem w mostek. - Powiedziałeś, że wszystko mi powiesz, kiedy tylko z nim zerwę. Więc teraz moja kolej… Jadę z tobą, albo w tej chwili mówisz mi o sobie wszystko, co chcę wiedzieć! – zmarszczył brwi. Nie podobał mu się mój szantaż? Tak myślałam. – Zatem, jedziemy.
- Jeszcze się nie zgodziłem.
- Uwierz mi Justin, naprawdę nie musisz się zgadzać. Poza tym, potrzebujesz pieniędzy. Wątpię, że jest tu jakiś schowek z bronią i magazynkami, a twoje dziesięć kul na krzyż raczej nie wystarczy, żeby zabić mojego byłego. Wiem, gdzie je znajdziemy. – uśmiechnęłam się z wyższością. W zasadzie modliłam się, żeby wciąż tam były, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Kiedy byłam tu ostatnim razem Jev i Nate ukryli pieniądze z handlu w szopie na dworze pod podłogą. Slade i jego przyjaciele raczej nie zaglądali do niej. - Nie zostawisz mnie tutaj, jadę z tobą. To nie jest tylko twoja walka. – obdarowałam go szybkim, ale zachłannym pocałunkiem w usta, na który czekałam od samego przebudzenia i ruszyłam na poszukiwanie zielonych, nielegalnie zarobionych papierków.




******



Mój chłopak otworzył szeroko oczy ze zdumienia, gdy pomachałam mu plikiem pieniędzy przed nosem. Chowając je do tylnej kieszeni jego spodni, poklepałam jego lewy pośladek i wyszłam z szopy z triumfalnym uśmiechem. Dopięłam swego i byłam z tego dumna. Nawet jeśli Justin z irytacji miałby wyrywać sobie włosy z głowy, zamierzałam wsiąść do czarnego lamborghini stojącego przed domem. Na całe szczęście Scoot znalazł inny samochód by wrócić do hotelu, a ja nie musiałam przemierzać z Justinem całego lasu pieszo. Ostatnio przeżywałam osobliwy wstręt do przyrody po kilku pamiętnych dniach spędzonych na odludziu. Bardzo dziękuję, ale nie zamierzam tego powtórzyć.
Zatrzymaliśmy się najpierw przy sklepie z bronią, położonym kilka kilometrów od stacji benzynowej. Otworzenie drzwi sygnalizowały miedziane dzwonki. Gdzieś na zapleczu pobrzmiewała muzyka z radia, którą psuły zakłócenia. Krępy mężczyzna w podeszłym wieku wyszedł zza zaplecza. Polecił Justinowi kilka modeli broni, dołączył do nich dodatkowe magazynki i wyciągnął naboje z szuflad zamykanych na klucz. Wszystkie te przedmioty trzymał w rękach z nabożną czcią, a patrząc na nie uśmiechał się sam do siebie. Na pierwszy rzut oka widać, że to specjalista z pasją, a swojej broni nie sprzeda w niepowołane ręce.
- Może mi pan pokazać zezwolenie? – mruknął podejrzliwym, niskim głosem. Justin uśmiechnął się do niego, przytrzymując mój łokieć.
- Myślę, że to naprawdę nie jest potrzebne.
- W takim razie bardzo mi przykro, ale u mnie nic pan nie dostanie. – poinformował Justina, a na jego twarzy pojawił się grymas. Położył pomarszczoną dłoń na lufie jednego z pistoletów, aby schować go do gabloty. Zerknęłam kątem oka na Justina, czułam, że nie jest zadowolony z obrotu sytuacji. Jego palce zbyt mocno zacisnęły się na mojej ręce, więc poruszyłam nią by ją puścił. Justin zrobił krok do przodu, jedyna przestrzeń jaka dzieliła jego od mężczyzny była odległością od jednego końca lady do drugiego. Wyciągnął pistolet dotychczas spoczywający za paskiem jego spodni i wycelował go kilka centymetrów od głowy właściciela sklepu. Jego łyse czoło się pomarszczyło, zacisnął zęby i powoli podniósł ręce do góry.
- A teraz może pan spakuje te wszystkie rzeczy do siatek i zapomni, że w ogóle tu byłem? – warknął zniecierpliwiony.
- Justin, kamery…– syknęłam cicho, kiwając głową w stronę monitoringu. Powędrował za mną wzrokiem, a jego zapał nieco ostygł.
- W takim razie poproszę jeszcze kasety z nagraniami z dzisiejszego dnia.- mruknął, przewracając oczami.
- Jest pan bezczelny! Wezwę policję! – krzyknął otępiały sprzedawca w odpowiedzi.
- Obawiam się, że mogą nie zdążyć zanim kula wyląduje w pana głowie. - spojrzałam na niego, kręcąc z politowaniem głową i położyłam na ladzie plik pieniędzy. Słodko i pokrzepiająco uśmiechnęłam się do mężczyzny prosząc go, aby nie zwracał uwagi na zachowanie mojego chłopaka. Pokiwał głową nieufnie i przysunął w naszą stronę siatkę z bronią i magazynkami do wymiany.
- Nie musiałeś mu grozić… Wyżyjesz się na Howardzie. – odparłam spokojnym tonem pchając go ku wyjściu ze sklepu, kiedy z satysfakcją otrzymał siatkę. Mężczyzna wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku, chociaż podziękowałam mu i życzyłam miłego dnia. Niewątpliwie pierwszy raz miał do czynienia z tak wyjątkowo dziwną parą. Drogę do magazynu zajęła nam kłótnia, która początkowo miała być tylko wymianą zdań.
- Masz szczęście, że go nie zabiłeś… - westchnęłam zirytowana opierając się o szybę. Dobrze, że zjadłam coś przed telefonem od Howarda, bo teraz nic bym nie przełknęła.
- Nie zabiłbym go, ale nie musiałaś mu tyle płacić…
- Przystawiłeś mu pistolet do czoła, wiesz co by się stało, jakby zszedł tam na zawał albo… - chciałam kontynuować dalej, ale Justin zatrzymał samochód i przerwał mi zdaniem:
- Jesteśmy na miejscu. – odpiął pasy i poszedł do bagażnika, chcąc zabrać najpotrzebniejsze rzeczy.
Wysiadłam z lamborghini trzaskając drzwiami.
- Bądź delikatna! Naprawdę mogłem zostawić cię nad jeziorem.- spojrzał na mnie z wyrzutem marszcząc brwi. Następnie skupił się całkowicie na złożeniu broni i załadowaniu wszystkich magazynków do pełna.
- Wpakowałabym ci się na dach i tak czy siak, w końcu bym tu przyjechała Justin. – uświadomiłam go powoli podchodząc do bagażnika z dłońmi w kieszeniach. - Wiem, że wcześniej upierałam się, że wole pracować sama, ale tak naprawdę potrzebujemy siebie i to we dwójkę jesteśmy niepokonani. – w jego oczach krzyczało wręcz powątpiewanie, ale zamknął drzwi i chwycił mnie za rękę podprowadzając do magazynu. Przytuliłam się do niego i uśmiechnęłam się, całując go w policzek. – Zaufaj mi.
Wszystkie okna na parterze były wybite, a drzwi zostały już dawno wyrwane z zawiasów. Weszliśmy po schodach na najwyższe piętro. W powietrzu wciąż unosił się cynk i kurz. Widocznie remont nigdy nie miał zostać skończony. Nierówna podłoga oberwana z płytek wołała o pomstę do nieba, a okruchy gipsu i cementu leżały gdzie popadnie. Justin otworzył kopniakiem chyba jedyne sprawne drewniane drzwi w tym budynku. Pozostało nam tylko czekać. Mieliśmy przewagę i byliśmy pierwsi. Z okna obserwowaliśmy każdy przejeżdżający samochód.  Byłam pewna, że Mike nie przyjedzie sam. Usiadłam przy ścianie, nie przejmując się tym, że za chwilę będę cała biała.
- W środku naładowanych jest sześć naboi, oszczędzaj je. – powiedział patrząc mi w oczy, przegryzłam wargę.- Wiesz jak go odblokować? – spytał na co pokiwałam twierdząco głową i wzięłam od niego zgrabny pistolet, bardzo wygodny do trzymania, a następnie położyłam go na kolanach. Spojrzałam na jego zegarek. Była za dziesięć czwarta. Niespodziewanie usłyszałam pisk kół. Kilkanaście metrów od głównego wejścia, wychodzącego na plac zatrzymało się pięć czarnych samochodów.
- Pamiętaj, że bardzo cię kocham. Uważaj na siebie. – pocałował mnie w usta, a potem założył na pierś karabin. Poczułam pewien niepokój, miałam dziwne wrażenie, że on się ze mną żegna.
- To jak to rozegramy ty na lewo ja na prawo? – spytałam tylko, bo wiedziałam, że nie mamy już czasu na dłuższą rozmowę. Od teraz tylko poprzestałam na tym, że musimy to przeżyć, aby te słowa nie były moimi ostatnimi.
- Trzymaj się za mną. – powiedział, podbiegając do drzwi. Byłam o jeden krok z tyłu za nim. Starałam się utrzymać zimną krew. Kiedy miałam przekroczyć próg, nagle bezczelnie zamknął mi drzwi przed nosem i zatrzasnął je. – Zostań tutaj. – rozkazał chłodnym tonem, a potem usłyszałam tylko jak zakłada blokadę na drzwi i żeby upewnić się, że uziemił mnie na dobre założył kłódkę. Nie wierzę! Po prostu nie wierzę!
 - Wypuść mnie! Nie tak się umawialiśmy! – warknęłam wściekła, uderzając w drzwi pięściami. Słyszałam już, że schodzi ze schodów, nawet na chwilę się nie zatrzymując. Skoro nie miał żadnych wątpliwości, musiał podjąć tę decyzję zanim się tu znaleźliśmy. - Nie o to mi chodziło w pracowaniu razem. – mruknęłam do siebie, wiedząc że już go nie zatrzymam. Beznadziejnie bezsilna i oszukana, jak mogłam liczyć na to, że kiedyś będzie inaczej? Czemu nigdy nie pozwolą mi działać? Za chwilę miała się toczyć walka o mnie i o moje życie, a ja tymczasem zostałam zamknięta przez swojego cholernie nadopiekuńczego chłopaka. Miałoby to sens, gdybym sama nie była mordercą do cholery! Ale byłam!
Zostałam całkiem sama. Nie odważyłam się spojrzeć w okno,  znajdowałam się na najwyższej kondygnacji budynku, ale mimo tego byłam bardzo łatwym celem. Słyszałam krzyki, potem przez chwilę było niepokojąco cicho, aż do momentu, w którym padł pierwszy strzał. Wraz z nim padały kolejne, a ja zatykałam uszy i załzawione oczy, bo z każdym następnym strzałem modliłam się, żeby ofiarą nie był On. Ręce zaczęły mi się trząść, próbowałam wydostać się z tego pomieszczenia i mu pomóc. Niestety na próżno, ale nie chciałam się tak szybko poddać. Ciężkie kroki dały mi znać, że ktoś wchodzi na górę i jest coraz bliżej pomieszczenia, w którym zostałam uwięziona. Wstałam i na początku tylko celowałam pistoletem w drzwi, ale potem uznałam, że niezależnie od tego, kto jest po drugiej stronie, muszę się stąd wydostać, więc kopałam w nie nogami i uderzałam jedną ręką, bo w drugiej trzymałam pistolet, który łaskawie mi dano. Nie myliłam się, kiedy wydawało mi się, że słyszę Nate’a, gwiżdżącego wesoło pod nosem. No dalej idioto…
- Nate?! To ty?! – krzyknęłam, mimo że to było dosyć ryzykowne. – Otwórz te cholerne drzwi, frajerze!
- No już, już, czemu tak walisz? – uśmiechnął się z perłowo białymi zębami. Uważał pewnie, że powinnam mu się teraz kłaniać, zanim mnie zabije. Nikogo z nim nie było, więc chciałam jak najszybciej go ominąć. Zatrzymała mnie jego ręka, spojrzałam na nią przełykając ślinę.
- Nate, czy ty naprawdę przez te wszystkie lata niczego się nie nauczyłeś? – spytałam, żeby zyskać na czasie, a zanim zdążył odpowiedzieć zabrałam mu broń i wyrzuciłam przez stłuczoną szybę w oknie, równocześnie atakując go kolanem między nogami. Jęknął jak małe dziecko. Tyle wystarczyło bym już nie czuła się tak beznadziejna i bezsilna.
-  Zawsze marzyłam by to zrobić. – parsknęłam z ironią, patrząc jak ręką masuje swoje genitalia. - Było miło Nate, ale nie mam teraz czasu.  – przebiegłam przez drzwi, które na całe szczęście zdążyły pomieścić mnie i jego pochylonego w progu, cierpiącego przeze mnie, tym razem z mniejszym męskim ego niż zazwyczaj.
Zeszłam bardzo powoli ze schodów, nie chcąc robić hałasu. Trzymałam się ściany, żebym w razie czego mogła się za nią ukryć. Schodząc na ostatni stopień wychyliłam się i szybko schowałam się za nią ponownie. Korytarzem przechodziło dwóch umięśnionych facetów, ale na szczęście byli zwróceni tyłem do mnie. Kiedy już upewniłam się, że zniknęli w następnym pomieszczeniu, zeszłam ze schodów i schowałam się za pobliską ścianą działową. Nasłuchiwałam czyjś kroków, wydawało się być czysto. Chcąc odnaleźć jak najszybciej Justina, przebiegłam przez halę, widząc moją kolejną potencjalną kryjówkę – karton ze styropianem. Nie dane mi było do niego dobiec, ponieważ przylgnęłam gwałtownie do ściany, a tuż nad moją głową przeleciał pocisk.
- Witaj przyjaciółko. – drgnęłam słysząc ironiczny głos Monique. Z jednej strony poczułam ulgę, ale gdy tylko spojrzałam na jej wyraz twarzy zaczęłam się bać, a strach mój wzmógł się bardziej kiedy czerwona plamka celownika zatrzymała się między moimi piersiami.
- Monique, nie zrobisz tego.- jęknęłam zrozpaczona. Jak mogłyśmy znaleźć się w tak chorej sytuacji? Sama byłam gotowa oddać za nią życie, a teraz ona tak po prostu celuje do mnie z pistoletu jakbym nic dla niej nie znaczyła. Dlaczego w ogóle oni się tutaj znaleźli? No tak, mogłam się tego spodziewać. Kolejna gierka w stylu Mike'a Howarda. Jeśli naprawdę chcesz być z nim, jesteś gotowa by zabić najbliższe ci osoby? Może odpowiedź powinna być prosta. Miłość jest najważniejsza. Jednak zawsze zostawało jedno ,,ale’’ ponieważ ich również kochałam. Byli dla mnie jak rodzina.
- To nie zmuszaj mnie, żebym to zrobiła. Przyznaj, że popełniłaś błąd i wróć do nas. – miałam wrażenie, że sopel lodu, którym chciała się stać, zaczął topnieć.
- Nie, bo chcecie zabić chłopaka, którego kocham. Nie będę już nigdy więcej przykładać rąk do tych wszystkich zbrodni. Zmieniłam się, nie jestem tą samą osobą.- mocniej zacisnęłam rękę na uchwycie pistoletu, jednak w przeciwieństwie do tego, który trzymała Monique mój wciąż był skierowany w dół.
- Spójrz na siebie. Jesteś taka sama jak my. Myślisz, że jesteś wyjątkowa i dobra? W rzeczywistości jesteś najgorsza z nas wszystkich. Mike stał się potworem przez ciebie! – syknęła z nienawiścią.
- Nieprawda. – upierałam się, powstrzymując łzy. - Dobrze o tym wiesz, że stał się potworem, bo właśnie takim chciał być! – broniłam się, ale mimo wszystko wiem, że mogłam zrobić więcej, żeby Mike nie zaszedł tak daleko. Byłam zszokowana, że właśnie teraz postanowiła obwiniać mnie za wszystko, jakby to moim marzeniem było mordować ludzi.
- Gdybyś nie spędzała jego urodzin z Justinem nie strzeliliby do ciebie i Mike nie czułby się zagrożony! – nie był to element zaskoczenia, że tak bardzo mnie nienawidzi, że żadne rozsądne zdanie do niej nie trafi. Nienawiść, którą czuła była silniejsza od niej. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego obłędu w jej oczach. Zawsze wiedziałam, że ona i jej brat są do siebie bardzo podobni, ale ten obłęd uczynił ich niemal identycznymi.
- Strzeliliby do kogoś innego!
- Mylisz się. – podeszła do mnie bliżej. - Ty to zrobiłaś i ty za to zapłacisz. Wszystko jest twoją winą! – przyłożyła mi pistolet prosto do serca, a ja nie potrafiłam odpłacić się jej tym samym, więc zanim zastanowiła się nad tym, czy pociągnąć za spust, strąciłam go na ziemię, a następnie kopnęłam w stronę kartonu by znalazł się pod nim. Schowałam pistolet i przycisnęłam jej ręce do boków, sama krzywiąc się, mimo że specjalnie to nie bolało, to wiedziałam, że i tak nie jest zbyt przyjemne. Monique zgięła ręce w łokciu i zrobiła to samo co ja, pchając mnie na ścianę, aby moje plecy boleśnie się od niej odbiły. Wstrzymałam oddech i odepchnęłam ją od siebie. To jej nie wystarczyło, atakowała mnie, a ja jedynie potrafiłam bronić się unikami, bo nie potrafiłam jej uderzyć. Przewróciłam się na podłogę, trzymając dłoń na pulsującym od bólu policzku, prawie zapomniałam jak spektakularny jest jej prawy sierpowy, ale nigdy nie miałam okazji poznać go na własnej skórze i to naprawdę dosłownie. Zdarłam sobie skórę na łokciach, musiałam złapać kilka dłuższych oddechów, bo zaczęło kręcić mi się w głowie. Monique uklęknęła przede mną, a ja zwyczajnie pozwoliłam na to, by jej ręce zaczęły mnie dusić.
- Monique… Dość, przestań. – szeptałam bezdźwięcznie, czując że brakuje mi powietrza, uderzałam w jej przedramię. Nie miałam tyle siły, żeby rozplątać się z jej uścisku, więc odchyliłam głowę do tyłu ze zrezygnowaniem. Nagle w progu pojawił się Scoot, a ja nawet nie mrugnęłam okiem, bo nie miałam już sił. Czułam jakby moja głowa miała mi zaraz wybuchnąć, a policzki piekły jakbym podstawiła twarz pod żarzący się węgiel.
- Monique, zostaw ją! Zabijesz ją, słyszysz? – krzyczał do niej, kiedy jej ręce coraz mocniej zaciskały się na mojej szyi. Zerknęłam na broń pod kartonem. Scoot to zauważył, zebrał z podłogi broń i tym razem czułam się jakbym była klockiem domino, ponieważ Scoot celował do Monique, ona do mnie, a mi został pistolet, którym prędzej zabiłabym samą siebie niż ją.- Monique! – zmienił ton głosu, co nie uszło też jej uwadze. Obróciła głowę w jego stronę, jej reakcja była natychmiastowa.
- Żartujesz sobie kurwa ze mnie? – warknęła wzdychając i wreszcie mnie puszczając. Wstałam z ziemi, myśląc że już się poddała, ale wtedy niespodziewanie kopnęła mnie w biodro. Wrzasnęłam z bólu i znowu upadłam na podłogę podpierając się rękoma.  Scoot stanął błyskawicznie pomiędzy nami w obu dłoniach trzymając pistolety, jeden wycelowany we mnie, drugi w nią.
- Wyjedziesz stąd, wrócisz do samochodu i nie będziesz w tym uczestniczyć. Zdradziła jego, nie ciebie. – oznajmił powoli, spokojnym głosem. Nie wierzyła mu, że do niej strzeli, więc pewniej przytrzymał broń, a ona nie wiadomo czy dla zasady, a może zupełnie instynktownie i nieświadomie cofnęła się do wyjścia. – Zabiorę ją do twojego brata.- obiecał, ale widziałam, że jedna powieka mu drgnęła. Monique pokiwała ze zniesmaczeniem głową i wyszła z pomieszczenia.
- Dziękuję. – szepnęłam na wypadek, gdyby ktoś miał nas usłyszeć. Scoot schował broń, a ja nie mogłam go w tej chwili nie przytulić. Byłam zmęczona i wyczerpana. Może chciałam być odważna, ale to nie wystarczy by przestać się bać.
- Ja cię nie widziałem. – szepnął mi do ucha, głaszcząc mnie po plecach. Nie mogliśmy już dłużej tak trwać, dlatego on szedł w kierunku, z którego przyszłam udając, że wciąż usiłuje mnie znaleźć, a ja musiałam dostać się na parter, bo na placu słyszałam jakieś krzyki. Dobiegłam do windy, chciałam zjechać nią na dół. Drzwi zamknęły się w idealnej chwili by obronić mnie przed dwoma pociskami oddanymi z karabinu, ale mogę śmiało powiedzieć, że mentalnie zdążyłam poczuć ból nimi spowodowany. Wcisnęłam guzik z wyrytym na środku, jajowatym zero i nagle zgasło światło. Winda nie poruszyła się. Z moich ust wydostało się wyraziste przekleństwo. Nie mogłam otworzyć drzwi, więc z racji tego, że winda nie spełniała swojej funkcji nacisnęłam guzik awaryjny i uniemożliwiłam tym samym otworzenie drzwi z drugiej strony. Spojrzałam na samą górę. Bingo – mruknęłam z zadowoleniem zauważając szeroką kratę na suficie. Wydostanie się szybem? Czemu nie, przecież na filmach dają radę… - przekonywałam się w myślach, zapominając, że bohaterowie w tych filmach zachowują się jakby mieli siedem żyć i zawsze spadają jak koty na cztery łapy z najwyższych apartamentów. W drodze wyjątku posiadają super moce i chodzą bez problemu po ścianach. Weszłam najpierw bez butów na barierkę, zdjęłam kratę, wróciłam po buty, upewniłam się, że mój pistolet nie wypadnie mi z kieszeni, wyrzuciłam buty przez kratę, a następnie podciągnęłam się na rękach i wyszłam z windy, w której można dostać klaustrofobii. Bez złudzeń, zajęło mi to więcej czasu, niż się zdaje, bo buty były na tyle nieposłuszne, że wlatywały z powrotem na dół,  dlatego musiałam sznurówkami obwiązać się w biodrach. Moim jedynym wyjściem był szyb wentylacyjny, ale tym razem nie miałam pojęcia czy na końcu spotkam miękki, ale śmierdzący kosz na śmieci. Spotkałam jednak szczura i o ile do żywych nie żywiłam jakiegoś strachu i wstrętu, przy martwym ledwo powstrzymywałam wymioty. Ludzie naprawdę nie śnili nawet o niektórych poświęceniach w imię miłości. Lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś wciąż był żywy, bo jak do ciebie dołączę zrobię z nieba twoje prywatne piekło. Musiałeś mnie do cholery tam zamknąć? – humor wciąż się mnie trzymał, przynajmniej pozwalał mi opanować strach. Wydostałam się z magazynu na ulicę, teraz największym kłopotem był mój brak orientacji w terenie. Nie miałam bladego pojęcia z której strony budynku właśnie się znajduję. Przeszłam szybko wzdłuż ściany jednej z hal zgięta w pół by nie było mnie widać przez okna, a właściwie pozostałości po nich.
- Hej, tam jest! – krzyknął jakiś mężczyzna, nie spojrzałam w tamtą stronę, by się nie zatrzymać i nie ulec chwilowemu sparaliżowaniu. Wyprostowałam się i po prostu biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Z okien i za mną, na zewnątrz magazynu, regularnie padały strzały. Wchodząc w pusty korytarz nadziałam się na hak wystający z muru i zraniłam się w nogę. Było to dosyć duże rozdarcie, w pięć sekund miałam poplamione całe spodnie od krwi. Urwałam połowę rękawa mojej bluzki i zawiązałam ciasno wokół uda w miejscu zranienia. Z zaciśniętymi zębami przeszłam do magazynu, starając się być cicho.
- Nie tak szybko panienko. – warknął męski głos tuż za mną. Kolejny strzał przeleciał zbyt blisko, więc ze strachu podskoczyłam w miejscu. Źrenice mężczyzny stojącego przede mną przestały się poruszać. Gdybym się nie odsunęła, upadłby na mnie. Ktoś zastrzelił go od tyłu, kiedy mężczyzna wylądował na ziemi, zza jego pleców wyłonił się uśmiechający szeroko Jev.
- Jev! – zawołałam uradowana, chcąc mu podziękować za ten brawurowy strzał, ale zwrócił on uwagę również innych. Usłyszałam tylko krótkie ,,Uważaj…’’ Nie zdążyłam zorientować się co się dzieje, a Jev zasłonił mnie własnym ciałem i przyjął pocisk, który należał się mnie. Wyciągnęłam pistolet, czując jak jego ciężar ciała przenosi się na mnie i razem z nim upadłam na podłogę. Strzeliłam dwa razy do dwóch strażników Mike’a, ich ciała parę sekund później leżały na podłodze, ale nie docierał do mnie fakt, że to ja ich zabiłam.
- Jev! Słyszysz mnie? Nie umieraj, proszę! – krzyczałam i uderzałam w jego policzek żeby go ocucić. Patrzył na mnie smutnymi oczami, ale wciąż był ze mną. Z jego brzucha wylewała się krew, która plamiła mi ręce. Jego głowa leżała na moich udach.- Jev, proszę…- chwyciłam go za rękę.
- Wszystko będzie dobrze. – wysapał ciężko, trudno było mu znieść ból. – Jesteś tego warta, zabij tego skurwysyna... – wydawało się, jakby miał umilknąć, ale jego wargi niespokojnie drżały. - Myślałem, że to ja uratowałem ciebie, ale to ty uratowałaś mnie. – odparł ledwo i nim zdążyłam mu cokolwiek odpowiedzieć, dodać otuchy czy poprosić by wytrzymał ból, uśmiechnął się i zamknął oczy. Kiwałam głową, nie mogąc uwierzyć w to, że to co widzę jest prawdziwe. Uścisk ręki się rozluźnił, a jego dłoń swobodnie opadła na podłogę. Nie było go już ze mną. Otarłam łzy, które już przez jakiś czas spływały z moich oczu zupełnie niekontrolowanie, zabrałam pistolet z ziemi, ostatni raz spojrzałam na ciało Jeva i biorąc głęboki wdech skierowałam się na plac, przekraczając dwa pozostałe ciała, w tym jednego mężczyzny, który przypadkiem zabił Jeva zamiast mnie.
Miałam sześć kul, musiały mi zostać dwie, albo trzy. Śmierć Jeva tak mnie zdezorientowała, że nie wiedziałam czy czasem nie wykorzystałam przed chwilą więcej niż trzeba. Nareszcie dzieliła mnie tylko ściana od wejścia na plac przed magazynem. Byłam wystarczająco blisko by usłyszeć rozmowę, która z pewnością musiała dotyczyć mnie.
- Wreszcie zauważyłeś, że ona jest czymś więcej niż zabawką? – spytał Justin, a ja odetchnęłam z ulgą słysząc ten hipnotyzujący głos. – Nigdy na nią nie zasługiwałeś. Bez niej jesteś całkiem sam. – po tych słowach nastąpił szyderczy śmiech, który również znałam jak własną kieszeń.
- Uważasz, że ty zasługujesz? Nie dorastasz jej do pięt, jedynym twoim kołem ratunkowym jest ta śliczna buźka. Muszę jak najszybciej wybić jej ciebie z głowy. Będzie łatwiej, kiedy będziesz martwy. – wychyliłam się zza ściany by zbadać sytuacje. Na placu pozostali tylko we dwoje, reszta ludzi była już nieżywa. Leżeli na ulicy w dziwnych pozycjach, we własnych kałużach krwi. Jedni zwróceni twarzą do asfaltu, drudzy z upiornie otwartymi oczami skierowanymi prosto w chmury.
- Dalej, Howard dosyć tej paplaniny, zabij mnie. Czy nie to chciałeś zrobić, kiedy tylko dowiedziałeś się, że mnie kocha? – widok Justina poplamionego od krwi łamał mi serce. Uśmiechał się kpiąco do Howarda, w przeciwieństwie do innych nie bał się go. Był zbyt pewny siebie. Wtedy zrozumiałam co tak naprawdę chce zrobić. On nie chce walczyć. Chce zginąć. To była nasza ostatnia noc razem. Ostatni dzień. Zrozumiałam, że on nie chce umrzeć, wie że będzie musiał to zrobić, żebym mogła normalnie żyć, że życie z nim również nigdy nie będzie normalne. Nie takie, o którym mu opowiadałam.  Byłam na siebie wściekła, że powiedziałam mu o tym, że moim marzeniem jest prowadzić proste i spokojne życie. Uważał, że musi umrzeć i nie ma innego wyjścia, żebym mogła je spełnić. Dużo wysiłku kosztowało mnie, bym zapłakana nie weszła na plac. Nie mogłam się rozklejać przed Howardem, chciałam zemścić się na nim z równie nieczułym i nieludzkim wyrazem twarzy, który znosiłam przez tyle lat. Zemścić się za tych wszystkich niewinnych ludzi, których zabił. Howard stał do mnie tyłem, tylko zmiana w wyrazie twarzy Justina, który wyglądał jakby zobaczył ducha uświadomiła mu, że powinien się obrócić.
- Nareszcie, jest nasza gwiazda! Bez ciebie to żadna atrakcja. – uśmiechnął się do mnie chamsko, przyglądając się swojej broni. Zignorowałam Howarda bardzo rozbawionego całą sytuacją. To był jego żywioł, kochał rzeź, krew i śmierć. Jednak nigdy nie znajdował się po tej gorszej stronie, stronie która należała do przegranych i cierpiących. Przyjrzałam się Justinowi zimnym wzrokiem, to chyba sprawiło, że postanowił zostawić wszystko mnie. Miałam tak właściwie przed sobą dwóch zadufanych w sobie chłopaków, którzy do wszystkiego podchodzili jak do zabawy. Tylko, że zamiast gry w piłkę nożną woleli do siebie strzelać z pistoletów. Nie zmieniło się nic od dnia, w którym po raz pierwszy spotkaliśmy się we trójkę, oprócz tego, że moje uczucia z jednego przeszły na drugiego i ośmieliłabym się powiedzieć, że teraz są tysiąc razy silniejsze.
- Jesteś prawdziwym potworem, diabłem, który powinien smażyć się w piekle. – przymrużyłam oczy podchodząc do Mike’a.
- Uznam to jako komplement. – wyszczerzył białe zęby.
- Niesłusznie, bo nim nie był. – odparłam z odrazą. – Jesteś potworem, który mnie bił, notorycznie ranił, wykorzystywał i zmuszał mnie do robienia świństw. To ty wpakowałeś mnie w to gówniane życie, obiecując mi każdego kolejnego dnia, że z tym skończysz. Dla ciebie liczą się tylko pieniądze i władza. Myślisz, że jesteś bogiem i wolno ci wszystko. Nie Mike, nie jesteś bogiem, życie nie jest grą, a ty nie zmienisz świata, w taki sposób by należał do ciebie.
- Nie zgrywaj świętej, miło było ci mieszkać w pięciogwiazdkowym hotelu, wydawać pieniądze na ubrania i błyskotki. Wcześniej nie narzekałaś, lubiłaś to – tu na chwilę zamilknął, usiłując się zastanowić -  jak to ujęłaś ,,gówniane życie.’’ Ja tylko daje ci wybór. Wciąż możesz być ze mną, albo zginąć razem z nim. – wycelowałam pistolet w Mike’a, który wcale się tym nie przejął. - Odłóż to. – spojrzał na mnie jakby chciał oświadczyć, że popełniam kolosalny błąd. Jego ramię napięło się, ukazując żyły.
- Sam tłumaczyłeś mi, że w obliczu niebezpieczeństwa nie odkłada się broni.- na jego twarzy obmalowała się żądza mordu. - Zapomniałeś też o bardzo ważnej rzeczy. Śmierci, śmiercią nie zwyciężysz.
- Kotku, przestań się wygłupiać. Nie potrafisz zabijać, pamiętasz? Złamiesz się, jak zawsze. – chciałam w jego oczach zobaczyć chociaż odrobinę strachu i chyba dzisiaj mi się udało.
 - Zadam ci ostatnie pytanie, kochasz mnie? – zaczął znowu się wrednie śmiać, jakbym powiedziała coś przezabawnego. Jeśli wciąż mnie kochał i za wszelką cenę chciał odzyskać potrafiłabym to zrozumieć. Jeśli po raz kolejny wykorzystał mnie, a jego celem była jak zwykle rozrywka z oglądania czyjegoś cierpienia, powinnam strzelić bez zastanowienia.
- Kochanie, miłość to słabość, a ja słabości nie mam.- odparł rozbawiony, patrząc mi prosto w oczy.
- Właśnie dlatego, że tak myślisz nie zasługujesz, żeby żyć.-  śmiał się dalej. Nie wierzył, że będę w stanie to zrobić. Ja też nie, ale wtedy on machnął ręką w bok i strzelił do Justina bez żadnego ostrzeżenia, a ja nie mogłam go powstrzymać. Nie miałam czasu by temu zapobiec, więc mój drżący palec również zsunął się po spuście. Trafiłam w jego serce, co do którego istnienia miałam wątpliwości. Wykorzystałam wszystkie naboje w magazynku i trzy strzały, skierowałam prosto na człowieka, któremu kiedyś tak wiele zawdzięczałam. W rzeczywistości miał rację, nigdy nie chciałam tego zrobić, ale zrozumiałam, że jeśli on będzie żył, ja nie będę mogła. Zastanawiam się jak człowiek, którego kochałam mógł odebrać mi wszystko na czym mi zależało. - Zabrałeś mi wszystko. – szepnęłam zakrywając usta dłonią, a kiedy spojrzałam na Justina leżącego kilka metrów dalej zaczęłam płakać, wpadłam w atak paniki. Upadłam na kolana w szoku i zaczęłam krzyczeć. Krzyk ten, był czymś więcej niż wyrazem bólu. Mówią, że sprawiedliwość dosięgnie każdego, tylko dlaczego ja musiałam wykonać ten pieprzony wyrok? 




,,Faces in the crowd
Faces in the crowd will smile again
And the devil may cry
The devil may cry at the end of the night


They will parade upon your victory
You'll put a smile upon their faces
The world will be yours for the taking
The story you birth will be ageless
Just learn to love pain and be patient."

The Weeknd - Devil May Cry



________________________________________

Witajcie kochani! 
Nawet nie wiecie jak bardzo się Wami stęskniłam! 
Ten rozdział to było dla mnie wielkie wyzwanie.
Mam nadzieje, że udowodniłam Wam, że warto na mnie czekać.
Pewnie sądziliście, że tak właśnie skończy się
 to opowiadanie... cóż jednak nie xD
Co oznacza, że będzie gorzej...
Liczę na Wasze szczere komentarze.
Nigdy Was o to nie pytałam więc..
macie jakieś pomysły, kim naprawdę może być Justin?





Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz.

ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCHZWIASTUN | KONTAKT