poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 36







Co on z nią robił? Zadałam sobie to pytanie po raz setny, leżąc na łóżku niewyspana. Jak mogłam spać po tym, co zobaczyłam? Nienawidziłam tą dziewczynę. Od początku mi się nie podobała. Nie znałam jej, a moja nienawiść wynikała tylko z tego, że widziałam ją w nocy z Justinem. Przyznaję, nie zachowałam się sprawiedliwie. Kiedy w grę wchodzi tak potężne uczucie jakie łączyło mnie i Justina, człowiek zapomina o tym, co racjonalne. Nie myśli rozumem, ale czuje sercem. Moje serce było w fatalnym stanie. W mojej głowie panowała pustka. Nie wiedziałam co mam zrobić, co powiedzieć gdy zobaczę się z Justinem, ani tego jak powstrzymać się przed rzuceniem się tej blondynie do gardła. Westchnęłam głęboko, będąc pewna jednej rzeczy. Ten dzień nie będzie zwykłym, spokojnym dniem i chcąc nie chcąc muszę wstać. Chyba popadam w rutynę odkąd Mike nie ma dla mnie żadnych zadań. Wcześniej nawet o tym nie myślałam, przytłoczona wszystkim, co się działo. Przedtem adrenalina była dla mnie źródłem spokoju. Czułam się wtedy silniejsza od całego świata, niemalże niezniszczalna. Rozumiałam, że opuszczanie hotelu nie jest dobrym pomysłem, tym bardziej że nadal nie wiedziałam, kto chciał mnie zabić. W dzień starałam się o tym zapominać, by normalnie funkcjonować. W nocy natomiast śniłam koszmary, w których uciekłam od mojego oprawcy, a gdy wreszcie miał ukazać mi swoją twarz budziłam się z gwałtownie bijącym sercem i duszącym krzykiem, który chciał nieudolnie wydostać się z moich ust. Jego początek zawsze był taki sam. Przede mną stoi Justin, obracam się w tył i widzę Mike’a omal nie dostając zawału, który tylko się do mnie uśmiecha jak gdyby nigdy nic, w lewej dłoni trzymając kieliszek z alkoholem. Obracam się w stronę Justina, który nagle znika. Słyszę strzał, jak na alarm wbiegam do budynku. Błądzę między korytarzami w hotelu tylko po to, by chwilę później stać w nieznanym mi pustym pokoju bez drzwi. Orientuję się, że nie jestem w nim sama. Przede mną stoi człowiek w czarnym przebraniu. Ktoś celuje we mnie pistoletem, podnosi swoją drugą dłoń by zdjąć kominiarkę. Wszystko nagle zatrzymuje się w czasie i słyszę kolejny strzał, a potem krzyk osoby, której nie mogę rozpoznać. Koniec.
Mimo, że po pierwszym razie wiedziałam, co dzieje się dalej, nie mogłam temu zapobiec. To było jak pewnego rodzaju rytuał i chociaż nie chciałam czegoś robić, nie miałam na to wpływu. Znałam koniec tego koszmaru, ale nie pomagało mi to w opanowaniu przerażenia. Wiedziałam, że to tylko fikcja, że to wszystko jest nieprawdziwe, ale cały czas budząc się na drugi dzień byłam oszołomiona tym, co zobaczyłam. Kładłam się spać ze świadomością, że nie ucieknę od tego snu. Jakby ktoś co chwilę wciskał przycisk ,,replay’’ i przyprawiał mnie tym o conocne deja vu. W tak wyśmienitym nastroju siedziałam w pokoju, zapominając o utrzymaniu formy i codziennych treningach zaczęłam pożerać pudełko lodów czekoladowych, które zwędziłam z restauracyjnej kuchni. Około dwunastej zapukała do mnie Monique.
- Lody czekoladowe na śniadanie? – zapytała zdziwiona, stojąc w drzwiach.
- Jest jakiś zakaz, że nie można ich jeść na śniadanie? – zadałam pytanie retoryczne, rozgoryczona i rozzłoszczona, co zapewne było wyczuwalne w moim głosie. Jak na ironię większość rzeczy, które robię jest niezgodne z prawem.
- Powinnaś zjeść coś porządnego. – weszła do mojego pokoju i usiadła wygodnie na łóżku. Zmierzyłam ją wzrokiem od góry do dołu.
- Ale lody są smaczniejsze. – powiedziałam wbijając łyżkę w słodką, czekoladową masę i nabrałam ją do buzi. – Jeśli zamierzasz mi teraz mówić, że będę przez nie gruba to oszczędź sobie. Mam gdzieś ile mają kalorii. - kiedy łyżeczka po wylądowaniu w moich ustach stała się pusta, zaczęłam wymachiwać nią w powietrzu, akcentując ważniejsze dla mnie słowa, czując przy tym jak czekoladowa rozkosz rozpływa się w moich ustach. 
- Dobrze, ale powiesz mi co się stało, że od rana je jesz? – zapytała zaciekawiona, wbijając we mnie swoje oczy o intensywnym kolorze błękitu, zakładając jedną nogę na drugą.
- Musi być jakiś powód, żebym mogła jeść lody? – odpowiedziałam pytaniem i oblizałam brudne usta od lodów.
- To nie one cię zdradziły, tylko twoja mina. – Ciekawe co, albo lepiej, kto jeszcze może mnie zdradzać. Podeszłam do okna, czując na sobie jej wzrok. – Opowiesz mi co się stało?
- Mówiłam ci, że nie podoba mi się ta nowa. – mruknęłam cicho, spoglądając na Nowy York w deszczu. Odłożyłam pudełko lodów na stolik nocny. Westchnęłam głęboko. Łatwiej byłoby gdybym mogła jej o wszystkim powiedzieć. Wtedy zapewne wbrew mojej woli poszłaby do Justina i wybadałaby sprawę. Nie potrzebowałam nikogo do pomocy, żeby zapytać go ,,Hej, co robiłeś z długonogą blondyną w nocy po naszej randce?’’ Na pewno pomagał jej w odnalezieniu drogi do pokoju by mogła się dobrze wyspać… Już nie raz przekonałam się, że są takie sprawy, bez których żyje się łatwiej. Co jeśli jego odpowiedź właśnie do takich należała? Teraz miałam tylko domysły, żadnych dowodów na to, że ona i Justin wyprawiają coś, co mi się nie spodoba. Zazdrość jest męcząca, ale odczuwanie jej nie świadczy o tym, że zostało się zdradzonym, prawda?  Przypuśćmy, że on wcale z nią nie spał, ale mógł z nią spiskować przeciwko mnie... Nie, nie mógłby tego zrobić, przecież powiedział, że cię kocha. Ale z drugiej strony nie wiedziałam, co tak naprawdę chodzi mu po głowie. Nie znałam jego przeszłości.  Im dalej brnęłam w takie myśli tym było coraz gorzej. 
- Nie powinnaś się nią przejmować. Mike odsunął ciebie od pracy, bo chce byś była bezpieczna. Nie może czekać, aż wszystko się uspokoi. Potrzebuje rozpraszającej piękności, to wszystko. Nie szukaj w tym drugiego dna.- machnęła lekceważąco na mnie ręką. 
Chciałabym móc reagować na wszystko z takim opanowaniem jak ona, ale to co narobiłam przez ostatnie tygodnie mi na to nie pozwalało. Nim poznałam Justina byłam całkowicie oddana Mike’owi. Gdybym nadal uważała Justina za debila, prawdopodobnie nie przejmowałabym się tym wcale. Mike wtedy nie miałby powodu, żeby zastąpić mnie kimś innym. Zasługiwałam na to, zdradziłam go i wiedziałam, że wpadnie w szał, jak dowie się o tym wszystkim.
– Spójrz na to z innej strony… Justin będzie miał kogoś innego, kogo będzie dręczył, a tobie da spokój. Wreszcie odpoczniesz.– Gdybyś wiedziała, co ja naprawdę o tym myślę urwałabym ci w tej chwili głowę. Właśnie tego potrzebowałam – kolejnego powodu żeby zacząć wariować. Chcę, żeby Justin dręczył tylko mnie…
- Nie chcę o niej rozmawiać.- odparłam suchym głosem zgodnie z prawdą. – Porozmawiajmy o tobie. – zaproponowałam, gdy tyko zauważyłam jej zdziwienie wywołane moją nagłą zmianą zachowania. Nie byłam w stanie wytłumaczyć dlaczego obecność tej blondyny tak bardzo mnie drażni bez wyjawienia jej prawdy.
- Chciałabym móc ci coś o nim opowiedzieć. – westchnęła ciężko. – Ale nic, on jest jak ściana, uderzasz w nią pięściami, krzyczysz i nic się nie dzieje. Mam wrażenie, że jeszcze chwila, a sprawię, że zacznie mnie unikać.- dodała ze złością. Tak bardzo chciałam martwić się o takie rzeczy, ale to ja jestem Rachelle Roberts zamiast niepokoić się o to, że chłopak, którego mam na oku nie potrafi poradzić sobie z wyznawaniem uczuć, muszę kombinować jak kochać i przeżyć. Czy już zawsze wszystko czego się dotknę musi być tak przytłaczająco skomplikowane? Nie mogę zrobić czegoś raz, normalnie bez tych cholernych konsekwencji?
- Po prostu daj mu trochę czasu. – westchnęłam, patrząc w jej oczy.
- Mówisz, jakby to było takie proste.- jęknęła zgaszona.- Nasze życie jest takie krótkie, czas ucieka mi przez palce. Z każdym dniem walczymy ze śmiercią. Nie mam czasu czekać, aż on odważy się cokolwiek zrobić. Po prostu już nie wytrzymam… Widzę go codziennie i cały czas myślę o tym, że gdyby nie jego nieśmiałość dawno bylibyśmy w mojej sypialni. – niemal wrzasnęła, a ja wybuchłam śmiechem.
- Niech zgadnę, a gdy jest coraz bliżej ciebie, nie możesz opanować tej ogromnej ochoty rzucenia się na niego jak jakieś zwierzę.- ledwo mówiłam przez śmiech.
- Bardzo zabawne. Dostaję szału, już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio to robiłam…
- Wiesz, powinnaś wyluzować… - parsknęłam, przypominając sobie jak to samo powiedziała mi, kiedy siedziałyśmy w Queen, a ja wściekła obserwowałam Justina otoczonego gromadką pięknych dziewczyn. – Zrobicie to raz, porządnie i będzie spokój.- powtórzyłam jej słowa omal nie dusząc się ze śmiechu, kiedy patrzyła na mnie wilkiem.
- Taka jesteś? – zapytała oburzona, a ja tylko wzruszyłam ramionami.-  Nie mogłabyś z nim porozmawiać? – spojrzała na mnie swoimi kocimi błagającymi oczami.
- Nie będę cię wyręczać. Poza tym co jak co, ale tobie nie powinno brakować odwagi.
- Chyba zapomniałaś jak to jest być zakochanym. – powiedziała rozmarzona. Nie zapomniałam, tylko muszę liczyć się z tym, że moja miłość może szybko zmienić się w nieszczęście. To właśnie boli najbardziej. Świadomość tego, że może się nie udać i to co czujesz, wcale nie musi trwać wiecznie. Lęk, że stracisz wszystko, co do tej pory nadawało twojemu życiu sens i nic nie będzie w stanie ci tego zastąpić.



******



Schodząc schodami w dół do sali gimnastycznej usłyszałam głos Justina. Na tym korytarzu było ciemniej niż w innych pomieszczeniach hotelu ze względu na słabe oświetlenie. Ciemnozielony dywan kontrastował z białym kolorem ścian. Miałam na sobie czarny strój do treningu składający się z bokserki i spodni, które podkreślały sylwetkę i zapewniały swobodę ruchów. Przeszłam obok Justina, zakrywając twarz dłonią. Poczułam ulgę, kiedy go minęłam, ale nie mogłam długo się nią nacieszyć, ponieważ kilka sekund później, pięć metrów od drzwi, prowadzących do sali chwycił moje ramię.
- Po wczorajszym wieczorze, nie zasługuję nawet na głupie ,,dzień dobry’’? – mówił żartobliwym tonem, był w bardzo dobrym humorze, ale szybko zepsułam mu go, ponieważ wyrwałam mu się, chcąc iść dalej.
- Myślałam, że mnie nie zauważyłeś.- powiedziałam wymijająco i próbowałam obrócić się, by móc iść na trening. Nie miałam czasu na rozmowę z nim, ale prawdziwym powodem było to, że bałam się zaczynać temat blondyny, która ciągle siedziała mi w głowie jak jakaś zaraza.
- To, że nie widzę twojej twarzy nie znaczy, że cię nie rozpoznam.- czułam jak zaczyna się denerwować, zaskoczony moim dziwnym zachowaniem. -  O co chodzi? – zapytał stanowczo i zmusił mnie, żebym stanęła w miejscu.
- O nic, zupełnie nic. – odpowiedziałam, jednak nie mogłam uciszyć pretensjonalnego tonu w moim głosie.
- Nie zachowujesz się, jakby nic się nie stało. – zauważył przytomnie. Chciałam, żeby sam powiedział mi, co robił z tą dziewczyną. Nie zamierzałam zmuszać go do odpowiedzi. Zamiast udawać, że nic się nie stało mogłam po prostu go o to zapytać, ale teraz miałam okazję, żeby sprawdzić czy jest ze mną szczery. Postanowiłam go jakoś naprowadzić.
- Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć? – zmarszczył brwi, nie rozumiejąc mnie.
- Co miałbym powiedzieć? Nie przypominam sobie, żebym… - wiedziałam, że intensywnie myśli nad tym, co mówi, ale nie mógł nie pamiętać, co robił wczoraj wieczorem, więc mu przerwałam.
- W takim razie ja też nie mam ci nic do powiedzenia. - warknęłam zła, obróciłam się tyłem i szybkim krokiem weszłam do sali treningowej z nadzieją, że Justin nie pójdzie za mną. Wiem, że zrobiłam scenę, ale zawsze byłam z nim szczera. Nie powiedziałam mu tylko o tym, że Mike uderzył mnie w twarz, ale to było dla jego dobra. Jednak ja, powinnam raczej wiedzieć o tym, co robi mój domniemany chłopak z jakąś nowicjuszką, której nie miałam nawet okazji poznać. Justin należy do bardzo przystojnych chłopaków i nie zdziwiłabym się gdyby wzbudził w niej zainteresowanie. Jeżeli on coś przede mną ukrywa, pożałuje tego. Nie potrzebuję kolejnej osoby, która będzie mnie okłamywać. Taka miłość boli i to bardzo mocno.
Powracając do tego, co działo się po krótkiej rozmowie z Justinem. Gdy weszłam do sali Scoot siedział na ławce z telefonem w ręce. Przyklejając radosny uśmiech na twarz, chciałam się z nim przywitać, ale zatrzymałam się, kiedy usłyszałam jego powitanie.
- Znowu spóźniona. – skarcił mnie wzrokiem, na co uśmiechnęłam się słodko.
- Nie spóźniłabym się, ale ktoś zatrzymał mnie na korytarzu. – tłumaczyłam się, kładąc ręcznik na ławce.  
- Nie podchodzisz profesjonalnie do treningu. – oskarżył mnie nagle. To ja powinnam być wściekła i wyprowadzona z równowagi. Wygląda na to, że z jednej awantury wpakowałam się w drugą. Świetnie, akurat wtedy kiedy potrzebowałam tego pobłażliwego i zabawnego Scoota.
- Przestań być taki zasadniczy. To tylko trening, wyluzuj. – założyłam ręce na piersi i czułam, że mam dosyć dzisiejszego dnia, który dopiero się zaczął.
- To nie jest tylko trening, tutaj chodzi o twoje życie. Teraz powinno ci bardziej zależeć na własnej obronie. – wstał z ławki podchodząc do mnie.
- Przestań, doskonale wiesz, że jeśli ktoś będzie chciał mnie zabić to znajdzie sposób by to zrobić i żadne umiejętności nie mogą mi pomóc.- uśmiechnęłam się kwaśno, próbując obrócić to wszystko w żart. Sama się sobie dziwiłam, ale czy moje życie nie jest czasem gorsze od śmierci?
- Nie wiem jak możesz w ten sposób do tego podchodzić… To nie są żarty, Rachelle. Kilka dni temu mało brakowało, a dostałabyś kulą między oczy. Hotel nie jest już bezpiecznym miejscem, a ty zachowujesz się jakby twoje życie w ogóle cię nie obchodziło.
- Uważasz, że powinnam zamknąć się w pokoju i załamać się, tak? A może lepiej by było, gdybym sama siebie zabiła, co ty na to? – zapytałam i parsknęłam sarkastycznym śmiechem. Scoot chciał przerwać mi i otworzył usta, ale ja jeszcze nie skończyłam.- Wiem, że chcą dostać mnie martwą tylko dlatego, że jestem dziewczyną Mike’a Howarda. Tak naprawdę nie mam nic, żeby się obronić. Nie mam pojęcia jak oni wyglądają. Zawsze cięty język był moją siłą, więc łaskawie rób to, co do ciebie należy i nie rób awantury o głupie trzy minuty jakbyś czekał tutaj na mnie z godzinę. – wymachiwałam nerwowo rękami. Dopiero teraz zorientowałam się, że mówiłam zbyt głośno, a wszystkie pary oczu obecne w sali są skierowane na mnie. Scoot na chwilę zamknął oczy i wypuścił powietrze z ust.
- Nauczysz się jak strzelać z broni do celu. Wyćwiczymy to dzisiaj do perfekcji. Druga część treningu będzie poległa na wzmocnieniu twoich mięśni. Nauczę cię nowych ciosów, które mogą ci się przydać. Radzę tobie uspokoić ten twój niewyparzony język, bo złość na pewno ci teraz nie pomoże. Musisz być skupiona. – powiedział wolno i wyraźnie.
- Postaram się. – obiecałam w końcu, bo wiedziałam, że inaczej nie zaczniemy. Musze znaleźć sposób by odciąć się od tego wszystkiego. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Scoot miał racje, muszę skupić się na swoim bezpieczeństwie. Nie mogę liczyć zawsze na pomoc Justina. Szczególnie teraz, kiedy mam przeczucie, że wszystko co zbudowaliśmy runie szybciej niż zdążę to zauważyć.
Scoot zaprowadził mnie do strzelnicy. Stanęłam przy jednym ze stanowisk. Pokazał mi jak szybko złożyć i naładować pistolet. Nie używaliśmy słuchawek ochronnych. Powiedział mi, że muszę być przyzwyczajona do hałasu jaki niesie za sobą strzał. Opanować panikę szalejącą w moim sercu i przestać się go bać na tyle, żeby był jak zwyczajne odgłosy z ulicy, ale też być czujną, gdy go usłyszę. Nie był to pierwszy raz kiedy trzymałam pistolet w dłoni, ale nigdy nie uczyłam się jak poprawnie z niego strzelać. Bardziej była to siła impulsu, nie musiałam za bardzo przykładać się, żeby trafić w coś z bliskiej odległości. Gdy strzeliłam po raz pierwszy całkowicie nieprzyzwyczajona do tak wielkiego dystansu jaki dzielił mnie od tarczy w ogóle w nią nie trafiłam. Ogłuszający strzał przypomniał mi Larissę Stone w piwnicy. Mike'a, który bezlitośnie się do niej uśmiechał. Krew, która poplamiła jej bluzkę.
- Unieś ręce do góry.- wykonałam jego polecenie. Jego ciepłe dłonie skorygowały moje ręce, lekko opuszczając je w dół o parę centymetrów. – Wyprostuj obie ręce w łokciach, gdy wymierzysz uważnie cel, strzelaj. Dopóki nie trafisz w sam środek tarczy będziemy tu siedzieć.
- Świetnie.- syknęłam z przekąsem.
- To miało cię zmobilizować. Nie odzywaj się, oddychaj swobodnie i strzelaj. – powiedział i odsunął się w tył. Wzięłam głęboki oddech, nacisnęłam za spust, usłyszałam huk i tym razem trafiłam w tarczę, ale do samego środka było trochę daleko. - Coś czuję, że długo tutaj posiedzimy.- mruknęłam z niechęcią i strzeliłam po raz drugi. Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną.  
Po treningu nie byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam Justina stojącego przy windzie i opierającego się o jedną ze ścian, wbijając we mnie to jedno z magnetycznych spojrzeń, niepozwalających tobie przejść obok niego obojętnie.
- Co? – warknęłam stając przed nim. Zaraz ten dzień będzie oficjalnie najgorszym w moim życiu. – pomyślałam.
- Zastanawiam się, czemu jesteś taka wściekła. – założył ręce na piersi.
- Powodzenia życzę. – nacisnęłam guzik wzywający windę. – Daj znać jak coś wymyślisz. – Faktycznie nie należę dzisiaj do najmilszych osób w tym hotelu.
- Pomożesz mi? Co wczoraj takiego złego zrobiłem, że nie jestem godny, żebyś spojrzała mi prosto w oczy? – nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że jest zły.
- Spieszę się. – mruknęłam na odchodnym, gdy drzwi windy się otwierały.
- Jestem ciekawy, co  tak ciebie zajmuje, skoro od dwóch tygodni nie masz żadnych misji, a twój trening ze Scootem przed chwilą się skończył. – teatralnie spojrzał na zegarek, chociaż nie ulegało wątpliwości, że wie która jest godzina. Jego głos był przepełniony jadem.- A ja jestem ciekawa czym zajmujesz się z seksowną blondynką, z którą włazisz do windy dziesięć minut po tym jak całujesz mnie i mówisz ,,Dobranoc.’’ Właśnie to psuje mi cały dzień i przez to jestem wściekła, bo czuję się bezsilna. Na większość rzeczy z którymi nie umiem sobie poradzić reaguje właśnie w ten sposób, bo tak właśnie bronie się przed odczuwaniem bólu.
- Jestem wolnym człowiekiem, nie musisz wiedzieć, co robię i z kim jestem. – mówiąc to podkreśliłam słowa ,,co’’ i ,,z kim.’’ Zrobiłam jeden krok w stronę windy, a Justin ponownie zmarszczył brwi. Złapał mnie za rękę i mimo, że spłoszona próbowałam wyrwać dłoń, nie pozwolił mi na to. Spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem naciskając przycisk ponownie, żeby drzwi windy się całkowicie nie zamknęły. Na szczęście zdążyłam i nie wjechała na górę. – Puść mnie. – zrobił to, o co poprosiłam, ale wszedł do windy razem ze mną i przydusił mnie do jednej z jej ścian. - Powiedziałam, puść. - powtórzyłam stanowczo. Tym razem patrzyłam mu prosto w twarz, jego wzrok błądził między moimi oczami, a wykrzywionymi w grymasie ustami. Wtedy niespodziewanie mnie pocałował. Jego zęby delikatnie przegryzły moją dolną wargę.
- Już się mnie nie boisz. – szepnął i językiem oblizał moje usta, aby po chwili pogłębić pocałunek.
- Wiem, że nie zrobisz mi krzywdy.- oznajmiłam słabym głosem, kiedy odgarnął włosy z mojej twarzy.
- To dlaczego krzywdzisz mnie takim zachowaniem?- zapytał z żalem, który wyłonił się z jego brązowych, hipnotyzujących oczu.
- Bo…- Za bardzo cię kocham, bym mogła cię stracić.- wciąż nie znam twojej przeszłości.- powiedziałam zamiast tego, co powinnam to, co pierwsze przyszło mi na myśl.
- Posłuchaj – złączył moje palce ze swoimi, a w windzie nagle zgasło światło.- Przeszłość należy do przeszłości. Czasami nie warto jej znać. – szepnął i znowu mnie pocałował. Potem nacisnął przycisk, wzywający windę na piętro gdzie znajdował się mój pokój i światło zapaliło się ponownie. Gdy tylko wyszliśmy z windy, ja otępiona jego pocałunkami i zmartwiona tym, że nie chce opowiedzieć mi o tym jaki był, kiedy jeszcze się nie znaliśmy, zobaczyłam ją – blondynkę w czarnej skórzanej kurtce i dziurawych jasnych jeansach. Na widok Justina uśmiechnęła się i miałam wrażenie, że nie mogła odwrócić od niego wzroku. Doskonale znałam to uczucie. Spojrzałam na Justina i ze złością zauważyłam, że on też na nią patrzy. Kiedy mijała nas poczułam jej perfumy. Chwilę później, gdy zniknęła w windzie, w której przed chwilą byliśmy, rozkojarzona ponownie obróciłam głowę w stronę Justina.
- Jesteś zazdrosna.- stwierdził z cwaniackim uśmieszkiem i zaczął się śmiać. Ja? Ja jestem cholernie zazdrosna.
- Czemu ta dziewczyna tak się do ciebie uśmiechała? – spojrzałam na jego rozbawioną twarz, kiedy moja była śmiertelnie poważna.
- Widocznie podobam jej się. – powiedział pewnym siebie tonem. Otworzyłam drzwi do mojego pokoju magnetyczną kartą i weszłam szybko do środka. Każdy na korytarzu mógł nas usłyszeć. 
- Czy ty w ogóle wiesz, kim ona jest? – zapytałam, zirytowana jego głupim zachowaniem. Nadal stał z głupim uśmieszkiem na twarzy.
- Gorgina…
- Znasz jej imię? – wydusiłam z siebie zszokowana, nie wytrzymałam, czułam jak w moim środku tyka bomba wściekłości, którą kumulowałam przez cały poranek i za parę sekund wybuchnie.
- Trenuję ją od tygodnia. – Jak ja mogłam jej wcześniej nie zauważyć? Na pewno rzuciłaby mi się w oczy pierwszego dnia. Nie mogłam być tak nieobecna, żeby nie zwrócić na nią uwagi. Justin nie mógł na tyle zawładnąć moimi myślami, bym nie widziała niczego, co się wokół mnie dzieje.
- Co? Czemu ja o tym nic nie wiem? – zapytałam zszokowana i oburzona.
- Nie pytałaś. – powiedział krótko wzruszając ramionami. Jeśli dowie się o tym, że ktoś podłożył bombę w hotelu, to też mi o tym nie powie, bo nie spytałam? Idiota!
To Gorginę widziałam w gabinecie Mike’a i myślałam, że to prostytutka. W tej chwili dotarło do mnie najważniejsze z tego wszystkiego, co powiedział. – Ona jest twoją uczennicą? – wrzasnęłam głośno. Pokiwał głową na tak, a ja wściekła obróciłam się do niego tyłem. Monique miała racje, Justin ma teraz kogoś innego do dręczenia. Zostałam zastąpiona. – stwierdziłam z przerażeniem, czując jak serce podchodzi mi do gardła.  – Jak możesz… - zaczęłam cicho słabym głosem.
- Jak ty byłaś z Candice nie sprzeciwiałem się i nie robiłem scen.- wypomniał mi nagle. Wierzcie lub nie, ale przez parę sekund rozważałam czy go nie udusić.
- Jesteś chory! To jest dziewczyna! - spojrzałam na niego z wyrazem mordu w oczach.
- Candice też jest dziewczyną.- odparł ze stoickim spokojem, wciąż uśmiechnięty, opierając się o ścianę. Złożył ręce na piersi i uważnie z rozbawieniem mi się przyglądał. 
- Tak, ale Candice jest… Nie możesz porównywać tego w ten sposób! Doskonale o tym wiesz! – nie spuszczałam z tonu i z furią dźgałam go palcem w pierś. – Robisz z nią to samo co ze mną? – chwytając się pod boki zapytałam cicho z nadzieją, że zaprzeczy.
- Na tym polega moja praca.- stał ze spokojnym wyrazem twarzy. Musiałam przy nim wyglądać jak wariatka, która dopiero co wyszła od psychiatry.
- Praca męskiej dziwki.- mruknęłam pod nosem rozzłoszczona. To było dla niego zbyt wiele. Wiedziałam, że go to obrazi, ale jakoś nie mogłam się pohamować. 
- Co ty powiedziałaś? – warknął i zauważyłam, że unosi rękę do góry. Odsunęłam się od niego.
- Nie możesz jej trenować. Nie zgadzam się. – zaczęłam kręcić nerwowo głową na boki i chodzić po moim pokoju. Czy ja nie mogę mieć chociaż chwili spokoju?
- Zerwałaś z Mike’iem? – wypalił nagle, jakby nie mógł powstrzymać słów, które cisną mu się na usta.
- Nie, ale… - jęknęłam bezsilnym i zrezygnowanym tonem. To za dużo jak na jeden dzień. Chcę, żeby ta dziewczyna była tylko wytworem mojej wyobraźni, a ten cały dzień jednym z moich chorych koszmarów. Zakryłam twarz dłońmi, ponieważ czułam, że zaraz zacznę płakać.
- Więc ja mogę ją trenować. –  podszedł do mnie i syknął mi prosto w twarz, na co odsunęłam się o krok. Justin odwrócił ode mnie wzrok i skierował się w stronę drzwi, aby za chwile głośno nimi trzasnąć.
- Boże, jakie to wszystko jest popierdolone. – szepnęłam do siebie, chwytając się za czoło patrząc na zamknięte drzwi, za którymi sekundę temu zniknął chłopak, którego kochałam najbardziej na świecie. W moich oczach zebrały się łzy.



*******



Wieczorem Mike koniecznie chciał się ze mną widzieć. Weszłam o miękkich nogach do gabinetu. Emocje po rozmowie z Justinem opadły. Uspokoiłam się, zakryłam korektorem opuchnięte od płaczu powieki. Nie wolno było mi płakać. Mike nienawidził, gdy to robiłam. Było mi niedobrze. Podejrzewałam, że chce przedstawić mi Gorginę. Zdziwiłam się, gdy w gabinecie zobaczyłam z nim Justina.
- Rachelle, proszę wejdź. Właśnie rozmawiałem z Justinem, przy okazji chciałbym, żebyś kogoś poznała. – podekscytowany wskazał mi fotel przy biurku, ale zdecydowałam, że postoję. – Jestem pod wrażeniem twojej ostatniej misji. Najbliższe dni były dosyć… uciążliwe i nie potraktowałem cię należycie.- mówiąc to patrzył na Justina. Jego uprzejmość bardzo mi się nie podobała. Wiedziałam, że za jego sztucznym uśmieszkiem coś musi się kryć. Przypominając sobie, że niedawno grzebałam mu w papierach zaczęłam się bać. Mogłam przecież coś przeoczyć. Jakiś drobny ślad, który on zauważył. Mógł już o wszystkim wiedzieć. Z niepokojem czekałam na to, co dalej usłyszę. – Rachelle, poznaj Gorginę Anderson, będzie tobie pomagać w wykonywaniu twoich obowiązków.- po moim ciele przeszły ciarki, a w drugich drzwiach pojawiła się blondynka ubrana tak samo jak wtedy, gdy widziałam ją na korytarzu. Z olśniewającym uśmiechem była obrzydliwie idealna i piękna. Chciała uścisnąć moją dłoń na przywitanie, ale kiedy spojrzałam na nią z odrazą wspaniałomyślnie schowała ją w przedniej kieszeni swoich jeansów. Chyba dałam jej do zrozumienia, że się nie polubimy. Co jak co, ale przysparzanie sobie wrogów mam opanowane do perfekcji. - Gorgina, to Rachelle. Jeśli będziesz miała jakieś pytania zwróć się do niej, na pewno ci pomoże. – Mnie nikt nie pomagał i wcale nie zamierzam pomagać jej… - Justin, Gorgina jest specjalną niespodzianką dla ciebie na całą dzisiejszą noc. Mam nadzieje, że skorzystasz z niej jak najlepiej. – uśmiechnął się cwaniacko z ogromną satysfakcją i przez ułamek sekundy spojrzał na mnie. Moje serce zaczęło szybciej bić. Dlaczego ja tutaj w ogóle jestem? – To wszystko. Bawcie się dobrze. – westchnął i wskazał nam drzwi. – Gorgina zostań jeszcze na moment, muszę coś z tobą omówić. – dziewczyna posłusznie usiadła na miejsce. Cała ta sytuacja była dla mnie bardzo niezręczna. Właściwie wychodząc z gabinetu miałam mętlik w głowie. Przez dłuższą chwilę nic do mnie nie docierało, gdyby Justin mną nie potrząsnął i tego nie przerwał.
- Co to miało być? – spytałam, próbując otrząsnąć się z resztek osłupienia.
- Nie wiem. – odpowiedział cicho.
- Co zamierzasz zrobić? – zapytałam, przybierając obojętny ton głosu. Chciałabym, żeby nie korzystał ze swojej ,,nagrody.’’
- Na razie grać i robić to, czego ode mnie oczekuje.
- Tobie na pewno to pasuje.- prychnęłam pod nosem.
- Przyznaj po prostu, że jesteś o mnie zazdrosna. – zaśmiał się. Cieszę się, że chociaż jedno z nas ma bardzo dobry humor, szkoda że ma również totalny brak wyczucia sytuacji i przerośnięte ego.
- Nie jestem. – skłamałam aroganckim tonem głosu. – Nie widziałeś jak dziwnie się zachowywał? Uważnie obserwował nasze reakcje na jego propozycję.
- I co w tym niby dziwnego? Zawsze tak patrzy. – wzruszył tylko ramionami.
- Po co wzywałby mnie, jeśli miał sprawę tylko do ciebie. Musiało mu zależeć, żebym była przy tym jak on podaruje ci tą lafiryndę. – mówiłam zawzięcie, a on lekko się uśmiechnął. 
- Jesteś zazdrosna. - powtórzył melodyjnym i zadowolonym głosem.
- Nie! - warknęłam na niego. Nagle wpadła mi do głowy okropna myśl.- Może Mike już o nas wie? – szepnęłam przerażona z szeroko otwartymi oczami. 
- Gdyby o nas wiedział, na pewno nie bylibyśmy tutaj. – stwierdził pewny siebie i pogłaskał moje spięte ramię.
- Nie rozumiesz. Mike nie zabija zwyczajnie. Co jeśli staliśmy się jego ofiarami, a to wszystko to część przedstawienia, które nam przygotowuje? Uwielbia takie gierki, co jeśli jesteśmy jego zabawkami, pionkami w jego grze? - zagryzłam wargę i czekałam na jego odpowiedź.
- Popadasz w paranoję. – zaczął kręcić głową na ,,nie'', ale zauważyłam jak nieznacznie się wzdrygnął.
- Nie Justin, możesz sądzić o mnie wszystko, ale nie to, że popadam w paranoję kiedy mówimy o Mike’u. - pogroziłam mu wskazującym palcem. - Znam go od lat i wiem, że jest zdolny do wszystkiego.- powiedziałam spokojnie, ale w środku czułam paraliżujący strach. Najgorsze jest to, że mogliśmy przegapić moment, w którym Mike dowiedział się o nas. Miał mnóstwo czasu by wymyślić jak się zemścić.
- Po co miałby tracić na nas tak dużo czasu? – nadal upierał się.
- Mike uwielbia ciągnąć za sznurki, uwielbia zabijać i zadawać cierpienie. To co zrobiliśmy to największy błąd w jego oczach jaki mogliśmy popełnić. Zdradziliśmy go, poniżyliśmy i oszukiwaliśmy, jestem pewna, że karze nam za to zapłacić. – po tych słowach nastąpiła chwila ciszy.
- Wciąż nie rozumiem, jak mogłaś go kochać?- zapytał, marszcząc brwi, uporczywie wbijając we mnie wzrok.
- Byłam głupia i myślałam, że się zmieni. Potem było już za późno by mu uciec.- spuściłam wzrok w dół. – Nieważne. Jestem pewna, że szykuje dla nas coś bardzo specjalnego i nie będzie to nic przyjemnego.










_____________________________________________

Cześć, bardzo mi zależało, 
żeby dodać rozdział dzisiaj,
ponieważ później mam strasznie 
intensywny tydzień w szkole.
Dziękuje za komentarze pod ostatnim postem.
Rozdział jest krótszy niż pozostałe,
ponieważ musiałam go zakończyć w ten sposób.
Wybaczcie mi. ;(




Widzę, że ostatnio słabo z komentarzami.
Dlatego chyba muszę Was troszeczkę zmotywować.
To co, powtórzycie te 20 komentarzy?
 Mam wrażenie, że jest Was coraz mniej.
Wasza opinia jest dla mnie bardzo ważna. 
Gwarantuję Wam, że przy Rozdziale 37
nie będziecie się nudzić. 
Rozsyłajcie dalej , zapisujcie się na listę.
Mam nadzieje, że przeżyje ten tydzień
i  szybko będę mogła dodać kolejny. ;p
Trzymajcie się, ściskam Was. ;*




Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz. 




poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział 35






Gdy tylko wróciłam do pokoju w towarzystwie Thomasa - jednego z ochroniarzy Mike’a, zamknęłam za sobą drzwi. Opierając się o nie plecami odetchnęłam głęboko, ponieważ poczułam się słabo. Miałam dziwne wrażenie, że w pokoju jest bardzo duszno. Kiedy stwierdziłam, że głębokie oddychanie na nic się zdaje, chwiejnym krokiem podeszłam do okna. Szeroko je otworzyłam, czując przy tym chłodny wiatr, muskający moją twarz. Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Dotknęłam prawą dłonią czoła i po raz setny głęboko odetchnęłam, chcąc odpędzić nadchodzące mdłości. W głowie cały czas miałam widok krwawiącej, martwej dziewczyny. Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę tego obrazu. Niezależnie od tego, jak bardzo morderca wydaje się być obojętny na czyjąś śmierć, nie zapomina swoich ofiar. Pamięta je do tego stopnia, że widzi ich twarze w swoich snach, bo tylko w czasie snu nie może panować nad wyrzutami sumienia. Czułam się winna. To Mike kazał mi to zrobić, to on zmusił mnie, żebym ją zabiła. Nie dał mi wyboru, ale ja byłam tą, która pociągnęła za spust. W ubraniach rzuciłam się na łóżko z tymi wszystkimi myślami krążącymi po mojej głowie. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. To nie był pierwszy raz, gdy Mike mnie uderzył. Przy pierwszym razie mogłam mieć nadzieję, że nie zrobi tego więcej, ale po drugim byłam niemal pewna, że powtórzy to prędzej czy później, kiedy coś nie będzie mu się podobało. Nadzwyczajnie w świecie bałam się go. Dziwnym byłoby, gdybym się nie bała. Howard był mordercą, mógł mnie zabić jednym skinieniem palca. Jedyne co mogło mnie w tej chwili uspokoić to myśl, że on nadal mnie potrzebuje. Tylko ja i Monique naprawdę go znamy. To nam mógł ufać najbardziej. Nie pozbędzie się mnie tak łatwo. Chociaż nie chciałam go już widzieć nigdy więcej, nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Miałam wrażenie, że nie poradzę sobie sama. Nie teraz, gdy wczoraj ktoś chciał mnie zabić. Możecie mnie oceniać, ale jeśli na świecie istnieje jedna rzecz, którą znasz to trzymasz się jej kurczowo, nawet jeśli jest zła. Postanowiłam, że będę zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Uniknę sytuacji, które mogłyby go zdenerwować na tyle, by skrzywdził mnie ponownie. Od tej chwili on jest ostatnim człowiekiem na ziemi, który miałby prawo mnie zranić. Wtuliłam policzek w poduszkę i usnęłam zmęczona tym wszystkim, co czułam. Przytłoczona własnymi uczuciami. Nazajutrz obudziłam się czując wilgoć pod oczami. Płakałam przez sen? Niezdarnie wygrzebałam się z ciepłej pościeli, wykonałam poranną toaletę i ubrałam jasne jeansy oraz czarną bluzkę. Związałam włosy w kitkę, zrobiłam lekki makijaż i poszłam do restauracji, by pysznym śniadaniem zacząć kolejny okropny dzień. Zastanawiałam się czy będzie mi dane kogoś zabić, czy może ktoś zabije dziś mnie. Nie potrafiłam powiedzieć, co bardziej mi odpowiadało, jakkolwiek karkołomnie to brzmi w połączeniu ze śmiercią. W restauracji pierwszą osobą, na którą zwróciłam swoją uwagę była Monique. Gdy tylko mnie zobaczyła zaczęła w pośpiechu kończyć swoje śniadanie, aby jak najszybciej oddać talerz do kuchni i zejść mi z oczu. Prawdopodobnie zrobiłabym to samo co ona, jednak wiedziałam, że muszę to skończyć. Potrzebowałam wsparcia i jej, osoby dzięki której jeszcze nie zwariowałam. Tęskniłam za nią. Za jej głupim paplaniem, dziwnymi refleksjami i wymyślnymi pomysłami. Była moją namiastką normalności, przyjaciółką, której naprawdę zależało na moim szczęściu. Zawsze mogłam na nią liczyć, kiedy było mi źle. Nie chciałam o niczym mówić Justinowi. Gdybym mu powiedziała, że Mike uderzył mnie, pewnie znowu zacząłby namawiać mnie bym z nim zerwała. Justin powinien myśleć, że jestem silna, że takie rzeczy nie powinny mnie złamać. Mimo, że go kochałam nadal czułam jakąś cząstkę rywalizacji między nami. Nie chciałam, by traktował mnie jakbym była osobą, którą musi chronić. Słabą dziewczyną, którą musi się zaopiekować. Chciałam być dla niego wielką tajemnicą, wyzwaniem, które jest trudne do podjęcia, ale jednocześnie kuszące zwycięstwem. Ja go takim widziałam. Podeszłam do stolika Monique, który był przystrojony czerwonymi serwetkami i śnieżnobiałym obrusem. Gdy tylko zauważyła, że idę w jej stronę zaczęła wstawać z krzesła, unikając ze mną kontaktu wzrokowego.
- Zostań!- powiedziałam zdecydowanym głosem, chwytając ją za rękę, którą chciała złapać talerz. Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma tak bardzo podobnymi swoją intensywnością koloru do oczu jej brata, które idealnie odbijały się od jej czarnego luźnego swetra. Zatkało mnie, nie wiedziałam, co chciałam jej wcześniej powiedzieć.
- Czego ode mnie chcesz? – zapytała sucho, ale jej ton nie brzmiał wrogo, więc próbowałam dalej.
- Potrzebuję cię, mam dosyć tego, jak obie udajemy, że wcale się nie widzimy. – wydusiłam to z siebie i usiadłam przed nią. Skinęłam głową, by zrobiła to samo. Powoli, nie spuszczając ze mnie oczu usiadła na swoim krześle i poprawiła włosy. – Tęsknię za tobą.- powiedziałam szczerze. Przez chwilę Monique nic nie mówiła, ale potem chwyciła mnie za rękę.
- Ja za tobą też. – powiedziała cicho i uśmiechnęła się, co też odwzajemniłam. – Nie powinnam o niego pytać. Wiem, że to drażliwy temat. Nie powinnam cię o to osądzać. – spuściła wzrok w dół, ale widziałam, że jest jej głupio. - Justin jest … - przerwała na minutę i zrobiła się spięta. Pokręciła głową na boki i wreszcie spojrzała mi prosto w oczy.- Kochasz mojego brata, prawda? – tego pytania się nie spodziewałam, teraz ja spojrzałam w dół. To nie tak, że go już nie kochałam, ale nie mogłam zaakceptować tego, jaki się stał przez te kilka miesięcy. Wreszcie odchrząknęłam i biorąc oddech, dopiero teraz uświadomiłam sobie, że też jestem zdenerwowana.
- Tak.- odpowiedziałam tylko cicho i widziałam jak niepokój wymalowany na jej twarzy zmienia się w wyraz ulgi. Atmosfera między nami się rozluźniła.
– Mam ci tyle do opowiedzenia.- oznajmiła po chwili podekscytowana. Cieszyłam się, że wreszcie mogę z nią porozmawiać, ale teraz ukrywanie przed nią prawdy będzie jeszcze trudniejsze niż myślałam. Czy kiedykolwiek pozbędę się tego ciężaru? Nie chciałam jej stracić ponownie. Nie chciałam jej okłamywać, ale są takie sprawy, które wymuszają na nas kłamstwa i nic na to nie możemy poradzić. – Nawet nie wiesz ile cię ominęło! Rozmawiałam z Jevem. – rozsiadła się wygodnie, opierając się o oparcie siedzenia.
- To cudownie! – byłam lekko zszokowana, Jev wreszcie posłuchał mojej rady. Przynajmniej oni będą szczęśliwi. W przeciwieństwie do mnie i Justina nikt nie mógł im zakazać być razem. Ich związek będzie realny, nie będzie umową istniejącą tylko pomiędzy dwoma osobami.
- Nie jesteśmy jeszcze razem, ale pracuję nad tym. - odparła uśmiechnięta, biorąc łyk herbaty. – Tylko nie wiem, czy to dobry pomysł. Pracujemy razem, jeśli się nie uda, będzie bardzo niezręcznie.- stwierdziła cierpko. Wiedziałam, że od początku bardzo jej na nim zależało.
- Każdy zasługuje na miłość, jeśli nie dasz jej szansy, będziesz tego żałować.- powiedziałam, chcąc dodać jej otuchy.
- Pewnie masz rację. – westchnęła i spojrzała w stronę drzwi restauracji. Byłam pewna, że chciałaby, żeby Jev właśnie przez nie wszedł.
- Oczywiście, że mam.- uśmiechnęłam się szczerze. – Wszystko w swoim czasie, po prostu bądź cierpliwa. Jev to naprawdę fajny facet, powinnaś dać mu szansę.
- Co do cierpliwości, martwię się o Mike’a, od rana chodzi jakiś wściekły. Wiesz co się stało? – zapytała mnie.
- Przypuszczam, że zachowuje się tak przez to, co stało się wczoraj…
- Co takiego? – przerwała mi zdziwiona.
- Można powiedzieć, że lekko wyprowadziłam go z równowagi. Zabrał mnie do piwnicy.- wzdrygnęła się na ostatnie słowo, a ja biorąc oddech, kontynuowałam zgaszona.- Nazwałam go psychopatą przy wszystkich. Naprawdę nie chciałam nikogo zabijać. Ta dziewczyna była taka młoda, wyglądała niewinnie, a on kazał mi ją tak po prostu zabić, jakby była rzeczą, zwierzątkiem, zabawką.- przymknęłam oczy, chcąc odpędzić złe wspomnienia.- On tego nie rozumie, ale ja mam dość. Jestem słaba, to wszystko mnie przerasta. – szepnęłam cicho, nie chcąc się do tego przyznać.
Monique tak jak ja nie pochwalała zachowania swojego brata. Zazwyczaj pomijałyśmy to, co dzieje się w piwnicach hotelu. Nie chciałyśmy o tym myśleć. Dopóki tego nie widziałyśmy wszystko było dobrze. Mogłyśmy obserwować poczynania Howarda, ale żadna z nas nie chciała mu się sprzeciwić. Dla nas obu był ważny. Chciałyśmy być jego wsparciem, jeśli nie stałybyśmy po jego stronie, to uważałby nas za wrogów.
- Powiedziałaś mu, że jest psychopatą? – zapytała mnie, unosząc brwi ze zdumienia.
- Tak. – odparłam spokojnie.
- Przegięłaś.- Naprawdę? A jak inaczej nazwałabyś kogoś, kto maltretuje ludzi bez powodu? W porządku, może istnieje jakiś powód, dlaczego Mike to robi, ale żaden nie był wystarczający, żeby usprawiedliwić jego okrucieństwa. – miałam powiedzieć te słowa na głos, ale w porę przypomniałam sobie, że Monique jest jego siostrą i ugryzłam się w język.
Nagle mój wzrok przykuła pewna blondynka, która siedziała w kącie restauracji. Wydawała mi się znajoma. Normalnie nie zwracałam uwagi na gości hotelu, ale wiedziałam, że ta dziewczyna nie jest zwykłym klientem restauracji. Nie potrafię powiedzieć skąd to wiedziałam. Po prostu miałam w głowie coś w rodzaju radaru i wyczuwałam ludzi z ,,mojego’’ świata. Gdy dostrzegła, że intensywnie się jej przyglądam poprawiła się na krześle, zerknęła na mnie, po czym błyskawicznie odwróciła wzrok. Moje zainteresowanie dostrzegła też Monique, która po chwili spojrzała na nią i natychmiast odwróciła się, słysząc moje pytanie.
- Kim ona jest? – zmarszczyłam brwi, pochylając się nad Monique i ściszając ton głosu, ponieważ obawiałam się, że ktoś może nas usłyszeć.
- Jest nowa. Nie wiem jak się nazywa.– poinformowała mnie i również przybliżyła się do mnie, mówiąc dalej cicho. – Mike cały czas się nią zajmuje i nie dał mi szansy, by z nią porozmawiać.
- Co ona ma tutaj robić? – czułam jak moje palce zaczynają drżeć, więc schowałam je pod stół. Zmuszałam się do tego, by nie patrzeć w jej stronę.
- Z tego co wiem, Mike zatrudnił ją, żeby odwracała uwagę na misjach. – To do mnie należało to zadanie. Czyżbym właśnie przyglądała się mojej następczyni? Nie, na pewno nie... ona jest nowa, nie ma pojęcia co ją czeka. To ja mam doświadczenie, Mike mnie nie wyleje. Próbowałam się pocieszyć w myślach, ale szczerze mówiąc już uważałam ją za swoją rywalkę. Gdyby Justin był tutaj śmiałby się ze mnie, że wariuję. I pewnie miałby rację. Jeśli ta dziewczyna zajdzie mi za skórę, nie zawaham się pokazać, gdzie jest jej miejsce. Skrycie i uważnie przyglądałam się blondynce, całkiem nie słuchając wykładu Monique na jej temat. Nagle przypomniało mi się, gdzie mogłam ją widzieć. Korytarz. Mijałam ją. Myślałam, że jest zabawką Mike’a. To na pewno była ona.
- Podobno przyjechała tutaj z Kanady. Nie rozmawiałam z nią, ale wydaje się być miła… - kontynuowała Monique. – Rachelle, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – wyrwała mnie z transu.
- Tak, tak oczywiście.- mruknęłam, wracając myślami do rozmowy z Monique, która w sumie przed chwilą przekształciła się w monolog. – Kelner! – wrzasnęłam i zaczęłam nerwowo wybijać rytm palcami o stół.- Poproszę dwa kieliszki czystej wódki! – spojrzałam ostatni raz na tą nową. Dlaczego ona jest ładna? – warknęłam ze złością w myślach.



******



Od rana nie widziałam Justina, co mnie trochę martwiło. Zazwyczaj czekał na mnie rano na moim piętrze i razem schodziliśmy do restauracji. Gdy wracałam z ćwiczeń w jednej z sal gimnastycznych, gdzie znajdowało się boisko do koszykówki usłyszałam jakieś krzyki. Postanowiłam sprawdzić, co tam się dzieje. Z każdym kolejnym krokiem w stronę sali krzyki stawały się bardziej wyraziste. Intuicja mnie nie myliła. Teraz bez problemu mogłam rozpoznać pełne ekscytacji głosy Justina i Scoota. Wychyliłam głowę zza drzwi i zobaczyłam, że grają w koszykówkę, walcząc jeden na jeden. Oboje byli ubrani w stroje koszykarskie, które podkreślały ich umięśnione i wysportowane sylwetki, a ich skóra była wilgotna od potu. Próbowali odebrać sobie piłkę i wrzucić ją do kosza przeciwnika. Z uśmiechem i założonymi rękoma obserwowałam ich zaciętą walkę. Minęło trochę czasu, zanim mnie zauważyli.
- Rachelle! – wrzasnął Scoot, który pierwszy mnie ujrzał i odwrócił wzrok od Justina, rzucającego piłkę do kosza, która niestety do niego nie trafiła, ponieważ blondyn, usłyszawszy moje imię, obrócił się w stronę drzwi. Nieśmiało weszłam do środka i zostałam uduszona przez tego pierwszego.
- Fuj! Śmierdzisz, nie przytulaj mnie! – krzyknęłam z opóźnieniem, gdy trzymał mnie już w swoich spoconych ramionach.
- Jeszcze ją udusisz! – usłyszałam z daleka niosący się echem rozbawiony głos Justina. Widząc go od razu uśmiechnęłam się szerzej, zatapiając się w tych magicznych oczach. Przestań, dziewczyno to tylko brązowe oczy. Nic niezwykłego… Zaczął wycierać się szarym ręcznikiem i iść w naszą stronę.
- A co, zazdrosny jesteś? – zapytał Scoot, drocząc się z nim. Wzdrygnęłam się i zmarszczyłam nos, gdy prowokacyjnie przytulił mnie do siebie mocniej, a mój nos znalazł się bliżej jego pachy. Wreszcie mnie puścił i mogłam przywitać się z Justinem.
- Nie mógłbym być o nią zazdrosny. Jeszcze wiele musi się nauczyć, żeby być na moim poziomie. – zdziwiona zmarszczyłam brwi i zatrzymałam się przed nim, kompletnie nie wiedząc co zrobić. – Poza tym ona nie jest w moim typie, wolę blondynki. Mniej wyszczekane i bardziej dojrzałe blondynki.– uściślił, na jego szczęście mam wyjątkowo wielkie pokłady cierpliwości by dzisiaj równie z wielką ochotą go nie uderzyć. O co mu chodzi
- Masz ze sobą jakiś problem? – warknęłam z oburzeniem. Nie byłam przygotowana na taką scenę.
- Przepraszam, czyżbym czymś cię uraził? – zapytał aroganckim tonem głosu.
- Uraziłeś mnie? – zaśmiałam się sztucznie. - Kolor włosów mogę zawsze zmienić, ale tobie rozumu już raczej nie przybędzie.- mruknęłam i usłyszałam za plecami śmiech Scoota.
- Nie będziesz dobrze wyglądała w kolorze blond.- nieproszony wyraził swoje zdanie i zwrócił się do Scoota.- Wygrałem, idź do automatu i kup mi wodę! – powiedział, rzucając ręcznik na ławkę i zaczął intensywnie na mnie patrzeć.
- Tylko się nie pozabijacie! Wracam za sekundkę.- krzyknął do nas i wyszedł z sali.
- Zachowałeś się jak dupek. – powiedziałam w końcu wściekła na niego.- Nie musiałeś mówić tego wszystkiego. To tylko Scoot. – nie powiedział nic, tylko przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Jego oczy złagodniały.
- Właśnie tak powinnaś się ze mną przywitać.
– Co robisz? Zwariowałeś? – zareagowałam szybko odpychając go od siebie i patrzyłam na niego spanikowana. – W każdej chwili ktoś tu może wejść. – dopowiedziałam ciszej.
- Przepraszam. – szepnął w końcu.- Naprawdę nie chcę, żeby to wyszło na jaw.
- Obraziłeś mnie. Nie rozumiem jak to ma pomóc w ukrywaniu prawdy.- Justin czule odgarnął kosmyk moich włosów z twarzy. Zrównał mnie do poziomu napalonej małolaty. 
- Uspokój się, wiesz, że tak nie myślę, po prostu nie chcę, by ktoś dowiedział się o nas. Może dlatego przesadziłem.- Cóż, całowanie mnie na sali gimnastycznej przeczy temu, co mówi. - W końcu jestem twoim nadętym i irytującym trenerem uwodzenia. 
No właśnie, co ja w nim takiego zobaczyłam?
- Zapomniałeś też o tym, że jesteś nieznośnie natrętny.- dodałam z udawanym przekąsem.
- Przepraszam, za dużo o tym wszystkim myślę. Ja po prostu lubię cię denerwować, ale nigdy nie miałem zamiaru cię zranić.- przerwał na chwilę, aby westchnąć i pogładzić moje ramię.-  Wiesz, że jesteś dla mnie idealna, prawda? – zapytał ciepłym głosem, wbijając we mnie te jedno ze swoich hipnotyzujących spojrzeń.
- To nie myśl, tylko mnie kochaj. – wspięłam się na palce i pocałowałam go. Dlaczego to zrobiłam, skoro przed chwilą miałam do niego o to pretensję? Nie zawsze muszę zachowywać się taktownie… – Tak dobrze cię dzisiaj widzieć. – szepnęłam w jego usta.
- I kto tu teraz jest nieostrożny? – wypomniał mi, uśmiechając się cwaniacko. Kiedy miałam mu odpowiedzieć, że jest przebrzydłym prowokatorem Scoot wszedł do sali, a ja odsunęłam się od Justina i przybrałam niezadowolony wyraz twarzy. Na szczęście nie zauważył, że staliśmy za bardzo blisko siebie, bo jedną ręką trzymał telefon i pisał smsa, a w drugiej niósł dwie butelki wody mineralnej. Podniósł wzrok znad telefonu i rzucił Justinowi jedną butelkę. Z pewnością złapałby ją, gdybym go nie wyprzedziła. Chwyciłam butelkę, odkręciłam jej nakrętkę i wzięłam dwa długie łyki.
- To była moja woda! Zasłużyłem na nią! – powiedział oburzony. Zaczęłam uciekać z nią po całej sali. Justin gonił mnie, aż w końcu złapał mnie w pasie i uniósł do góry, mówiąc groźnie - Odkupujesz mi ją. – na co zareagowałam śmiechem.
- Nie ma takiej opcji.- pokręciłam głową na ,,nie’’, nie przestając się uśmiechać. Postawił mnie na ziemi, zabrał ode mnie butelkę wody i napił się z niej. Przez chwilę zapomniałam, że Scoot jest z nami.
- Możemy skończyć mecz? – zapytał mojego trenera zwycięzcę, trzymając piłkę do kosza w rękach.
- Oczywiście. – powiedział szarmancko Justin, zacierając ręce.- Znowu muszę skopać ci tyłek.
- Po moim trupie.- zaprotestował Scoot.
- Zobaczymy, co da się zrobić. – wyszczerzył się i zabrał mu piłkę, podczas gdy ja usiadłam na ławce, chcąc obejrzeć ich zmagania.
- Tylko się nie popisuj, Bieber. – ostrzegł Scoot, stojąc w atakującej pozycji pod koszem. Zaczęli grać i wyzywać siebie nawzajem. Oni zawsze zachowują się jak dzieci…
Kiedy Justin i Scoot skończyli mecz, przebrali się w szatni. Justin wyszedł pierwszy, dlatego miałam okazję wreszcie z nim porozmawiać.
- Justin, muszę ci coś powiedzieć.- położyłam lewą dłoń na jego piersi, uprzednio rozglądając się po pustej sali.
- O co chodzi? – zapytał, obejmując mnie ramieniem.
- Mike wczoraj zaprowadził mnie do piwnicy. – poczułam jak jego biceps zaciska się mocniej wokół mojego ciała. – Wiesz, co tam jest? – zapytałam go szeptem.
- Tak, zaprowadził mnie tam parę razy.- odpowiedział bez emocji i chwycił moje obie dłonie.
- Musiałam zabić dziewczynę…
- Skarbie… - przerwałam mu, bo nie chciałam pocieszenia. Wiedziałam, że to nie zwróci jej życia.
- Chcę wiedzieć, dlaczego się tam znalazła. Dlaczego one wszystkie tam są.- oznajmiłam mu, na co spojrzał na mnie takim wzrokiem, że od razu wiedziałam, że mój pomysł nie bardzo mu się podoba.
- Co ja mam z tym wspólnego? – zapytał wreszcie, widząc że tylko na to czekam.
- Pomożesz mi. – powiedziałam pełna nadziei. Nie brzmiało to jak pytanie, ponieważ Justin wiedział, że musi mi pomóc, a ja wiedziałam, że mi nie odmówi. To, co chciałam zrobić było bardzo ryzykowne i niebezpieczne. Bardziej niż wszystkie misje, które do tej pory przeżyłam.



******



Mike miał do załatwienia jakieś sprawy na mieście. Wiedziałam, że Charlotte ma przerwę obiadową o trzeciej. Jedynym moim problemem była straż. Justin punktualnie o trzeciej powiedział paru z nich, że jakiś mężczyzna wszczął bójkę z jednym z gości hotelu, a ochrona na dole nie może sobie z nim poradzić i potrzebuje pomocy. Bez zastanowienia dwoje mężczyzn pobiegło na dół, a wtedy ja i Justin weszliśmy do środka pustego gabinetu. Gdy zamknęłam za sobą drzwi, szybkim krokiem podeszłam do biurka, na którym były porozrzucane papiery i zaczęłam je przeglądać.
- Czego właściwie szukamy? – Justin stanął na środku pokoju i zaczął drapać się po karku, błądząc wzrokiem po całym pomieszczeniu.
- Powodów, dla których Mike znęca się nad tymi kobietami w piwnicy.
- Gdyby takie były, sądzisz że trzymałby je tutaj? Niezbyt mądre. – stał bezczynnie z założonymi rękoma.
- Będę się martwić, jeśli rzeczywiście nic tu nie znajdę. – powiedziałam wściekła, nadal nerwowo wertując stertę papierów.
- Nie odpuścisz, co? – westchnął głęboko z politowaniem.
- Musimy coś znaleźć. Jeśli nadal dobrze go znam, znajdziemy to właśnie w jego gabinecie. Najciemniej jest zawsze pod latarnią.- zaczęłam otwierać po kolei każdą szufladę w jego biurku. Miałam tylko dziesięć minut na znalezienie tego, czego szukałam. Nagle poczułam męskie dłonie, zaciskające się na moich biodrach. Justin podszedł do mnie bliżej, stając za mną. Naszych ciał nie dzielił nawet minimetr. Ograniczały nas tylko ubrania. – Jeśli uważasz, że w gabinecie Mike’a zedrę z ciebie garnitur to się mylisz. – warknęłam na niego. Ja naprawdę chciałam wiedzieć, dlaczego Mike robi takie rzeczy, a on myśli tylko o jednym. Żadnego wsparcia. Nic.
- A może chociaż spodnie? – zaproponował, pochylając się nade mną i gryząc mnie w ucho. Momentalnie odsunęłam się, wyprostowałam i obróciłam się do niego przodem, by zmierzyć go wzrokiem od góry do dołu.
- Dobrze.- powiedziałam przesłodkim głosem.
- Serio? – zapytał zaskoczony, że tak szybko mu uległam.
- Nie. – powiedziałam stanowczo chwilę później i wróciłam do swojej poprzedniej czynności, przeglądając zawartość jednej wielkiej koperty, którą znalazłam w drugiej szufladzie biurka. Bingo. Znajdowały się w niej akta kobiet. Każda z nich miała swój własny dziewięciocyfrowy numer identyfikacyjny. Na pierwszej karcie znajdowały się jej dane osobowe, poniżej czym zajmowała się w przeszłości i kiedy ją przyjęto. Na drugiej stronie znajdowały się ręczne notatki. Rozpoznałam pismo Howarda. W kopercie znajdowały się akta pięciu kobiet, w tym dziewczyny, którą wczoraj zabiłam.




Larissa Stone
urodzona 7 kwietnia 1993 roku
Matka: Elizabeth Field
Ojciec: Joseph Stone
Wiek: 22 lata
Zgon: 18 października 2015 roku godz. 21:58
Przyczyna zgonu: strzał z broni palnej w głowę
Domniemane stanowisko pracownicze: kelnerka
Ukończyła Regis High School z wyróżnieniem. Przykładna córka, zarabiająca na swoją wielodzietną rodzinę. Początkowo pracowała w Cielo, zauważona na rogu 145 i 146 ulicy na Manhatanie. Ukarana za niesubordynację. Została zamordowana przez Rachelle Roberts wieczorem dnia 18 października 2015 roku w swojej celi.




Justin spojrzał mi przez ramię na dokumenty i chwycił moje dłonie, które zaczęły się trząść. Niesubordynacja? Co ona takiego zrobiła? Zerknęłam na pozostałe akta, na których widniało dokładnie to samo zdanie. Resztę kart w aktach zajmowały rękopisy Mike’a z dokładnymi, szczegółowymi notatkami na temat tortur, które dla nich przyszykował i datami ich wykonania oraz nazwiskiem i imieniem osoby odpowiedzialnej za morderstwo. Zazwyczaj przy pierwszej i ostatniej z nich, po której następował zgon widniało jego imię i nazwisko.
- To ona? – zapytał Justin, biorąc w ręce zdjęcie Larissy.
- Tak. – przełknęłam ciężko ślinę i jeszcze raz zatrzymałam wzrok na jej twarzy.- Jeśli ma takie akta, to muszą być tutaj gdzieś jeszcze inne. Być może nawet nasze. – stwierdziłam wstrząśnięta tym wszystkim, co zobaczyłam. Te akta były czymś w rodzaju jego spowiedzi, pamiętnika ofiar i stanowiły idealną podstawę na postawienie mu zarzutów morderstwa tych wszystkich kobiet.
- Okej, to się robi coraz bardziej dziwne.- przyznał Justin, zagryzając dolną wargę i zaczął gwałtownie otwierać wszystkie szuflady. - Poszukajmy naszych.- szepnął, podchodząc do wielkiej komody z sześcioma szerokimi szufladami zamykanymi na klucz.
- Jak myślisz, gdzie Mike mógłby schować pęk zapasowych kluczy? - zapytał, patrząc na mnie z błyskiem w oku. Spojrzałam na zdjęcie na jego biurku, na którym byłam ja, on i Monique. Ramka do niego była zrobiona z czarnego, grubego drewna. Wyjęłam zdjęcie z ramki, znajdując specjalne ukryte wgłębienie na klucz schowane sprytnie za korkową płytką. Wyjęłam złoty klucz z ramki i spojrzałam na Justina z uśmiechem zwycięzcy. Pod wpływem światła wpadającego przez okna pokoju, mienił się oślepiającym blaskiem.
- Szukałeś może tego? – pomachałam mu kluczykiem przed nosem.
- Dziękuję.- wziął go ode mnie i zaczął przymierzać do każdej szuflady po kolei.
- Proszę bardzo. – założyłam ręce razem i usiadłam na biurku, obserwując jak mój przystojny trener męczy się z zamkami. Równie dobrze mógł po prostu sforsować całą komodę i się do nich dostać, ale żadne z nas nie chciało narazić się Mike’owi. Nie potrzebowaliśmy kolejnego wybuchu gniewu z powodu tego, że ktoś miał czelność włamać się do jego gabinetu i przeczytać jego tajne akta. Złoty kluczyk pasował do drugiej szuflady w środkowym rzędzie. Nie zdziwiło mnie, że gdy tylko ją otworzył zauważyłam więcej podobnych kopert jak te pięć na biurku. – Widzisz, czasami jesteśmy zgranym zespołem.- powiedziałam radosnym głosem, oglądając swoje paznokcie.  
- Znalazłem akta Scoota i Monique… - oznajmił, a ja w błyskawicznym tempie znalazłam się za nim. Spojrzałam na ich zdjęcia i dane osobowe. Ich karta tortur była pusta. Za to znalazłam coś innego. Wypisane poszczególne dni z krótkim sprawozdaniem, co takiego robiliśmy. W kopertę włożone były również nasze raporty z misji. On sprawdza i śledzi nas wszystkich. – uświadomiłam sobie przerażona.
- W tych szufladach są prawdopodobnie wszyscy ludzie, którzy tutaj pracują… - szepnęłam, przykładając dłoń do ust. Justin zerknął na mnie krótko i wrócił do szuflady pełnej kopert. Jeśli każda z tych sześciu jest zapełniona tak jak ta, którą otworzyliśmy, Mike zabił więcej ludzi niż myślałam.
- Znalazłem nasze.- Justin podał mi dwie żółto blade koperty. – Na pewno chcesz to zobaczyć? – zapytał, gdy właśnie zadzwonił telefon w pokoju Charlotte. Podskoczyłam w miejscu jak oparzona, jakby za chwilę ktoś miał mnie przyłapać na gorącym uczynku. – Musimy iść. Ochrona zaraz wróci, lepiej żeby nas nie spotkali. – podbiegłam do komody razem z Justinem. W mgnieniu oka pozamykaliśmy wszystkie otworzone wcześniej szuflady, a kluczyk schowany wcześniej w ramce trafił na swoje miejsce. Następnie chłopak chwycił mnie mocno za rękę, ciągnąc w stronę drzwi. W pośpiechu wybiegłam za nim z gabinetu. Mało brakowało, aby nas przyłapali.




*****



Wróciłam do pokoju roztrzęsiona. Rozmyślałam nad tym, co mogło być w moich aktach. Z jednej strony byłam tak blisko odkrycia tego, co naprawdę Mike o mnie myśli, ale z drugiej cieszyłam się, bo może przez to nie mam kolejnych powodów do niepokoju. Może los oszczędził mi cierpienia, chociaż nie chciałam być na tyle naiwna. Przez ostatni miesiąc byłam jednym kłębkiem nerwów, a kiedy już wstawałam na nogi, zawsze zdarzyło się coś, co z powrotem mnie przytłaczało. Chciałam to skończyć. Nie miałam na to sił. Wszystkie argumenty jakie miałam na to, że Mike ufa mi i zależy mu na mnie, przez te dziesięć minut zostały zniszczone. Rozsypane w drobny mak. Jeżeli się komuś ufa nie śledzi się każdej minuty jego życia… Jak można żyć w ciągłej niepewności? Bez jednej osoby, której możesz ufać bezgranicznie, która nigdy nie zawiedzie cię do tego stopnia, żeby odejść, która zawsze będzie twoim wsparciem niezależnie od okoliczności? Szukałam podpory, koła ratunkowego, którego mogłam się złapać, by nie utonąć w tym bagnie, którym stało się moje życie. Bagnie, które powstało nim zdążyłam mrugnąć okiem i robiło się coraz głębsze, a ja dopiero teraz je zauważyłam. To było bardzo niesprawiedliwe. Czemu zamykamy oczy, wtedy kiedy powinniśmy otworzyć je szeroko i uważnie obserwować to, co się wokół nas dzieje? Jednego, czego nauczyłam się przez ten miesiąc, to to, że od niczego nie można uciec. Prędzej czy później odczujesz każdy skutek twojego działania i nikt nie jest w stanie ciebie uratować. Musisz sam się z tym zmierzyć. Wbrew wszystkiemu, co mówią, każdy jest samotny, bo w momencie gdy zaczynasz mieć własne zdanie wszystko zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Patrzyłam przez okno na Nowy York przykryty granatowym, nocnym niebem. Nie zapaliłam świateł w moim pokoju, chciałam, żeby Mike myślał, że śpię, bo nie miałam najmniejszej ochoty na widzenie się z nim. Jednak było w nim dość jasno przez białe światło księżyca w pełni. Niespodziewanie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę! – powiedziałam donośnym głosem i odwróciłam się w ich stronę.
- Cześć, piękna. – przywitał się Justin, wchodzący do mojego pokoju. Gdybym nie była w tak podłym nastroju, pewnie pochwaliłabym go za to, że nauczył się pukać do drzwi.
- Cześć. – odpowiedziałam zachrypniętym głosem, wzrokiem wracając do widoku za oknem.
- Co się dzieje? Czemu jesteś taka przygnębiona? – zapytał, obejmując mnie od tyłu i również spojrzał na panoramę miasta. Nagle coś za moimi plecami zaszeleściło. Spojrzałam za siebie zdekoncentrowana, chcąc spojrzeć w oczy Justina, gdy między moimi dłońmi znalazła się długa, czerwono krwista róża. Pochyliłam się nad jej rozłożonymi płatkami, by powąchać i zapamiętać jej zniewalająco piękny zapach.
- Chciałabym…- zaczęłam, ale przerwałam w obawie, że to zabrzmi głupio. – Chciałabym żyć normalnie. – obróciłam się do niego przodem i spojrzałam głęboko w jego oczy.
- Niestety nie potrafię spełniać życzeń. – westchnął. – Gdybym umiał, prawdopodobnie nie byłoby mnie tutaj. – z jego ust biła taka obezwładniająca szczerość, że uśmiechnęłam się smutno. Miałam ochotę go przytulić, ale po krótkiej chwili ciszy dopowiedział żywszym głosem - Ale mogę zrobić coś, co przypomni tobie normalne życie i poprawi ci humor.
- Ty poprawiasz mi humor. – powiedziałam, lekko się uśmiechając.
- To wciąż za mało.- stwierdził zaciekle i już po chwili otwierał drzwi mojego pokoju.- Pani przodem.- teatralnie się ukłonił i przepuścił mnie w drzwiach. Parsknęłam cichym śmiechem, przypominając sobie, że większość osób już dawno śpi. W końcu był środek nocy.
- Co będziemy robić?
- Dowiesz się, gdy będziesz na miejscu. – odpowiedział tajemniczo, po czym nagle zasłonił mi oczy jakimś czarnym miękkim materiałem.
- Justin, nie wygłupiaj się! – protestowałam, próbując zdjąć to coś z oczu, ale chłopak nie dawał za wygraną. Skończyło się na tym, że nie tylko materiał uniemożliwiał mi widzenie, ale jego dłonie, które cały czas trzymał na moich oczach, pilnując czy nie podglądam. Prowadził mnie w nieznanym mi kierunku z wielką starannością, żebym nie zrobiła sobie krzywdy. Wreszcie po kilku minutach, stanęłam czując chłód na skórze i po tym wnioskowałam, że jestem na dworze. Justin pozwolił zdjąć mi opaskę z czarnego materiału i moim oczom ukazał się hotelowy basen. Basen idealnie wpasowywał się w dwa bliźniacze budynki połączone korytarzem zbudowanym ze szkła, w którym znajdowały się leżaki. Wszystko po to, by móc podziwiać widoki za oknem i mieć na wyciągnięcie ręki dostęp do basenu oświetlanego nocą. Na około niego i na parapetach pobliskich okien znajdowały się zapalone świeczki. Wcale nie przesadzając – było prześlicznie. Wejście na basen było zazwyczaj zamykane o północy, dlatego byliśmy tu tylko my dwoje.
-  Tu jest pięknie. – skomentowałam, rozglądając się po basenie. Słyszałam odgłosy koników polnych, które idealnie wpasowywały się w tę chwilę. Niestety niedane było mi się tym nacieszyć. - Co zrobimy, jeśli ktoś nas zobaczy? – zapytałam zaniepokojona.
- Wszyscy śpią. – przekonywał mnie, idąc w stronę basenu i ciągnąc mnie za obie ręce.
- Justin, ale ochroniarze i kamery…- nie dał mi dokończyć mojej litanii powodów, dla których powinniśmy stąd jak najszybciej zniknąć.
- Powiedzmy, że na chwilę obecną nie działają.-  stanął przede mną zabójczo się uśmiechając, jakby zrobił coś wartego Nagrody Nobla. Dostrzegłam tajemniczy błysk w jego oku. Odepchnęłam go lekko od siebie, żeby czasem nie przyszło mu do głowy mnie pocałować.
- Żartujesz sobie, prawda? – odsunęłam się trochę od niego o jeden długi krok, ale nadal trzymałam obie dłonie na jego klatce piersiowej. Patrzył na mnie uśmiechnięty i nic nie wskazywało na to, że mnie okłamuje. – Proszę, powiedz że nie włamałeś się do systemu… - jęknęłam, unosząc oczy ku niebu.
- Ja? Oczywiście, że nie. – zaśmiał się.- Ale moje źródła donoszą, że kamery nie będą czynne przez jakieś dwie godziny. - Co takiego?  Nie wierzę w to, co zrobił, przecież on oszalał… Oboje w sumie oszaleliśmy jeszcze tu stojąc.
- Co jeszcze twoje źródła donoszą?- zapytałam, zawieszając moje ręce wokół jego szyi. Chłopak zaczął bujać się na boki, przez co chwilę tańczyliśmy w miejscu z szerokimi uśmiechami na naszych twarzach.
- Przez te dwie godziny spędzimy miło czas i nikt nam nie przeszkodzi. – powiedział zbliżając swoje usta do moich. Nie muszę chyba dodawać, że wyrażenie spędzimy miło czas w jego słowniku oznacza tylko jedno, a jego propozycja jest nie do odrzucenia.
- Czyli to jest coś w rodzaju randki? – spytałam, nie mogąc przestać się uśmiechać. Wreszcie poczułam się jak normalna dziewczyna. Zapomniałam o wszystkich okropnych rzeczach, które zobaczyłam przez te wszystkie lata. Dzięki niemu byłam szczęśliwa.
- Jeśli chcesz, żeby to była randka, możemy tak to nazwać. – kiwnęłam głową w górę i w dół, podekscytowana zagryzając wargę. Uwolniłam jego szyję z mojego uścisku.
- Gotowa na kąpiel? – zapytał blondyn, złączając swoje palce z moimi.
- Czekaj! – wrzasnęłam od razu, gdy obracał się do mnie tyłem. – Wiesz, że nie umiem pływać?
- Tak, pamiętam jak wyciągałem cię z wody. – przypominając mi tę chwilę, sprawił że lekko się skrzywiłam. Zdjął swoje spodnie, zostając w kąpielówkach, a moją bluzkę rzucił na pobliski leżak. Stałam przed nim w czarnym staniku i jeansach. Zdjęłam szpilki, czując jego wzrok na sobie. – Dzisiaj się nauczysz. – Super, że zapytał mnie, co ja o tym sądzę.
- Wątpię, żeby to był dobry pomysł. – mruknęłam pod nosem, chcąc ostudzić jego zapał. Przecież nie bez powodu nie umiałam pływać w wieku dwudziestu lat. - Mogłeś powiedzieć, że chcesz się wykąpać. Wzięłabym strój. – jęknęłam niezadowolona i zdjęłam jeansy. Lubiłam miłe niespodzianki, ale zawsze wolałam być przygotowana na takie rzeczy jak ta, a on nie dał mi takiej szansy.
- Chodziło właśnie o to, żebyś go nie miała.- usłyszałam i poczułam jak przez całe moje ciało przechodzą gwałtowne i przyjemne dreszcze.
- Ty zboczuchu! – zaśmiałam się, kręcąc głową na boki.
- Wcale nie. – podszedł do mnie i objął mnie w pasie. - Jesteś piękną dziewczyną, w prawie tym samym wieku co ja. Nie widzę w tym żadnego zboczenia. – wymądrzał się, wyzywająco patrząc mi w oczy. Następnie zdjął koszulkę, odkrywając swoją klatkę piersiową pokrytą tatuażami.
- Ach, zapomniałam… ty jesteś tylko biednym, przystojnym chłopakiem, który potrzebuje miłości. – dotknęłam czule jego policzka, a on jak gdyby nigdy nic zawiesił sobie mnie z łatwością przez ramię i wszedł do basenu.
- Mam nogi, sama dam sobie radę! – krzyczałam oburzona, uderzając pięściami o jego plecy. Nie żebym była zaskoczona, że wcale go to nie bolało… po prostu chciałam, by mój sprzeciw był dla niego bardziej widoczny.
- Znam cię. Stanęłabyś na krawędzi i przez minutę zastanawiała się czy wejść, czy też nie.- mówił sarkastycznym, przemądrzałym tonem, ale nie mogłam nie przyznać mu racji. – Wybacz skarbie, ale wolę tę minutę poświęcić na coś innego. – powiedział, opuszczając mnie do zadziwiająco ciepłej wody, a następnie obrócił się do mnie przodem.
- Na co na przykład? – szepnęłam tak, by tylko on słyszał i oblizałam dolną wargę. Justin chwycił mnie za pośladki, przywarł swoimi ciepłymi, miękkimi ustami do moich. Oplotłam go nogami w pasie i pogłębiałam pocałunek, uśmiechając się. Czułam jak nasze mokre ciała idealnie przypasowują się do siebie. Nigdy się tak nie zachowywałam, nigdy nie marzyłam o takiej chwili, dopóki on nie wkroczył z butami w moje życie. Zmienił wszystko.
- Wiesz, że z każdą kolejną nocą igramy ze śmiercią? – zapytałam mocno przytulając się do niego, wskazującym palcem wędrując po linii jego obojczyka.
- Wiem. – odszepnął, dotykając mojego ucha ustami. – Chcesz to skończyć?
- Nigdy w życiu. To szaleństwo, ale nie potrafiłabym inaczej. – wyznałam szczerze. Nie mogłam uwierzyć jak szybko zdobył moje zaufanie. Byłam zdziwiona jak łatwo było mi powiedzieć mu co czuję. Wreszcie nie musiałam ukrywać uczuć, kontrolować swoich reakcji i wyrzekać się pragnień. Spojrzałam na Justina, uświadamiając sobie, że patrzę na mój własny ideał. Ideał, który istniał naprawdę, niezależnie od tego jak banalnie to brzmi. Ujęłam jego twarz w dłonie, aby następnie znowu pocałować jego soczyste usta.





******


Wracając z randki miałam ochotę skakać i wykrzyczeć całemu światu jaka jestem szczęśliwa. Justin odprowadził mnie do pokoju. Ułożyłam się wygodnie w łóżku nadal z promiennym uśmiechem na twarzy. Błogi sen powoli zamykał mi powieki, jednak w porę przypomniałam sobie, że zostawiłam mój złoty naszyjnik, który zawsze miałam przy sobie. Musiałam po niego wrócić na basen. Narzuciłam na siebie szeroki i długi sweter, nawet nie zmieniając kapci. Do jednej z kieszeni schowałam sztylet, ponieważ czułam się z nim trochę bezpieczniej. Po tym całym ataku w dniu urodzin Mike’a w większości przypadków starałam się mieć go zawsze w zanadrzu. Po kilku minutach wracałam już przez hotelowy korytarz do windy, próbując zapiąć naszyjnik na nadgarstku, ponieważ na moją szyję był już za mały. Nagle ktoś gwałtownie otworzył drzwi jednego z pomieszczeń gospodarczych i chwycił mnie jedną dłonią w pasie, a dłonią drugiej ręki zatkał buzię. Szarpałam się jak opętana, próbując się uwolnić. Kopnęłam nogą jego kość piszczelową, przez co na chwilę stracił równowagę i sycząc z bólu wpadł na półki ze środkami czystości, przy okazji przewracając szczotkę do zamiatania podłogi. Skorzystałam z chwili jego nieuwagi i wyjęłam nóż z kieszeni, a następnie pchnęłam go na ścianę i przycisnęłam go do niej, uderzając najmocniej jak potrafiłam jego barki. Jedną rękę odsunęłam od postawnej sylwetki i zapaliłam światło, bo przycisk był tuż przy jego głowie.
- Kim jesteś? – zapytałam, ściągając mu kominiarkę z głowy. – Nate? – wrzasnęłam i odsunęłam się od niego, próbując złapać oddech.
- Kurwa, wystraszyłaś mnie. Oszalałaś? – zapytał, też próbując się uspokoić. – Musiałaś tak ostro? – On się wystraszył? To on tutaj wygląda jak bandzior i wciągnął mnie do tego pomieszczenia! To ja powinnam być wystraszona!
- Przepraszam, zawsze jak ktoś usiłuje mnie zaciągnąć w jakiś ciemny kąt podstawiam mu głowę, żeby było mu wygodniej. – odpowiedziałam sarkastycznie. – Co ty tu do cholery robisz?
- Chciałem pogadać. Nie wiedziałem, że będziesz się tak rzucać. – oznajmił, drapiąc się po głowie. Nie mógł po prostu zapukać jutro rano do mojego pokoju? Nie, oczywiście, że nie. Lepiej przyprawiać mnie o zawał w środku nocy.
- Nie powinieneś być zaskoczony. Ostatnio jak cię widziałam przykładałeś mi pistolet do twarzy. – warknęłam na niego wściekła. Chciałam iść spać, nie miałam zamiaru z nim rozmawiać. Znowu chce mnie szantażować?
- Rachelle, powinnaś mi zaufać. Albo jesteś ze mną, albo przeciwko mnie. Twój wybór. – spojrzał mi w twarz obojętnym wzrokiem. A jest jakaś opcja typu wynoś się z mojego życia?
- Wyjaśnijmy sobie coś. – przydusiłam go mocniej do ściany. – Na zaufanie trzeba zasłużyć, a ty groziłeś mi, że wydasz mnie i Justina Mike’owi, więc nie proś mnie o nic więcej, ponieważ jedyną rzeczą jaką mogę dla ciebie zrobić jest poderżnięcie ci gardła.- miałam wyjść, ale w porę sobie o czymś przypomniałam. – Czy to ty strzelałeś do mnie podczas urodzin Howarda? – warknęłam z nożem przy jego tętnicy szyjnej. – Mów prawdę, i tak się dowiem, jeśli to byłeś ty.
- To nie byłem ja. – powiedział słabym głosem, ponieważ nie mógł swobodnie oddychać przez zaciśnięte gardło, żeby nie nadziać się na ostrze mojego sztyletu. – Szukałem Candice. – opuściłam nóż na dół, ale nie przestałam na niego uważnie patrzeć.- Nie był to też nikt ode mnie. Masz tylko moje słowo, ale nie miałbym po co kłamać. – nie powinnam mu wierzyć, ale ten chłopak wcześniej miał do mnie słabość i w jego oczach nie widziałam ani odrobiny cienia kłamstwa. Był zszokowany tym, co mu powiedziałam na tyle, że nie mógł nawet wiedzieć o tej cholernej próbie pozbawienia mnie życia. Najwyraźniej jestem pierwszą osobą, która mu o tym powiedziała.
- Lepiej, żebyś mówił prawdę. – syknęłam ze złością, puściłam go, a następnie wyszłam z pomieszczenia i zamknęłam drzwi z hukiem. Powoli wracałam na swoje piętro, wyprowadzona z równowagi przez Nate'a. Marzyłam, aby położyć się już w łóżku i pogrążyć się w błogim śnie. Byłam tuż przy drzwiach od mojego pokoju, gdy w pewnym momencie zauważyłam Justina z jakąś blondynką, wchodzącego do windy. Przez pierwsze dwie sekundy zdezorientowana mrugałam oczami, chcąc aby obraz, który ujrzałam, okazał się tylko złudzeniem. Jednak to działo się naprawdę. Blondyn obejmował ją ramieniem. Niewiele myśląc, schowałam się za jedną z szafek, stojących na korytarzu, by mnie nie zauważyli. Chociaż nie widziałam twarzy tej dziewczyny, byłam pewna, że to ta nowa. Tylko co ona robi o tak późnej porze z moim Justinem? Właśnie w takich chwilach czujesz jak ziemia rozstępuje się pod twoimi nogami, a niebo spada ci na głowę.





,,I'm in control, 
when you give me your body, yeah
I feel our souls burnin' up 
when I'm, inside of you and I
I'ma leave a mark, just to remind you, 
where you belong, baby
Give me your all, scream as loud as you want...''


                                            The Weeknd - Where you belong







____________________________________________

Witajcie kochani, 
chciałam by ten rozdział był odrobinę dłuższy,
 dlatego tyle czekaliście.
Dziękuję wam za ponad 90. 000 wyświetleń
i nie ukrywam, że czekam do wymarzonej setki!  ;) 
Dziękuję tym osobom, które skomentowały poprzedni post,
to właśnie komentarzami możecie podziękować za kolejny rozdział.
Następny postaram się dodać jak najszybciej
będzie to możliwe. Na razie nic Wam nie obiecuję.
Proszę, żeby każdy z Was kto
ma twittera dał RT  post  jeśli uważacie, że mój blog
 jest wart uwagi. Polecajcie go znajomym itd.
Zapisujcie się do listy informowanych, 
wtedy najszybciej dowiecie się o  nowym rozdziale. 
Byłabym Wam bardzo wdzięczna, bo dzięki czytelnikom 
ta historia nabiera dla mnie większego znaczenia. 
Chcę wiedzieć, co mogę poprawić, co Wam się  podoba, a co nie. 
Niedługo opublikuję spoiler następnego rozdziału,
chyba że mam tego nie robić?
Trzymajcie się, do następnej! ;*







Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz.