środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 12


W poprzednim rozdziale...


Było ciemno, bo wokoło nie działały światła. Zrobiło się dziwnie cicho. Muzyka z klubu już dawno ucichła wraz z kolejną ulicą, którą przemierzałam. Nie chciałam tu być. Nie chciałam tu być sama. Czułam się jak mała dziewczynka, która zgubiła tatę i nie wie jak wrócić do domu. Ktoś szarpnął mnie z całej siły i przyparł do ściany.
- Justin, jeśli myślisz, że to jest śmieszne to…- zamarłam.

_________________________________



Przede mną stał Slade. Nie był już taki potulny. Na jego twarzy malowała się wściekłość.
- Przykro mi słoneczko, ale pomyliłaś osoby.- splunął na mnie.- Co ty sobie myślałaś? Że tak po prostu wyjdziesz z tego klubu i wrócisz do swojego przydupasa? - spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczyma i zacisnął swój uścisk.
- Puść mnie.- syknęłam przez zęby ukrywając strach.
- Dzisiaj jesteś moja, a że nie chciałaś mnie, kiedy byłem dobry to teraz będę zły. Może taką grę wolisz co?
- Nawet nie wiesz, jak wielki błąd popełniasz.- powiedziałam z nienawiścią w oczach.
- Cóż ja nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. Ale każdy popełnia błąd, prawda? - przybliżył swoją ohydną twarz do mojej.- Na przykład, twoi pomocnicy woleli chronić swoją dumę i co się stało? Daję moim ludziom góra pół godziny i będą martwi. Chcesz ich w torbie, czy wolisz jeszcze ostatni raz pocałować swojego obrońcę?
Skąd on do cholery o nas wie? To jest niemożliwe. Musieli wiedzieć, że przyjedziemy na długo wcześniej, żeby tak to wszystko zorganizować. O co tutaj chodzi? Jakim sposobem w ogóle się dowiedzieli? Pieprzony Justin, wszystko zaczyna się komplikować, od kiedy on się pojawił. Całkiem znikąd. Kim on w ogóle jest? Czy to nie dziwne? Każda misja, nawet ta najłatwiejsza się nie powodzi. Głównie on zawsze jest w centrum problemów, które pojawiają się tak nagle. Teraz nie mogę bezpiecznie uciec. Powinnam uwierzyć, że to zbieg  okoliczności, że to przypadek, że akurat ja muszę być ofiarą? Jeżeli Slade mnie zabije, zrobię wszystko, żeby z góry nawiedzać go snach każdej nocy, aż sam będzie chciał się zabić.
Obracałam głowę w różne strony jakby to miało pomóc mi, w zwiększeniu przestrzeni między Sladem, a mną.
- Nie zrobisz tego.- powiedziałam ze łzami w oczach próbując się uwolnić.
- Wiesz, na początku ci się udało. Prawie uwierzyłem, że jesteś zwykłą pustą lalunią. Kolejną do mojej kolekcji.- tu uśmiechnął się szyderczo i dwuznacznie. – Jednak ty nie jesteś normalna. I…- przez chwilę ucichł i przybliżył usta do mojego ucha.- Choćbym miał cię zarżnąć na śmierć, dowiem się co knujesz i z kim współpracujesz. To jest mój teren.- warknął i mocno ścisnął moją rękę. Krzyknęłam wystraszona. Muszę się uwolnić. Z desperacją nadepnęłam z całej siły jego stopę, co spowodowało, że mnie puścił. Nie tracąc czasu kopnęłam go najmocniej jak potrafiłam w krocze i uderzyłam torebką w głowę. Wylądował na ziemi i skulił się z bólu.
- Tym razem przyjemny wieczór spędzisz na dworze. - powiedziałam z triumfem w głosie i przegryzłam nerwowo wargę.
- Suka! - usłyszałam za sobą, ale nie przejęłam się tym.
Nagle rozległ się strzał z pistoletu. Przeraziłam się. Miałam mało czasu, żeby odnaleźć chłopaków, a jeszcze mniej, by uciec przed Sladem. Biegłam tak szybko jak mogłam w kierunku odgłosów bójki. Skrywałam nadzieję, że to są oni. Próbowałam podejść bliżej, tak cicho, by nie zwrócili na mnie uwagi. Wychyliłam się zza ściany budynku. W ślepej uliczce było trzech mężczyzn, tych samych, którzy zatrzymali nas przy wejściu. Dwóch trzymało Justina. Trzeci stał bokiem do nich kilka metrów dalej.
- Teraz już nie jesteś taki mądry, ha? – mówił jeden przykładając pistolet do głowy Justina. Na szczęście stał obrócony do mnie tyłem. - Piesek przestał warczeć? No proszę, proszę. Poszło szybciej niż myślałem.
- Tak się właśnie zastanawiam, kiedy przestaniesz bawić się bronią, której nie potrafisz użyć.- odpowiedział zanadto znanym mi tonem mój trener. Bałam się o niego, chciałam krzyczeć, żeby przestali i zostawili go w spokoju. Nie, to było bez sensu. Nie widziałam wszystkiego, nie wiedziałam ilu ich jest, a nawet gdyby - szanse, że rzeczywiście im pomogę i wyjdę z tego cało były znikome. Czułam, że jestem bezradna. To uczucie, z którym nie można się pogodzić. Jest okrutne. Wsłuchiwałam się dalej.
- Wiesz, polubiłem cię. Jesteś twardy i silny. Gdybyś miał trochę oleju w głowie, przeszedłbyś na naszą stronę.- zaśmiał się drugi.
- Cóż, a ja ciebie nie lubię.- dostał w twarz.- I nigdy nie polubię. Chociaż miałbyś mnie tak walić godzinami, bo tylko na tyle cię stać. – Co on chce zrobić? Takim gadaniem tylko ich rozwścieczy...
- Ta mała musi naprawdę dla ciebie wiele znaczyć.- mruknął jeden kucając przy nim.- Cóż, ma dosyć długie nogi...- dodał i westchnął.
- Zła wiadomość jest taka, że nigdy się do nich nie dobierzesz. 
Zachowywał się tak, jakby to on był na wygranej pozycji. Nie wiedziałam, że będzie mnie tak bronił. W życiu bym go o to nie podejrzewała.
- Jeśli nie ja, to zrobi to ktoś inny ode mnie, ale na pewno nie ty, tak więc… - uniósł jego głowę, ale Justin wyszarpnął mu się. – Moi przyjaciele właśnie przeczesują klub i jestem pewien, że zaraz przyjdzie się z tobą pożegnać. – na te słowa Justin wpadł w szał.
- Jedyną osobą, która będzie się żegnała będziesz ty. Dorwę cię i nie spocznę, aż nie wykorzystam wszelkich możliwych tortur. Skończysz parę metrów pod ziemią, więc korzystaj z życia. – krzyknął, bardzo wkurzony i podniósł się, ale tamten uderzył go łokciem w głowę, przez co Justin upadł z powrotem na kolana na ziemię. Wstrzymałam oddech. - Nie baw się ze mną, bo to najgorsze, co mógłbyś zrobić.- dodał Justin wypluwając jak podejrzewałam krew z ust.
- Skoro tak bardzo tego chcesz, ale ona i tak zobaczy cię martwego. Nie odmówimy jej tej przyjemności co? – odezwał się do swojego pomocnika. Ten kiwnął głową z równie wrednym uśmieszkiem. Znów przyłożył mu pistolet do głowy i dusił jego szyję swoim ramieniem.
- No to powiedz dobranoc...
- Niee! – krzyknęłam wychodząc zza rogu. Mężczyzna, który celował w Justina spojrzał na mnie i puścił go. Nie spodziewał się mnie. Teraz zauważyłam nieprzytomnego Jeva przypiętego łańcuchami do muru. Wyglądał okropnie, miał wory pod oczami i cały był siny. Jego blada twarz wyglądała bardzo marnie.
- Rachelle? Kurwa.- jęknął Justin, widząc mnie. Na ustach miał rozcięcie, a na odkrytych częściach ciała widniały wielkie siniaki. Stróżka krwi ciekła z jego nosa, a brew też pokrywała czerwień, ale rana na niej już się zabliźniała. Wzniósł oczy ku górze, a ja wiedziałam, co sobie pomyślał. ,,Jeszcze teraz jej tu brakowało.''  Czułam się jakbym znalazła się w jakimś bardzo kiepskim melodramacie, ale mój strach nie był grą aktorską, on był prawdziwy, tak jak nieopanowane drżenie rąk.
- O spójrz. Przyszła do ciebie. I to jeszcze sama. Jestem pod wrażeniem. Naprawdę.- zaczął klaskać.
- Wiesz, jeszcze cię nie znam, a już cię nienawidzę.- zerknęłam na Justina, który jak widać nie pałał entuzjazmem na mój widok. Nie był zadowolony z obrotu sytuacji i na pewno mu tym wrzaskiem nie pomogłam. Ochroniarz szedł w moją stronę z wymalowaną satysfakcją na twarzy.
- Jak uciekłaś Slade’owi? – zapytał, nie kryjąc zainteresowania.
- Ma się swoje sposoby. To było naprawdę łatwe. Jeżeli on jest takim idiotą i jest twoim szefem, to ty musisz być jeszcze głupszy.- stwierdziłam, kontynuując drażnienie go. Zerknęłam na Justina. Zrozumiał mnie. Wstał i powalił jego pomocnika. Nim ten zdołał wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, wbił mu nóż w brzuch.
- Pożałujesz tego, co powiedziałaś.- warknął skupiony tylko na mnie i wyciągał ręce w moją stronę. Justin zdołał ocknąć Jeva, który otworzył oczy i nie wiedząc co się dzieje wokół, już szykował się do otwarcia ust, ale Justin zakrył je swoją dłonią w ostatniej chwili i rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, skinął głową na mnie i ochroniarza. Przeciął łańcuch, a podchodzący do mnie mężczyzna obrócił się. Byłam w totalnym szoku, kiedy mój wzrok zarejestrował to, że mój trener biegnie wprost na niego. Co on robi? Chce połamać jego i siebie?
- Mówiłem, nie dotykaj jej.- warknął i psiknął mu w oczy gazem, który ode mnie dostał. Facet zaczął krzyczeć i przykładać palce do oczu, a my biegliśmy przed siebie. Później tylko słyszeliśmy jak głośno przeklina. Starałam się jak najszybciej znaleźć drogę do parkingu, na którym zostawiliśmy Monique. Nie zorientowałam się, kiedy Justin chwycił mnie za rękę i ciągnął mnie do przodu, jakbym mogła jeszcze szybciej biec. Za nami nieco wolniej biegł rozkojarzony Jev, ale dzielnie udawał, że się jeszcze trzyma, jakby nic się nie stało. Co miał innego zrobić? Stanąć, użalać się nad sobą i poczekać, aż znów nas dogonią? Ja bym tak pewnie zrobiła, ale nie byłam sama. Może rzeczywiście wcale nie jest lepiej pracować w pojedynkę? Musiałam to przyznać, że z dwojga złego lepiej mieć kogoś obok. Zaczynałam się przekonywać do Justina. Przyłapałam się nawet na tym, że gdy tylko go zobaczyłam w tym zaułku zapominałam zupełnie o co byłam na niego wściekła, co chciałam mu wygarnąć, za co chciałam na niego nakrzyczeć i co zrobił, że tak bardzo chciałam go niekiedy zabić. Liczyło się, że jest i żyje.
- Możemy zwolnić, błagam ja nie dam rady.- wydusiłam z siebie, gdy błądziliśmy między starymi kamienicami. Nie czułam swoich nóg i w pewnym momencie po prostu nie miałam pojęcia jak się oddycha. Nawet nie wiedziałam, gdzie się podziały moje płuca. – Na pewno już ich zgubiliśmy.- zapewniałam, żeby tylko dali mi przez chwilę odetchnąć. Justin spojrzał na mnie z uwagą, a potem skontrolował stan Jeva, który zbladł jeszcze bardziej, chociaż wcześniej wydawało mi się to niemożliwe.
- Prosiłem cię, żebyś się stamtąd nie ruszała.- wiedziałam, że Justin musiał to kiedyś zacząć, ale nie wiedziałam, że ma tak świetne poczucie czasu, żeby robić to teraz.
- Jakbyś nie wiedział, że cię nie posłucham.- mruknęłam.- Może miałam się tam schlać i poczekać, aż oni przyjdą po mnie? – zapytałam cynicznie.
- Gdybyś została, poradziłbym sobie z nimi i teraz ze spokojem siedzielibyśmy w samochodzie.- podniósł ton, był bardzo zdenerwowany, ale nie widziałam powodu, żeby wyżywał się na mnie.
- Nie widziałam, żebyś sobie radził jak cię tam lali.
- Nie potrafisz walczyć, dlatego nie rozumiesz. Nie posłuchałaś się mnie! Prosiłem cię.- mówił szybko i z wyrzutem. – Swoim przybyciem, wywołałaś kolejny problem. Muszę chronić twój tyłek, zamiast ich zabić.
- Świetnie, bo liczyłam bardziej na coś w stylu: ,,Dziękuję za uratowanie życia, Rachelle.’’ No ale jak wolisz.
- Poradziłbym sobie bardzo dobrze bez ciebie.
- Pewnie tak samo dobrze jak bez tego gazu.- dogryzaliśmy sobie dalej.
- Akurat nie musiałbym go używać, gdybyś ty się tam nie znalazła. – pretensjonalny ton głosu przybierał na sile.
- Przestańcie wreszcie! – wrzasnął desperacko Jev, kiedy miałam uświadomić Justinowi, że zamiast tu stać miałby kulę w swojej czaszce i co najwyżej mógłby skończyć jako warzywo. Spojrzeliśmy oboje na Jeva i postanowiliśmy zignorować.
- Nie, wcale.. kiedy wreszcie przyznasz… - awanturowałam się dalej, dopóki mi nie przerwano.
- Tak właśnie myślałem ile tutaj będziecie tak biegać. Naprawdę, zabawnie to wyglądało. Trzeba być debilem, żeby uwierzyć że można mnie pokonać na moim terenie.- ścisnęłam mocniej rękę Justina, bo doskonale wiedziałam, do kogo należał ten głos. Obróciłam się w stronę, z której dochodził ten szyderczy ton.
- Slade, jaka szkoda, że nie przywaliłam ci mocniej.- mruknęłam pod nosem i uśmiechnęłam się sztucznie, ale byłam pewna, że moje słowa trafiły do niego.
- Powinnaś się domyśleć, że takie sztuczki mnie nie zatrzymają. Może myślałaś, że po takim czymś już się nie podniosę? – zaśmiał się.-  Nawet nie żałowałaś czasu, żeby się obrócić i sprawdzić, czy rzeczywiście unieszkodliwiłaś mnie.- podchodził coraz bliżej, ale żadne z nas się nie cofnęło. Najgorszym, co możesz w takiej sytuacji zrobić jest okazanie strachu. Twój przeciwnik wtedy czuje się pewniejszy. Za Slade’em stanęli kolejni napakowani koledzy. Było ich razem czterech. Kiedy w końcu przestaną tak się głupkowato uśmiechać, to zaczyna być przerażające…
- Jesteś naprawdę urocza. Zrobiłbym sobie z ciebie moją zabawkę, ale lepiej będę się bawić, jeżeli jemu zadam ból, torturując ciebie.
- To dziwne, bo on akurat cierpiałby najmniej.- powiedziałam twardo patrząc Slade’owi prosto w oczy.
- Jesteście tak słodcy, posłuchałbym jeszcze tych bzdur, ale interesy mnie wołają.- obrócił się, chcąc odejść, dał znać swoim opryszkom, że mają się nami zająć.
- Nie masz jaj, Slade. Czemu sam nie pokażesz nam kto tu rządzi? Skasowałbym dwoje twoich ludzi za jednym ciosem. Boisz się? – odezwał się wreszcie Justin. Skarciłam go wzrokiem, ale nawet tego nie zauważył.
- Co ty robisz do cholery? Postradałeś zmysły? - syknęłam mu do ucha.
- Na mój znak, masz uciekać. Nie obchodzi mnie nic, spadaj stąd i znajdź Monique.- powiedział i wiedziałam, że nie mogę z nim już dyskutować. Decyzja zapadła. Nie chciałam go tam zostawiać. Co mógł zrobić sam z wykończonym Jevem? Co będzie jeśli już nigdy go nie zobaczę? Spojrzałam w jego oczy, które nie wyrażały, żadnych uczuć. Wiały chłodem. Był strasznie odważny i pewny siebie, nie wiem skąd brał tę siłę. Rzuciłam się biegiem, próbując odnaleźć chociaż tylne wyjście klubu, które pokazał mi barman. Biegłam szybko nie zważając na nic, czułam jak łzy napływają mi do oczu. Wszystko przede mną było rozmazane, ale biegłam dalej. Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam. Zostawiłam ich tam, a sama jak ostatni tchórz uciekłam. Oni muszą wrócić. Nie ma innej opcji. I w to właśnie chciałam wierzyć. W niektórych sytuacjach tylko wiara czyni cię silnym i pozwala ci przetrwać najgorsze chwile.




Wszędzie ludzie w czerni. Smutna pieśń rozbrzmiewała podczas marszu żałobnego. Tak wielki tłum, tyle nieznanych twarzy. Ona również była ubrana na czarno. Dziewczynka szła dzielnie, usiłując swoimi tycimi nóżkami dorównać mamie, która dzisiaj jakoś dziwnie nie chwiała się na boki. Spojrzała na jej twarz. Wiedziała, że jej oczy są opuchnięte, a powieki zaczerwienione. Natomiast mama miała tylko sińce pod oczami, od nieprzespanych nocy. Mała słyszała jak jej mama wymyka się w nocy czasami sama, czasami wychodziła z kimś. Nie wiedziała dokładnie z kim, ale już rozpoznawała ten charakterystyczny tupot butów i czasem niknący szept, który przyprawiał ją o dreszcze. Czasami miała ochotę powiedzieć : ,,Mamo, nie odchodź.’’ ale wiedziała, że mama nie posłuchałaby jej. Podczas gdy marzeniem innych dziewczynek było posiadanie nowej lalki Barbie albo kucyka, ona dokładnie wiedziała czego chce. Chce, żeby jej tata wrócił. Chce czuć się przy nim bezpiecznie. Ale czym są pragnienia takiej małej istoty jak ona? Niczym, w tak wielkim świecie. Widziała oczy mamy. Miały tą samą bezduszną barwę, pozbawioną dawnego blasku. Iskry dawnych uczuć, które się przez nie przelewały były tylko wspomnieniem. Teraz nie było w nich nic. Pustka. Jakiegokolwiek wyrazu, który wskazywałby na to, że obie żegnają się z tatą. Pokerowa twarz, posąg – bez uczuć, robot – bez duszy. Czuła jak łzy napływają jej do oczu, kiedy spojrzała na białą trumnę w dole. Wzięła w swoją malusieńką rączkę garstkę czarnej ziemi i rzuciła ją ze złością i żalem na trumnę.
Dopiero wtedy dotarło do niej, że to koniec. Nie ma już żadnej szansy, żeby go znowu zobaczyła. Nie na tym świecie.
- Dlaczego, tato? Dlaczego mi to robisz? Dlaczego mnie zostawiasz? Śpij i poczekaj na mnie.- wypowiedziała bezgłośnie. Może była mała, ale doskonale wszystko rozumiała. Obserwowała mamę, która wydawała się być znudzona. Nie widziała w tym dniu, choćby jednej łzy na jej policzku. A kiedy zapytała mamę:
- Będziesz tęsknić? - ona nie odpowiedziała nic, ale dziewczynka wiedziała, że musiała słyszeć jej pytanie. Obróciła się. Ujrzała czarny płaszcz, szary szal i czarny kapelusz oraz twarz człowieka, który zniszczył jej dzieciństwo…




Wreszcie znalazłam główną drogę prowadzącą do parkingu. Moje obolałe nogi od obcasów wołały ,,Ratunku!’’, ale nie to było najważniejsze. Gdy tylko znalazłam się przy białym SUV-ie Monique poczułam ulgę, ale tylko chwilową. Uderzałam w samochód pięściami, żeby mi otworzyła. W końcu, ocierając oczy, zorientowałam się, że nikogo w środku nie ma. To było dla mnie za dużo. Rozpłakałam się na dobre. Osunęłam się na ziemię i skryłam się między samochodami. Byłam sama. Całkiem sama, bez możliwości ucieczki, wystawiona na śmierć. Nie wiem ile przesiedziałam tak między tymi samochodami, ale doznałam jakiś halucynacji. Zauważyłam postać zbliżającą się ku mnie. Nie miałam siły nawet się schować. Zabiją mnie i tak - pomyślałam.
- Rachelle, na litość boską, co ty robisz? – usłyszałam. Ujrzałam ciemne blond loki.
- Monique! – spojrzałam w jej błękitne oczy. O mało nie dostałam zawału.- Zdurniałaś? Gdzie byłaś? - pytałam pozwalając, aby Monique pomogła mi wstać.
- Nie było was tak długo, że postanowiłam się rozejrzeć po klubie. Nie wiedziałam gdzie was wcięło. Gdzie chłopcy? - zapytała błądząc wzrokiem po mojej twarzy.- Płakałaś? Dlaczego?
- Bo oni i Justin, Slade… Boże... oni nie mogą... Mike – zaczęłam bełkotać bez ładu i składu. Monique z zadziwiającym spokojem położyła mi ręce na ramiona prosząc bym się uspokoiła, przytuliła mnie i zaproponowała, żebyśmy wsiadły do samochodu, na wypadek by nikt nas nie rozpoznał i żebyśmy nie rzucały się w oczy, nie wzbudzały niepotrzebnej sensacji czy uwagi przechodniów. Kiedy wreszcie zdążyłam sobie poukładać w głowie wydarzenia sprzed kilku godzin, opowiedziałam jej wszystko od momentu opuszczenia samochodu. Słuchała mnie z uwagą i już wiedziałam, że próbuje wymyślić plan działania, bo ja byłam teraz całkiem nieprzydatna.
- Poczekamy na nich, jeżeli nie wrócą do czwartej pojedziemy szukać jakiś śladów i poinformujemy Mike’a. – tego właśnie najbardziej nie chciałam. Konfrontacja z Mike’iem... ale i tak rozsądek, którego ostatnimi czasy miałam coraz mniej, podpowiadał mi, że i tak nie obejdzie się bez tego. Wiedziałam, że jego siostra pewnie boi się o nich tak samo ja, ale ktoś musiał być opanowany. Ona zawsze była twarda... ja natomiast czasami musiałam taką udawać. Z braku sił i dużego zmęczenia tym wszystkim obie zasnęłyśmy – ja z głową na jej ramieniu, ona oparta o moją głowę.





______________________________


Wróciłam! 
Bardzo się cieszę, że wreszcie jestem w domu.
Mam nadzieje, że nie traciliście czasu i 
wszystko, co chcieliście zrobić w te wakacje, wam się udało.
Jeśli nie, to natychmiast wykorzystajcie ostatnie dni!
Przydałby się jeszcze tydzień... 
Nie po to harowałam 10 miesięcy by dostać tylko dwa wolnego...
Co do bloga, nie wiem jak poradzę sobie w nowej szkole, ale 
na pewno napiszę kiedy będzie następny rozdział.
Możecie się zapisać w liście informowanych , podać mi swojego twittera 
i na pewno was zawiadomię osobiście.


Podziękować za tą wspaniałą nutkę. Jestem z niego tak dumna! 
Niech dalej spełnia swoje marzenia, przy okazji uszczęśliwiając też nas. 






Jeśli rozdział się podobał, albo macie jakieś uwagi pozostawcie komentarz. ;p 
Każdy motywuje mnie i nie ukrywam, że bardzo się cieszę czytając je. 


Możecie podać mi swoje blogi, chętnie przeczytam, gdy znajdzie się czas xD


CZYTASZ = KOMENTUJESZ