sobota, 21 marca 2015

Rozdział 33





Urodziny Mike’a to szczególny dzień. Wcześniej spędzaliśmy je w następujący sposób: wychodziliśmy do jakiegoś klubu na Brooklynie, uprzednio zajadając się kebabem z naszej ulubionej budki i piliśmy do rana. Przez ten jeden dzień nie musiałam myśleć o tych wszystkich złych rzeczach, które zrobiłam. W niespełna rok Mike Howard stał się milionerem i właścicielem pięciogwiazdkowego hotelu. Jego dwudzieste piąte urodziny będą wyglądały zupełnie inaczej niż poprzednie. Kto będzie mu dzisiaj towarzyszył? Znowu wybierze jakąś inną, przypadkową dziewczynę zamiast mnie? Wtedy mogłabym spędzić jego urodziny z Justinem. Na co liczyłam? W sumie nie wiedziałam, czego bym chciała. Byłam tylko pewna, że dzisiejszy dzień będzie wielkim wydarzeniem. Wszyscy szykowali się na powrót Mike’a z Tokio. Cała restauracja od godziny piątej szykowała jedzenie, salę i dekoracje. Wszystko musiało być gotowe na dzisiejszy wieczór. Przez te kilka dni jego nieobecności straciłam już czujność. Justin i ja wiedzieliśmy, że Mike wyjechał i nie musimy obawiać się, że ktoś nas przyłapie. Musieliśmy tylko uważać na to, żeby nie zdradzić się na korytarzu, ale zwykle zamykaliśmy się w naszych pokojach. Nauczyliśmy się odgrywać nasze role. Przy innych Justin był tym samym irytującym trenerem, a gdy zostaliśmy sami tylko mi pokazywał swoje drugie czułe oblicze.
Nie odzywałam się do Monique. Próbowałyśmy unikać siebie za wszelką cenę. Chciałam to przerwać, ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Gdybym zdecydowała się z nią pogodzić, musiałabym jej wszystko wytłumaczyć. W tej chwili istniało małe prawdopodobieństwo, że ktokolwiek odkryje naszą tajemnicę. I tak na razie musiało zostać, póki nie wpadnę na pomysł jak odwrócić jej uwagę od tego, co dzieje się pomiędzy mną a Justinem.
Była godzina jedenasta. Po śniadaniu chciałam wybrać się na ćwiczenia. To był jedyny sposób, żeby odreagować wszystko, co mnie dręczyło. Jedną z rzeczy, które męczyły mnie najbardziej były wyrzuty sumienia. Tak, nawet bezlitosna morderczyni może je mieć. Nacisnęłam guzik i czekałam, aż drzwi się zamkną. Ubrana w czarne legginsy i bokserkę tego samego koloru, na ramieniu zawieszony miałam błękitny ręcznik. Na prawym nadgarstku nosiłam zieloną gumkę do włosów, ponieważ w czasie treningu zamierzałam zawiązać włosy w kucyk. W ostatniej chwili ktoś wbiegł do windy. Westchnęłam głęboko z potęgującej się we mnie irytacji. Czy ja nie mogę, chociaż na minutę zostać sama z własnymi myślami?  Jednak gdy zauważyłam Justina natychmiast się rozpromieniłam.
- Gdzie idziesz? – zapytałam cicho, ściskając w ręce butelkę z wodą mineralną. Na jego widok odruchowo zagryzłam wargę. Postanowiłam ukryć swój uśmiech, bo on nie może wiedzieć o tym, że za każdym razem, gdy go widzę jestem taka szczęśliwa. Dlaczego? Istniał jeden główny powód. Potrafiłby to wykorzystać. Nie chciałam żeby miał na mnie tak wielki wpływ. Żeby ktokolwiek taki miał. Do tej pory byłam silna i nieuległa. Nie chciałam, żeby ludzie myśleli o mnie inaczej, niż do tej pory. Nie mogłam przez niego zmięknąć tak bardzo.
Spojrzałam na Justina z uniesioną brwią, ponieważ był ubrany w strój sportowy, podobnie jak ja. – Co ty kombinujesz? – mruknęłam podejrzliwie, widząc, że cwaniacko się uśmiecha.
- Zawsze o tej godzinie idziesz na trening. – odpowiedział, a kiedy drzwi windy się zamknęły jego dłonie natychmiast wylądowały na moich biodrach. – Postanowiłem poćwiczyć z tobą. – a jego usta zbliżały się do moich.
- Nie jest to ani twój, ani mój pokój. Nie możemy tego robić.-  przypomniałam mu, kładąc jedną dłoń na jego piersi. Pachniał żelem do mycia. Mimo mojego sprzeciwu złączył swoje usta z moimi, przygryzając moją dolną wargę. Nie mogłam się opanować. Co z tobą nie tak? Przestań! - krzyczałam bezskutecznie do siebie w myślach.
- Masz rację, jesteśmy tacy źli… - jęknął smutno, nie przestając mnie całować. Uśmiechałam się jak zwykle głupio, bo to co robił było bardzo przyjemne.
- Musisz przestać. – szepnęłam, odklejając się od niego.
- A chcesz, żebym przestał? – zapytał, zjeżdżając ustami do mojej szyi.
- Nie. – jęknęłam, gdy pocałował mnie w moje czułe miejsce na szyi. – Tak. – dodałam po chwili, nagle uświadamiając sobie, że jeśli tego nie przerwę może zrobić się nieciekawie. Jeszcze kilka chwil, a winda zatrzyma się na piętrze, na którym była sala gimnastyczna.
- Jak zwykle niezdecydowana. – westchnął, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho.
- Justin, proszę. – szepnęłam drżącym głosem, gdy jego usta ponownie dotknęły moich. Nagle winda stanęła o piętro wyżej niż miała, a moje serce podeszło mi do gardła. Justin natychmiast odsunął się ode mnie w tym samym momencie, gdy jej drzwi zaczęły się otwierać. Naszym oczom ukazał się Mike. Serce biło mi z zawrotną szybkością. Teraz zdołaliśmy się od siebie odsunąć. Następnym razem może się to nie udać. Natychmiast zakryłam szyję włosami, bo widniały na niej malinki zrobione przez tego, który stał ze mną ramię w ramię, jak gdyby nigdy nic. Parę sekund później, a zrobiłoby się bardzo gorąco i wcale nie mówię o tym, co dalej mógłby zrobić mi Justin.
- Wróciłeś. – wydukałam tylko.
- Tak i właśnie cię szukałem. – odparł nadzwyczajnie w świecie, wyciągając mnie z windy.
- Ale miałam pójść poćwiczyć. – powiedziałam, starając się zabrzmieć naturalnie, bo nadal byłam lekko wyprowadzona z równowagi. Twój chłopak, który jest mordercą prawie nie przyłapał cię na zdradzie i ty jesteś lekko wyprowadzona z równowagi? Chyba kpisz... Okej, jest gorzej niż lekko, jestem bardzo wyprowadzona z równowagi. Mogłabym mu powiedzieć, że Justin uczy mnie nowego triku… Doskonale wiesz, że żadne twoje zdanie nie powstrzymałoby go przed zaduszeniem Justina na śmierć, a z tobą mogłoby być jeszcze gorzej…
- Zrobisz to później. Barry przygotował nową przystawkę, koniecznie musisz jej spróbować. – powiedział podekscytowany, ciągnąc mnie do swojego gabinetu. Po chwili wręcz zmusił mnie żebym usiadła na fotel przed nim i podsunął mi talerz z grzanką na której była pasta, a na samej górze jeden koktajlowy pomidor. Barry był bardzo dobrym kucharzem i  nie bałam się próbować jego dań, ale bardziej dziwiło mnie zachowanie Mike’a. To tylko jedzenie, dlaczego wzbudza w nim tak wielkie emocje? Może po prostu cieszy się, że są jego urodziny i nie może doczekać się wieczoru… albo znowu naćpał się czegoś, bo był zdenerwowany. Próbowałam sobie to jakoś wytłumaczyć, ale Mike usiadł naprzeciwko i niecierpliwie wpatrywał się we mnie, oczekując że spróbuję tego, co jest na talerzu. Chwyciłam grzankę w dwa palce lewej ręki i niepewnie ugryzłam ją, czując jak pieczywo chrupie z każdym kolejnym ugryzieniem.
- I jak? – zapytał, uśmiechając się i czujnie obserwując moją minę.
- To jest dobre.- odpowiedziałam, czując jak słodko – kwaśna pasta rozpuszcza się w moich ustach.
- To świetnie. – mruknął, opierając się o fotel i zacierając ręce. Czy tylko ja widzę coś dziwnego w jego zachowaniu? Uspokój się, pewnie się naćpał.  Uśmiechnęłam się zdenerwowana.
- Czy to wszystko? – poruszyłam się w fotelu skrępowana.
- Mam jeszcze dla ciebie prezent, ale zjedz to do końca. – poprosił wesołym głosem. Posłuchałam go, to dziwne, ale bałam się go w tej chwili jeszcze bardziej niż jak wrzeszczy i się wścieka. Złość ostatnio była dla niego bardziej naturalna. Chciałaś, żeby się zmienił, a teraz marudzisz… Gdy zjadłam przystawkę, wręczył mi dość duże czarne pudełko zawiązane białą wstążką. Otworzyłam je trzęsącymi rękoma. Wiem, że to chore, ale przy nim nie wiedziałam czego się spodziewać. Równie dobrze mogłam otwierać tykającą bombę. Jednak zamiast tykającej bomby wyjęłam długą do ziemi, krwistoczerwoną suknie z dużym dekoltem. Była tak śliczna! Spojrzałam na Mike’a uśmiechając się.
- Dziękuję. – szepnęłam, dłońmi przejeżdżając po miękkim i delikatnym materiale sukienki. Pachniała świeżością.
- Przebierz się w to dzisiaj. Musisz przy mnie ładnie wyglądać. -  odpowiedział, uśmiechając się, wstał z fotela i pocałował mnie w policzek. Przesądzone, dzisiejszy wieczór spędzę z Howardem. On naprawdę mógł się zmienić. Nie jesteś zdradziecką suką. Jesteś czymś o wiele gorszym… - pomyślałam nadal patrząc na oszałamiająco piękną suknię.





******






Kiedy wyszłam z gabinetu Mike’a nadal czułam się nieswojo. Miałam dziwne przeczucie, że dzisiaj stanie się coś złego. W końcu Mike chciał, by nikt nigdy nie dowiedział się jak on dokładnie wygląda, a teraz miał zamiar pokazać się publicznie. W tym w ogóle nie było taktu. Co prawda musiał uczestniczyć jakoś w tej całej śmietance towarzyskiej i dbać o swój pozorny wizerunek bogatego właściciela hotelu. Długo nad tym myślałam, aż w końcu dostrzegłam, że to nie ma sensu. Mike zrobi wszystko, co chce i zrobi to w taki sposób, w jaki sobie zaplanował, a ja musiałam to zaakceptować. Po niedawnej kolacji wierzyłam, że zmienił się na lepsze, ale nigdy nie byłabym na tyle naiwna by uwierzyć w to, że nagle stanie się dobrym człowiekiem i zniszczy to całe zło, które stworzył. Nie wiedziałam nawet czy odnalazłabym się w tym ,,normalnym’’ świecie. Moje przemyślenia przerwała blondynka, która wpadła na mnie na korytarzu. Ubrana w czerwone szpilki i czarny kombinezon, który podkreślał jej figurę wyglądała na bardzo czymś zdenerwowaną. Usłyszałam z jej ust ciche ,,Przepraszam.’’ w odpowiedzi mruknęłam pod nosem ,,Nic nie szkodzi.’’ Parę kroków dalej, ogarnął mnie jakiś niepokój, zatrzymałam się i obróciłam, aby zobaczyć dokąd idzie. Mogłam się spodziewać, że wejdzie do gabinetu Mike’a. To na pewno jedna z jego dzisiejszych, nocnych prezentów urodzinowych…  Właśnie! Prezent! Nie miałam pojęcia, co powinnam mu kupić! Co mogłabym mu dać w zamian za to, że zaopiekował się mną? Za wspólne pięć lat? Chyba nic, oprócz siebie, bo co innego mogłabym mu dać? Prezent kupiony za jego pieniądze? Kolejny Rolex do jego kolekcji? W mojej głowie panowała pustka. Kiedyś może wymyśliłabym dla niego coś specjalnego, ale teraz na pewno nie trafiłabym z prezentem. Po tej dziwnej sytuacji sprzed kilku minut bałam się każdej jego reakcji. Znowu jest tak, jakbym go nie znała.
Byłam już prawie uszykowana. W ustach czułam metaliczny smak podekscytowania i strachu. Mimo, że umyłam zęby miętową pastą chyba z pięć razy, wciąż nie mogłam się go pozbyć. Stwierdziłam, że to musi być spowodowane nerwami. Suknia, którą podarował mi Mike leżała rozłożona na pościelonym łóżku, a ja stałam przed lustrem usiłując opanować bałagan, panujący w moich gęstych, brązowych włosach. Spojrzałam na lokówkę, sprawdzając czy już się nagrzała. Następnie chwyciłam ją w lewą rękę i wzięłam kosmyk włosów nawijając go na lokówkę. Przytrzymałam przez chwilę i puściłam włos, który sprężyście opadł na moje ramię. Powtarzałam czynność kilkakrotnie, gdy został mi ostatni kosmyk włosów podskoczyłam wystraszona i oparzyłam swój kciuk.
- Czy ty zawsze musisz się tak skradać? Jakim cudem otwierasz tak cicho drzwi? – zapytałam blondyna stojącego obok, który obejmował mnie od tyłu. Pominęłam uwagi na temat tego, że normalny cywilizowany człowiek powinien pukać do drzwi. Wiedziałam, że nie nauczę go tego, nawet jeśli powiem mu to po raz setny jednego dnia, przecież on wszędzie czuł się jak u siebie.
- Boisz się mnie? – zapytał cicho, biorąc moją dłoń w swoje ręce. Położyłam lokówkę na komodę, a następnie wyprostowałam się i obróciłam do niego przodem. Uniósł mój poparzony kciuk i włożył go do buzi, językiem przejeżdżając delikatnie po miejscu oparzenia. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. Dobra, dziewczyno ogarnij się. – Mniej boli? – zapytał chwilę po tym jak wyciągnął mój palec z ust, ale nadal nie puszczał mojej dłoni.
- Tak. – kiwnęłam głową, nieśmiało się uśmiechając.
- Widzimy się na przyjęciu. Chciałem sprawdzić co z tobą. – wyjaśnił i szedł tyłem w kierunku drzwi, żeby móc dłużej pożerać mnie swoim nieziemskim wzrokiem i przy tym cholernie dekoncentrować. 
- Kontrolujesz mnie? – zapytałam, udając oburzenie.
- W końcu jestem twoim trenerem, muszę o ciebie dbać. – powiedział, puszczając mi oko.
- Przestań mnie czarować, a teraz wreszcie wyjdź, bo muszę się ubrać. – westchnęłam i rozejrzałam się po pokoju szukając lokówki, która znajdowała się tuż przede mną, ale oczywiście byłam tak roztargniona z powodu jego obecności, że nie byłam w stanie zauważyć nic innego oprócz niego.
- To może ja chwilę zostanę… mogłabyś się przeciąć naszyjnikiem, czy czymś. – zaoferował szarmanckim tonem, wkładając obie dłonie do kieszeni spodni, przy tym nieznacznie pochylając się w moją stronę.
- Wyjdź Justin. Widzimy się potem.- powiedziałam ostrym tonem, widząc w jego oczach pożądanie. Niekiedy jest to urocze, ale w większości przypadków wręcz uciążliwe. Nie mogę się zgadzać na wszystkie jego zachcianki. I tak chwilami byłam dla niego za dobra.
Czekałam na Mike’a stojąc w głównych drzwiach restauracji prowadzących od hotelowego ogrodu. Wszyscy goście zebrali się już w holu. Dominowała czerń, granat, czerwień i biel. Mężczyźni ubrani byli w garnitury. Niektórych trudno było odróżnić od ochroniarzy. Wszędzie paliły się światła, dekoracje wyglądały przepięknie, a na nocnym niebie świecił księżyc w pełni. Wszystko było idealne. Ubrana w czerwoną suknię długą do ziemi z kieliszkiem szampana zachwycałam się tym pięknym widokiem. Moją szyję i duży wycięty dekolt zdobił naszyjnik z diamentami, który dostałam od Mike’a kilka miesięcy temu. Obok mnie stanął mężczyzna ubrany w czarny garnitur. Serce zabiło mi szybciej, byłam pewna, że to Mike, ale kiedy obróciłam się w jego stronę poczułam ulgę. Justin. Jednak to nie zmienia faktu, że nie powinno go tutaj być. Co jeśli Mike nas zobaczy? Spokojnie, jest zajęty zabawianiem gości i popijaniem alkoholu.- szeptała mi moja naiwna podświadomość, która skupiała się tylko na tym, jak przystojnie jest w garniturze mojemu trenerowi.
- Ślicznie wyglądasz, kochanie. – szepnął, czarująco się uśmiechając. Dlaczego nie mogę wziąć go pod ramię i odwzajemnić jego uśmiechu? Należysz do Mike’a. Miałam dosyć udawania, nie chciałam tutaj być. Nie lubiłam takich ekstrawaganckich imprez.
- Dziękuję, ale oczy mam wyżej. – powiedziałam i wzięłam łyk szampana.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.-  szepnął szarmancko mój kusiciel i uśmiechnął się niewinnie.- Trzeba było nie zakładać tej sukienki.
- Świetnie, widzisz z chęcią przebiegłabym się po tym całym holu na golasa.- parsknęłam śmiechem.
- Chciałbym to zobaczyć.- zawtórował mi, przygryzając wargę.
- Nie wątpię. Pocieszy cię fakt, że mam na sobie tylko tę sukienkę? – zapytałam podkreślając słowo ,,tylko.’’
- To świetnie. – odparł krótko, a ja dostrzegłam cień ekscytacji, ukrywający się w jego oczach. Kochałam patrzeć na niego w takim stanie. – Do zobaczenia później. – szepnął nagle i po prostu odszedł, wtapiając się w tłum. Nie byłam zaskoczona, kiedy chwilę później jego miejsce zastąpił dzisiejszy solenizant.
- Już bałem się, że nie będzie ci pasować.- powiedział, obejmując mnie w pasie. Po prostu weź głęboki oddech i zrób dobrą minę do złej gry. Tak jak zawsze. Mike zaprowadził mnie pod rękę na szczyt schodów, które ozdobiono wiśniowym dywanem. Zaczęło się witanie gości. Z szerokim uśmiechem, stojąc przed ogromnymi drzwiami restauracji, posyłałam miłe spojrzenie każdej napotkanej osobie. Stałam obok Mike’a czując zapach jego wody po goleniu i podając podchodzącym do nas gościom dłoń, kiwając głową i dziękując za komplementy dotyczące mojego wyglądu. Czułam się jak marionetka. Kiedyś współczułam kobietom, które musiały przychodzić razem ze swoimi mężami na nudne i eleganckie bankiety. Wśród obcych udawały kochające żony. Nikt nie pytał ich czy chcą tutaj być. Musiały towarzyszyć swoim mężom. To był przywilej i obowiązek, który musiały wypełniać. Przylepiać do twarzy szerokie uśmiechy, które nigdy nikomu nie powiedzą o tym, że czują się zdradzane przez tych wszystkich mężczyzn, że konto z dziewięcioma zerami nie zwróci im samotnych nocy w wielkim domu, kiedy oni wyjeżdżają w interesach. Za ten cały ból i niepewności jakie przeżywają miały tylko jedną rzecz, która odpłacałaby im ich niewierność czy brak czasu – to one były najważniejszymi kobietami, tymi którymi chwalili się na bankietach przy znajomych i potencjalnych wspólnikach. Przypominało mi to wielkie przedstawienie teatralne. Sztuczne uśmieszki i słodki ton głosu. Nienawidziłam tego, nienawidziłam kłamstwa. Dzisiaj byłam na miejscu tych wszystkich nieszczęśliwych kobiet. Co z tego, że miałam na sobie tak piękną suknię, podczas gdy moje serce rozrywały wątpliwości i strach? Goście rozsiedli się w restauracji przy odpowiednich stolikach. Na środku sali znajdował się jeden największy, biało nakryty stół. Było w nim miejsce dla mnie, Mike’a, Monique, której bałam się spojrzeć w oczy i jakiegoś starego biznesmena z jego żoną. Widziałam tego człowieka po raz pierwszy. Nie musiałam wiedzieć kim on jest, ale skupiał na sobie całą uwagę Mike’a. Howard cały czas dopytywał go czy czegoś mu trzeba i jak mu się wszystko podoba. Prawdopodobnie potrzebował go do własnych celów i za wszelką cenę chciał pozyskać jego sympatię. Nie zamierzałam pytać o co chodzi. Podobno im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. W pewnej chwili Mike postanowił stanąć na scenie i przemówić do wszystkich obecnych w sali. Na jego twarzy nie było widać zdenerwowania, ale zauważyłam, że ma spięte ramiona.
- Chciałbym powitać wszystkich gości. Bardzo cieszę się, że udało wam się tutaj przybyć. Jest to dla mnie szczególny dzień. Nie tylko dlatego, że mam dzisiaj urodziny, ale z wielką dumą mogę przedstawić Wam moje największe życiowe osiągnięcie… - moje serce prawie się zatrzymało… O czym on mówi? – Postanowiłem rozszerzyć sieć mojego hotelu w obrębie wszystkich Stanów Zjednoczonych. Jeśli mój plan się powiedzie, chciałbym też zacząć działalność w Europie. – słysząc te słowa spadł mi kamień z serca. W tym momencie odsłonięto za nim ogromną mapę Ameryki Północnej, gdzie czerwonymi punktami oznaczone były miejsca powstania nowych hoteli. – Howard Company jest firmą istniejącą od niedawna. Jestem bardzo zaskoczony tym, jak szybko udało nam się pozyskać klientów i dobrą opinię publiczną. Pewnie zastanawiacie się jak mogłem osiągnąć tak wielki sukces w tak młodym wieku? Mam tylko jedną receptę: ciężka i uczciwa praca.- Tak bardzo uczciwa, jak zabijanie ludzi. – pomyślałam. - Nigdy nie przypuszczałem, że znajdę się w takim towarzystwie. Wciąż jest to dla mnie wielkim zaskoczeniem. Mam nadzieję, że miło spędzicie ze mną ten wieczór. Nie przedłużając, chciałbym podziękować wszystkim, którzy wspierali mnie od samego początku. Mój sukces zawdzięczam przede wszystkim wam. Obiecuję, że zrobię wszystko, by uczynić ten świat lepszym i przyjemniejszym miejscem. – powiedział bez krzty zająknięcia. Jak można w taki sposób patrzeć na ludzi i obiecywać im tak wielkie rzeczy, które nigdy się nie spełnią? Jak można obiecywać coś, co nigdy nie będzie dotrzymane? Trzeba być… Mike’iem. – A teraz proszę, żeby wszyscy wznieśli toast za spełnienie naszego wspólnego przedsięwzięcia, uczyńmy ten świat lepszym.
Po jego przemowie kelnerzy zaczęli rozdawać szampana. Z przyklejonym uśmiechem stuknęłam się z Mike’iem kieliszkiem. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jednej, konkretnej osoby. Stał, niedbale oparty o filar ze swoim cwaniackim uśmiechem i błyszczącymi oczami, nie starając się nawet ukryć, że cały czas na mnie patrzy. Kątem oka spojrzałam na niego i nieznacznie uniosłam kieliszki w jego stronę tak, żeby Mike się nie zorientował. Zawtórował mi. Przykładając zimne szkło do warg, posmakowałam gorzkiego szampana. Chociaż miałam wielką ochotę na to, żeby wypić go jednym haustem, stwierdziłam, że to nie przystoi partnerce solenizanta, na którym skupiona jest teraz cała uwaga. Po jakieś godzinie Mike zostawił mnie samą, odchodząc ze starszym mężczyzną, do którego wdzięczył się cały wieczór. Zostałam przy stole z jego żoną i Monique. Z obiema nie miałam ochoty na rozmowę. Musiałam ochłonąć. Ta cała atmosfera mnie przytłaczała. Wyszłam na taras, który prowadził do ogródu oświetlonego dzisiaj nie tylko latarniami, ale dodatkowymi światełkami. W powietrzu było czuć woń kwiatów. Chłód na zewnątrz był dla mnie kojący. Mimo, że było mi trochę zimno nie chciałam iść do pokoju po płaszcz. Na dworze było tylko parę osób palących papierosy i popijających alkohol. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, skoro przy mnie nie było Howarda byłam tylko pięknością, jego ozdobą. Nikt nie wiedział kim jestem i jak się nazywam, dlatego nie zaczynali ze mną rozmowy. Tym lepiej dla mnie, ponieważ to była ostatnia rzecz jaką chciałam dzisiaj robić. Marzyłam tylko o tym, by ten koszmar się skończył, żebym mogła iść spać w swoim pokoju, ściągnąć z siebie tę suknię tak jakbym tym samym mogła ściągnąć z siebie ciężar winy. Nie powinnam czuć się z tym źle. Podobno wszyscy kłamią, a Mike byłby najmniej właściwą osobą do prawienia mi kazań, dlaczego powinnam być wierna i prawdomówna. Było tu tak wiele ludzi, ale żaden z nich nie wiedział, że znajduje się w centrum spirali śmierci, zła i cierpienia.
- Nad czym tak się zastanawiasz? – usłyszałam za plecami. Natychmiast się obróciłam.
- Nie, to nic takiego. – mruknęłam wypijając ostatni łyk wina, które zabrałam z tacy od młodego kelnera, stojącego przy wejściu.
- Oczywiście.- powiedział Justin, a po jego tonie głosu wywnioskowałam, że mi nie wierzy.
- Naprawdę. Dobrze się bawisz? – zapytałam, patrząc głęboko w jego oczy. Czułym gestem odgarnął kosmyk moich włosów za ucho.
- Ani trochę. Chcę, żeby to się skończyło.
- Nie ma żadnej pięknej dziewczyny, która umiliłaby ci ten wieczór? Uwodziciel nie powinien narzekać na brak zainteresowania, nie uważasz? – zaczęłam się z nim droczyć, muskając opuszkiem palca wypukłe, wypolerowane szkło.
- Kwestionujesz moje umiejętności? Jestem specjalistą. – powiedział najbardziej poważnym tonem, na jaki było go stać.
- Aha – mruknęłam z powątpiewaniem, próbując powstrzymać się od śmiechu.
- Wątpisz?
- Ja? Nie śmiałabym, trenerze. – przygryzłam dolną wargę, odwracając wzrok od jego twarzy, bo jej wyraz jeszcze bardziej mnie rozśmieszał.
- Okej, oboje wiemy, że kłamiesz. – westchnął zrezygnowany, zakładając ręce na piersi.
- Czyżbyś tak dobrze mnie znał? – spytałam, pochylając się w jego stronę. Pusty kieliszek postawiłam na murku.
- Lepiej niż myślisz. – odpowiedział i chwycił mnie za rękę. – A teraz panno Roberts zaczynamy lekcję tańca.
- Czego? – zapytałam marszcząc brwi, myśląc że źle usłyszałam. Obróciłam się w stronę pozostawionego szkła, chcąc mieć jakąś wymówkę, ale Justin ledwo pozwolił mi się obrócić, o zawróceniu nie było w ogóle mowy. Prowadził mnie, trzymając za rękę do restauracji. Nie spoczął póki nie znaleźliśmy się na parkiecie. Objął mnie w talii i przyciągnął do siebie w taki sposób, że między naszymi ciałami nie było żądnego, choćby najmniejszego odstępu. Uśmiechnął się uwodzicielsko. W tej chwili bardzo dobrze się bawił, natomiast ja… patrzyłam na niego z lekkim przerażeniem, bo nie byłam najlepszą tancerką. Słowo ,,taniec’’ przypominało mi ostatnio tylko jeden rodzaj tańca – na rurze,  z którym nie miałam dobrych wspomnień. Muzyka zaczęła grać. Tango. Dlaczego mnie to nie dziwi? Mimo tego, że nie jesteś zaskoczona i tak patrzysz na niego maślanymi oczami…  Po raz pierwszy bezkarnie trzymałam jego rękę w towarzystwie innych ludzi. Patrzyliśmy sobie zaciekle w oczy. Zrobił krok w przód, a ja zdecydowanie cofnęłam się o jeden w tył. Nie wiem jakim cudem wiedziałam co robić. Po prostu muzyka dawała mi wskazówki do kolejnych ruchów. Wszystko robiłam instynktownie. Następnie uniosłam nogę do góry i skrzyżowałam z  jego prawą nogą. Potem, uwalniając ją uniosłam nią zamaszyście w górę, aby następnie z gracją postawić ją na ziemi. Uśmiechnął się zawadiacko.
- Proszę, jak ci się podoba. – mruknął unosząc brwi z aprobatą, nie przestając się uśmiechać.
- Zmusiłeś mnie do tego. Swoją drogą nie wiedziałam, że umiesz tak tańczyć.- Czy istnieje coś, czego on nie potrafi? A tak… pukać do drzwi. Lewą nogę zahaczyłam o jego udo, a drugą nogę postawiłam na palce, sprawiając tym samym, że Justin mógł przeciągnąć mnie na drugi koniec parkietu. Uniósł nasze splecione dłonie do góry. Zrobiłam obrót, aby sekundę później znowu stanąć z nim twarzą w twarz. Mój partner wykorzystał tę okazję i pochylił się razem ze mną w dół, aby zawisnąć ustami parę centymetrów nad moimi. Prawie leżałam na jego prawym ramieniu.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. – oznajmił tajemniczo. I to mnie właśnie martwi… Opamiętałam się w myślach, żeby tylko nie przyszło mi do głowy teraz go pocałować. Justin obrócił mnie tyłem do siebie i gwałtownie przycisnął do swojego ciała. Następnie uwolnił mnie z objęć i powolnymi posuwistymi krokami skierował ku środkowi parkietu. Objęłam go dwoma nogami w pasie, a on uniósł mnie do góry. Gdy stawiał mnie na ziemi jego usta dotykały całą długość mojej klatki piersiowej. Stojąc już na nogach, podniosłam do góry lewą nogę, zaczepiając ją o jego nogę i zginając ją w kolanie. Natychmiast objął mnie mocniej, a ja uniosłam drugą nogę i idealnie wyprostowałam do góry, tak by znajdowała się tuż przy jego twarzy. Był zszokowany i zaintrygowany. Udało mi się osiągnąć mój cel. Dłoń, którą trzymał wcześniej moją rękę wylądowała na moim udzie. Muzyka przestała grać.
- Możesz puścić moje udo? – zaproponowałam, stawiając jedną stopę na podłodze.
- Nie sądzisz, że idealnie tu pasuje? – podpuszczał mnie, zaciskając na nim swoje palce. Jeśli teraz zniszczy mi rajstopy, to go zabiję. Po krótkiej walce spojrzeń ściągnęłam z niego swoją nogę. Nagle ludzie zaczęli bić nam brawa. Speszona ukłoniłam się i szybkim krokiem zeszłam z parkietu. Idiotka. Jak mogłaś dać mu się tak podpuszczać? To nie ty miałaś być główną atrakcją wieczoru.
- Dlaczego ja się w ogóle na to zgodziłam…- wymamrotałam, kiedy wreszcie mnie puścił i znowu wyszliśmy na ogród, ponieważ po takim występie zwracaliśmy uwagę wszystkich na sali. Stanęłam, opierając się o zimny marmur tarasu, nadal próbując uspokoić zadyszkę, której dostałam podczas tańca. Wciąż jestem zdania, że on mnie kiedyś wykończy, teraz tylko pozostaje pytanie: W jaki sposób?
- Co teraz? 
- Teraz? Pocałowałbym cię, ale nie mogę.
- Wielka szkoda, że nie możesz. – oblizałam prowokacyjnie wargę, patrząc na niego z udawanym żalem. – A jeśli powiem, że tego właśnie chcę?
- Tym samym podpiszesz akt naszej śmierci. – zaśmiał się, ale szybko przestał. Nagle jego twarz stężała, a oczy przybrały nieokreślony kolor. Jego źrenice się powiększyły. – Padnij! – krzyknął, chwytając mnie za ramiona i praktycznie przygwoździł mnie do podłogi. Usłyszałam głośny strzał. Moje serce na moment stanęło. Zamknęłam oczy, chcąc wtulić się w Justina. Miałam wrażenie, że ta chwila trwała wiecznie.
- Możesz otworzyć oczy. – usłyszałam jego zachrypnięty głos i poczułam jego drżące palce gładzące moje ramię.
- Co… - zaczęłam, ale gdy tylko otworzyłam oczy parę centymetrów między moją głową, a głową Justina znajdował się pocisk, który trafił w marmur. Ktoś chciał mnie zabić. Powędrowałam wzrokiem w miejsce, w które wpatrywał się Justin. Jeden z pokoi na drugim piętrze miał wybitą szybę. To stamtąd padł strzał. Gdyby nie Justin, z pewnością leżałabym już w kałuży własnej krwi. Nie mogłam uspokoić oddechu. Już żadne słowa do mnie nie docierały. W głowie powtarzałam jedną mantrę: Ktoś chciał mnie zabić. Wcześniej podejrzewałabym tylko jedną osobę, która pragnęłaby mojej śmierci. Slade. Nie mogłam brać go pod uwagę, przecież Mike się nim zajął. W tej chwili przyszła mi na myśl jeszcze jedna osoba. Nate. Ale po co on miałby to robić? Wiedziałam, że stanie się coś złego. Tylko czemu wszystko musi być skierowane na mnie?





******



Mike zamknął nas w swoim gabinecie. Od dziesięciu minut chodził w tę i z powrotem, nie mówiąc ani słowa. Był wściekły. Goście opuścili hotel, w holu ludzie czekali na odmeldowanie. W rejestracji szumiało od telefonów klientów, którzy chcieli odwołać rezerwację i mediów, które chciały zdobyć materiały do opisania nowej sensacji. Strzał padł z pokoju, który znajdował się w części dla zwykłych gości hotelu, więc teoretycznie mógł to być każdy. Kimkolwiek był, niewątpliwie zdołał ulotnić się z hotelu razem z bronią. Byłam pewna, że dla Howarda są to jego najgorsze urodziny. Ochrona przeczesywała cały budek i sprawdzała wszystkie pokoje. Policja przesłuchiwała świadków. Mike natychmiast odciągnął nas od całego tego zbiorowiska. Zaczęły się poważne problemy. Mike mógł stracić wszystko przez ten jeden incydent, którego ja miałam być ofiarą. Już nigdzie nie byłam bezpieczna.
- Powiedz coś. – szepnęłam niemrawo suchym głosem. Znowu czułam się jak mała dziewczynka, która nie ma pojęcia co robić. To Mike zawsze wszystko wiedział… planował i zapobiegał nieszczęściom.
- Kurwa! – zaklął krzycząc. – Nie jestem w stanie w to uwierzyć! Jaki skurwysyn mógł się przedrzeć przez moją ochronę! – splunął na podłogę. – W czym popełniłem błąd? – zapytał, patrząc na mnie.
- Nie popełniłeś żadnego błędu. Damy sobie z tym radę. – odpowiedziałam, widząc jak obraca się do mnie tyłem i podchodzi do okna. Położyłam swoją dłoń na jego plecach, chcąc go uspokoić. Strząsnął ją brutalnie.
- Musi być jakiś szpieg. Mamy otwartego wroga, a ja zamierzam z nim walczyć. Od dzisiaj wszystko się zmieni. Koniec z zachowywaniem pozorów. – powiedział głosem, który przyprawiał mnie o ciarki. Tej nocy nikt już nie zaśnie spokojnie.







________________________________


Witajcie! 
Siedziałam nad tym rozdziałem od 
południa do nocy, więc mam nadzieję,
że to docenicie. 
W szkole mam bardzo dużo nauki. 
Martwi mnie ilość komentarzy pod ostatnim postem.
Wiem, że jest Was więcej niż 30,
więc może zrobicie mi tą przyjemność i pod
tym postem zaznaczycie swoją obecność. 
Naprawdę to bardzo motywuje do pisania.
Komentarze są jedynym sposobem na
komunikowanie się z Wami. 
Poświęcam temu blogowi całe serce
i bardzo dużo czasu. 
Czy możecie poświęcić mi minutę swojego,
żebym widziała, że robię to po coś? 
Bardzo Was proszę i mam nadzieję, że
potraktujecie moją prośbę poważnie.
Nie będę się zbytnio rozpisywać.
Pamiętam o Waszych prośbach.
Za tydzień zaczynam rekolekcje,
rozdział 34 będzie w następny poniedziałek.
Chcecie bym dodawała zapowiedzi kolejnych rozdziałów? 
Trzymajcie się ;* Dobranoc. 






Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz.