sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 13

  



Obudziło mnie czyjeś pukanie, energicznie odepchnęłam od siebie Monique i z przerażeniem spojrzałam w szybę. Justin razem z Jevem stali przy samochodzie i uśmiechali się do nas jak gdyby nigdy nic. Jev wyglądał jak widmo człowieka. Był blady, przemęczony i zgarbiony. Na jego nadgarstkach zauważyłam otarcia i odciski od kajdanek, rany i zadraśnięcia. Na prawym policzku miał niezłego siniaka. Zastanawiałam się jakim cudem potrafi po tym wszystkim stać, nawet jeśli Justin podtrzymuje go. Z nim też nie było najlepiej. Miał rozciętą wargę i siniaka na czole. Trzymał rękę tak, jakby była złamana. Dopiero po paru sekundach spostrzegłam ciemne plamy na jego czarnej kurtce. Była to krew. Miałam nadzieję, że nie jest jego.
- Czy was do reszty pogięło? - usłyszałam zdenerwowaną Monique, a kto znał ją tak dobrze jak ja, wiedział, że nie cierpi kiedy ktoś budzi ją w taki sposób.
- Przyjmę to jako oznakę tęsknoty za nami.- mruknął Justin otwierając drzwi samochodu.
- Co się właściwie stało? Zgubiliście ich? – zapytała ostrym wzrokiem patrząc na Justina. Mówiłam jej! On jest nie do wytrzymania. Czy nie powinno mi być obojętne to, że wrócił? Jednak tak nie było. Dziwne, że miał jeszcze siły na te swoje głupie odzywki.
- Później wszystko wam wyjaśnimy, musimy się zwijać. Załatwiliśmy dwóch, ale trzeci może gdzieś tutaj krążyć. Myślę, że głupi gaz nie mógł go unieszkodliwić.
Ten ''głupi'' gaz, uratował ci życie. - pomyślałam, wzdychając głęboko.
– Nie mielibyśmy szans, gdyby nie ja i mój refleks. Masz szczęście, że dobrze strzelam.– spojrzał arogancko na Jeva. Jego skromność, nawet w takich chwilach po prostu powalała  mnie na kolana. Nigdy go nie zrozumiem, a to niby ja jestem ta skomplikowana.
Justin pomógł Jevowi wsiąść do samochodu. Gdy tylko zamknęły się wszystkie drzwi Monique wyjechała z parkingu. Jev od razu usnął.
- Co mu jest? – zapytałam szeptem, nie chcąc go obudzić.
- Dostał po prostu parę razy więcej, niż ja. – odparł zaniepokojony.
- A ty nie mogłeś parę razy więcej go obronić, tylko bawiłeś się w strzelaninę? – zadrwiłam.
- Chyba lepiej tak, niż jakby miało się na niego rzucić trzech naraz. – zakończyła Monique. – O czymś nam nie mówisz. – wyczuła instynktownie.
- Jakiś facet obserwował zza rogu całe zajście...- przyznał nieśmiało. - Ale zobaczyłem go dopiero wtedy, gdy uciekaliśmy. Wydaje mi się, że skądś go znam. Widać było, że nie znalazł się tam przypadkowo, nie panikował ani nic. Stał oparty o samochód, chyba srebrne volvo. Obserwował nas. Nie miał broni, nawet nie chciał zaatakować. Coś mi się tu nie podoba. Czuję, że to nie koniec.
- Fajnie, że informujesz nas o tym tak szybko. - Monique przycisnęła pedał gazu i zwiększyła prędkość do stu dwudziestu kilometrów na godzinę.
- Nie panikujmy. Może mieszka tam, albo coś. - powiedziałam trzymając się mocniej, wciskając swoje ciało jak najgłębiej w fotel. Aż taką fanką szybkiej jazdy nie byłam.
- Zabłysnęłaś, naprawdę. Każdy marzy o mieszkaniu w budynku z powybijanymi szybami. – westchnął nadal coś kalkulując.
- Musimy znaleźć jakiś motel. Trzeba się zatrzymać, bo Jev nam tu zaraz zejdzie.- powiedziała zdenerwowana Monique, obserwując go w lusterku.
- Tak, zatrzymajmy się  w tym, który jest najbliżej, żeby szybciej mogli nas znaleźć.- zironizował Justin machając rękoma.
- Uważaj, jeśli zamierzasz krytykować mój każdy pomysł, bo ja też umiem dobrze strzelać. – skarciła go wzrokiem, a jej zmartwione i pełne troski spojrzenie padło ponownie na Jeva. Nie mieliśmy komórek, Justinowi i Jevowi dawno je zniszczyli, a moją zabrał jakiś idiota. Jedynie Monique miała jakiś kontakt ze światem, ale zmieniała karty i baterie średnio co połączenie, żeby nikt nas nie namierzył. Mimo wszystko, nie chcieliśmy ryzykować, dzwoniąc po pomoc.
W końcu zatrzymaliśmy się w małym miasteczku (czyt. wielkie odludzie, którego nazwy nie jestem w stanie nawet wymówić) oddalonym od Clevland o jakieś 5 mil. Typowy motel, bez luksusów, ale po tym co nas spotkało nie mieliśmy prawa przejmować się tym, ani być wybredni. Oczywiście z racji tego, że Bóg chyba mnie po prostu nie lubi, akurat w tym motelu były tylko dwuosobowe pokoje. Miałam nadzieje, że będę dzieliła jeden z nich z Monique, ale ona uparła się, że będzie czuwać przy Jevie całą noc, a my z Justinem musimy odpocząć. Nie miałam wyboru.
- Rachelle, a może tak…- zaczął, gdy znaleźliśmy się oboje w pokoju.
- Ty podłoga, ja łóżko. Nie masz innej możliwości.- powiedziałam ostro. Nie targował się, był równie zmęczony jak cała nasza trójka. Wszedł do łazienki, a ja zdjęłam płaszcz, nadal byłam w tym idiotycznym, skąpym stroju. Skorzystałam z jego nieobecności i przebrałam się. Zamieniłam gorset na czarne leginsy i luźną białą bluzkę. Było tutaj bardzo zimno, stary piec był lodowaty, nikt nie pomyślał o kaloryferze. Potarłam ramiona dłońmi, żeby się rozgrzać. Żółte upiorne ściany z pewnością odstraszały gości, ale właściciele raczej nie mieli wielkich ambicji. W pokoju poza łóżkiem, lampką nocną i paroma półkami nie znajdowało się nic, co dodałoby pomieszczeniu przytulnego charakteru. Drzwi od łazienki były odrapane z farby jakby trzymali tu wściekłego kota. 
Niespodziewanie usłyszałam przerywany krzyk Justina. Wparowałam do łazienki jak błyskawica.
- Co ty…- zaczęłam, ale zobaczyłam jego wielką ranę na brzuchu i zastygłam w  bezruchu. Nie mogłam uwierzyć, że wytrzymuje taki ból.
- Nic mi nie jest…- Tak, rana na pół brzucha, to tylko takie ,,draśnięcie,’’ nic wielkiego. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, w jakie gówno się dostałam. Na jakie niebezpieczeństwo się narażam. Wcześniej to wszystko wyglądało niewinnie. Zabiłam wiele osób i nie uważam, że to błahostka, ale rzadko bałam się o własne życie tak bardzo jak dziś.
- Daj mi to, jeszcze bardziej wszystko rozpaprzesz. Sięgnęłam po wodę utlenioną i waciki.- usiadłam na wannie, naprzeciwko Justina.
- Nie, proszę. – odsunął się ode mnie i jęknął... Nawet go jeszcze nie dotknęłam. - Będzie szczypać…
- Dostałeś tyle razy w gębę i to – zaśmiałam się i pokazałam mu wacik nasączony wodą – ma cię boleć? Przestań, nie jesteś małym dzieckiem. Trzeba to odkazić.
- Poradzę sobie... możesz iść.
- Zamknij się, po prostu. – poprosiłam… naprawdę grzecznie, ale inaczej by się nie dało. – Zacznij mówić, coś do mnie, nie myśl o tym. – powiedziałam, widząc że nadal chciałby uciec z tej ciasnej łazienki.
- Ten dureń miał nóż... Nie zauważyłem go, bo spojrzałem na Jeva jak sobie radzi.- tłumaczył się i przerwał sycząc z bólu. Widziałam jak za każdym razem, gdy go dotknęłam jego mięśnie się napinały. Miał wielkie szczęście, że rana nie była głębsza i nie uszkodził sobie narządów wewnętrznych. Zabrałam jakąś maść i bandaż z samochodu. Przyłożyłam gazę, tak aby zakrywała całą ranę. Rozwinęłam bandaż, prosząc go aby się obracał. Na koniec oceniłam moją pracę i nie było tak źle. Powinno się trzymać. Potem spojrzałam na niego i mechanicznie zaczęłam oczyszczać mu jakieś zadrapania na twarzy. Nie wiem jak to się stało, ale nerwowo ciągle usiłowałam znaleźć jakąś jeszcze ryskę, która nie istniała, żeby ją oczyścić. Jego oczy uważnie śledziły moje ruchy. Wstałam, a on objął mnie ramieniem.
- Rachelle, starczy... już. – powiedział tuż przy moich ustach. Mogłam poczuć jego ciepły oddech na mojej skórze.
- Ale.. – chciałam już się obrócić i nawilżyć wacik. Strącił mi go z rąk i położył moją dłoń na swoim ramieniu. Przybliżył się i zetknęliśmy się ustami. Przeniósł swój wzrok od moich oczu i do ust, musiałam się podobnie zachowywać. Czułam jego smak, całą kwintesencje uczucia. Zatracałam się i pragnęłam. To było jak magnetyczna siła, której nie można przerwać. Tak delikatna, subtelna ale zarazem zdecydowana i ostra. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, co tak naprawdę do cholery robię. Oderwałam się od niego natychmiast.
- Czy ty musisz za każdym cholernym razem używać sobie na mnie tych twoich sztuczek? – zaczęłam.- Naprawdę, nie starczy ci wrażeń na dziś? Mam ci poprawić tę ranę? – warknęłam i szybko wyszłam z łazienki, żeby znaleźć chwile oddechu, oraz powstrzymać się przed jakimiś ruchami, których później będę żałować.
- A było tak miło.. - wyszedł za mną rozglądając się po pokoju, podrapał się po karku, w ten swój zabójczo gorący sposób. Boże, jak ja go nienawidzę.
- Nienawidzę ciebie, tej twojej pieprzonej gry aktorskiej i jeszcze jedno – wzięłam oddech.- Nienawidzę, gdy ktoś robi sobie ze mnie zabaweczkę i mnie sprawdza! – to ostatnie wykrzyknęłam. Spojrzał na mnie i nabuzowany opuścił pokój.
- Tak, idź sobie i śpij na dworze! Nie wracaj i nie licz na to, że te drzwi będą otwarte! – krzyknęłam za nim sfrustrowana. Dlaczego właśnie ja muszę się z nim męczyć?  Usiadłam na łóżku i wzięłam głęboki oddech. Nie mogę się przy nim rozpłakać. Jestem Rachelle Roberts, a ona nie pozwoliłaby na to nigdy. Po jakimś czasie wgapiania się w nagie ściany pomieszczenia, odsłoniłam zasłony, spojrzałam przez okno złożone z kratek oddzielanych czarną linią. Jak przeczuwałam, stał tam obrócony tyłem do mnie i palił papierosa. Głupi pozer!- pomyślałam i ze złością zasłoniłam okno, prawie nie drąc satynowego materiału. Przykryłam się kołdrą i zwinęłam się w pozycje embrionalną, bo znów zaczęło mi być okropnie zimno. 


****


Obudziłam się okryta kocem, a pod sobą słyszałam ciche pochrapywanie Justina. Przewróciłam się na drugi bok, aby go zobaczyć, a przy tym nie narobić większego hałasu. Te wspaniałe łóżko skrzypiało niemiłosiernie. Stwierdziłam, że Justin najlepiej wygląda, kiedy śpi. Przynajmniej wtedy się nie odzywa. Ten błogi spokój i zadowolenie na jego twarzy, kiedy chaos panuje na jego głowie było tak rozbrajające, że aż chciałam się do niego przytulić. I koniec. Bańka mydlana pękła. Dziewczyno, opanuj się... zapomniałaś z jakim debilem masz do czynienia?  Wreszcie zdałam sobie sprawę z tego, że jest mi nadzwyczajnie ciepło. Gdy zasypiałam cała się trzęsłam… Musiał mnie okryć kocem, gdy spałam. Dziwne, że nie skorzystał z okazji by wleźć mi pod kołdrę. Chyba wczoraj byłam dla niego zbyt ostra… ale w sumie co miałam zrobić jak facet całuje mnie bez uprzedzenia, wiedząc że mam chłopaka? Nie można też zapomnieć, że jest mistrzem uwodzenia, takie rzeczy przychodzą mu łatwo. Nie poddam się i będę z nim walczyć.. Ale w sumie naprawdę chcę z tym walczyć? Justin chyba wyczuł, że nie śpię i powoli się budził, więc udałam, że śpię. Ale ze mnie buntowniczka... Chwilę później poczułam jego usta na moim policzku. Przesunęłam głowę nie mogąc powstrzymać się przed pocałowaniem go w usta. Zawisnął nade mną. Nie ważne co myślałam, ile razy chciałam to powstrzymać. Gdzieś głęboko chciałam tego, chociaż nie mogłam się do tego przyznać. Moje ciało płonęło dla niego i pragnęłam go mieć jeszcze bliżej siebie. Chwyciłam go za gęste, miękkie włosy i ścisnęłam je w dłoni. Położył się na mnie i przykrył nas kołdrą. W sumie był cały zimny, ale już po chwili jego ciało stawało się coraz cieplejsze i napierało na moje. Kiedy już jego zdecydowane i ostre pocałunki nie pozwalały mi kompletnie oddychać, przeniósł je na moją szyje. Dłońmi wędrował po moim ciele, pieszcząc moje piersi i brzuch. Przyjemne dreszcze przeszły po mnie, gdy ugryzł mnie w szyje i wpił się w nią ustami. Sapiąc, na sam koniec ucałował mnie w czoło i spojrzał na mnie zadziornie.
- Wiedziałem, że nie śpisz.- mruknął.
- Spadaj. – powiedziałam, bo tylko na tyle starczyło mi powietrza w płucach.- Wykończysz mnie.
- Ale ja nawet…- przerwałam znów go całując. Wiedziałam, że za chwilę powie coś, co mnie zdenerwuje. Przy nim zapominam co robię, co myślę, a już na pewno nie mam bladego pojęcia, co można, a czego nie. Zanim dotarło do mnie to wszystko, musiałam przez chwilę ochłonąć, a przede wszystkim odciągnąć go od siebie. Właściwie, co ja teraz robiłam? A... tak. Miałam mentalną ochotę uderzyć się w głowę czymś perfidnie ciężkim, ale zrobię to, gdy nie będę miała widowni. Zachowuje się jak jakaś pieprzona niewyżyta nastolatka... Chwila? Przecież, to on pierwszy pocałował mnie w policzek czyli jednak to jest znowu jego wina. Dlaczego nie mogę tego zaprzestać? Dlaczego nie potrafię powiedzieć ,,nie''  Bo jesteś głupia - odpowiedziałam sobie. Teraz nie tylko chciałam się ponownie na niego rzucić, ale spanikowałam i musiałam odejść od niego jak najdalej można. Brak samokontroli mnie niepokoił, był dla mnie czymś nowym, a ja nie mogłam pozbawić się wszystkiego, nad czym pracowałam, przez jakiegoś chłopaka o niesamowitych oczach i oszałamiającym wyglądzie. 
Wstałam i poszłam do łazienki.
- Nie rozumiem, co ty chcesz tym osiągnąć. – westchnęłam patrząc mu prosto w oczy.
- Nie wszystko jest grą.- powiedział tajemniczo i uśmiechnął się.
- W naszym świecie nie ma niczego innego. Nie uważasz? – zerknęłam na niego uważniej.
- Jest, tylko ty nie chcesz tego zauważyć.– ponownie uśmiechnął się, wstał z łóżka, które sprytnie sobie przywłaszczył i podszedł do mnie.
- Ach, czyli to była kolejna lekcja? Przykro mi, ale to nie ja wpakowałam ci się do łóżka. Ty to zacząłeś.
- A ty to skończyłaś. – uciął tym swoim aroganckim tonem.- Chyba, że jeszcze nie, chcesz coś dodać, dokończyć...- prowokacyjnie znów przybliżył swoje usta do moich.
- Po pierwsze, daj mi przestrzeń. – powiedziałam odpychając go od siebie ręką i cofając się. - Po drugie, jesteś obleśny.- westchnęłam z politowaniem.- Po trzecie, jesteś jak zwykle irytujący.- powiedziałam takim tonem jakbym sobie nagle to przypomniała, po kolei wyliczając mu ładnie wszystko na palcach, żeby lepiej mnie zrozumiał.
- Gratuluję, właśnie zabawiałaś się z obleśnym facetem. Dzień jak co dzień.- brzmiało to tak, jakbym sprawiła mu swoimi słowami przykrość.
- Myślisz, że robię to dla siebie? Zmuszają mnie do tego. Jesteś po prostu chamem.- warknęłam pakując swoje rzeczy.
- Teraz nikt ci niczego nie kazał.- przypomniał mi.
- Masz racje, teraz to ktoś mnie zmanipulował, wykorzystując to, że jestem jeszcze nieprzytomna i nawet nie wie, jak bardzo będzie tego żałował. Nie jestem laleczką do próbowania, rozumiesz? - spojrzałam ze złością w jego oczy... Czy on myślał, że ja sama sobie wybrałam takie życie?
- Nic takiego nie powiedziałem. Dlaczego zawsze musisz robić awanturę? Nie wiesz, jaka ty jesteś irytująca. Z tym swoim wymyślaniem, dopowiadaniem różnych rzeczy i tym jak zawsze dramatyzujesz, chcąc pokazać, że jesteś lepsza od innych.
- Przykro mi, życie ze mną naprawdę musi być dla ciebie ciężarem. NIE WIESZ JAK BARDZO SIĘ CIESZĘ. – wrzasnęłam głośno. Jeszcze chwila, a zaraz go uderzę.
- Ogarnijcie się, bo nie wytrzymam. Co znowu? – jęknęła Monique wchodząc do naszego pokoju.
- Wiesz, drzwi służą do pukania. – upomniał ją Justin.
- Jednak nie są na tyle szczelne by zagłuszyć wasze krzyki. Co ty jej zrobiłeś? – zapytała widząc moją minę.
- W sumie, dosyć dużo rzeczy zanim tu przyszłaś. – znów ten uśmiech godny największego flirciarza na świecie. Monique spojrzała na mnie i mój chwilowy przyczajony uśmiech. Nie musieliśmy jej już nic więcej tłumaczyć.
- Zachowujecie się jak pieprzone piętnastolatki, albo pieprzycie się ze sobą, albo chcecie się zabić. Wybierzcie jedną opcje, a na chwilę obecną, zlitujcie się nad Jevem i dajcie mu spać, bo przyjdę tu następnym razem i utnę mu jaja.- przy tym ostatnim spojrzała na Justina.- Zrozumiano?
- Ja nie mam nic przeciwko.- powiedziałam z uśmiechem.
- Słonko myślę, że jednak masz, ale jeszcze o tym nie wiesz.- skwitowała i wyszła. 
- Trzeba się rozejrzeć po okolicy, a potem wrócić do twojego boskiego chłopaka.- powiedział po chwili.
- Fajnie, idź. Nie musisz się spieszyć i tak nie będziemy na ciebie czekać.- mruknęłam ze złością.
- Myślę, że poczekają, bo idziesz razem ze mną.- założył kurtkę.
- Coś ci się pomyliło, ja nic nie muszę.
- Owszem, musisz.- powiedział chwytając mnie bezczelnie za rękę i ciągnąc w stronę drzwi.
- Tak, a jeśli się nie zgodzę to niby co mi zrobisz? - parsknęłam.
- Pewnie dużo rzeczy, ale na razie to musi poczekać.- mruknął sam do siebie. Postanowiłam nie myśleć o tym, ale przyjemne dreszcze przebiegły po moim ciele. On miał w sobie to coś... Był wkurzający, przesiąknięty męską arogancją, ale mimo tego nie jedna by się na niego rzuciła.. Nie, żebym ja miała ochotę to zrobić... ale w sumie już to zrobiłam.. Może powinnam nienawidzić siebie? Jego słowa nigdy nie były prośbą, to był raczej rozkaz.. ale to właśnie sprawiało, że przyciągał mnie do siebie. 






___________________________________________


Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
Liceum to jakieś nieporozumienie, 
właśnie głównie z tego powodu nie wyrobiłam się
z rozdziałem. 
Za co was jeszcze raz, najmocniej przepraszam. ;) 
Wkurza mnie to, że mam tyle pomysłów 
a potem gdy już to piszę... 
TO NAGLE ZAPOMINAM. Ugh, dobra. 
Cieszę się, że was przybywa, tak naprawdę dzięki waszym komentarzom 
pod ostatnim rozdziałem, pisałam po nocach. 
Rozdział sprawdzałam kilkanaście razy, ale jestem pewna, że 
następnym razem też bym coś wyłapała, a ponieważ
czekacie, co niektórzy z Was z niecierpliwością, 
dodaję taki jaki jest ;p 
Tęskniliście z Mike'iem? Tak, ja też nie xD 
Ale cóż, nic nie trwa wiecznie, nie? 





Powiem wam, że chłopcy z One Direction pozytywnie mnie zaskoczyli. 
Wcześniej nie byłam do nich przekonana, ale ostatnia piosenka
naprawdę jest świetna, a teledysk zasługuje na uznanie.






Chociaż nadal jest to blog o Justinie i nie sądziłam, 
że kiedykolwiek o nich coś napiszę, to żeby
było sprawiedliwie, planowałam to od jakiegoś miesiąca: