sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 43





- Mamo, pobawmy się! – poprosiła słodkim, piskliwym głosikiem. Mama siedziała na kanapie, patrzyła w włączony telewizor, ale nie przywiązywała do niego zbytecznej uwagi. Po jej policzkach spływały łzy, niszcząc makijaż zrobiony przed kilkoma godzinami. Nie wydawała z siebie żadnych dźwięków. Blade, kiedyś czerwone wargi, przyciśnięte do siebie co kilka sekund przegryzała. Skulone nogi schowała pod starym, bawełnianym kocem. W roztrzęsionej dłoni trzymała telefon i zerkała na niego nerwowo co parę chwil. Zniecierpliwiona czekała na jakąś ważną wiadomość. Naprzeciwko niej na małym stoliku zamiast kubka kawy można było dostrzec jedną wielką butelkę czerwonego wina i kilka kolorowych butelek po piwie. Dziewczynka szarpnęła rękaw jej beżowego swetra. – Mamo, pobawimy się? – spytała cichutko, stając bliżej kobiety. Chciała jej poprawić humor. Nie potrafiła uspokoić swojej mamy, ale zabawa zawsze kojarzyła się jej z radością i właśnie taką mamę chciałaby w tamtej chwili ujrzeć. Roześmianą i uśmiechniętą. Podała jej swojego ulubionego misia, którego już od dłuższego czasu trzymała w malusieńkich rączkach.
- Ty głupi dzieciaku! Zostaw mnie! – wrzasnęła wściekła w odpowiedzi mama, spoglądając na brązowe oczka dziewczynki, które nagle zrobiły się szkliste od łez. Jej usteczka wygięły się w smutku, a policzki zaczerwieniły. - Nigdy nie powinnaś się urodzić! – gwałtownie zabrała dziewczynce misia i wrzuciła go do palącego się kominka. Nie usłyszała żadnego wybuchu gniewu, jęknięcia pełnego żalu. Mała zamilkła i wpatrywała się w swojego misia, który zostaje pożarty przez ogniste płomienie z sekundy na sekundę robiąc się coraz brzydszy i mniej kolorowy niż wcześniej. Jeden z płomieni całkowicie pochłonął jego prawe ucho, a różowy nosek zrobił się czarny jak smoła. Głosik ugrzązł jej w gardle i nie panowała już nad łzami, które teraz poczęły zalewać jej dziecinne, pyzate policzki. Nie poruszyła się ani o minimetr póki nie poczuła dłoni mamy, zaciskających się na jej ramionach. Cofnęła się o kroczek i spojrzała na nią wystraszona. Myślała, że mama chce by ognisty potwór zjadł też ją. – Skarbie, przepraszam cię. Nie chciałam cię przestraszyć i na ciebie nakrzyczeć. – zamknęła córeczkę w matczynym objęciu. W jej głosie słychać było żal. Wydawało się, że sama jest zszokowana swoim zachowaniem. Nigdy nie krzyczała na dziewczynkę, ale nie piła też nigdy tyle alkoholu. Wcześniej wręcz go nienawidziła. – Mamusia cię kocha. –  szepnęła całując dziecko rozedrganymi ustami w czółko.
                                            

Gorgina Anderson, młoda dziewczyna z blond włosami, przepięknym uśmiechem i wnikliwymi oczami. Odwaga i pewność siebie promieniała od niej na każdym kroku. Wysoka, o długich, smukłych nogach i idealnych proporcjach ciała znała swoją wartość i nie ukrywała, że doskonale wie jak wykorzystać swoje wdzięki. Jej każdy swobodny ruch wydawał się być w jakiś sposób zmysłowy. Była gotowa podbić serca całego świata. Pragnęła coś przeżyć, otrzeć się o śmierć, a przy tym nieustannie dobrze się bawić. Zbyt łudząco podobna do mnie sprzed dwóch lat. Odniosłam wrażenie, jakbym stała przed lustrem i przyglądała się w nim mojej nastoletniej, głupszej wersji, którą schowałabym najchętniej w najgłębszej części swojej świadomości, tak bym nie potrafiła do niej dotrzeć, by stała się tak mała, żeby w końcu znikła i nikt by o niej nie pamiętał. Czemu więc pałałam do niej taką nienawiścią? Racja, nie miałam wcześniej powodu by to robić, ale sytuacja nieco się zmieniła.
- Wróciłaś. Jak tam romantyczne chwile w Paryżu? – mruknęła, zakładając kosmyk włosów za ucho. Jej wredny uśmieszek sygnalizował mi przygotowanie się na najgorsze.
- Były o wiele lepsze niż całe twoje życie, które sobie marnujesz. Po co tu przyszłaś? Mike wreszcie postanowił cię tu zamknąć? Cholernie mi przykro złociutka, ale ta cela jest już zajęta. – patrzyłam w jej oczy, nie czując żadnego współczucia. Szkoda, że tylko ja wiem w jak wielkie kłopoty wpadła. Nie chciałam jej przed tym ostrzegać. Mnie nikt nie był w stanie powstrzymać, więc dlaczego tym razem miałoby być sprawiedliwie? Przyznaję, nie chodziło tylko o sprawiedliwość, głównym powodem było to, że nadzwyczajnie w świecie jej nie znosiłam.
- Mogłabym ci nawet pomóc się stąd wydostać, ale jednak tego nie zrobię. Znacznie lepiej się czuję, obserwując jak lądujesz na samym dnie. Jakie to uczucie? – podeszła do mnie bliżej, a w jej oczach dostrzegłam ekscytację. - Podejdź do mnie jeszcze metr, a ci pokażę. – warknęłam chłodno. Miała znakomitą możliwość wyżywania się na mnie i właśnie po to tutaj przyszła. – Wynoś się stąd. – mój suchy, zachrypnięty głos nie wzbudzał w niej przerażenia. Brzmiał tak bezradnie i mógł tylko wzbudzać litość, której nie chciałam od nikogo. 
- Szkoda, myślałam że jednak będziesz chciała się dowiedzieć, kto próbował cię niedawno zabić. – uśmiechnęła się triumfalnie, spuszczając wzrok na swoje wypiłowane paznokcie. Pojawiła się w hotelu w dzień przed urodzinami Mike’a. Od początku moja chora intuicja kazała mi na nią uważać. Nie znałam jej, ale stała się dla mnie podejrzana, gdy tylko ją zobaczyłam. Jak mogłam ją ominąć? Jak mogło mi nie przyjść do głowy, że to była ona? - To ja do ciebie strzelałam. – wykrzywiła usta w fałszywym grymasie. – Gdyby nie Justin, dawno leżałabyś w kałuży własnej krwi. Od początku wiedziałam, że coś kombinujesz, ale w życiu nie pomyślałabym, że to z powodu miłości do seks-trenera.
- Potrzeba trochę więcej, żeby mnie zabić niż wymalowane pazurki. – zakpiłam, uciekając wzrokiem w bok.
- Wycelowałam strzał idealnie w twoją głowę. Ja zawsze trafiam. - Czułam się jakbym uczestniczyła w zabawie kota z włóczką, tylko w takiej sytuacji wolałabym być kotem, a nie marnym kłębkiem nici. – Wiesz co? Fajnie jest żyć twoim życiem. Byłaś tu kimś w rodzaju gwiazdy. Stworzyłaś sobie niezłe pole do popisu. Wszyscy dbali o twoje bezpieczeństwo. – zaśmiała się krótko, energicznie gestykulując rękoma przy każdym kolejnym zdaniu. – Postanowiłaś zostawić ich wszystkich, bez zastanowienia. Twoi przyjaciele, teraz stają się moimi przyjaciółmi. – Czy ta dziewczyna miała jakąś fobię na punkcie zostania moim sobowtórem? – Zrozumieli, że w końcu ich zostawiłaś, pobawiłaś się nimi, wykorzystałaś i odeszłaś.
- Naprawdę mam to gdzieś. Oświecisz mnie wreszcie po co tutaj przyszłaś? – syknęłam przez zęby. Ani mi się śniło by wytłumaczyć jej, że nie ma o niczym pojęcia i nie powinna wypowiadać się na temat mojego życia i moich przyjaciół. Traciłabym tylko czas, ponieważ do tej pustej blond główki nic by nie trafiło.
- Skoro musisz być taka niecierpliwa. – westchnęła ciężko, jakby to ona spędziła w tej celi cały dzień, nie ja. Wzruszyła ramionami i wyszła aby po chwili wrócić ze stolikiem na kółkach, na którym stał stary telewizor. Na półce pod telewizorem znajdowały się równie wiekowy odtwarzacz płyt wideo i pojemna szuflada. Z początku na ekranie pojawiły się czarno-białe kropki. Kiedy Gorgina wcisnęła przycisk ,,play’’ na odtwarzaczu nagle pojawił się obraz. Moje serce zabiło szybciej. Czułam się tak jakbym oglądała moje najgorsze wspomnienia w zawrotnym tempie. Na kasecie znajdował się film, na którym uprawiałam seks z jednym z facetów, których musiałam potem zabić. W moich oczach zebrały się łzy. Wpatrywałam się w ekran i cierpiałam. Pamiętałam doskonale ten dzień, a szczegóły zaczęły powracać wraz z kolejnymi ujęciami. Zapomniałam o Gorginie, stojącej naprzeciwko mnie z wrednym uśmieszkiem na twarzy, przyglądającej się każdej zmarszczce na moim czole. Nie chciałam tego oglądać, przez miesiące wymazywałam sobie te wspomnienia z pamięci. Po pierwszym nagraniu pojawiało się następne, a po nim kolejne. Wreszcie zrozumiałam, że Mike Howard nagrywał każde moje zabójstwo. Nie chciałam nawet wiedzieć dlaczego i po co to robił. Przez tak długi czas, po każdym z pierwszych morderstw, walczyłam ze sobą, żeby nie czuć do siebie obrzydzenia. Wreszcie mi się to udało, kiedy okazało się, że ktoś jest w stanie naprawdę mnie pokochać i wcale nie muszę dla nikego zabijać niewinnych ludzi, ani sypiać z nieznajomymi facetami z klubu. Z tym jednym nagraniem cały ból wrócił. Był jeszcze gorszy od tego fizycznego. Uświadomiłam sobie, że przez te wszystkie lata byłam zbyt wielkim tchórzem by zacząć żyć tak, jak zawsze tego pragnęłam. Zamknęłam oczy, nie chcąc patrzeć na kolejne obce ręce, obmacujące mnie, a następnie zastygające w bezruchu, czerwone od krwi.
- Patrz na to! Byłaś na tyle odważna wtedy, dlaczego nie jesteś teraz? Przecież oni sami się o to prosili, a ty chciałaś być ich dziwką, nieprawdaż? – zaśmiała się po raz kolejny. Przełknęłam ciężko ślinę, czując że głowa zaczyna mnie boleć. Zamilkłam. – Legendarna Rachelle Roberts wstydzi się swoich złych uczynków?
Nie patrzyłam na nią. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Oczami wyobraźni widziałam jak Mike siada w fotelu, obok niego na ścianie znajduje się kilkadziesiąt takich kaset z wypisanymi datami i nazwiskami zabitych przeze mnie osób. Wciska czerwony guzik na pilocie, po chwili widzi jak półnagi mężczyzna pcha mnie na łóżko. Jego kąciki ust unoszą się do góry. Sięga po whisky z lodem w szklance, która stoi na stoliku obok fotela. Z satysfakcją patrzy jak mężczyzna zdziera ze mnie ubrania, a jego ręce wędrują po całym moim ciele. W tym momencie w oczach Howarda pojawia się radosny błysk. Na filmie dostrzega, że wyciągam plastikową torebeczkę z białym proszkiem. Nieznajomy mężczyzna bierze ją zachłannie i po chwili odurzony narkotykiem brutalnie wbija się we mnie swoim przyrodzeniem. Krzyczę i udaję, że sprawia mi to przyjemność, ale po mojej twarzy widać, że chcę aby jak najszybciej to się skończyło. Po wszystkim nagle chwytam w dłoń sztylet i ranię jego tętnicę szyjną. Krew zaczyna wypływać z jego szyi i plami mi ręce, potem pościel i podłogę. Chwilę później ubieram się, zakładam płaszcz, buty i wychodzę zostawiając martwego mężczyznę samego w pokoju. Jednak zatrzymuję się na sekundę z wahaniem, patrząc na niego i upewniając się, że na pewno nie żyje. Tak wyglądała moja każda noc, aż do momentu, w którym zjawił się Justin. Po kilku minutach film nareszcie się skończył, ale koszmar, który dział się w rzeczywistości wciąż trwał i wszystko wskazywało na to, że szybko się nie skończy.



******


Usłyszałam ciężarówkę, która jak mi się zdawało zaparkowała pod samą ścianą budynku. Na początku po zgaszeniu silnika niewiele można było usłyszeć. Pojedyncze szmery cichły i narastały, aż w końcu stawały się coraz głośniejsze na dłuższą chwilę. Usłyszałam czyjś gorzki płacz, przez co poczułam się nieswojo. Przez moje zmarznięte plecy przebiegł dreszcz, na którego nie chciałam zwracać uwagi, bo wiedziałam, że jego źródłem jest strach. Następnie jakiś baryton zaczął nadawać krótkie rozkazy surowym tonem. Kilka minut później z sąsiedniego pomieszczenia wysypała się grupa kobiet bladych jak ściana. Nie tylko tak wyglądały ale byłam niemal pewna, że nie jadły niczego od miesięcy. Podarte ubrania wisiały na nich jak na wieszakach. Ledwo trzymały się na nogach. Uzbrojeni mężczyźni w czarnych strojach treningowych przydzielali je do pustych cel. Do mojej klatki nikogo nie przydzielono. Następnie przyniesiono wiadra z wodą i postawiono po jednym przy każdej klatce. Biedne dziewczyny wyciągały ręce między żelazne drągi klatki, aby choć jedną garstką złapać kilka kropel i zwilżyć nimi usta. Inne dziewczyny, całkiem skołowane i zszokowane znalazły sobie kąt przy ścianie i obserwowały tylko swoje współlokatorki zbierające się przy wiadrze wody. W wiadomościach często mówią o znęcaniu się nad ludźmi, ale nikt nie jest w stanie do końca wyobrazić sobie jak może to wyglądać. Mogą współczuć, ale tak naprawdę nie mają pojęcia jak to jest być w takiej sytuacji. Tymczasem ja widziałam to na własne oczy, w najbrutalniejszym wydaniu. Nie mogłam w to uwierzyć. Kręciłam na boki głową, wpatrując się w to wszystko wzrokiem nie wyrażającym emocji. Przypominał w tym momencie obojętność, ale wewnątrz nie mogłam pozostać obojętna. Weszłam do swojego bezpiecznego, wyimaginowanego pudełka i miałam zamiar nigdy z niego nie wychodzić. Miałam nadzieję, że dzięki niemu nawet nie poczuję jak ktoś mnie dotyka, patrzy, czy po prostu nie usłyszę co do mnie mówi. Magiczne, bezpieczne pudełko, w którym nic mi nie grozi. Magiczne pudełko, w którym wszystko, co dzieje się poza nim nie ma znaczenia. Jeśli miałabym zobrazować w jaki sposób się czułam obserwując, jak biją te kobiety wybrałabym przebudzenie. Przebudzenie małej dziewczynki, która nie zrozumiała jeszcze świata i do tej pory miała wrażenie, że jest bajką. Dziewczynki, która nie potrafi cierpieć, bo dotychczas nie wiedziała co to ból... aż do teraz. Już raz to przeżywałam. Kiedy wszystkie krzyki bólu ucichły, a ja postanowiłam wyjść z mojego bezpiecznego pudełka, byłam wyczerpana. W końcu moje oczy zaczęły się zamykać i nie mogłam powstrzymać się przed tym by nie zasnąć. Kiedy już prawie odpływałam do krainy snu, nagle dotarł do mnie przeraźliwy trzask. Podskoczyłam w miejscu. Oprzytomniałam natychmiast widząc jak Scoot trzęsie z całej siły prętami klatki. Spojrzałam na niego nieśmiało i nieufnie. Cieszyłam się, że wreszcie widzę kogoś, kto jest dla mnie bliski, ale poruszona wydarzeniami sprzed kilku godzin nie miałam pojęcia jak się zachować. Dałam mu więc szansę, żeby odezwał się pierwszy.
- Moja ulubiona podopieczna nawet się nie uśmiechnie? – szepnął, kluczem otwierając moją celę. – Nie ma mnie jeden dzień, a ty zdążyłaś już uciec i wkurzyć tym Mike’a na tyle, że grozi ci teraz śmierć. Mogę wiedzieć co ci do cholery odbiło, droga panno? – uśmiechnęłam się do niego, ale szybko zrzedła mi mina, a serce podeszło do gardła. Za nim pojawiła się ciemna blondynka o niesamowicie intensywnych, niebieskich oczach. Przez chwilę nastała cisza, kiedy mierzyłyśmy się chłodnymi spojrzeniami. - Monique przywitaj się grzecznie. – poprosił i przyjrzał się jej uważnie. Już było dla mnie jasne, że Monique wcale nie chciała tu być z własnej woli, a przystojny, umięśniony chłopak po jej lewej ją do tego zmusił. Zerknęła na niego przez ułamek sekundy z lekceważeniem.
- Ty suko! Dobrze ci tak. Masz to, czego chciałaś. Wykorzystał cię i zwiał! Rachelle, którą kiedyś znałam nigdy by tego nie zrobiła! Nie olałaby wszystkich przyjaciół dla jakiegoś faceta! – pozwoliłam, żeby wykrzyczała mi wszystko prosto w twarz. Zbyt dobrze ją znałam, żeby myśleć, że będzie inaczej. Możliwe, że to co mówiła, było rozsądne, z małym, jednym szczegółem: Ten facet, o którym mówiła nie jest ,,jakimś’’ to był mój Justin, którego kochałam najbardziej na świecie. - Nie zasługujesz na to, żeby cię ratować! - nigdy nie spodziewałam się, że kiedykolwiek mnie tak bardzo znienawidzi. Otwarcie przyznała, że powinnam umrzeć, chociaż doskonale wiedziała, że naprawdę kochałam Justina i chciałam zacząć normalnie żyć. Nie miałam na celu skrzywdzić jej brata, ani się na nim mścić za to, że zrobił ze mnie swoją zabawkę i narzędzie do zabijania. Nieoczekiwanie Monique rzuciła się na mnie z rękami. Jedynie Scoot ratował mnie przed tym, żeby w furii nie wydrapała mi oczu. Nie wiem czy byłabym w stanie się obronić, gdyby nie on. Nie potrafiłam zrobić jej krzywdy. – Puść mnie Scoot! To wszystko dzieje się przez nią! To ona zdradziła Mike’a!
- Monique, ona jest twoją przyjaciółką!- szarpał się z nią niosąc ją w stronę wyjścia z celi.
- Mylisz się, ona była moją przyjaciółką, dopóki nie poznała fiuta swojego trenera! – wrzeszczała na całe gardło. Scoot dzielnie ją trzymał, podczas gdy ona wyrywała mu się, machając w powietrzu nogami, gotowa mnie teraz zabić. Z trudem wyprowadził ją z celi i szepnął do niej coś, co nie dane było mi usłyszeć. Cokolwiek to było, spowodowało że naburmuszona wyszła z piwnicy zostawiając nas samych. Teraz już wiedziałam, co robić. Wiedziałam, że Scoot wciąż jest moim Scootem i chce żebym żyła. Udowodnił mi to, broniąc mnie przed wybuchem wściekłości siostry Mike’a.
- Jak mogłaś wyjechać i się nie pożegnać. Pojechałbym z tobą. – wszedł do celi z powrotem, kręcąc z politowaniem głową tak jak na każdym naszym treningu, kiedy zarzekałam się, że nie potrafię czegoś zrobić, a on pokazywał mi, że to nie jest prawda. W bardzo rzadkich przypadkach w końcu udawało mi się zrobić daną rzecz lepiej od niego. Był moim najlepszym nauczycielem. Wierzył we mnie i moje siły bardziej niż ja sama. Dzięki niemu zawsze czułam się silniejsza. Potrafił wytłumaczyć mi, że jedynym moim ograniczeniem jestem ja. Jeśli przestanę podkładać sobie przeszkody i wątpliwości pod nogi, mogę zrobić wszystko. Niestety nie potrafiłam tej nauki zastosować w życiu. Tłumaczy to doskonale, dlaczego teraz siedzę w tej obrzydliwej celi. Stwierdzenie ,,Nic nie dzieje się bez powodu.’’ było dla mnie jak mocne uderzenie w twarz.
- Ona mnie nienawidzi.- mruknęłam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu.
- Monique po prostu nie potrafi się z tym pogodzić. – westchnął siadając obok mnie, opierając się o ścianę. Obróciłam głowę w bok i spojrzałam na niego niepewnie. – Myślałem, że już jest lepiej, ona naprawdę żałuje i tęskni za tobą. – mówił, a ja jakoś nie byłam w stanie mu w to uwierzyć, bo przed chwilą byłam pewna, że gdyby nie on z przyjemnością pozbawiłaby mnie życia, dla swojego ukochanego braciszka. - Chciałbym… - zawahał się na chwile.
- Po prostu pytaj i tak już nic mi nie zostało. – wymamrotałam słabym głosem.
- Dlaczego? Czy on naprawdę jest tego wart? – spytał wzdychając z bezsilności. Wcześniej nie byłam pewna odpowiedzi, ale teraz dokładnie wiedziałam, co powinnam powiedzieć. Zabawne, że człowiek staje się mądrzejszy dopiero jak śmierć spogląda mu w oczy.
- Czy kiedyś czułeś się tak jakbyś latał? Jeśli nigdy nie byłeś zakochanym nie zdajesz sobie sprawy jak to jest, ale jeśli już to poczujesz to nagle uświadamiasz sobie pustkę w swoim sercu, która była tam, aż do momentu, kiedy nie poznałeś tej jedynej osoby. Tej pustki nie da się jej zastąpić niczym innym jak tylko miłością. Niesamowicie jest kogoś kochać. Z nią czujesz się jakbyś mógł latać i zrobić wszystko. Potrzebujesz tylko tego, by ta osoba przy tobie była, nic więcej. Czujesz się silny i niezwyciężony jak anioł, czujesz się po postu tak, jakbyś latał. Wystarczy tylko spojrzeć na nią i masz wrażenie, że jest twoim niebem. Jesteś naprawdę szczęśliwy, a wszystko wokół jest dobre. To dzięki niej potrafisz latać, ponieważ jej miłość daje ci skrzydła. Było warto, ponieważ pokazał i podarował mi życie, o którym zawsze marzyłam. Od tak po prostu. – przez cały czas miałam przed oczami jego twarz, która uśmiecha się do mnie, brązowe oczy o słodko gorzkim odcieniu, które biły radością i miłością. 
- Gadasz jakbyś była naćpana. – uniósł brwi do góry i spojrzał na mnie jak na idiotkę. – Dali ci coś mocnego? To miło z ich strony. Muszę się dowiedzieć, co to było. – Mogłam się domyślić. Ze Scootem można było porozmawiać na różne poważne tematy, oprócz miłości. W tym temacie miał mniej więcej tyle do powiedzenia co niewyżyty piętnastolatek. Szturchnęłam go łokciem między żebra. – No dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. – wydął usta w grymasie, sycząc z rzekomego bólu, a ja parsknęłam śmiechem. Tak bardzo się cieszyłam, że mnie odwiedził. - Naprawdę musiałaś mieć z nim dobry seks. – stwierdził po kilku minutach, wpatrując się w pręty celi.
- Nie pomagasz mi. – mruknęłam, chcąc zdzielić go mocnym uderzeniem głowę, ale po raz pierwszy odpuściłam sobie. Miałam teraz tylko jego i wiedziałam, że robi to po to, żeby mnie rozśmieszyć. - Nie ucieknę od niego. Mike zawsze mnie znajdzie. Nawet w Paryżu. – narzekałam rzewnym tonem.
- Co? Nie wiedziałem, że Justin potrafi być taki romantyczny. Myślałem, że jest typem ,,Podnieca mnie wszystko co ma dwie nogi i się rusza.’’ – uśmiechnęłam się szeroko, bo dobrze pamiętałam kiedy sama miałam o nim takie same zdanie, po tym jak dowiedziałam się, że jest profesjonalnym uwodzicielem.
 - Był taki, ale go zmieniłam. – oblizałam dolną wargę, powracając do wspomnień, kiedy na każdym kroku próbował mnie zdenerwować, zawstydzić i zachęcać do przeprowadzenia jego ‘’lekcji’’ dosłownie wszędzie. Pamiętam kiedy przyparł mnie do drzewa w lesie. Groziłam mu wtedy, że jeśli tylko spróbuje mnie dotknąć odgryzę mu palce, chociaż od jego dotyku dostawałam przyjemnych dreszczy i nie mogłam zaprzeczyć, że lubiłam gdy to robił. Chciał się przekonać czy mam do niego zaufanie, przykładając mi pistolet do głowy i udając, że chce mnie zabić, przez co nie dostałam prawie zawału. Nie znałam go wtedy zbyt dobrze. Kiedy strąciłam jego pistolet z ręki, wciąż walcząc z ochotą, żeby pierwsza go pocałować. Nie wytrzymał i przydusił mnie do drzewa, składając jeden z najbardziej namiętnych pocałunków w całym moim życiu. Tak bardzo go wtedy nienawidziłam, ale w rzeczywistości każda drobna rzecz mnie do niego przyciągała. - Który jest dzisiaj? - spytałam ciekawa.
- Dwudziesty szósty.
- Czyli siedzę tu już dwa dni. Świetnie.- mruknęłam zrezygnowana.
– Mam dla ciebie coś specjalnego. – spod bejsbolowej kurtki wyciągnął piersiówkę. Przyniósł alkohol. Mój kochany Scoot przyniósł mi alkohol! Nagle dostałam takiego przypływu energii, że wcale bym się nie zdziwiła, jeżeli udałoby mi się przecisnąć przez pręty i wybiec z piwnicy. No dobrze, z tym drugim już lekko przesadziłam, bo z pewnością ktoś zdołałby mnie zatrzymać. Scoot doskonale wiedział, czego w tej chwili potrzebuję.
- Scoot, kocham cię! – wrzasnęłam uradowana na widok stalowego pojemnika. Bez zastanowienia zaczęłam wlewać w siebie jego zawartość. Ku mojemu zaskoczeniu to nie była zwykła wódka. Skrzywiłam się… - Co to do cholery? – wydałam z siebie, zanim zdążyłam zgadnąć.
- Tequilla. – mruknął z uśmiechem, zabrał mi alkohol i wziął parę łyków. – I know what happens when she drinks patron, her closets missing half the things she bought yeah tequila makes her clothes fall off. – zaczął śpiewać jak pijany, rozśmieszając mnie.
- She'll start by kicking out of her shoes, lose an earring in her drink, leave her jacket in the bathroom stall – zawtórowałam mu i ucichłam, bo nie mogłam przypomnieć sobie tekstu. – Co tam było dalej?
- Nie pamiętam. – burknął i nagle zawył ponownie tą samą piosenkę, ale jej koniec.- She's just havin' fun tomorrow she say oh what have I done, her friends will joke about the stuff she lost, tequila makes her clothes fall off.* – zaśmialiśmy się obydwoje kończąc śpiewać jakbyśmy co najmniej wcześniej wypili trzy piersiówki, a nie zaczęli dopiero pierwszą.
- Pamiętam jak męczyli nas tym w klubach.
- Ta piosenka była beznadziejna, ale wszyscy kupowali wtedy litrami tequile.- uśmiechnęłam się wspominając dawne czasy. Wypiłam ostatni łyk tequili, która potem piekła mnie w gardło. Oparłam głowę na ramieniu Scoota i po raz pierwszy poczułam się znacznie lepiej. Cisza nam nie przeszkadzała. Scoot domyślał się, że rozmowa w tym momencie nic by nie zmieniła. Nie denerwował mnie wytykając mi błędy i nie mówił o przyszłości, z której nie byłam dumna. Znał Mike’a tak dobrze jak ja, wiedzieliśmy że nie zrezygnuje ze swojej zemsty i będzie robił mi krzywdę, aż mu się to znudzi, a potem po prostu mnie zabije. Scoot spojrzał na zegarek, dochodziła piąta rano. Musiał się zbierać, żeby nie nakryli go ochroniarze.
- Wyciągnę cię stąd. Jeśli naprawdę kiedykolwiek kochałaś Justina, to jesteś ostatnią osobą, która powinna tu być. – przekręcił klucz, a ja podążałam za nim wzrokiem, kiedy w końcu zniknął mi z powala widzenia, oparłam bezwiednie głowę o ścianę i przymknęłam oczy, żeby zasnąć chociaż na parę godzin. Nie wiem ile minęło czasu, od tamtego momentu, kiedy ponownie otworzyłam oczy. Byłam wrażliwa na każdy najmniejszy odgłos, ponieważ w pomieszczeniu cały czas było ciemno. Czyjeś ciężkie kroki, zbliżały się do piwnicy. Drzwi otworzyły się wpuszczając słabą smugę światła do środka. Przypomniał mi się mój pobyt w magazynie, kiedy Slade razem ze swoimi kumplami torturowali mnie, chcąc wyciągnąć ode mnie skład narkotyku i plany Mike’a, o których nawet ja nie miałam pojęcia.
- Proszę, nie rób mi krzywdy! – jęknęłam, widząc cień męskiej sylwetki, która zmierzała w kierunku mojej celi.
- To tylko ja. – usłyszałam spokojny, znajomy głos. – Kiedy dowiedziałem się, że Mike zamknął cię tutaj, musiałem przyjść.- chłopak ściągnął czarny kaptur z głowy. To był Jev.
- Jev nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Lepiej odejdź, zanim ktokolwiek się zorientuje, że tu jesteś. – uśmiechnęłam się do niego smutno.
- Rachelle, ale to bez znaczenia. Zrobię wszystko, żeby cię stąd wyciągnąć, bo… - zmarszczyłam brwi, patrząc mu prosto w oczy. Speszył się i odwrócił wzrok jednak wydusił z siebie dwa słowa, które wywróciły mój pusty żołądek do góry nogami.- Kocham cię.- mruknął cicho. Zatkało mnie, jednak po minucie, widząc jego zakłopotanie zorientowałam się, że bardzo martwi go brak mojej reakcji, a nie jest na tyle odważny by to powtórzyć.
- Ale ty mnie nawet nie znasz…
- Wtedy nad Champlain, kiedy rozmawiałaś ze mną… - zatrzymał się, chcąc dobrać odpowiednie słowa. - Wiem, że jesteś piękną, szczerą, cudowną i odważną dziewczyną. Jeśli chodzi o moją historię, nie jest zbyt długa. Gdy poznałem Howarda zrozumiałem, że tu nie pasuję. Jestem chłopakiem, który znakomicie kradł, bo nie miał pieniędzy nawet na chleb. Potem ludzie zaczęli mnie wykorzystywać. Nigdy nie chciałem zostać mordercą i wiem, że ty też nie.
- Jev, ja… nie mam pojęcia co ci powiedzieć. Wiem, że robisz to teraz, bo wiesz, że mogę umrzeć. Właściwie jestem tu by umrzeć. Niedługo mnie tu nie będzie. – widziałam, że jego szczęka zaciska się z nerwów, ale nie miałam zamiaru go okłamywać. – Dlatego musisz zrozumieć, że nie zasługujesz na taką dziewczynę jak ja. Nawet jeśli moglibyśmy się poznać bliżej, kocham kogoś innego.
- Wiem, ale myślałem, że pozwoliłaś mu odejść. Nie pozwolę, żebyś umarła… - przerwał, bo nagle zapaliło się światło. Jev z zadziwiającą szybkością schował się za sąsiednią ścianą. Nikt nie był w stanie go zauważyć.
Gorgina stanęła po raz kolejny przed moją celą, a ja byłam pewna w tej chwili, że będzie to robić codziennie. Każdego dnia będzie przypominała mi morderstwa, których dokonałam. Miałam tylko nadzieje, że kiedy pokaże mi już wszystkie Howard nareszcie mnie zabije. Zaczęła odtwarzać maraton moich zabójstw. Na całe szczęście dzisiaj nie była równie pyskata co ostatnio i oszczędziła sobie pozornie uprzejmych pogawędek.
 - Natomiast ta jest moją ulubioną. – oznajmiła ze uśmiechem machając kasetą w powietrzu. Była opisana inaczej niż wszystkie inne.

Rachelle & Justin 1.0

Kiedy zobaczyłam hotelowy pokój zakryłam dłonią usta. Nasza pierwsza noc. Noc, o której z początku chciałam zapomnieć, a teraz była jedną z moich najlepszych wspomnień. Wyryłam w pamięci każde jego spojrzenie, dotyk i słowo. Czułam wręcz teraz jego ciepły oddech na mojej skórze, który dodawał mi otuchy. Ten film przypominał mi, że wiem po co tu jestem. Ratuję jego życie i tylko to jest najważniejsze. Nagle zobaczyłam, że na nagraniu zamiast mnie w tym samym pokoju jest Gorgina i to ona zamiast mnie leżała półnaga pod Justinem. Rozszerzyłam szeroko oczy z niedowierzaniem i otworzyłam usta. Zarzekał się, że nie zrobił tego z nią. Ponoć upił ją i zasnęła. Rano opowiedział jej o ich wspólnej nocy, która miała nie mieć miejsca... On mnie okłamał, to mi wcisnął bajeczkę, a nie jej! Justin mnie zdradził! Nagle film został przerwany.
- Mike, myślisz, że dałbym sobie obrobić tyłek przez jakąś dziewczynę?  – usłyszałam jego głos, co spowodowało, że zadrżałam. - Chciałeś sprawdzić ile jest w stanie dla ciebie zrobić. Udowodniłem ci, że nadaje się do tej roboty. Znalazłem ją w Paryżu i miałem przyprowadzić ją do ciebie z powrotem. 
Ten film został nagrany w jakimś małym pomieszczeniu bez okien. Justin siedział przy stole, a po jego drugiej stronie znajdował się Mike. Mój trener był pobity na twarzy, więc nagranie musiało być całkiem nowe, przed samym naszym pożegnaniem.
- Czy ty naprawdę myślisz, że jestem tak głupi, żeby uwierzyć w taką bajeczkę i od razu cię stąd wypuścić? – warknął Mike przez zęby.
-  Nie kochałem jej. Nigdy jej nie kochałem. To była tylko zabawa. – powiedział poważnie uśmiechając się do niego. Moje serce zostało złamane na małe kawałeczki. Dopiero teraz tak naprawdę zaczęłam cierpieć.



Uważaj, to uwodziciel, jeszcze się w nim zakochasz…

Justin tylko zagra na twoich uczuciach. Przekonasz się i pożałujesz tego.

To co robisz, to jedna wielka głupota, on jest uwodzicielem
 za moment nie zorientujesz się, kiedy się w nim zakochasz
 Nie powinnam ci pozwolić się do niego zbliżyć!
Powinnam wiedzieć, że to tak może się skończyć!




Myślałam, że go znam. Nie uwierzyłabym w te słowa, gdybym wcześniej nie zobaczyła nagrania z Gorginą. Do tej pory wierzyłam, że nie mógłby mnie skrzywdzić. Przy nim czułam się odmieniona – odważniejsza, lepsza, pewniejsza siebie, piękniejsza i po prostu wyjątkowa. Nigdy nie przypuszczałam, że to wszystko, co zbudowaliśmy, co wydawało mi się na tyle silne i trwałe, żeby poświęcić za to swoje życie, może zrujnować się w przeciągu kilku sekund. Byłam taka głupia, a najgorsze jest to, że mogłam obwiniać o to wszystko tylko siebie. Nauczyłam się go czuć i kochać to uczucie, które czułam kiedy był blisko mnie. To było jak uzależnienie. Zobaczyłam moje własne niebo na ziemi. Jednak nikt nie powinien być aż tak szczęśliwy, bo to aż… niepokojące. Uwierzyłam w kłamstwo, ponieważ chciałam, żeby było prawdą. Justin powoli wbijał mi w serce pociski, a ja złudnie przy każdym strzale miałam wrażenie, że to szczęście. Bardziej mnie do siebie przywiązywał, bym poczuła się tak jak teraz - jak wrak człowieka. Nie byłam w stanie nauczyć się jak pozwolić mu odejść. Chyba to było najgorsze. Nie potrafiłam żyć bez tego uczucia, którego nie mogłam przyrównać do niczego innego, co już poznałam. Bez niego, takiego jakim go widziałam przez kilka najbliższych tygodni. Nigdy nie pomyślałabym, że to miłość może mnie zniszczyć, chociaż istniało tysiąc powodów, dla których nigdy nie powinnam się w nim zakochać. Może Monique miała rację, może Justin wykorzystał mnie z pełną premedytacją? Byłam jego przepustką do normalnego życia? Wszyscy mnie przed nim ostrzegali. Wybrał życie zamiast mnie. Zepchnął mnie z krawędzi wysokiego wieżowca i nie skoczył za mną. Został na górze.




__________________________________________

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia,
życzę najlepszym czytelnikom na świecie! 
Ten rozdział jest taki nudny... 
Obiecuję, że w kolejnych będzie się działo.
A następny jeszcze w tym roku! 
Tak, musiałam znowu zrobić z Justina drania. 

Myślicie, że naprawdę kocha Rachelle? 
A może to tylko kolejna gra sprytnego uwodziciela?
W końcu od tego wszystko się zaczęło, nieprawdaż?
No nic, ja zdradzę tylko tyle, 
że nieźle się będzie musiał z tego tłumaczyć...
Ściskam Was kochani, 
zaglądajcie tu, 
rozdział pojawi się w przeciągu kilku najbliższych dni.


Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz.

ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCHZWIASTUN | KONTAKT