piątek, 16 września 2016

Rozdział 46





Każda bajka dla dzieci dzieje się w wesołym świecie. Niebo jest niebieskie lub różowe, a ziemia zielona, po brzegi wypełniona kolorowymi kwiatami. Bohaterowie są różni, mogą być zwierzętami, wróżkami czy ludźmi. Podobieństwo między nimi jest jedno, znaczna większość z nich jest uśmiechnięta. Promienne słońce wstaje razem z nimi, a księżyc wraz z gwiazdami usypia ich do snu. Nikt nie wspomina o problemach czy złamanych sercach, bo w bajkach miłość i przyjaźń są  najważniejsze i nikt nie decyduje się ich lekceważyć. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Dziewczynka zebrała w swoim maleńkim serduszku całą odwagę, by otworzyć oczy. Nie była wypoczęta, ponieważ śniła koszmary tak straszne i realistyczne, że wyczerpały ją bardziej, niż dwie poprzednie bezsenne noce. Koc na podłodze nie był tak miękki i wygodny jak jej łóżko w przytulnym, dziecięcym pokoju. Mężczyzna zauważając, że się obudziła, natychmiast znalazł się przy niej. Naturalnie wzdrygnęłaby się, ale jego obecność była dla niej już codziennością, nieprzyjemnym elementem dnia i nauczyła się panować nad emocjami na tyle, aby ich mu nie okazywać. Skłoniła ją do tego postawa mężczyzny, który widząc jej przerażenie czerpał z niego chorobliwą satysfakcję i radość. Jej kosmyk włosów za sprawą jego palców powędrował za ucho, przy okazji niespodziewanie wyrywając jeden z nich.
- Dzień dobry, skarbie. – powiedział spokojnym i miłym głosem nie pasującym do jego groźnych oczu. Długi, brązowy włos skierował w stronę światła dochodzącego zza okna okalanego kratami. – Sprawdzimy czy twoja mamusia jest naiwnym, prawdomównym niewiniątkiem czy też bystrą, podstępną kłamczuchą.
- Moja mama nie kłamie! – wydusiła oburzona, patrząc mu z nienawiścią w oczy.
- Tak sądzisz, słoneczko? Może kiedyś obiecywała ci, że nigdy cię nie zostawi? – uśmiechnął się nieszczerze. - Wciąż uważasz, że nie kłamie? W takim razie gdzie ona jest? – dziewczynka spuściła głowę, chcąc ukryć żal. Nie wiedziała. – Posłuchaj, mam dla ciebie dwa cukierki.- wyciągnął z kieszeni słodycz zawiniętą w plastikowy skrawek kolorowej folii i obie dłonie wystawił w jej kierunku, chcąc aby wybrała, który sobie życzy – ten z lewej czy z prawej dłoni. Chwyciła niechętnie jeden, ponieważ nie ufała temu człowiekowi. Dziwiła się mu, dlaczego ją częstuje, bo przez kilka najbliższych dni nie troszczył się o to, by miała co jeść. Gdyby nie jego pracownik, który przynosił jej potajemnie posiłek pod wieczór złożony z płatków śniadaniowych i mleka, dawno umarłaby z głodu. – Dobry wybór. – mruknął i poczekał, aż cukierek rozpuści się w jej ustach. Był bardzo słodki o smaku truskawki. – Lubisz słodycze, prawda? – skinęła lekko głową, obserwując mężczyznę swoimi mądrymi oczami. – W porządku, a teraz ten drugi. – namawiał z szerszym uśmiechem. Małe palce przyjęły kolejny podarunek. Gdy tylko znalazł się w jej buzi, natychmiast go wypluła. Jego gorzkość spowodowała u niej odruch wymiotny. Zasługiwał na tytuł najbardziej obrzydliwego cukierka, jaki kiedykolwiek jadła w swoim sześcioletnim życiu.- Czujesz to? Tak smakuje śmierć. – po tych słowach zrozumiała, że bajki ją oszukały, że prawdziwe życie jest zupełną odwrotnością tego, co widziała w telewizji lub tego, co tata czytał jej w książkach. Mężczyzna podniósł cukierek i zawinął go w folię. Dzierżąc go razem z włosem w zaciśniętej pięści wyszedł, zostawiając ją samą w ciasnym, mrocznym pomieszczeniu, które nie było wesołe pomimo tego, że tak jak w bajkach, za oknem świeciło słońce.





Jeśli ktoś nas zapyta: Czy wierzysz w czary? Zazwyczaj odpowiadamy ,,nie''. Jednak nasza sytuacja zmienia się w momencie, w którym mierzymy się z czymś, na co nie mamy wpływu, czymś, co jest ponad nasze siły. Zaczynamy wierzyć cuda, jakąś magiczną moc, która jest w stanie zrobić daną rzecz za nas. To właśnie wtedy, w najgorszych chwilach, wszyscy wierzą w to, co nieprawdopodobne. Nie łatwo pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego. Chcemy wierzyć, że przeżywamy ją we własny, niepowtarzalny sposób, jednak to przykre doświadczenie nie czyni nas wyjątkowymi. Istnieje jeden schemat ogólny dla wszystkich. Według jego autorów jest pięć faz przeżywania żałoby.
ZAPRZECZENIE
Plac pełen samochodów nagle opustoszał. Kurz wzniesiony przez odjeżdżające pojazdy opadł na ziemię, ale w skwarze pod słońcem widać było, że wiruje w przestrzeni, chcąc znaleźć zaszczytne miejsce w kałuży krwi albo wcisnąć się pomiędzy łuski, pociski, kawałki ostrego szkła i kamienie. Ostatni strzał należał do mnie, jedynie jego echo rozbijało się po dziurawych ścianach. Każda myśl w mojej głowie przepływała wolniej, a kolejny nawet najmniejszy ruch przestał być dla mnie widoczny. Nie miał najmniejszego znaczenia, podobnie jak każdy kolejny oddech. Czułam się jak duch, straciłam zimną krew, adrenalina zniknęła. Zawitał spokój, ale tylko pozornie, bo nie towarzyszyła mu ulga. Nie wiedziałam jak to wyjaśnić, ale czułam śmierć panoszącą się dookoła. Patrzyła mi prosto w oczy i drwiła ze mnie, ostrzegając że mnie nie ominie. Otrząsnęłam się z szoku ze łzami, którymi zaczęłam się dławić i podbiegłam do Justina leżącego na asfalcie. Z początku czułam się zagubiona, nie wiedziałam co robić, potrzebowałam zaczerpnąć oddechu, żeby odważyć się go dotknąć.
- Proszę. – szepnęłam, drżącymi palcami badając jego twarz. Jedną trzęsącą się ręką przytrzymałam jego dłoń, która wciąż była ciepła. – Kochanie, proszę… – łkałam, nie mogąc pojąć, że zostałam sama, że jego już ze mną nie ma. Był brudny od krwi. Rozpięłam jego koszulkę, chcąc zacząć masaż serca. Nagle jego dłoń ścisnęła moją, a z moich ust wyrwał się krzyk. Pod zakrwawionym ubraniem miał kamizelkę kuloodporną, a kula utknęła w niej zamiast w jego sercu.
GNIEW
Uderzyłam go w barki z całej siły. Patrzył na mnie i lekko się uśmiechnął. Jego ręka pogładziła uspokajająco moje ramię, zataczając na nim kręgi opuszkami palców. Zmarszczyłam brwi, próbując odzyskać mowę. Zaczęłam się jąkać. Jeden głęboki oddech więcej przywrócił mój temperament na właściwe miejsce.
- WYSTRASZYŁEŚ MNIE! – wrzasnęłam rozgorączkowanym głosem, wycierając wilgotne powieki i policzki.
- Od razu wystraszyłeś… - teraz moje oczy, przez które przebijało się otępienie pomieszane ze zmartwieniem, w przeciągu jednego mrugnięcia zamieniły się w oczy ziejące niewyobrażalnie nieposkromioną wściekłością.
- Dlaczego się nie odezwałeś?! Dlaczego nic nie zrobiłeś?! – odepchnęłam się rękoma od jego klatki piersiowej i wstałam z asfaltu. Nie mogłam na niego patrzeć, nie zasługiwał na te łzy, które zobaczył, kiedy otworzył oczy. – Dlaczego pozwoliłeś mi myśleć, że ty… - nie dokończyłam, bo nie chciało mi to przejść przez gardło. Wciąż byłam roztrzęsiona, a on nie potrafiłby mnie uspokoić. Nie po tym, jak upozorował swoją śmierć! Dlatego nie będąc w stanie spojrzeć ani na niego, ani na Mike’a, który w przeciwieństwie do Justina na pewno został zastrzelony, szybkim krokiem szłam jak najdalej od tego pobojowiska. Uciekałam, bo przecież to robiłam przez całe życie, kiedy tylko poczułam się zagrożona.
- Rachelle, musiałem to zrobić. Nie odważyłabyś się… – powiedział spokojnym tonem, kiedy ja stanęłam w miejscu i obróciłam się do niego, by spojrzeć mu w oczy. Chwyciłam go kurczowo za nadal rozpiętą w połowie koszulę.
- Nigdy więcej… – warknęłam wściekła.- Nigdy więcej nie żartuj sobie tak ze mnie! Byłam pewna, że nie żyjesz! Przez te kilka minut przeżyłam największe katusze w moim życiu! Nie masz prawa robić mi takich rzeczy! – krzyczałam rozżalona. Chwycił mnie za ręce, bym nie wymachiwała nimi w powietrzu z nerwów.
- Czy ty mnie słuchasz? Przerywasz mi…
- Wiesz, kto ma problemy ze słuchem? Ty! Zamykając mnie podstępnie całkiem niedawno po tym, jak mówię, że pracujemy razem! – spuścił głowę w dół, oblizując dolną wargę. – Och, tylko nie graj mi tu pokrzywdzonego! Już nigdy nie dam się tak oszukać!
- Powinnaś być szczęśliwa. Wygraliśmy. Co jest nie tak? – spytał, na chwilę zatrzymując wzrok w guzikach koszuli, które zdecydował się zapiąć.
- Co jest nie tak? Zabiłam kilkoro ludzi, wszędzie pełno krwi i te ciała leżące na placu, a ty pytasz mnie co jest nie tak?! – Czy naprawdę po moim wyrazie twarzy nie widać, że dla mnie to zbyt wiele?  
- Kochanie jesteś zbyt wrażliwa i za dobrze ich oceniasz. Pamiętaj, że nie znaleźli się tu przypadkiem. Wiedzieli co ich czeka, nie byli niewinni, zasługiwali na to, żeby umrzeć, a nawet prosili się o to. - po moich plecach przeszły ciarki. Dotychczas czułam je tylko w obecności Mike’a. Najbardziej niepokojącym było zdanie, które kiedyś już słyszałam. Prawdopodobnie całkiem nieświadomie Justin je powtórzył. Wiedziałam, że bliżej mu do diabła niż do anioła i ma pewnie swoje za uszami jak każdy, ale do cholery, czy ja naprawdę znam tego chłopaka z którym wiążę swoją przyszłość?
POCZUCIE WINY I ROZPACZ
- Ty nic nie rozumiesz, prawda? Zemściłam się na nim.
- No i? – spytał, kręcąc głową z uniesionymi wysoko brwiami jakby zabicie człowieka nie było niczym złym, ani wstrząsającym.
- Zachowałam się zupełnie jak on. - Czy naprawdę jestem taka zła? Ja po prostu chciałam uratować go przed nim samym. Nie wiedziałam, że będę musiała go zabić. Spełniły się jego słowa… Zabijanie, to jedyny sposób, aby żyć. - Ja go zabiłam Justin, rozumiesz? Co teraz będzie? – nie wiedziałam, że kiedykolwiek się do tego przyznam. Nie miałam już siły i upadłam na kolana ponownie. Klęczałam na betonie, w samym środku magazynu i zalałam się łzami. Do czego to wszystko doprowadziło… Obarczona wyrzutami sumienia nie miałam siły, by iść dalej. Wiedziałam, że muszę się stąd ruszyć, ale nie mogłam. Miałam zostawić te wszystkie ciała? Znajomych i nieznajomych? Oni wszyscy zginęli przeze mnie i przez moją głupotę. Jestem pieprzoną egoistką. Poświęcenie dla miłości to piękna rzecz, ale zrozumiałam, że to co przed chwilą się stało to była rzeź, nie poświęcenie, z którego powinnam być dumna. Rzeź spowodowana przez dwóch egoistów, którzy przeżyli. Poświęcenie opłacone życiem innych. Justin przykucnął przy mnie jak przy małym płochliwym dziecku.
-  Ćśś kochanie, poradzimy sobie. - przytulił mnie mocno i pocałował w czoło, lecz mi wcale nie zrobiło się lepiej. – Skarbie, wiem, że to trudne, ale musimy stąd iść. Nie mogą nas tu znaleźć, dość już problemów mamy na głowie.- spojrzałam na niego, wiedząc że moje oczy są opuchnięte, a usta wykrzywia grymas. Podał mi rękę, pomagając mi wstać. Kilka minut później Justin schował kamizelkę do bagażnika, a w rękawiczkach zebrał pełne magazynki. Następnie prosił, abym mu pomogła broń opuszczoną przez Mike'a podczas upadku, włożyć mu do ręki, tak aby wszystko wyglądało na samobójstwo, ale ja tylko pokiwałam stanowczo głową na boki, odmawiając. Patrzyłam jak pochyla się nad jego ciałem, które zapewne utraciło już swoje naturalne ciepło, i unosi jego ciężką, bezwładną rękę. Miał otwarte oczy, miałam wrażenie, że nas widzi. Nie zapomnę tego widoku do końca życia. Wycie syren policyjnych zmusiło mnie do ściągnięcia wzroku z twarzy Howarda, puściliśmy się biegiem do samochodu. Kiedy odjeżdżaliśmy i byliśmy już kilkaset metrów od magazynu, obracając się i patrząc przez tylną szybę samochodu widziałam, jak w mgnieniu oka policja otoczyła magazyn ze wszystkich stron, jakby dostali wcześniej informację o tym zdarzeniu. Założyłabym się, że Mike miał coś z tym wspólnego, gdyby nie był trupem.
Droga, którą przemierzaliśmy przypominała pustkowie. Na autostradzie łatwiej byłoby nas złapać. Nuda, spowodowana powtarzającymi się polami, ogromnym, gęstym lasem lub hektarami piasku jednak została zniwelowana, ponieważ mieliśmy dosyć wrażeń. Chyba oboje potrzebowaliśmy chwili na rozmyślanie. Nie potrafiłam sobie wyobrazić jak powinnam czuć się po tym, co się stało. Naprawdę do samego końca wierzyłam w Howarda. Chociaż krzywdził mnie przez tyle lat, nie pragnęłam jego śmierci.
Od dwudziestu kilometrów coraz częściej pojawiały się ostre zakręty i gwałtowne wzniesienia. Na jednym z nich inny samochód, jeden z nielicznych, które mieliśmy okazję mijać, zajechał nam drogę. Justin początkowo uderzał w klakson samochodu kilkakrotnie, aż w końcu z niebywałą precyzją zatrzymał się kilka centymetrów od maski drugiego samochodu. Pomimo tego, że nie wątpię w jego umiejętności to i tak nieprzyjemne dreszcze rozbiegły się po moich plecach.
- Co jest kurwa?!- wykrzyknął Justin zirytowany, uderzając o kierownicę. O ruszeniu się z miejsca nie było mowy, zakręt był niebezpieczny, ulica wąska, groziło nam wylądowanie w rowie. Wściekły Justin patrzył na kierowcę. Nie wytrzymał, wysiadł z samochodu trzaskając drzwiami. Wyczuwając w powietrzu kłopoty zrobiłam to samo. Nieznajomy mężczyzna z uśmieszkiem wysiadł ze swojego rang rovera, mierząc się wzrokiem najpierw z Justinem, a później ze mną. Jego spojrzenie lekko mnie sparaliżowało, dlatego oparłam się o rozgrzane od zachodzącego już słońca drzwi naszego samochodu z założonymi na piersi rękoma. Postanowiłam obserwować ich z daleka, bo już zbyt często zawieram kontakty z chłopakami, do których powinnam bać się odezwać. Facet miał wytatuowaną prawą rękę, od ramienia do nadgarstka wiła się po niej jaszczurka.
- Kto by pomyślał, że dwójka takich szczeniaków jak wy zrobi coś, co planowałem od tylu lat.- zaczął ze sztucznym uśmiechem bić nam brawo.
- Kim ty do cholery jesteś? – spytał Justin, który w razie czego, był gotowy rzucić się na niego w każdej chwili.
- Jesteście całkowicie zieloni, jeśli mnie nie znacie… Cóż, nazywam się Charles Price, a i przepraszam, że was spłoszyłem. – obrócił się stronę swojego samochodu i pstryknął palcami. Mężczyzna siedzący z przodu na fotelu pasażera włączył syrenę policyjną.- Myślałem już, że nie zdążę wam pogratulować.
-  Nie wiem o czym mówisz. – mina, którą zrobił Justin, była miną za którą najlepsi aktorzy dostają Oscara. Nawet ja byłabym w stanie uwierzyć, że jest zwykłym chłopakiem, który nie brał udziału w żadnej strzelaninie i naprawdę znalazł się tu przejazdem.
- Spokojnie, nie jestem gliną, po prostu lubię używać ich zabawek. – zaśmiał się rozbawiony własnym żartem. – Ciebie nie znam, ale ty… - teraz ostentacyjnie wpatrywał się we mnie. – Rachelle, dziewczyna Howarda. Nie wyglądasz na zrozpaczoną.- stwierdził i uśmiechnął się cwaniacko, wyciągnął pudełko papierosów, wyjął z niego jeden, a później zapalniczką podpalił. Wsunął używkę w usta i zaciągnął się długo. Z rozwartych lekko ust wydostawały się kłęby dymu. - Myślicie, że uwierzyłbym, że największy drań, który stąpał po Nowym Yorku i dorobił się fortuny na zabijaniu innych ludzi tak po prostu popełnił samobójstwo?
Chyba poczucie winy miałam wypisane na twarzy, bo po krótkiej ciszy dodał - Wszystko jasne, to tobie powinienem pogratulować najbardziej.
- Nie sądzę, żebym miała się z czegokolwiek tłumaczyć.- odparłam, patrząc mu odważnie w oczy. Co ja sobie myślałam, że się wystraszy, przestanie zadawać pytania? Ten mężczyzna potrafił zidentyfikować właściciela hoteli, wielkiego, dobrze zapowiadającego się młodego biznesmena Mike Howarda, wiedząc też, że jest tym Mike'iem, bezlitosnym mordercą. Wygląda na to, że Charles Price to nie byle kto. Ugięły się pode mną kolana.
- Oczywiście, że nie, przecież każdy korzysta z takich okazji. 
- Nie czekałam na okazję. Nie chcę jego pieniędzy i nie jestem dla ciebie konkurencją. Spędziłam z nim sporą część mojego życia, skończ proszę tą okropnie fałszywą, uprzejmą gadkę.
- W takim razie się dogadamy... Dobrze, przejdźmy do rzeczy. – przydeptał niedopałek papierosa podeszwą swoich drogich, czarnych butów. - Nie chcę was oglądać nigdy więcej! Jeśli znów wejdziecie w drogę mi i moim ludziom, naprawdę tego pożałujecie. – nagle ton jego głosu zmienił się diametralnie, mimo, że o to prosiłam nie byłam na to przygotowana. - A teraz wybaczcie mi, idę świętować śmierć mojego największego wroga. Macie szczęście, że Mike mi zawadzał, gdyby nie to, że przez was nie żyje, pewnie bym was zabił. Potraktujcie to jako wyraz wdzięczności. Dla waszego dobra, lepiej, żebyście nie zmienili zdania.
Potem zwyczajnie zostawił nas z konsternacją na twarzy.
To ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że każdy twój czyn ponosi za sobą konsekwencje. Gdyby Mike wciąż żył, wiedziałby jak pozbyć się Charlesa. On wiedział wszystko, miał znakomity instynkt w tych sprawach.
TĘSKNOTA
- Co teraz? - spytał Justin, nadal wyprowadzony z równowagi.
- Musimy wrócić do hotelu.- odparłam, wsiadając do samochodu.
- Wyjeżdżamy! - sprzeciwił się i zmarszczył brwi, uderzając w kierownicę, co nie zrobiło na mnie wrażenia. Przyzwyczaiłam się, że rzadko się zgadzamy.
- Nie będę znowu uciekać. Pozwoliłam Ci urządzić strzelaninę, teraz Ty zrobisz to, o co cię proszę. Zawieź mnie do hotelu.- rozkazałam mu zdecydowanym głosem. Nawet nie włączył silnika.-  To moja jedyna szansa, póki nikt nie wie, że Mike nie żyje.- w oczach zebrały mi się łzy, bardzo zależało mi na tym, by zrobić co należy. Położyłam dłoń na jego kolanie i spojrzałam na niego błagalnie.
- Ale ona... 
- Musi się dowiedzieć ode mnie.
- Znienawidzi Cię.
- Uwierz, już bardziej nie może.
- Mówiłaś, że już nie raz rzuciła się na Ciebie, to teraz...
- Pozwolisz jej mnie zabić?
- Oczywiście, że nie.
- Więc mamy plan.
AKCEPTACJA





____________________________________

NASTĘPNY 19 WRZEŚNIA