środa, 20 stycznia 2016

Zawieszam




EDIT: Nowy rozdział 20 maja!  Nie mogę się doczekać tak samo jak Wy!  ;* 

Nie chciałam tego zrobić. Wiem, że większość z Was pewnie ode mnie teraz odejdzie. Postawiono mi ultimatum i robię to wbrew sobie, ale muszę zawiesić bloga. Do końca miałam nadzieję, że tego nie zrobię, ale nie mam wyjścia. Tak bardzo się przywiązałam do tego bloga przez te trzy lata. Dziękuję Wam, za każde miłe słowo i każdy jeden komentarz, naprawdę podnosiły mnie one na duchu... No i proszę sama się popłakałam... To chyba najbardziej dojrzała i najtrudniejsza decyzja w moim życiu. 
Pozostało mi tylko życzyć wszystkiego dobrego wszystkim tegorocznym i przyszłym maturzystom. Damy radę, nie? Wrócę tutaj od razu po moich maturach. Trzymajcie kciuki za mnie! ;) 1 czerwca powitam Was z nowymi pomysłami i energią. 
PS. Zostawcie swój kontakt w informowanych, lub napiszcie na mój email touchangelmusic@gmail.com a na pewno powiadomię Was o swoim powrocie. Rozdział może pojawi się pod koniec maja, nie znam dokładnie harmonogramu matur, ale 1 czerwca jest najpewniejszym terminem jak na razie. Wszelkie pytania możecie kierować albo na emaila, albo na twitter: @biebstouch



Ściskam Was mocno.. trzymajcie się. ;* <3



niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 44





Nazywam się Rachelle Roberts i się nie boję. Nazywam się Rachelle Roberts, mam dwadzieścia lat i nie jestem mordercą. Jedyne czego chciałam to kochać i czuć się bezpieczna. Nazywam się Rachelle Roberts byłam blisko szczęścia i mnie opuściło. Po prostu, już po wszystkim. Moja bajkowa bańka mydlana po prostu pękła i rozpłynęła się w duszącym powietrzu smutku. Nazywam się Rachelle Roberts i przez cztery lata, tylko to nie uległo zmianie. Cała reszta mojego życia to ból, który wciąż rani i rośnie, aż stanie się tak wielki, że rozedrze mi serce. Wszystko, w co wierzyłam okazało się kłamstwem.  – te myśli kotłowały się w mojej głowie. Powtarzałam je z tysiąc razy. Z przymkniętymi oczami płakałam, powoli tracąc przytomność... Wiedziałam, że nikt nie jest w stanie mi pomóc. Skulona w kącie mojej celi czułam się jakby stała się jej częścią. Do tego stopnia skupiłam się na powtórzeniu moich myśli, że ledwie zauważyłam kiedy ktoś stanął tuż obok mnie.
- Obudź się! – usłyszałam krzyk, a następnie poczułam uderzenie w twarz. Jęknęłam niemrawo. – Obudź się! – usłyszałam ponownie i otrzymałam kolejne zadane tą samą dłonią. Jakby się zastanowić nie dość, że nie miałam siły aby podnieść rękę, żeby się obronić to mój policzek był na tyle sparaliżowany, że prawie nie odczuwałam bólu. Wystarczyło, że czułam go w środku. Zamrugałam oczami, zajęło mi dłuższą chwilę by zacząć widzieć w miarę wyraźnie. Kiedy napotkałam intensywne niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z nienawiścią, uderzyłam tyłem głowy o ścianę, o którą się opierałam. Całkiem o niej zapomniałam, chciałam po prostu jak najszybciej oddalić się od mojego byłego. Nawet jeden centymetr byłby zbawienny.
- Spokojnie kochanie, jeszcze stanie ci się krzywda.- zaśmiał się szyderczo uśmiechając. Doskonale wiedział, że krzywda już mi się stała i to głównie on był jej winowajcą.
- Powiedziałam ci już wszystko, co chciałam. Nie będę przepraszać za to, że się zakochałam.- wyszeptałam słabo, nie mając siły nawet zmierzyć się z jego ciemnymi, wrednymi, niebieskimi oczami, w których kryło się nic innego, jak tylko okrucieństwo.
 - Może by tak z nią skończyć, misiu? – usłyszałam zgryźliwy śmiech, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Gorgina z rozkapryszoną miną przyglądała się mi i oczekiwała na reakcję Howarda. Ostatnio zapewniała mnie, że mężczyzna tak bardzo się w niej zakochał, że spełnia jej wszystkie zachcianki.  Była to czysta prowokacja. Sądziła, że zaboli mnie fakt, że teraz ona jest z nim tak blisko, jak ja kiedyś. Popełniła wielki błąd, moje serce dotąd pałające do niego miłością i współczuciem teraz zdążyło wypełnić się tak wielką nienawiścią, że już nie miałam względem niego żadnych pozytywnych uczuć. Mogła mówić do niego słodkimi słówkami, ale mnie to nie poruszało. Wcale. Znałam go też lepiej niż ona i wiedziałam, że nienawidzi kiedy ktoś odnosi się do niego w ten sposób. Nawet tak piękna, wysoka i zgrabna blondynka jak ona. Jest szefem, nie misiem.
- Nie. –  odparł chłodnym tonem. Tak, zdecydowanie już je z jej ręki.- parsknęłam z ironią w myślach. Ty parszywa, dwulicowa przybłędo… może nie jestem już jego dziewczyną, ale odzywa się do mnie z większym szacunkiem po tym, jak go zdradziłam niż do ciebie teraz, kiedy ponoć z nim jesteś. Nawet wtedy, gdy był na mnie zły, nigdy nie słyszałam tak zimnego głosu, który sprawiałby, że każdemu stanęłyby włosy na plecach.- Jeszcze nie. Znam ją. Będzie błagała mnie, żeby mogła wrócić, ale ja już nie będę taki dobry jak kiedyś. – A to nowość… Mike i dobry to słowa totalnie się wykluczające i co do tego nie miałam już żadnej wątpliwości.
- Skoro nie mogłam wybrać życia takiego, jakim chciałam żyć, chociaż pozwól mi umrzeć tak jak chcę. – jęknęłam z bólu. Chcąc nie chcąc moje oczy pokryły się łzami. Mike przyłożył palec do moich zapewne sinych ust, na co wzdrygnęłam się. Chwycił delikatnie moją szczękę i przycisnął ją do mojego mostka. Z nosa leciała mi krew. Drugą ręką dotknął tył mojej głowy. Syknęłam z bólu, kiedy opuszkami palców zahaczył o miejsce, w które się zraniłam. – Przynieście mi ręczniki! – warknął głośno, na co zmarszczyłam brwi i podskoczyłam w miejscu. Wyciągnął rękę po biały materiał przez co mogłam zauważyć, że jego ręka, która przed chwilą dotykała mojej głowy była brudna od krwi. Mojej krwi. Wytarł ręcznikiem czerwoną maź, ściekającą z mojej rany. Następnie delikatnie obtarł mój nos, z którego lała się krew i spływała po moich ustach.
- Wezwijcie lekarza! Trzeba to zszyć! – zawołał do jednego z ochroniarzy. – Tak szybko nie umrzesz, Rachelle. Już ja tego dopilnuję…
Trzymał mnie za głowę, kiedy nagle wszystko zaczęłam widzieć podwójnie. Oparłam ją bezwładnie na jego dłoniach. Straciłam przytomność i po raz pierwszy od paru długich dni zaznałam prawdziwego spokoju.



*******

Kiedy otworzyłam oczy nie byłam już w celi, ale ze względu na chłód jaki owionął całe moje ciało wiedziałam, że wciąż znajduję się w piwnicy. Uniosłam delikatnie głowę, chcąc sprawdzić gdzie jestem. Rozglądając się dookoła zorientowałam się, że leżę w czymś w rodzaju kostnicy. Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że byłam pewna, że tutaj dotrę, ale martwa.
- Wykonałem wszystkie badania. Wygląda na to, że miałaś szczęście. Uderzenie nie było na tyle silne by rozbić ci czaszkę, ale przez najbliższe dwa dni nie wolno wykonywać ci sporego wysiłku fizycznego. Po ranie prawie nie ma śladu. Jeśli chcesz możesz się przejrzeć w lustrze. – odparł spokojnym tonem doktor Rickquell, który stał nade mną z uwagą przeglądając jakieś papiery. Uśmiechnęłam się kwaśno na słowa ,,miałaś szczęście.’’ Gdybym mogła bezboleśnie w tej chwili umrzeć, wtedy miałabym szczęście. – Skąd ta mina? Powinnaś się cieszyć.
Nie zamierzałam mu tłumaczyć, dlaczego nie potrafię tego zrobić. Normalnie byłby to powód do radości, ale ja naprawdę miałam wrażenie, że jestem gotowa jak nigdy by zakończyć swoje życie. Wcześniej moja śmierć byłaby bohaterska, szlachetna i wielka. Umarłabym z miłości. Zawsze uważałam, że to pięknie umrzeć z takiego powodu. Teraz jednak okoliczności zmusiły mnie do umierania egoistycznie, po prostu dla siebie, żeby oszczędzić sobie dalszego cierpienia. Nie miałam już nic, co trzymałoby mnie w tym okropnym świecie, o który nigdy nie prosiłam.
- Dlaczego pan to robi? – spojrzałam na niego, wzrokiem nie wyrażającym żadnych uczuć. Zsunął okulary z nosa, kładąc dokumenty na moich nogach przykrytych cienkim, białym prześcieradłem.
- Jestem lekarzem, a to moja praca skarbie. – odpowiedział spokojnie ojcowskim tonem. Na pieszczotliwe skarbie, które zapewne miało mnie do niego przekonać zareagowałam drżeniem. Lekarz zmarszczył brwi na moją reakcję, ale czego właściwie oczekiwał? Może miałam się sztucznie zaśmiać? Od tygodnia jestem zastraszana i traktowana jak rzecz, w dodatku straciłam chęć życia. Nie było tak, że nie wierzyłam w jego cenność. Przeciwnie, wciąż uważałam że trzeba szanować swoje życie i czerpać z niego jak najwięcej, ale moje życie nie było tego warte. Nie miałam nawet możliwości by zmienić je na lepsze. Więc, po co nim żyć i oczekiwać na kolejne przychodzące cierpienia?
- Dlaczego pomaga pan tym wszystkim złym ludziom? – spytałam ciekawa, wbijając w niego ostre spojrzenie. Zamiast stać teraz przy mnie mógłby ratować małe dziecko, które przez nieuwagę rodziców spadło z huśtawki. Zamiast wyjmować kule z ciał mężczyzn, którzy świadomie wystawiali się na śmierć z pełną premedytacją, mógłby uratować dobrą kobietę, która pełni rolę kochającej żony, matki i babci, bez której rodzina nie wyobraża sobie życia, a jej odejście złamie kilkanaście ludzkich serc. - Dlaczego ratuje pan życie tych, którzy odbierają je innym?
- Rachelle, mylisz się. – pokiwał głową przecząco, uśmiechając się smutno. Wcześniej miałam go za zwykłego wyzyskiwacza, ale troska w jego oczach o mnie zmieniła moją ocenę. - Każdy człowiek zasługuje na ratunek. Tylko Bóg jest w stanie ocenić, czy ktoś jest dobry czy zły. Każdy zostaje oceniony w ostatecznym rozrachunku. Moim celem jest pomagać ludziom niezależenie od tego, co zrobili lub czego nie zrobili w swoim życiu.  – mówił kojącym tonem, w pełni wierząc w każde wypowiedziane zdanie.
- Dlaczego więc, stoi pan po tej złej stronie?
- Nie ma złych i dobrych stron. To mit, nie wierz w to Rachelle. – przekonywał mnie, ale mimo jego silnego, pewnego głosu, nasze zdania wciąż się różniły. – Powinnaś odpocząć. Dam ci coś, co pozwoli ci się uspokoić. – mruknął wyjmując z kieszeni swojego białego kitla strzykawkę z przeźroczystą jak woda cieczą. Poczułam ukłucie w jedną z żył na mojej ręce. Po chwili odpłynęłam z błogim uśmiechem na ustach. Nie ufałam Rickquellowi, ale byłam mu bardzo wdzięczna za jego szczere odpowiedzi, jak i tajemniczą substancję, która pozwoliła mi chociaż przez moment uciec od koszmaru, w którym się znalazłam.




JUSTIN’S POV



Dlaczego ona? Dlaczego to właśnie przez Rachelle Roberts znalazłem się w tak idiotycznej sytuacji? Mogłem wykonać swoje zadanie od razu, zamiast pozwolić, żeby to ona zauroczyła mnie. Wychodząc na pierwsze spotkanie z Mike’iem Howardem spodziewałbym się prędzej śmierci niż miłości. Pogrywałem z piękną dziewczyną, z tą, na którą nie powinienem nawet patrzeć. Naprawdę chciałem być tym, który zapewni jej bezpieczeństwo. Pragnąłem by była przy mnie szczęśliwa. Spieprzyłem wszystko. Obiecałem jej, że zaczniemy nowe życie. Dałem jej nadzieję, a następnie ją zniszczyłem. Byłem na siebie wściekły. Minął tydzień, od kiedy wpadła na najgłupszy pomysł na świecie, aby oddać za mnie swoje życie. Nikt oprócz niej nie zdobyłby się na to.
Wciąż niczego się nie nauczyła. Działa jak lep na problemy i już dawno przestałem się łudzić, że to się zmieni. Wróciłem po nią. Scoot pomógł mi przemknąć przez ochronę hotelu. Zaprowadził mnie do piwnicy, w której widziałem ją po raz ostatni. Tak bardzo nie chciałem zostawiać jej samej. Bałem się tego w jakim mogła być teraz stanie. Moje serce stanęło w momencie, w którym zobaczyłem, że jej cela jest pusta, a ściana została pobrudzona od świeżej, czerwonej krwi.
- Justin, chodź! – szepnął Scoot, wybudzając mnie z otępienia i machnął do mnie ręką, bym poszedł za nim. Kiedy otworzył drzwi kostnicy, zobaczyłem ją. Kilka miesięcy wcześniej nie podejrzewałbym, że mam serce, a teraz? Teraz czułem, że rozpada się na malutkie kawałeczki. Dziewczyna, którą kochałem najbardziej na świecie leżała na prostokątnym, metalowym stole na kółkach w kostnicy przykryta do piersi białym prześcieradłem. Nigdy nie widziałem jej tak bardzo spokojnej. Podbiegłem do niej. Czule odgarnąłem jej kosmyk włosów z czoła. Miała lekko rozchylone usta. Uśmiechała się. Wsunąłem dwa palce między jej włosy zakrywające szyję, aby wyczuć puls. Moja ukochana wciąż żyła.
- Co z nią? – spytał Scoot pilnując drzwi.
- Zdążyliśmy.- wymamrotałem z ulgą, nie odwracając od niej wzroku.
- Panowie, co wy tutaj… - usłyszałem nieznajomy głos. Natychmiast wyjąłem spluwę, obróciłem się plecami do łóżka, na którym leżała Rachelle i nie zastanawiając się zbyt wiele strzeliłem. Byłem szybszy niż Scoot. Lekarz nie był niczemu winien, ale w tamtej chwili się nad tym nie zastanawiałem. Przez nerwy strzeliłbym do każdego, kto zjawiłby się niespodziewanie obok mnie. – Zabierz go stąd. – odparłem chłodnym tonem, nie czując wyrzutów sumienia, ani tego, że właśnie zabiłem człowieka. Liczyło się tylko to, żeby moja Rachelle była bezpieczna. Scoot bez słowa wyszedł z pomieszczenia przekraczając zwłoki mężczyzny w białym kitlu. Po kilkunastu minutach wrócił do kostnicy, a ciało i krew zniknęły z podłogi.
- Rozumiem, że ją kochasz, ale musimy ją stąd zabrać. Mamy mało czasu, jeśli wciąż będziesz pożerał ją wzrokiem. – mruknął sarkastycznie, a ja posłałem mu mordercze spojrzenie. Gdybym nie wiedział, jakie relacje łączą go z Rachelle stwierdziłbym, że zwyczajnie jest zazdrosny.
- Już skarbie, wróciłem. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce. – szepnąłem z czułością tak cicho, żeby Scoot nie usłyszał. Wiedziałem, że do dziewczyny prawdopodobnie również nie dotrą moje słowa, ale mimo tego potrzebowałem to powiedzieć. Zabrałem ją na ręce i z łatwością wyniosłem z pomieszczenia. Byłem silny i jej ciężar ciała wcale mi nie przeszkadzał, ale bardziej niepokoiło mnie to, że była lżejsza niż zwykle.
- Ja prowadzę, ty nie jesteś w stanie. – zarządził Scoot, a ja nie zamierzałem się z nim kłócić. Położyłem Rachelle na tylnej kanapie czarnego lamborghini i usiadłem obok bruneta.
- Jedź nad Champlain. Mike’owi nie przyjdzie go głowy, że jesteśmy tak blisko na wyciągnięcie jego ręki. – pokiwał głową, zgadzając się ze mną. Czułem się wygranym, po raz kolejny uciekłem temu, któremu podobno nie można uciec. Przez całą drogę spoglądałem na Rachelle, leżącą spokojnie na kanapie. Kiedy dotarliśmy już do lasu, było bardzo ciemno. Po wyłączeniu lamp przednich samochodu jedynie białe światło księżyca i gwiazd pozwoliło nam dojść do werandy osłoniętej mrokiem. Zabrałem dziewczynę z tylnej kanapy na ręce i wniosłem do drewnianej chatki. Skrzywiłem się na widok głowy jelenia, wiszącej w salonie. Co za ohydztwo. Oderwałem wzrok od wypchanego zwierzęcia i spojrzałem z miłością na słodko śpiącą brunetkę i położyłem ją na kanapie. Scoot wręczył mi koc z samochodu, a ja poszedłem poszukać jakieś kołdry i poduszki. W domku było lodowato, a Rachelle wystarczająco zmarzła już w piwnicy. Scoot włożył drewno do kominka i podpalił je zapalniczką. Oparł się o blat stołu, obserwując jak przykrywam Rach delikatnie kocem i kołdrą, a głowę unoszę ostrożnie i układam ją na poduszkę, tak jakbym bał się za chwilę, że ją obudzę, co było właściwie mało prawdopodobne.
- Czemu tak głupkowato się uśmiechasz? – spytałem w końcu stając obok niego i opierając się o wyspę w kuchni, która była połączona z salonem. Oboje zamyśleni patrzyliśmy na Rachelle. Ta dziewczyna odbierała mi resztki godności, przy niej okazywałem się miękki i czuły, a to nie pasowało do zawodu, którym się zajmowałem.
- Masz szczęście, że jest nieprzytomna. Na pewno ciężej byłoby ją tutaj przywieźć. – uśmiechnąłem się, wyobrażając sobie jak drobna dziewczyna awanturuje się z nami, próbując przekonać, żebyśmy ją zostawili. Oczywiście tę walkę, wygralibyśmy z nią. Wziąłbym ją na ręce, czując jak pięściami uderza o moje plecy i pośladki w furii, a następnie poddaje się wzdychając i  oznajmiając, że mnie nienawidzi, czym bym się w sumie nie przejął, bo wiedziałbym, że bardzo mnie kocha. – Rickquell nafaszerował ją morfiną. Kiedy ona się obudzi, cały dom pójdzie z dymem, a ty razem z nim. – kpiący uśmieszek wciąż widniał na jego twarzy.
- Pokazał jej nagranie? – jęknąłem niezadowolony, chociaż doskonale znałem już odpowiedź. Miałem nadzieję, że nie zdążył tego zrobić. – Kurwa mać. – przekląłem, a szklanka znajdująca się w zasięgu mojej ręki rozbiła się o ziemię.
- Wpadłeś stary, już gorzej być nie mogło. Znowu mnie zostawisz dla panienki. – westchnął wciąż roześmiany i gdyby nie to, że był moim dobrym kumplem rzuciłbym się na niego z pięściami. Musiałem się na czymś wyżyć, a że Mike’a Howarda nie było w zasięgu mojego wzroku został mi tylko Scoot Wilson. Zacisnąłem ręce w pięści, ale zdołałem się jednak opanować. – Muszę jechać. Mało brakowało by jeszcze mnie zaczęli o cokolwiek podejrzewać. Wystarczy, że ty idioto znalazłeś idealny moment, żeby się zakochać. Posprzątaj to. – wskazał na potłuczone kawałki szkła.
- Pogadamy jak znajdziesz jakąś laleczkę, która będzie w stanie z tobą wytrzymać. – syknąłem przez zęby. W ogóle mnie nie rozumiał. Zatrzymał się na etapie dojrzewania i byłam przekonany, że minie jeszcze kilka lat, zanim zda sobie sprawę czym tak naprawdę jest miłość.
- Trzymaj się brachu i zaopiekuj się nią. - poklepał mnie po plecach po czym wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi. Przymknąłem oczy odchylając głowę w tył i wzdychając ciężko. Byłem pewny, że mam jeszcze sporo czasu by ułożyć jakąś dobrą wymówkę, która zmiękczy jej serce. Niestety, z paniką zauważyłem, że powoli mruży oczy, wybudzając się. W ułamek sekundy z powrotem ukucnąłem przy kanapie, gładząc ją po policzku. Otworzyła nagle oczy wystraszona i gwałtownie usiadła, po czym chwyciła się za głowę sycząc z bólu. Przez moje oczy przemknęło zmartwienie. Ciężko oddychała trzymając lewą dłoń na klatce piersiowej. Rozejrzała się po salonie, aż jej wzrok trafił na mnie.
- Witaj, kochanie. – szepnąłem, mając nadzieje, że jej nie wystraszyłem. Chwyciłem delikatnie jej dłoń spoczywającą między piersiami  i obiema rękoma przybliżyłem ją do ust, całując każdy z pięciu opuszków. - Ostrożnie, uważaj na siebie skarbie.- mruknąłem, wbijając w nią swoje pewne spojrzenie, pod którego wpływem zawsze się zawstydzała. W jej oczach dostrzegłem szok, który potem zamienił się w wściekłość pomieszaną ze smutkiem.
- Lepiej ty na siebie uważaj! – warknęła na mnie nagle. – Czy kiedykolwiek zasłużyłam sobie na to, byś tak bezczelnie mnie okłamywał? – wiedziałem, że przejdzie do sedna sprawy. Powinienem być wdzięczny Scootowi, że poinformował mnie o tym, że ten idiota Mike pokazał jej nagranie z Gorginą, bo inaczej kompletnie nie wiedziałbym o co jej chodzi.- Oddała ci się, to dlatego tak broniłeś ją w restauracji, kiedy mnie sprowokowała na tyle, że byłam gotowa ją pobić? Może od początku wiedziałeś, że on nas nagrywa? – z jej głosu ciekło jadem. Nienawidziła mnie, bo uwierzyła w to, co jej pokazano. Musiałem ją jakoś uspokoić, może mój pomysł nie był do końca fair, ale wierzyłem w jego skuteczność. Stanąłem na kanapie w miejscu, w którym przed chwilą spoczywały jej plecy. Otoczyłem jej ciało nogami i pozwoliłem oprzeć się na mojej klatce piersiowej. Zdecydowanie łatwiej nie mówić jej prawdy, kiedy nie patrzy się w jej smutne oczy. Odczekałem kilka minut nim ponownie zacząłem mówić.
- Skarbie, nie wiedziałem nic o kamerach. Nie uważasz, że to bez sensu wydać samego siebie? Nie spałem z Gorginą.- pogładziłem jej ramię ciepłą dłonią. Czułem jak pod wpływem mojego elektryzującego dotyku dostaje gęsiej skórki.
- Jak wytłumaczysz mi, że leżałeś na niej? Nie Justin, nie rób ze mnie idiotki. Wyobraź sobie, że wiem jak to jest uprawiać seks. – mówiła chłodnym tonem. Nie wiedziałem ile dokładnie było na nagraniu, ale mimo to postanowiłem dalej łgać. Nie chciałem stracić w jej oczach. Moje dłonie powędrowały pod koc, którym była przykryta. Gładziłem jej powabne uda, mrucząc jej do ucha i dekoncentrując ją.
- Widziałaś dokładnie jak mój penis styka się z jej…
- Błagam cię, bo zaraz zwymiotuję. –  przerwała mi i spojrzała na mnie z pogardą. Śmieszyło mnie to, że jest dorosłą kobietą i wie jak sprawić mi przyjemność, a wciąż nie potrafi rozmawiać ze mną na ten temat. Gdyby chociaż raz porozmawiałaby ze mną o tym otwarcie mógłbym zrobić dla niej wszystko, by poczuła się jak księżniczka. Mimo to nie narzekałem, lubiłem eksperymentować i obserwować jak ją zaskakuję. – Nie, nie widziałam. Przerwano mi nagraniem, w którym powiedziałeś, że nigdy mnie nie kochałeś. Nienawidzę siebie za to, że pozwoliłam ci przejąć nade mną kontrolę i nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym cię teraz zranić w ten sam sposób, ale to kłamstwo nie przejdzie mi nawet przez gardło! – zaczęła płakać. Nie miałem pojęcia, że tak bardzo uwierzyła w tą całą prowokację Mike’a. W tej chwili roztrzaskałbym jego parszywą gębę z wielką ochotą. Otarłem jej łzy, a ona odepchnęła moje dłonie wyrywając się energicznie z moich objęć i wstała spod ciepłej kanapy. Zaczęła trząść się z zimna. Zdjąłem koszulkę, a ona spojrzała na mnie z lękiem. Walczyła by nie przegryźć wargi na widok moich mięśni, niestety hormony wygrały.
- Przestań patrzeć na mnie jakbym miał zamiar zaraz cię zgwałcić. – odparłem spokojnie, otulając ją swoją skórzaną kurtką. Nie spojrzała mi w oczy. Ciekawszy był dla niej biały dywan na podłodze.
- Boje się. – szepnęła, a ja pochyliłem się nad nią, by lepiej słyszeć jej słaby, zduszony głosik.- Boje się, że w pewnym momencie stanie się coś, przez co rozpadnę się na kawałki i jeśli to przeżyję nie będę już sobą. – oparła czoło o moją nagą pierś, a ja natychmiast ją przytuliłem. Cała drżała. – Jakim cudem udało ci się wyciągnąć mnie z tego piekła?
- Scoot mi pomógł, ale musiał pojechać tam z powrotem. – odpowiedziałem, nie mówiąc jej wszystkiego.
- Mam uwierzyć, że tak po prostu zeszliście do piwnicy i nikt was nie zatrzymał? – pytała dalej z niedowierzaniem i było już za późno, kiedy nie umiałem zachować przy niej normalnego, neutralnego wyrazu twarzy. – Kto nie żyje?
- Zabiłem Rickquella. – przyznałem się na jedynym wydechu. Dlaczego dopiero teraz, patrząc jej w oczy zacząłem czuć te cholerne wyrzuty sumienia? Nie przypuszczałem jednak, że tak bardzo emocjonalnie zareaguje na tą wiadomość. Poczułem niemal przez skórę jej głęboki żal, jakby ten facet był jej bliski. To prawda, leczył ją kilkakrotnie, ale to tylko starszy facet i na pewno nie jest przystojniejszy ode mnie. Wolałem, kiedy patrzyła na mnie jak na swój ideał, a nie jak na potwora, który pozbawia życia innych. Nie wytrzymała i spuściła oczy z powrotem na mój brzuch. - Dalej, zrób to. – podniosła wzrok znad mojej skóry. Z jej oczu lały się łzy, a usta wykrzywiły w bólu.
- Co takiego? – jęknęła przez płacz, nie mając pojęcia, że przez ten widok, czuję się podobnie rozbity jak ona. Nie znosiłem, kiedy płakała.
- Wyżyj się na mnie. Jestem cały twój. – rozpostarłem ramiona i oderwałem dłonie od jej drżącego ciała. – Zrób to. – powtórzyłem raz jeszcze dodając jej odwagi. Zaczęła bić moją klatkę piersiową delikatnymi, kobiecymi piąstkami.
- Jak mam ci całkowicie zaufać, skoro o niczym mi nie mówisz? Nie chcesz odpowiadać na moje pytania. Jak mam zaufać komuś, kogo nie znam? – pytała rzewnym tonem obijając rękoma o moje piersi. Schowała mokre policzki od łez w mój brzuch. Nie spodziewałem się, że znowu zacznie mnie wypytywać o moją przeszłość. Teraz w ogóle nie była gotowa na to, by poznać prawdę. Była tak zrozpaczona, że miałem pewność, że to złamie ją do końca. Nie mogłem na to pozwolić.
- Spójrz na mnie… - poprosiłem, wskazującym palcem podnosząc powoli jej podbródek. – Jestem twoim Justinem i zawsze nim będę. Wiem, że często ci tego nie mówię, ale bardzo cię kocham. Jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu. – z radością dostrzegłem, że kąciki jej ust leciutko powędrowały do góry. - Jestem człowiekiem, który jak na razie chce uratować ci życie i to powinno ci wystarczyć. Powiem ci kim jestem, kiedy będę na to gotowy. – wyważyłem każde słowo, które uciekło z moich ust. Rachelle jeszcze przez kilka pustych minut spoglądała w moje oczy, ale potem zsunęła wzrok na moje usta. Nie potrzebowałem słów, żeby wiedzieć czego ode mnie oczekuje. Myślałem o tym, od kiedy zobaczyłem ją w kostnicy i tylko przez fakt, że jest nieprzytomna, a natrętny wzrok Scoota nie dawał mi spokoju, nie zrobiłem tego. Ująłem jej policzek w dłoń, na jednym palcu zakręcając pobliski kosmyk jej włosów, oblizałem usta i zetknąłem je z jej miękkimi, pięknymi, lekko różowymi wargami. Starałem się całować ją delikatnie i powoli, chociaż w mojej głowie kłębiły się nieopanowane fantazje dotyczące jej nagiego ciała i nieposkromionej nocy, w której dwie sylwetki z dziką namiętnością plątają się w pościeli.
- Wiem, że zabrzmię teraz jak hipokrytka, ale nie chce po raz kolejny oddać swojego serca mordercy, Justin. Nie mam już sił. – wyszeptała w moje usta nieśmiało. Wcześniej nie chciałem tego widzieć, ale od początku to zauważyłem, tylko nie przyjmowałem do wiadomości. W jej oczach brakowało już odwagi i pewności siebie. Ten potwór ją złamał. Nie chciała już walczyć, w zasadzie już się poddała. Chciałem wiedzieć co zrobił jej ten drań.
- Rach opowiesz mi, co tam się stało? – spytałem, gładząc jej policzek. Przez chwilę staliśmy nieruchomo w ciszy.
- Dręczył mnie kasetami z nagraniami, a to było jeszcze gorsze od pobicia czy gwałcenia. – wymamrotała niespokojnym, drżącym i urywanym głosem po dłuższej chwili. Miała do powiedzenia coś jeszcze, bo otworzyła usta, ale nim jakikolwiek dźwięk się z nich wydostał zamknęła je w wąską linię i rozmyśliła się. Zamilkła. Wiedziałem, że nie mogę teraz na nią naciskać. Nie powiedziałem jej wszystkiego o sobie i byłoby niesprawiedliwie, gdybym oczekiwał od niej stu procentowej szczerości. - Justin, ja po prostu nie chcę by ktoś mnie ponownie zranił.
- Obiecuję, że nigdy cię nie zranię i nie pozwolę, żeby ktokolwiek inny to zrobił. – powiedziałem i nie przejmowałem się tym, że ta obietnica to wielka odpowiedzialność. Chciałem ją pocieszyć i wiedziałem, że to właśnie potrzebowała usłyszeć. Niespodziewanie objęła moją szyję i mocno się do niej przytuliła. Kiedy moje ręce zsunęły się na jej pośladki wskoczyła na mnie nogami i zaczęła całować mnie namiętnie w usta. Oddałem jej pocałunek, czując jak jedną ręką wbija się paznokciami w mój bark, a drugą mierzwi moje włosy. Dziewczyna, zaczęła całować mnie po szyi i ssać ją zostawiając na niej malinkę. Czując jak jej nogi zsuwają się z moich bioder, uniosłem ją do góry ponownie, wygodniej układając dłonie na jej seksownych pośladkach. Jej usta znalazły się na wysokości moich, dlatego napierałem na nie z pasją. Po drodze zgubiłem swoją kurtkę, która spadła ze zmarzniętych ramion Rachelle i wylądowała na podłodze na środku salonu. Wchodząc do góry po schodach jęknąłem za pierwszym razem przerywając namiętny, długi pocałunek. Każde przekroczenie jednego schodka powodowało, że dziewczyna ocierała pupą o moje krocze. Z trudem odzyskiwałem silną wolę, żeby nie położyć jej w połowie drogi na stopniu i przelecieć ją na schodach. Natomiast sam pomysł, trafił na moją listę rzeczy do zrobienia. Stanąłem wyczerpany bardziej zachłannymi pocałunkami niż noszeniem Rachelle czy zwykłym wchodzeniem po schodach. Na ich szczycie, niechętnie oderwałem jedną dłoń z pośladka mojej bogini i otworzyłem drzwi pierwszego pokoju.
- Nie tutaj, chyba że chcesz spać osobno.- mruknęła odrobinę rozbawiona w moje usta, cmokając je słodko raz jeszcze. - Byłam tutaj, znam to miejsce. Idź do tych środkowych. Zaskoczony otworzyłem łazienkę zamiast sypialni z wygodnym dwuosobowym łóżkiem. Zerknąłem na Rachelle i zacząłem poruszać ochoczo brwiami, wiedząc że ją to rozbawi. 
- Wanna czy prysznic? - spytałem uśmiechając się szeroko i delikatnie stawiając jej stopy na kaflach. Zapaliłem światło, dzięki czemu z satysfakcją zauważyłem, że jej blada twarz nabrała rumieńców, a to wszystko z mojego powodu. Podeszła powoli do wanny kręcąc biodrami, jedną dłonią pogładziła jej brzeg. Powtórzyła mój gest z brwiami, ale musiałem przyznać, że robiła to bardziej uroczo. Rozpiąłem jej bluzkę, obsypując pocałunkami jej dekolt. Objąłem ją wytatuowanymi ramionami stanowczo, jakbym nie chciał, żeby mi uciekła. Z pleców zsunąłem dłonie na dół i zaczepiłem o szelki jej granatowych jeansów.
- Kiedyś ci to obiecałam. - jęknęła odchylając głowę w tył, a palcami obu rąk ciągnęła za końcówki moich włosów. Zacisnęła je mocniej kiedy grzywką łaskotałem naturalne wcięcie między jej piersiami. Pieściłem moje dwa skarby, które schowane pod cienkim materiałem białego, dopasowanego stanika były dla mnie najpiękniejszymi. Nie były małe i zbyt duże, idealnie mieściły się w moich dłoniach. Przeniosłem niesforne palce na jej ramiona, czując pod nimi lekki zarys jej kości. Przejeżdżając od ich początku, poprzez łokcie, kończąc na nadgarstkach, które zrobiły się cieplejsze rozebrałem ją z koszuli i podziwiałem odrobinę okrągły brzuch. Uklęknąłem przy niej łapiąc ją za kolana, na co pisnęła zdumiona. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Lekko pchnąłem ją tak, żeby usiadła na wannie, kurczowo przytrzymała się ramy, żeby do niej nie wpaść. Zdjąłem z jej stóp buty, a następnie posłałem jej cwane spojrzenie i rozsunąłem jej nogi. Zakryła jedną ręką opuchnięte od licznych pocałunków usta, zaczynając się śmiać. Wstając z klęku otarłem się piersiami i mięśniami brzucha o jej miejsce intymne, wciąż uwięzione w jeansach i bieliźnie. Skorzystałem z okazji i ucałowałem jej słodki pępek. Jedną rękę wsunąłem w jej spodnie, odchylając gumkę majtek, a drugą odkręciłem gorącą wodę. Z powrotem uklęknąłem na ziemi, ramiona wsuwając pod jej uda jakbym chciał wziąć ją na barana. Rachelle przytrzymała się wanny mocniej i uniosła biodra do góry. Wolnymi rękoma zdjąłem jej jeansy. Ucałowałem przez majtki jej kobiecość, słysząc głośny jęk rozlewający się po pomieszczeniu. Następnie jednym ruchem zdjąłem jej stanik. 
- Ups.- mruknąłem niewinnie, kiedy zapięcie puściło. Zaśmiała się pochylając głowę w moją stronę, jedną dłoń zatrzymała na moim jednodniowym zaroście. Całując mnie soczyście pociągnęła zębami moją dolną wargę, a stanik wyrzuciła za moje plecy na podłogę. Podniosłem ją przyciskając do swojego ciała i poczułem jej nabrzmiałe sutki. Ściągnąłem z niej szybko majtki, kiedy ona męczyła się z rozpięciem mojego skórzanego paska od spodni. 
- Naprawdę nie rozumiem po co go nosisz, skoro za każdym razem krok twoich spodni znajduje się zawsze na twoich kolanach.
- Noszę go, żebyś miała więcej zabawy. - roześmiałem się, niedbale ściągając swoje buty. Rachelle nic nie odpowiedziała tylko spojrzała na mnie wilkiem krzyżując ręce na piersi, przez co stały się jędrniejsze, a ja miałem ochotę zanurzyć się w nich i niczym małe dziecko ssać, dopóki nie doprowadziłbym jej do orgazmu. Zdjęła ze mnie bokserki, w których mój nabrzmiały członek czekał cierpliwie. Przejechała po nim zmysłowo dłonią i przegryzła seksownie wargę. Chwytając ją za rękę, pomogłem jej wejść do wanny, a następnie zrobiłem to samo. Obserwowałem jak nachyla się do mnie tyłem po mydło i zakręca kran. Po wrzuceniu mydła do wody natychmiast zaczęło się rozpuszczać i roznosić kwiatowy zapach w całej łazience, robiąc puszystą pianę w wannie. Zamknąłem jej ciało w tej samej pozycji, w której leżeliśmy na kanapie. Rachelle zsunęła się po moim brzuchu pośladkami, aż zatrzymała się zaciskając na moim członku. Przegryzłem płatek jej ucha, jęcząc z rozkoszy. Wtedy obudziła się w niej jej niegrzeczna strona. Przy mnie nawet anioł staje się najgorszym grzesznikiem. Od niechcenia zdjęła gumkę z nadgarstka, na którym wisiała też złota bransoletka z serduszkiem i złotym kluczykiem. Zawiązała bardzo powoli włosy w luźny kok i wiedziałem, że robi to specjalnie, bo normalnie zajmowało jej to pięć sekund. Dziewczyno ja zaraz nie wytrzymam. Ostatni raz plącząc gumkę wokół gęstych, długich włosów. Nagle gwałtownie nadziała się na mnie i przymknęła oczy, promiennie się uśmiechając. Zamknąłem w dłoniach jej piersi, zaczynając je masować i drażnić sterczące sutki. Słyszałem jak sapie i mruczy z łatwością unosi się i opada głębiej na mój członek w wodzie. Jej plecy były piękne, chwyciłem w dłoń garść piany i rozmazałem ją na jej obojczykach. Moje usta dotarły do jej czułego miejsca na szyi. Przechylając głowę w bok  wymamrotała coś nieprzytomnie ujeżdżając mnie coraz szybciej. 
- Tak bardzo za tobą tęskniłam Justin.- wyznała z zamkniętymi oczami. Była tak piękna, nie wyobrażałem sobie siebie z nikim innym i gotowy byłem zabić każdego, kto miałby zająć moje miejsce. 
- Kochanie jest mi z tobą tak dobrze. - objąłem ją ramieniem dociskając do siebie po raz ostatni, wszedłem w nią najgłębiej jak tylko mogłem.
 - Miałeś o mnie zapomnieć, odejść ode mnie i żyć, będąc szczęśliwym. - szepnęła niemrawo z rozwartymi ustami, a po jej ciele przeszedł dreszcz, sygnalizujący mi, że oboje doznaliśmy rozkoszy. 
- Rachelle, przecież wcale tego nie chcesz.- musnąłem ustami jej wilgotną skórę na karku. - Czy teraz oboje nie jesteśmy szczęśliwi? - uśmiechnęła się i obróciła się do mnie przodem kładąc się na mnie. Jej ramiona z powrotem oplotły moją szyję.   
- Jesteś taki cudowny, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteś ze mną. To nie może być sen. - pocałowała mnie w usta raz jeszcze.- A teraz zanieś mnie do łóżka, bo jestem wyczerpana. 
- Myślałem, że po morfinie będziesz chciała zrobić wszystko, tylko nie spać.- zaśmiałem się znowu zauważając iskierki szczęścia w jej oczach. Wróciła.  
- Nic nie zastąpi twojego ciepłego, silnego ramienia. - złożyła kilka pocałunków na mojej klatce piersiowej i badała opuszkami palców mięśnie mojego brzucha. Ziewnęła słodko, więc spełniłem jej prośbę i oboje wkrótce wylądowaliśmy w łóżku przytuleni do siebie. Po kilku minutach już prawie zasypiałem, kiedy Rachelle stanęła nagle na równe nogi i wybiegła z pokoju. Zdziwiony wyszedłem spod ciepłej pierzyny zostając w samych bokserkach. Zapukałem do zamkniętych drzwi łazienki.
- Kochanie, wszystko w porządku? – mruknąłem i skrzywiłem się, kiedy usłyszałem, że wymiotuje.
- Tak, po prostu zemdliło mnie. Prawie nic nie jadłam, to normalne. – odkrzyknęła normalnym głosem, więc nieco się uspokoiłem.
- Pomóc ci? – spytałem z troską, chwytając już za klamkę do drzwi, gotowy żeby wejść do środka.
- Nie, nie chcę żebyś na to patrzył, wygląda okropnie.- odparła zniesmaczona. Wszedłbym tam, żeby chociaż potrzymać jej włosy, ale skoro tak bardzo jej zależało, żebym jednak tam nie wchodził to odpuściłem. Nie przypominam sobie, żeby jakakolwiek dziewczyna była dla mnie tak ważna, żebym chciał oglądać na pół strawioną zawartość jej żołądka. Po dłużej chwili Rachelle wróciła do sypialni i wskoczyła pod kołdrę. Uśmiechnęła się do mnie, chcąc przekazać, że jest w porządku, chociaż nie miałem pewności czy jest on do końca szczery. Niemal natychmiast kiedy chwyciła moje ramię i owinęła je wokół swojej szyi zasnęła. Natomiast ja nie mogłem już zasnąć, po pół godzinie wyswobodziłem ramię z jej uścisku. Wyszedłem bardzo cicho z sypialni, tak żeby nie obudzić Rachelle i przymknąłem za sobą drzwi. Zszedłem na dół do salonu ze skrzypiących, drewnianych schodów. Odblokowałem swój dotykowy telefon i wybrałem numer. W oczekiwaniu na połączenie zdążyłem znaleźć barek i wyciągnąłem z niego dwudziestoletnią whisky. Wreszcie po drugiej stronie odebrano słuchawkę.
- Brad? Dostaniecie tego, czego chcecie. Jutro zabiję Mike’a Howarda. A co do Roberts, ona jest moja. – rozłączyłem się, chwyciłem do ręki butelkę whisky. Prosto z gwinta wypiłem kilka porządnych haustów. Jutro zakończy się ten cały koszmar. Spojrzałem w górę na drugie piętro, na którym w łóżku leżała najpiękniejsza i najcudowniejsza dziewczyna na świecie i udając, że wznoszę toast piłem za jej lepsze życie ze mną, lub beze mnie. 





,,I want to learn to love this feeling 
Now that I’ve wasted all this time
I can’t relate to what I’m missing 
Now I’ve got betrayal on my mind

I’ve seen heaven in love 
Heaven in life 
But I was stupid enough to believe I was right...''

Laura Welsh - Betrayal    



_________________________________


Zaczął się Nowy Rok, więc stwierdziłam, że zrobię wam niespodziankę.
Złamałam swoją zasadę i jak widzicie w środku rozdziału zmieniłam perspektywę.
Mam nadzieję, że wyszedł całkiem przyzwoicie.
Rozdział dedykuję mojej kochanej Rybci ;* ( ale ci się trafiło xD)
Coś za łatwo im poszło z tą ucieczką, co nie?
W następnym nastąpi wielki przełom…
więc czekajcie na ROZDZIAŁ 45 z niecierpliwością.
Zapewne pojawi się po 17 stycznia, ponieważ
w następnym tygodniu mam studniówkę, a zaraz po niej
mam próbne matury, do których całkiem nie jestem przygotowana.

Dzięki tej piosence, ostatnia scena jest chyba najlepszą
tego typu jakąkolwiek napisałam, a jak wy sądzicie?







Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz.

ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCHZWIASTUN | KONTAKT