wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 19

  



Siedziałam w pokoju czekając na Mike’a. Zaskoczona tym nagłym pocałunkiem Justina, byłam lekko otępiała. Z jednej strony już nie raz przekonałam się, że stać go na robienie takich rzeczy, ale z drugiej nie mogłam odpędzić od siebie myśli, że to co zrobił było urocze. Ta myśl może byłaby w porządku, gdybym nie miała chłopaka. Zastanów się Rachelle on nie potrafi być uroczy, to tylko jego gra. Jest irytujący, ale na pewno nie uroczy. Usłyszałam trzask drzwi i podskoczyłam w miejscu.
- Justin...- obróciłam się widząc Mike’a.- zrobił wszystko żeby mnie chronić.- szybko dokończyłam, nie myśląc nawet czy tym zdaniem nie wywołałam jego kolejnego wybuchu złości.
- Wiem, ale jednak zawiódł, dlatego jutro już go tu nie będzie. – oświadczył chłodnym głosem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałam, dokładnie wiedząc, co chciał przez to powiedzieć, ponieważ nie znamy się od dzisiaj i jakąś godzinę temu podsłuchiwałam ich rozmowę.
- Musi się popisać. W nocy wylatuje. Muszę być pewien, że stać go na więcej.
- Rozumiem.- mruknęłam, nie patrząc w jego oczy. Wziął krzesło i usiadł przede mną.
- Dlaczego tak się nim martwisz? Myślałem, że go nienawidzisz.
- Ja? Nie, nie martwię się. – zaprzeczyłam od razu kręcąc głową.
- Wracając do ciebie. Posłuchaj, nie chcę, mieć powodu, żeby cię karać. – powiedział chwytając moje złożone dłonie na kolanach w swoją.- Jesteś ze mną od początku, nie chcę cię skrzywdzić. - dodał po chwili, zakładając kosmyk włosów za moje ucho.- Wiesz, jak to może się skończyć.- przytaknęłam smutno, poruszając głową w górę i w dół.
- Zawsze będę cię wspierać.- powiedziałam, żałując że byłam dla niego taka okropna. On naprawdę mnie potrzebuje, ma wiele spraw na głowie.- Jesteś jedyną osobą, którą naprawdę znam. Uratowałeś mi życie.- szepnęłam cały czas patrząc w dół. Nie miałam odwagi, żeby spojrzeć w jego oczy. Dlaczego go zdradziłam? Nie powinnam tego robić. Muszę to skończyć. Justin nie jest moim chłopakiem, jest bezczelnym oszustem, który stara się namieszać w mojej głowie. Mike podniósł mój podbródek.
- Właśnie to chciałem usłyszeć.- uśmiechnął się.- Przyjdź do mnie wieczorem. W restauracji czeka na ciebie Barry, zrobi tobie wszystko, czego sobie życzysz. – mówił ciepłym głosem.
- Dziękuję, trochę zgłodniałam.- powiedziałam nieśmiałym głosem nadal czując poczucie winy.
- Dbaj o siebie, musisz nabrać formy. Jesteś mi potrzebna.
- Dobrze szefie.- przegryzłam wargę i zmusiłam się do uśmiechu. Pocałował mnie krótko na pożegnanie i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą. 
Nagle uświadomiłam sobie, że jego zachowanie było dziwne. Co to w ogóle miało być? Spodziewałam się wielkiej awantury, a tymczasem przyszedł do mnie taki opanowany. Wcześniej byłam niemal pewna, że zrobi mi krzywdę. Dawno nie był taki spokojny. To było co najmniej podejrzane. Może zrozumiał swój błąd i zmienił się na lepsze? Chciałabym, żeby znowu traktował mnie tak dobrze jak kiedyś.
Jeżeli on się poprawił, to ja powinnam opanować swoje uczucia kierowane do Justina. Zgnieść je w środku. Sprawić, by umarły i nigdy więcej nie ożyły. To jest niesprawiedliwe w stosunku do Mike’a. Jestem mu to winna, to wszystko co mogę dać mu w zamian. To jemu zawdzięczam życie. Justin tylko przynosi ze sobą problemy.
- Żegnaj Justin.- szepnęłam wiedząc, że nikt mnie nie słyszy. Jednak nadal miałam nadzieje, że przeżyje tę próbę, cokolwiek Mike mu zgotował.




******





- Jak się czujesz? – zapytała znienacka Monique. Siedziała naprzeciw mnie, podczas gdy ja dłubałam w jedzeniu widelcem. Nawet nie mogę nacieszyć się głupimi naleśnikami. Widelec wystrzelił z mojej ręki, trafiając na podłogę i brudząc miękki czerwony dywan, który do tej pory był tak czysty, że można się było na nim ze spokojem położyć.
- Musisz się tak skradać? – zmierzyłam ją wzrokiem i skupiłam się na wycieraniu widelca serwetką.
- To chyba nie twój dzień.- mruknęła na przeprosiny i pochyliła się w moją stronę.
- Ostatnio żaden z nich nie jest mój. – sprostowałam chłodnym tonem, który świadczył o tym, że nie jestem dzisiaj zbyt towarzyska.
- Jak wokoło ciebie kręci się dwóch mężczyzn rzeczywiście nie można się mieć własnego dnia.- puściła mi oko zadziornie się uśmiechając, zabrała mi widelec i sama zaczęła konsumować  m o j e naleśniki.
- Mogłabyś zostawić  m o j ą  porcję w spokoju i iść po własną. Na pewno Barry ci nie odmówi.
- Ale ty musisz się spieszyć i nie masz czasu ich dokończyć, a żal wyrzucać tak dobrych naleśników do śmietnika.
- Gadaj sama ze sobą dalej, bo ja wciąż cię nie rozumiem.- odparłam z grymasem na twarzy, patrząc jak zjada  m o j e  śniadanie. - Poza tym nigdzie się nie spieszę...
- Justin jest w zbrojowni, a ty pewnie stęskniłaś się za nim. – powiedziała z miną niewiniątka z mydlanymi oczami.
- Chodzi ci o idiotę, który niszczy mi życie, molestuje mnie i próbuje zepsuć mój związek z twoim bratem?
- On jest milusi, nie wiem o co ci chodzi. Ale chyba mamy tego samego Justina na myśli. – uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach czaiła się ekscytacja.
- Jestem pewna, że dzisiaj bardzo źle się czujesz, skoro myślisz, że to zrobię. – pokiwałam głową na ,,nie’’  i zabrałam jej  m ó j  talerz.
- To dziwne, bo  ja czuję się naprawdę dobrze i dziękuję, że pytasz, a ty – wskazała na mnie nim dokończyła zdanie - to właśnie zrobisz.- sięgnęła ponownie po talerz, na szczęście zdążyłam go przesunąć na sam koniec stołu.
- Co ty kombinujesz? – zapytałam wreszcie. Zamrugała oczami, gdy dotarło do niej to, co powiedziałam, gdyż wcześniej wlepiała wzrok w  m o j e  naleśniki, które robiły się coraz zimniejsze.  Przecież jej chore pomysły są ważniejsze od ciepłego, porannego posiłku… Przynajmniej ona tak sądzi.
- Próbuję ci zabrać jedzenie.- przyznała bez wstydu.
- Nie idzie ci.
- Wiem.- wybuchłyśmy śmiechem.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Co znowu wymyśliłaś? – spróbowałam po raz kolejny.
- Zachowujecie się jak małe dzieci. Nie macie jak się rozładować, chyba możecie pomóc sobie nawzajem. – przymrużyła oczy i machała leniwie rękoma.- Patrzysz na niego jakbyś chciała go zjeść.- Teraz chciałam zjeść  m o j e  naleśniki, nie jego. - Spróbujecie i będzie wreszcie spokój. – miałam ochotę odpowiedzieć: Jakbyśmy wcześniej nie próbowali… Im częściej tracimy kontrolę, tym bardziej pragniemy kolejnego razu, ale zamiast tego powiedziałam: 
 - Wiesz co teraz robisz? Proponujesz mi, abym zdradziła twojego brata. I mimo twoich szczerych chęci, to jest bardziej skomplikowane niż myślisz.
- Mój brat to dupek. Nie zliczę, ile razy zdradził ciebie. Chyba w naszym świecie nie istnieje coś takiego jak wierność. Jeżeli to jest skomplikowane, to tym bardziej musisz do niego iść! - poddałam się i oddałam jej  m ó j  talerz. Od tego wszystkiego przestałam być głodna.
- Nie pójdę do niego.- oświadczyłam.
- Nie wiesz gdzie jest zbrojownia? Mogę cię tam zaprowadzić na siłę, jeśli chcesz. Tylko skończę twoje naleśniki.- oznajmiła beztrosko.
- Nie odpuścisz? – mruknęłam zrezygnowana bardziej do siebie niż do niej.
- Nie masz pojęcia czy go w ogóle jeszcze zobaczysz. – powiedziała szeptem.
- Jak to, nie jedzie z nim nikt, żeby go chronić? - zapytałam nie dowierzając.
- Nie i nawet nie próbuj się zgłaszać na ochotnika, bo ani ja, ani Mike ci na to nie pozwoli.- dokładnie podkreśliła każde słowo, w razie gdybym nie miała zamiaru jej posłuchać. Wstałam z krzesła jak oparzona.
- Odprowadzić cię? - zapytała z pełnymi ustami.
- Nie, znajdę drogę.- odpowiedziałam oschle i obróciłam się w stronę drzwi. Kelner chciał mi je uprzejmie otworzyć, ale byłam szybsza i otworzyłam drzwi kopniakiem. Byłam na siebie zła. Nie miałam cierpliwości do głupich pomysłów Monique, przecież nie mogłam tam iść… ale chciałam.


*****




Szybkim krokiem przeszłam przez korytarz i stanęłam przed windą wciskając nerwowo guzik. Miałam nadzieję, że nikogo w niej nie zobaczę, a w szczególności Mike’a. Kiedy wreszcie stanęła na piętrze i otworzyły się drzwi z uśmiechem stwierdziłam, że nikogo w niej nie ma. Zamknęłam je pośpiesznie, kiedy czyjaś noga zatrzymała je w ostatniej sekundzie. Zza ponownie otwierających się drzwi wyłonił się Jev.
- Już myślałem, że nie zdążę.- wyznał zasapany, na co miałam ochotę unieść brwi do góry i spojrzeć w sufit z zażenowania, ale podarowałam sobie.- Dokąd się wybierasz? – zapytał lekko się uśmiechając.
- O Jev, miło cię widzieć, jak się trzymasz? - mruknęłam uprzejmie siląc się na sztuczny uśmiech. – Jadę na sam dół.- podkreśliłam ostatnie słowo, aby go zniechęcić, gdyby nabrał ochoty pójść za mną.
- Szkoda, bo odprowadziłbym cię, ale Mike mnie wzywa.- na jego twarzy pojawił się grymas.
- Rozumiem.- odparłam, po cichu dziękując Bogu. Nie potrzebowałam jego towarzystwa. Przynajmniej raz coś idzie po mojej myśli.
- Rachelle…- zaczął, gdy stanęliśmy na parterze, a drzwi się otworzyły. Spojrzał na mnie i po chwili się rozmyślił. Uśmiechem chciałam dodać mu otuchy, ale coś mi mówiło, że nie powie czegoś, co chciałabym rzeczywiście usłyszeć. Próbował zebrać w sobie odwagę, ale sądząc po jego minie całe szczęście, że zrezygnował.
- Już nic…- powiedział cicho wzdychając.
- Jev? - zawołałam gdy jedną nogą już wyszedł z windy. Słysząc mój głos od razu się odwrócił z nadzieją spoglądając mi w oczy.- Proszę, nie mów Mike’owi gdzie jestem, dobrze? - spytałam z wahaniem w głosie.
- Dla ciebie wszystko. Do zobaczenia później.- mruknął pod nosem i wyszedł. Kiedy znalazłam się na dole, po ominięciu niezliczonej ilości pomieszczeń, trafiłam do wielkiej sali, w której trzymaliśmy broń. Stanęłam w drzwiach i osłupiałam. Bałam się tam wejść, to był ostatni moment, żeby móc się wycofać. Usłyszałam jego głos.
- Nie mogę nic zrobić. Musimy na to pozwolić, inaczej poczekacie kolejne trzy lata, by zdobyć jego zaufanie.- mówił zdecydowanym tonem.- Nie…- ściszył głos i musiałam podejść bliżej, aby zrozumieć co mówi. Kiedy zorientowałam się jak blisko się znajduję, gorączkowo szukałam czegoś, za czym mogłabym się schować. Chowając się za stolikiem, uderzyłam o niego z taką siłą, że wszystkie sztylety, noże i pistolety leżące na nim runęły na ziemię. Przeklęta ironia losu, dlaczego ja?
- Muszę kończyć, odezwę się później.- syknął do telefonu i chwilę później patrzyłam prosto w jego oczy, ze sztyletem przyłożonym do szyi. Wstrzymałam oddech.- Co ty tu robisz? - zapytał z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
- Przyszłam po… poćwiczyć.- powiedziałam cicho bojąc się, że zaraz przetnę sobie skórę na szyi.
- A ja jestem na tyle naiwny, by w to uwierzyć.- zmierzył mnie wzrokiem i zatrzymał się na moich oczach, trwało to dłuższą chwilę. Odniosłam dziwne wrażenie jakby czas się zatrzymał.
- Justin? – jęknęłam, szukając w jego oczach kontaktu z rzeczywistością. - Czy mógłbyś wziąć ode mnie to cholerstwo, zanim wbije mi się w szyję? – poprosiłam. Mimo, że wyrwałam go z jakiegoś transu, nadal wydawał się być rozkojarzony. Wyprostował się, a po jego oczach zorientowałam się, że wraca do rzeczywistości. Chyba nieźle go wystraszyłam. Ale dlaczego?
- Przepraszam.- wymamrotał, szybko odsuwając ode mnie broń i pomógł mi wstać.
- Z kim rozmawiałeś? – robiło się niezręcznie, więc rzuciłam to, co nasunęło mi się na język.
- Z moim partnerem do tej misji.- odpowiedział nie patrząc na mnie i zaczął czyścić pistolet.
- Aha.- westchnęłam wiedząc, że mnie okłamuje. Miał jechać sam, wiem co słyszałam, ale stwierdziłam, że nie wymuszę na nim prawdy, to nie miało żadnego sensu. Nie był zobowiązany być ze mną szczery.
- Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał odkładając sztylet i skupiając całą swoją uwagę na mnie. Był ubrany w czarny strój do treningów, który podkreślał jego mięśnie. Światło lamp padało na jego połyskujące włosy i błyszczące oczy, a na jego twarzy pojawiły się cienie, dzięki którym wyglądał tajemniczo i niebezpiecznie.
- Jesteś trenerem uwodzenia. Nie nauczysz mnie posługiwania się bronią.- zakpiłam.- Poza tym to już od dawna umiem, co ty sobie wyobrażasz. W innym wypadku byłabym już martwa.
- Może umiesz…- przyznał i zaatakował mnie od tyłu, obezwładniając moje ręce i przyciskając moje ciało do swojego. No tak byłam naiwna myśląc, że nie potrafi się posługiwać bronią, przecież to było oczywiste. Każdy musiał się tego nauczyć. - ale założę się, że i tak walczysz jak baba.- syknął zahaczając ustami o moje ucho. Czułam jego ciepły oddech, a po moim ciele przeszły przyjemne dreszcze.
- Jesteś śmieszny.- oznajmiłam z trzęsącym się głosem, który zawsze pojawia się wtedy, gdy nie ma takiej potrzeby. Co w tym złego, że walczę jak baba skoro nią jestem? Nie zamierzam zrobić z siebie kulturystki. Chce utrzymać się przy życiu.
- Dlaczego? - zapytał nadal mnie trzymając.
- Cały czas robisz to samo i doskonale wiemy jak to się skończy. - dla odmiany to zdanie zabrzmiało normalnie. Byłam z siebie dumna.
- Nie wiem o czym mówisz. Może mi powiesz? – podpuszczał mnie.
- Jesteś naprawdę kiepskim trenerem. Przy każdej okazji mnie prowokujesz.
- Może to dlatego, że mam naprawdę trudną i upartą uczennicę? – zasugerował.
- Podobno jesteś najlepszy.- podpuszczałam go.
- Dlatego z tobą pracuję.
- Czekaj, to komplement czy obelga? – zdezorientowałam się, a on nagle mnie puścił, przez co prawie nie straciłam równowagi.
- Trzymaj.- rzucił mi miecz. O mały włos bym go nie złapała.
- Nie masz przypadkiem za dużo czasu? - podeszłam do niego, celując mieczem w samo serce, tak aby nie przebić mu skóry.
- To nie ja ciebie szukałem.- przypomniał mi.
- Więc to moja wina? – prychnęłam. Kiedy skończymy grać w te głupie gierki? Czemu ja zawszę daję się na nie złapać.
- A kto powiedział, że to mi się nie podoba? - odparł atak i teraz stałam obrócona do niego plecami, a jego miecz przesunął się płasko wzdłuż mojego ciała od piersi po koniec brzucha. Szybko odebrałam mu broń z ręki i obróciłam się z uśmiechem, machając swoją zdobyczą tuż przed jego nosem.
- Chyba jesteś dla mnie za słaby.- uśmiechnęłam się kapryśnie i mruknęłam z udawanym niezadowoleniem na twarzy, po czym rzuciłam miecz na podłogę tuż przy jego stopach.
- To dlatego, że ciężko się przy tobie skupić i nigdy nie walczę z dziewczynami. Bardziej ratuję je z opresji.- oblizał usta, a ja wybuchłam śmiechem w odpowiedzi na jego słowa.
- Nie walczysz z nimi, ale molestować to już możesz? – ciekawa byłam jak daleko sięga filozofia mojego wspaniałego trenera.
- Nie nazwałbym tego molestowaniem, ale jak wolisz.
- Tak? A jak inaczej byś to nazwał? - zapytałam przegryzając wargę i unosząc brwi do góry, nieszczególnie oczekując odpowiedzi.
- Rozwijaniem twoich możliwości.- uśmiechnął się i odłożył oba miecze na miejsce.
- Kochany, mam większe możliwości niż myślisz.- uświadomiłam mu patrząc, jak pakuje broń do wielkiej torby. Dlaczego on zawsze wygląda jak ideał, podczas gdy ja w większości przypadków (łącznie ze wstawaniem z łóżka) wyglądam dosłownie jak siedem nieszczęść? Po całym pomieszczeniu unosił się zapach jego perfum. Wreszcie urzekł mnie swoim spojrzeniem.
- Rachelle, ty masz tylko wielki potencjał do pakowania się w kłopoty.- powiedział zakładając mi kosmyk za ucho.
- To dziwne, bo największym problemem jaki mam teraz jesteś ty.- złożyłam ręce razem i wystawiłam je do przodu udając, że zamiast nich mam broń. Potem wydałam z siebie dźwięk jakbym właśnie wystrzeliła z niej pocisk i na końcu zdmuchnęłam. Wywołałam tym rozbawienie na jego twarzy.
- Dlatego właśnie wyjeżdżam.
- Nie ściemniaj, przecież wiesz, że podsłuchiwałam. Jedziesz tam, bo musisz.- podparłam rękę na biodrze.
- Może nie musiałbym, gdybyś była bardziej rozsądna. Wszystko mogło być inaczej.- Czyli to była moja wina? Znowu mnie zdenerwował.
- Co inaczej! Więc to są twoje podziękowania za moją pomoc? Zachowujesz się, jakbyś wiedział wszystko, a jesteś tu od niedawna. Robisz mi mętlik w głowie i bawisz się mną. A ja mimo wszystko ratuję ci życie! I po tym wszystkim, co przeszliśmy przez te chore trzy dni, masz czelność wypominać mi, że jestem nierozsądna? Może jeszcze głupia i niedojrzała? – zaczęłam na niego krzyczeć. Miałam gdzieś czy ktoś nas usłyszy. Byłam tak bardzo wkurzona na niego, że w tym momencie chciałam, żeby nie wrócił, abym nie musiała go więcej oglądać.
- To ty to powiedziałaś.- uderzyłam go w twarz, przeceniając swoją siłę i twardość jego szczęki. Ręka zaczęła mnie boleć. Przytrzymałam dłoń w drugiej i spojrzałam na niego ze złością, starając się nie rozpłakać z bólu.
- Jesteś potworem, gorszym niż Mike.- syknęłam.
- I wiesz co? Nie obchodzi mnie to. Takie życie, mała.- osłupiałam, byłam tak zaskoczona jego chorym dwubiegunowym zachowaniem. Najpierw mnie całuje, a potem zachowuje się jak zimny drań. Nienawidzę go. Przeszedł obok, nie patrząc na mnie, zahaczył o moje ramię, a następnie zostawił mnie samą w wielkim pomieszczeniu pełnym broni. Niech tylko tu wróci, a przebiję mu serce, tak jak on moje. Zabił wszystkie moje uczucia do niego. Nigdy nie zasługiwał na nie. W tamtej chwili rozwiał wszystkie moje wątpliwości. Powinnam zadbać o mój związek z Mike’iem, a jego całkiem zignorować. Ten człowiek, którego znałam wcześniej to była maska, nic więcej.
- Nienawidzę go! – ryknęłam ze złością, padając na wielkie łóżko Monique. Pokój, w którym się znajdowałam był inny niż wszystkie w tym hotelu. Jej apartament był większy od mojego. Od wejścia zaczynał się salon z wielkimi oknami i wejściem na wielki taras, z którego można było wejść do trzech innych pokoi. Jednym z nich była jej sypialnia z wejściem do łazienki, w której miała wannę z bąbelkami, a drugim garderoba, która odpowiadała mojemu całemu pokojowi. Wszystko było idealnie białe i blado brzoskwiniowe. Goście, których przyprowadzała tu Monique bali się gdziekolwiek usiąść, by czegoś nie pobrudzić. Jednak ja w tej chwili byłam tak rozdygotana, że pragnęłam rozedrzeć wszystkie poduszki i powiesić się na prześcieradle. Miałam też lepszy pomysł, wziąć prześcieradło i pójść z nim do Justina. Dlaczego ja mam się wieszać? To on ma ze sobą problem, nie ja. Tak, wiem oboje go mamy, ale on najwidoczniej znalazł sposób by zniknął, a ja leżałam wycierając się w idealnie białe prześcieradło, bo moje oczy nie słuchają, kiedy karzę przestać im płakać.
- Mała, ty go kochasz. Teraz tak ci się wydaje.- pocieszała mnie, głaszcząc po głowie i podając mi chusteczkę.
- Nie mów tak do mnie! – zaczęłam krzyczeć ze łzami w oczach.- Pierwszy raz mnie tak nazwał i powiedział, że nic go nie obchodzę! Pieprzony uwodziciel, wyrafinowany kłamca i kompletny idiota, dlaczego to mnie spotkało?
- I seksowny, przystojny mężczyzna.- tym razem użyczyła mi swoją poduszkę, spojrzałam na nią wilkiem i wyszarpnęłam jej ją z rąk.
- Mężczyzna? Nie rozśmieszaj mnie! To dzieciak.- warknęłam, kładąc poduszkę pod łokcie, schowałam twarz w dłoniach.- I błagam cię, odpuść, bo inaczej będziesz musiała pożegnać się ze swoim apartamentem, bo ja nigdzie nie idę. Nie będę ryzykować, że go spotkam i nagle rzuci się na mnie.
- Spekulując jego wszystkie dziwne zachowania, o których mi mówiłaś sądzę, że tym razem byłoby to przyjemne spotkanie. – zamyśliła się. Gdybym miała wystarczająco siły, wykopałabym ją z jej własnego łóżka.  
- Pewnie żegnalibyście się w łóżku z jakieś trzy godziny, a następnie udawali, że nic się nie stało, aby potem pożegnać się uściskiem ręki i powstrzymać od obśliniania wszystkiego wokoło przy wszystkich.
- Jesteś naprawdę bardzo zabawna. Skończyłaś już? Jest mi gorzej, niż przed tym jak przypomniałaś, że jest cholernie przystojny.- warknęłam spod poduszki.
- Tak w sumie, to chciałabym zobaczyć jak się całujecie.- westchnęła, a ja nie mogłam uwierzyć, że to właśnie słyszę. Ona jest pokręcona!  – Jak myślisz, może ma jakąś specjalną technikę…- nie zdążyła dokończyć, bo dostała ode mnie poduszką, którą dała mi przed chwilą.- Dobra, tylko nie bij.- jęknęła, podnosząc obie ręce do góry w afekcie poddania.
- Jeśli o to chodzi to dobrze całuje, nawet za bardzo dobrze. Lepiej niż twój brat.- ponownie usiłowałam zniknąć, chowając głowę pod drugą poduszkę, którą zdążyłam sobie przywłaszczyć.
- Tego akurat nie ocenię, bo nie lubuję w kazirodztwie.- położyła się koło mnie. - Czy ja muszę was pilnować, żebyście nie spieprzyli sprawy? - nawet tego nie skomentowałam, dla jej własnego dobra.
- Nie wiem, dlaczego kazałaś mi tam iść.
- Nie kazałam.- zaprzeczyła niewinnie.
- Nie udawaj, zawsze wiesz jak zagrać, żeby było po twojej myśli.
- Tak źle mnie oceniasz.- zrobiła smutną minę.- Wiesz, lata praktyki. – zaczęła piłować paznokcie.- No to idę go przywołać do porządku.- poinformowała mnie stanowczym tonem i po jakiś pięciu minutach wstała z łóżka. – Za chwilę przyjdę. 
Z prędkością światła każda moja komórka nerwowa zaczęła przesyłać sygnały do mózgu niczym alarm. Zaczęłam krzyczeć:
- Nie, czekaj! Nie! Ty nigdzie nie idziesz! – wyłam, próbując jak najszybciej wygramolić się z jej łóżka, ale z każdym ruchem zatapiałam się w nim głębiej. Ta przeklęta miękkość. Niezgrabnie wstałam z łóżka. Zajęło mi to więcej czasu niż normalnie, gdybym nie starała się zdążyć zablokować jej drzwi, zanim zrealizuje swój chory plan. Potykałam się o dywaniki leżące na śliskiej, wypolerowanej podłodze. Musze przyznać, że ze zdziwieniem dotarłam do niej żywa. – Dość już. Nie pozwalam ci mieszać się w cokolwiek związanego ze mną i z nim. Zabraniam, rozumiesz?! Z powrotem do sypialni, zanim się wścieknę! – krzyknęłam, wyżywając się na niej i pokazując jej palcem stronę, w którą miała iść, aby przypadkiem nie pomyliła jej z drzwiami.
- Wiesz, że jeżeli ty tego nie załatwisz, to i tak to zrobię? – zapytała z pełnym satysfakcji uśmiechem, by się upewnić. Zawsze uwielbiała tego typu sytuacje, zwłaszcza gdy dotyczyły mnie.
- Wiem, ale pozwól mi chociaż przez chwilę poczuć, że mam kontrolę nad własnym życiem, dobrze? – powiedziałam słodko z nadzieją w głosie.
- Skoro tego właśnie potrzebujesz. – westchnęła, machając ręką. Pogładziła dłonią moje plecy, a następnie obróciła się by zamknąć drzwi od swojej sypialni.
Nie mogłam nic pić, jeść ani spać. Nie mogłam wytrzymać ze świadomością, że mogę nigdy go nie zobaczyć. Musiałam iść do niego. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie dotknę, nie poczuje ciepła jego ramion i oddechu na sobie. Nie usłyszę jego głosu, nie spojrzę w jego czekoladowe tęczówki i nigdy więcej nie będę miała okazji powiedzieć mu wszystkiego, co powinnam. Czułam się jak lalka przywiązana do sznurków. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła mnie do niego i nie miałam na to żadnego wpływu. Dochodziła trzecia w nocy, a ja nie zastanawiając się długo po prostu wyszłam z pokoju Monique i wjechałam windą na samą górę.
Obok pałacu rozciągał się skromny budynek, w którym znajdowały się tańsze pokoje. Był przeznaczony również do przyjmowania dostaw towaru i to nie tylko ciężarówek z zaopatrzeniem restauracji, ale jak podpowiadała mi kobieca intuicja (albo pięcioletni związek z kryminalistą), że przewożono nimi również prochy. Mogłam się o to założyć, mimo że napisy na nich głosiły ,,Świeże wędliny’’ oraz ,,Chrupiące pieczywo’’ i innego typu bardzo pomysłowe hasła. 
Na dachu znajdował się pas startowy dla helikopterów jak powszechnie przyjęto ,,wykorzystywany w razie zagrożenia życia naszych klientów.’’
Nie obchodziły mnie w tej chwili żadne moralne rozterki. Nie miałam nic do stracenia. Nie zwracałam uwagi na to, czy ktoś mnie zauważy. Wiedziałam, co muszę zrobić. Podeszłam do jednego z ochroniarzy.
- Gdzie on jest? - zapytałam chłodno.
- Ale…- jęknął, gdy złapałam go za kołnierz i powtórzyłam:
- Pytałam, gdzie on jest! – warknęłam i puściłam go, kiedy tylko to zrobiłam, zaczął poprawiać naruszoną przeze mnie część garderoby. Połykając ślinę z przerażeniem wskazał mi kierunek. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam mojego trenera. Wciągał torby do helikoptera. Podbiegłam do niego i stanęłam za nim. Minutę później przyszedł Jev niosący kartonowe pudło. Spojrzał na mnie i zaczął:
- Justin, chyba ktoś do…- zmroziłam go wzrokiem, dlatego przerwał swoją wypowiedź.
- Co jest? – obrócił się w moją stronę, wydawał się być zaskoczony, jednak nie trwało to długo. – O, panna Roberts zaszczyciła nas swoją obecnością.- uśmiechnął się cwaniacko i zszedł do mnie z drabinki przywiązanej do helikoptera.- Przyszłaś się pożegnać, czy pragniesz zrzucić mnie z dachu? – zapytał z szarmanckim uśmiechem. Zdjął czarne rękawiczki i rzucił je Jevowi, który prawie by się przez to nie zabił, wywracając się razem z ogromnym pudłem, które niósł w rękach. Znowu zaczyna tą swoją błazenadę.
- Jev, sprawdź czy nie ma cię gdzieś indziej.- powiedziałam w taki sposób, jakby był moim młodszym, znienawidzonym bratem. Nawet na niego nie spojrzałam. Cały czas zaciekle patrzyłam w oczy Justina. Były bez wyrazu, ale pod cieniem drania krył się dobrze znany mi błysk w jego tęczówkach. - Nie wiem czy cię kocham, czy nienawidzę, ale muszę to zrobić.- odparłam i nie czekając na jakikolwiek pozwolenie po prostu go pocałowałam. Ten jeden gest zawierał wszystko - ból, cierpienie, rozpacz, złość i pożądanie. Przelałam w niego całą frustrację, której do tej pory nie pozwalałam wyjść na wierzch. Pocałunek z początku delikatny, stawał się coraz bardziej drapieżny, przekazywaliśmy sobie wszystkie emocje. Oddał mój pocałunek, nie starał się mnie odepchnąć. Teraz w jego oczach palił się ogień. Kiedy zabrakło nam powietrza odkleiłam się od niego, przegryzając jego dolną wargę. Szukałam w jego oczach zrozumienia. Nagle zrobiły się puste, usiłowałam dojrzeć w nich garść emocji sprzed kilku sekund, ale utonęłam w ciemnej otchłani, w której nie mogłam go znaleźć, mojego czarującego Justina.
- Musimy sobie coś wyjaśnić. – jego głos był taki obcy, poczułam nieprzyjemne dreszcze na plecach.- Jev, widzę cię, możesz się nam pokazać. – zawołał nie spuszczając mnie z oczu, które zaciekle były wbite w moją twarz. – Jestem tu tylko po to, by pokazać tobie jak bardzo jesteś słaba.- założył mi niesforny włos za ucho. Nie takiej reakcji oczekiwałam. Nie to chciałam usłyszeć.- Mike musi być pewny, że nigdy go nie zdradzisz. Nie chcemy, żebyś zakochała się w kimś, kogo masz zabić.- pogładził palcem wskazującym mój policzek. – Dobrze, że chociaż jesteś ładna, nie wiesz ile razy to ja, miałem ochotę cię zabić, jesteś taka irytująca i naiwna.- zaśmiał się, z chęcią zmazałabym mu ten uśmieszek z twarzy.
Z każdym jego słowem coś we mnie pękało. Wszystko, co uleciało ze mnie podczas pocałunku, nagle wróciło ze zwiększoną siłą. Odczuwałam wszystko tysiąc razy dotkliwiej. - Aż żal mi cię.- skrzywił się, wchodząc po drabinie. - Do zobaczenia, wrócę by dalej cię dręczyć.- puścił mi oko, odwrócił się, biorąc pudło od Jeva i wsiadł do helikoptera.
Byłam w totalnym szoku, patrzyłam jak odlatuje i nie byłam w stanie się ruszyć. Jest okropnym draniem. To był koniec. Nie ma w nim człowieka, za którego go miałam. Chciałam go takim widzieć. Jest doskonałym uwodzicielem, który złamał mi serce. Po czymś takim, nic nie mogłam już zrobić. Byłam w błędzie myśląc, że nie mam nic do stracenia. Straciłam siebie, straciłam siłę, którą czerpałam z mojego wyobrażenia o nim. Nadeszła pora, by obronić się w najskuteczniejszy sposób. Zwalczyć go jego własną bronią. Jeżeli ktoś ma go zabić, to będę to ja.




,,There are many things that I would like to say to you
But I don't have the words in my head
Days are passing by and all the leaves are changing too
But time won't change the things unsaid
'Cause everything is different now
I'd really like to tell you how
How I wanted you here by my side
I know what I said but I lied
It looked like a laught but I cried
I wish I could push rewind
Stupid pride it just can't hide the holes inside my heart
'Cause I need you here with me
I wish that I could take it back, I'd go back to the start
And tell you all the things that I feel.''


Rewind - Diane Birch





_________________________________________________


No i w tej chwili jestem pewnie martwa xD 
I... po raz tysięczny przepraszam za to, że 
 nie trzymam się terminów.
Tą długą nieobecność nadrobię w wakacje ;) 
Mam nadzieje, że jeszcze tu jesteście! 
Dużo niesamowitych przeżyć przed Wami. 
Proszę podawajcie dalej adres bloga, 
może ktoś się nudzi i nie ma co robić ;p 
Dziękuje za pomoc jednej kochanej osóbce, 
bez której ten długi rozdział 
( liczę, że Was zaspokoiłam) 
byłby jednym, wielkim, niezrozumiałym chaosem.





,,Jestem tu tylko po to, by pokazać ci jak bardzo jesteś słaba.''



Przypominam o liście informowanych i o zwiastunie.
Chętnie odpowiem na wszystkie Wasze pytania i popiszę na twitterze.
Życzę Wam cudownych wakacji! 
Do następnej! ( Już na pewno szybciej) 






Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam,
 tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, lub po prostu wiesz, 
że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje napisz komentarz.







10 komentarzy:

  1. Rozdział jest świetny kljfdskjfsjdkslfjlkfj
    Rany! Jestem w szoku, że Justin się tak zachował wobec niej :O
    Biedna :(
    Czekam na nexta bo jestem strasznie ciekawa :D

    @ameneris


    Mogę zaprosić na moje opowiadanie? :)
    http://bizzle-opowiadanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z chęcią zajrzę! Już zapisuje w zakładkach. Kurczę. widzę że tobie też Nina się spodobała jako główna bohaterka ;) Ona jest cudowna. Jest świetną aktorką, nie dziwię się i gratuluje wyboru ;3

      Usuń
  2. O matko! Po tym rozdziale a raczej po tym jak Justin się w nim zachował życzę Rachelle powodzenia i kibicuje jej w zabiciu go. Lol to było okropne co jej powiedział ale ten pocałunek hdhdbdbdjdjdjdjdbejs
    @himyliam

    OdpowiedzUsuń
  3. I w końcu jest. Rozdział jest okej, jak zawsze. Ale tym zakończeniem, tym całym pożegnaniem, które miało być tak słodkie, tak urocze i wymarzone...OSTRO dowaliłaś. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się ( i pewnie nie tylko ja, ale jakieś 99,9% czytelników ), że Justin okaże się tak bezuczuciowym, prostackim chamem. No nie! Co za drań! Naprawdę, no naprawdę! Czyli przez ten cały czas, kiedy myślałyśmy "och, on jest idealny", "jest taki kochany, seksowny i naprawdę kocha Rachelle, tylko boi się do tego przyznać", on udawał?! A to świnia. Przez odkrycie jego prawdziwego oblicza jestem bardzo ciekawa co będzie dalej...
    Swoją drogą, Dorota, ty wiesz jak sprytnie zakończyć rozdział i pozostawić uczucie wściekłej ciekawości u czytelnika, oj wiesz... ;> Ty i te twoje genialne zakończenia...
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem ;D Specjalnie dla ciebie takie zakończenia, skarbie <3

      Usuń
  4. Omg
    Nie wierze
    Justin=dupek
    Mam jedynie wielka nadzieje ze klamal mowiac jej ze nic do niej nie czuje.
    Ale i tak za to co powiedzial nie
    zasluguje na Rachelle.
    A ty bosko piszesz <3 :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowity :) Już nie mogę się doczekać następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Eeee tam. Może rozdziały Doriki są dodawane rzadko, ale za to są świetne! Blog nie jest najważniejszy na świecie, w życiu codziennym jest wiele ważnych spraw, których nie można przełożyć na później. Dom, szkoła, nauka, obowiązki itp. Czasem trudno jest pogodzić te wszystkie rzeczy tak, żeby żadna nie została "zaniedbana" czy wykonana na czas.
    Jestem pewna, że właścicielka bloga weźmie do serca te uwagi i wprowadzi tutaj małe lub duże zmiany. Ale bądźmy też dla niej wyrozumiali. Bo czasami się naprawdę NIE CHCE. Nikt nie jest idealny, a ona też nie jest robotem. Poza tym, w tym wszystkim można dostrzec plus! Zapewne każdy czytelnik tego bloga zawsze z niecierpliwością i ekscytacją czeka na nowy rozdział. A przecież każdy z nas dobrze wie, że "im dłużej się czeka, tym lepiej smakuje" : )

    OdpowiedzUsuń
  7. Zatkało mnie jak on mógł jej coś takiego powiedzieć jestem totalnie na niego zła ale rozdział boski

    OdpowiedzUsuń