W poprzednim rozdziale...
Było ciemno, bo wokoło nie działały światła. Zrobiło się dziwnie cicho. Muzyka z klubu już dawno ucichła wraz z kolejną ulicą, którą przemierzałam. Nie chciałam tu być. Nie chciałam tu być sama. Czułam się jak mała dziewczynka, która zgubiła tatę i nie wie jak wrócić do domu. Ktoś szarpnął mnie z całej siły i przyparł do ściany.
- Justin, jeśli myślisz, że to jest śmieszne to…- zamarłam.
_________________________________
Przede mną stał Slade. Nie był już taki potulny. Na jego twarzy malowała się wściekłość.
- Przykro mi słoneczko, ale pomyliłaś osoby.- splunął na mnie.- Co
ty sobie myślałaś? Że tak po prostu wyjdziesz z tego klubu i wrócisz do swojego
przydupasa? - spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczyma i zacisnął swój uścisk.
- Puść mnie.- syknęłam przez zęby ukrywając strach.
- Dzisiaj jesteś moja, a że nie chciałaś mnie, kiedy byłem dobry
to teraz będę zły. Może taką grę wolisz co?
- Nawet nie wiesz, jak wielki błąd popełniasz.- powiedziałam z
nienawiścią w oczach.
- Cóż ja nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. Ale każdy popełnia
błąd, prawda? - przybliżył swoją ohydną twarz do mojej.- Na przykład, twoi
pomocnicy woleli chronić swoją dumę i co się stało? Daję moim ludziom góra pół
godziny i będą martwi. Chcesz ich w torbie, czy wolisz jeszcze ostatni raz
pocałować swojego obrońcę?
Skąd on do cholery o nas wie? To jest niemożliwe. Musieli
wiedzieć, że przyjedziemy na długo wcześniej, żeby tak to wszystko zorganizować.
O co tutaj chodzi? Jakim sposobem w ogóle się dowiedzieli? Pieprzony Justin, wszystko zaczyna
się komplikować, od kiedy on się pojawił. Całkiem znikąd. Kim on w ogóle jest? Czy to nie
dziwne? Każda misja, nawet ta najłatwiejsza się nie powodzi. Głównie on zawsze
jest w centrum problemów, które pojawiają się tak nagle. Teraz nie
mogę bezpiecznie uciec. Powinnam uwierzyć, że to zbieg okoliczności, że to przypadek, że akurat ja muszę być ofiarą? Jeżeli Slade mnie
zabije, zrobię wszystko, żeby z góry nawiedzać go snach każdej nocy, aż sam
będzie chciał się zabić.
Obracałam głowę w różne strony jakby to miało pomóc mi, w
zwiększeniu przestrzeni między Sladem, a mną.
- Nie zrobisz tego.- powiedziałam ze łzami w oczach próbując się
uwolnić.
- Wiesz, na początku ci się udało. Prawie uwierzyłem, że jesteś
zwykłą pustą lalunią. Kolejną do mojej kolekcji.- tu uśmiechnął się szyderczo i
dwuznacznie. – Jednak ty nie jesteś normalna. I…- przez chwilę ucichł i
przybliżył usta do mojego ucha.- Choćbym miał cię zarżnąć na śmierć, dowiem się
co knujesz i z kim współpracujesz. To jest mój teren.- warknął i mocno ścisnął
moją rękę. Krzyknęłam wystraszona. Muszę
się uwolnić. Z desperacją nadepnęłam z całej siły jego stopę, co spowodowało, że mnie puścił.
Nie tracąc czasu kopnęłam go najmocniej jak potrafiłam w krocze i uderzyłam torebką
w głowę. Wylądował na ziemi i skulił się z bólu.
- Tym razem przyjemny wieczór spędzisz na dworze. - powiedziałam z triumfem w głosie i
przegryzłam nerwowo wargę.
- Suka! - usłyszałam za sobą, ale nie przejęłam się tym.
Nagle rozległ się strzał z pistoletu. Przeraziłam się. Miałam mało
czasu, żeby odnaleźć chłopaków, a jeszcze mniej, by uciec przed Sladem. Biegłam
tak szybko jak mogłam w kierunku odgłosów bójki. Skrywałam nadzieję, że to
są oni. Próbowałam podejść bliżej, tak cicho, by nie zwrócili na mnie uwagi. Wychyliłam
się zza ściany budynku. W ślepej uliczce było trzech mężczyzn, tych samych,
którzy zatrzymali nas przy wejściu. Dwóch trzymało Justina. Trzeci stał bokiem
do nich kilka metrów dalej.
- Teraz już nie jesteś taki mądry, ha? – mówił jeden przykładając
pistolet do głowy Justina. Na szczęście stał obrócony do mnie tyłem. - Piesek
przestał warczeć? No proszę, proszę. Poszło szybciej niż myślałem.
- Tak się właśnie zastanawiam, kiedy przestaniesz bawić się
bronią, której nie potrafisz użyć.- odpowiedział zanadto znanym mi tonem mój
trener. Bałam się o niego, chciałam krzyczeć, żeby przestali i zostawili go w
spokoju. Nie, to było bez sensu. Nie widziałam wszystkiego, nie wiedziałam ilu
ich jest, a nawet gdyby - szanse, że rzeczywiście im pomogę i wyjdę z tego cało
były znikome. Czułam, że jestem bezradna.
To uczucie, z którym nie można się pogodzić. Jest okrutne. Wsłuchiwałam się dalej.
- Wiesz, polubiłem cię. Jesteś twardy i silny. Gdybyś miał trochę oleju w głowie, przeszedłbyś na naszą stronę.- zaśmiał
się drugi.
- Cóż, a ja ciebie nie lubię.- dostał w twarz.- I nigdy nie
polubię. Chociaż miałbyś mnie tak walić godzinami, bo tylko na tyle cię stać. –
Co on chce zrobić? Takim gadaniem tylko ich rozwścieczy...
- Ta mała musi naprawdę dla ciebie wiele znaczyć.- mruknął jeden
kucając przy nim.- Cóż, ma dosyć długie nogi...- dodał i westchnął.
- Zła wiadomość jest taka, że nigdy się do nich nie dobierzesz.
Zachowywał się tak, jakby to on był na wygranej pozycji. Nie wiedziałam, że będzie mnie tak bronił. W życiu bym go o to nie podejrzewała.
Zachowywał się tak, jakby to on był na wygranej pozycji. Nie wiedziałam, że będzie mnie tak bronił. W życiu bym go o to nie podejrzewała.
- Jeśli nie ja, to zrobi to ktoś inny ode mnie, ale na pewno nie
ty, tak więc… - uniósł jego głowę, ale Justin wyszarpnął mu się. – Moi
przyjaciele właśnie przeczesują klub i jestem pewien, że zaraz przyjdzie się z
tobą pożegnać. – na te słowa Justin wpadł w szał.
- Jedyną osobą, która będzie się żegnała będziesz ty. Dorwę cię i
nie spocznę, aż nie wykorzystam wszelkich możliwych tortur. Skończysz parę metrów pod ziemią, więc korzystaj z
życia. – krzyknął, bardzo wkurzony i podniósł się, ale tamten uderzył go
łokciem w głowę, przez co Justin upadł z powrotem na kolana na ziemię.
Wstrzymałam oddech. - Nie baw się ze mną, bo to najgorsze, co mógłbyś
zrobić.- dodał Justin wypluwając jak podejrzewałam krew z ust.
- Skoro tak bardzo tego chcesz, ale ona i tak zobaczy cię martwego. Nie
odmówimy jej tej przyjemności co? – odezwał się do swojego pomocnika. Ten
kiwnął głową z równie wrednym uśmieszkiem. Znów przyłożył mu pistolet do głowy
i dusił jego szyję swoim ramieniem.
- No to powiedz dobranoc...
- Niee! – krzyknęłam wychodząc zza rogu. Mężczyzna, który celował
w Justina spojrzał na mnie i puścił go. Nie spodziewał się mnie. Teraz
zauważyłam nieprzytomnego Jeva przypiętego łańcuchami do muru. Wyglądał
okropnie, miał wory pod oczami i cały był siny. Jego blada twarz wyglądała
bardzo marnie.
- Rachelle? Kurwa.- jęknął Justin, widząc mnie. Na ustach miał
rozcięcie, a na odkrytych częściach ciała widniały wielkie siniaki. Stróżka
krwi ciekła z jego nosa, a brew też pokrywała czerwień, ale rana na niej już się zabliźniała.
Wzniósł oczy ku górze, a ja wiedziałam, co sobie pomyślał. ,,Jeszcze teraz
jej tu brakowało.'' Czułam się
jakbym znalazła się w jakimś bardzo kiepskim melodramacie, ale mój strach nie
był grą aktorską, on był prawdziwy, tak jak nieopanowane drżenie rąk.
- O spójrz. Przyszła do ciebie. I to jeszcze sama. Jestem pod
wrażeniem. Naprawdę.- zaczął klaskać.
- Wiesz, jeszcze cię nie znam, a już cię nienawidzę.- zerknęłam na
Justina, który jak widać nie pałał entuzjazmem na mój widok. Nie był
zadowolony z obrotu sytuacji i na pewno mu tym wrzaskiem nie pomogłam.
Ochroniarz szedł w moją stronę z wymalowaną satysfakcją na twarzy.
- Jak uciekłaś Slade’owi? – zapytał, nie kryjąc zainteresowania.
- Ma się swoje sposoby. To było naprawdę łatwe. Jeżeli on jest
takim idiotą i jest twoim szefem, to ty musisz być jeszcze głupszy.- stwierdziłam, kontynuując drażnienie go. Zerknęłam na
Justina. Zrozumiał mnie. Wstał i powalił jego pomocnika. Nim ten zdołał wydać z
siebie jakikolwiek dźwięk, wbił mu nóż w brzuch.
- Pożałujesz tego, co powiedziałaś.- warknął skupiony tylko na mnie i wyciągał ręce w moją stronę. Justin zdołał ocknąć Jeva, który otworzył oczy i nie wiedząc co się dzieje
wokół, już szykował się do otwarcia ust, ale Justin zakrył je swoją dłonią w
ostatniej chwili i rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, skinął głową na
mnie i ochroniarza. Przeciął łańcuch, a podchodzący do mnie mężczyzna obrócił
się. Byłam w totalnym szoku, kiedy mój wzrok zarejestrował to, że mój trener biegnie
wprost na niego. Co on robi? Chce połamać jego i siebie?
- Mówiłem, nie dotykaj jej.- warknął i psiknął mu w oczy gazem,
który ode mnie dostał. Facet zaczął krzyczeć i przykładać palce do oczu, a my
biegliśmy przed siebie. Później tylko słyszeliśmy jak głośno przeklina.
Starałam się jak najszybciej znaleźć drogę do parkingu, na którym zostawiliśmy
Monique. Nie zorientowałam się, kiedy Justin chwycił mnie za rękę i ciągnął
mnie do przodu, jakbym mogła jeszcze szybciej biec. Za nami nieco wolniej biegł
rozkojarzony Jev, ale dzielnie udawał, że się jeszcze trzyma, jakby nic się nie
stało. Co miał innego zrobić? Stanąć, użalać
się nad sobą i poczekać, aż znów nas dogonią? Ja bym tak pewnie zrobiła, ale
nie byłam sama. Może rzeczywiście wcale nie jest lepiej pracować w pojedynkę?
Musiałam to przyznać, że z dwojga złego lepiej mieć kogoś obok. Zaczynałam się
przekonywać do Justina. Przyłapałam się nawet na tym, że gdy tylko go
zobaczyłam w tym zaułku zapominałam zupełnie o co byłam na niego wściekła, co
chciałam mu wygarnąć, za co chciałam na niego nakrzyczeć i co zrobił, że tak
bardzo chciałam go niekiedy zabić. Liczyło się, że jest i żyje.
- Możemy zwolnić, błagam ja nie dam rady.- wydusiłam z siebie, gdy
błądziliśmy między starymi kamienicami. Nie czułam swoich nóg i w pewnym
momencie po prostu nie miałam pojęcia jak się oddycha. Nawet nie wiedziałam,
gdzie się podziały moje płuca. – Na pewno już ich zgubiliśmy.- zapewniałam,
żeby tylko dali mi przez chwilę odetchnąć. Justin spojrzał na mnie z uwagą, a
potem skontrolował stan Jeva, który zbladł jeszcze bardziej, chociaż wcześniej
wydawało mi się to niemożliwe.
- Prosiłem cię, żebyś się stamtąd nie ruszała.- wiedziałam, że
Justin musiał to kiedyś zacząć, ale nie wiedziałam, że ma tak świetne poczucie
czasu, żeby robić to teraz.
- Jakbyś nie wiedział, że cię nie posłucham.- mruknęłam.- Może
miałam się tam schlać i poczekać, aż oni przyjdą po mnie? – zapytałam cynicznie.
- Gdybyś została, poradziłbym sobie z nimi i teraz ze spokojem
siedzielibyśmy w samochodzie.- podniósł ton, był bardzo zdenerwowany, ale nie
widziałam powodu, żeby wyżywał się na mnie.
- Nie widziałam, żebyś sobie radził jak cię tam lali.
- Nie potrafisz walczyć, dlatego nie rozumiesz. Nie posłuchałaś
się mnie! Prosiłem cię.- mówił szybko i z wyrzutem. – Swoim przybyciem,
wywołałaś kolejny problem. Muszę chronić twój tyłek, zamiast ich zabić.
- Świetnie, bo liczyłam bardziej na coś w stylu: ,,Dziękuję za
uratowanie życia, Rachelle.’’ No
ale jak wolisz.
- Poradziłbym sobie bardzo dobrze bez ciebie.
- Pewnie tak samo dobrze jak bez tego gazu.- dogryzaliśmy sobie dalej.
- Akurat nie musiałbym go używać, gdybyś ty się tam nie znalazła.
– pretensjonalny ton głosu przybierał na sile.
- Przestańcie wreszcie! – wrzasnął desperacko Jev, kiedy miałam uświadomić Justinowi, że zamiast tu stać miałby kulę w swojej czaszce i co najwyżej mógłby skończyć jako warzywo. Spojrzeliśmy
oboje na Jeva i postanowiliśmy zignorować.
- Nie, wcale.. kiedy wreszcie przyznasz… - awanturowałam się
dalej, dopóki mi nie przerwano.
- Tak właśnie myślałem ile tutaj będziecie tak biegać. Naprawdę,
zabawnie to wyglądało. Trzeba być debilem, żeby uwierzyć że można mnie pokonać na moim terenie.-
ścisnęłam mocniej rękę Justina, bo doskonale wiedziałam, do kogo należał ten
głos. Obróciłam się w stronę, z której dochodził ten szyderczy ton.
- Slade, jaka szkoda, że nie przywaliłam ci mocniej.- mruknęłam
pod nosem i uśmiechnęłam się sztucznie, ale byłam pewna, że moje słowa trafiły
do niego.
- Powinnaś się domyśleć, że takie sztuczki mnie nie zatrzymają.
Może myślałaś, że po takim czymś już się nie podniosę? – zaśmiał się.- Nawet nie żałowałaś czasu, żeby się obrócić i
sprawdzić, czy rzeczywiście unieszkodliwiłaś mnie.- podchodził coraz bliżej,
ale żadne z nas się nie cofnęło. Najgorszym, co możesz w takiej sytuacji zrobić
jest okazanie strachu. Twój przeciwnik wtedy czuje się pewniejszy. Za Slade’em
stanęli kolejni napakowani koledzy. Było ich razem czterech. Kiedy w końcu
przestaną tak się głupkowato uśmiechać, to zaczyna być przerażające…
- Jesteś naprawdę urocza. Zrobiłbym sobie z ciebie moją zabawkę,
ale lepiej będę się bawić, jeżeli jemu zadam ból, torturując ciebie.
- To dziwne, bo on akurat cierpiałby najmniej.- powiedziałam
twardo patrząc Slade’owi prosto w oczy.
- Jesteście tak słodcy, posłuchałbym jeszcze tych bzdur, ale
interesy mnie wołają.- obrócił się, chcąc odejść, dał znać swoim opryszkom, że
mają się nami zająć.
- Nie masz jaj, Slade. Czemu sam nie pokażesz nam kto tu rządzi?
Skasowałbym dwoje twoich ludzi za jednym ciosem. Boisz się? – odezwał się
wreszcie Justin. Skarciłam go wzrokiem, ale nawet tego nie zauważył.
- Co ty robisz do cholery? Postradałeś zmysły? - syknęłam mu do
ucha.
- Na mój znak, masz uciekać. Nie obchodzi mnie nic, spadaj stąd i
znajdź Monique.- powiedział i wiedziałam, że nie mogę z nim już dyskutować.
Decyzja zapadła. Nie chciałam go tam zostawiać. Co mógł zrobić sam z
wykończonym Jevem? Co będzie jeśli już nigdy go nie zobaczę? Spojrzałam w jego
oczy, które nie wyrażały, żadnych uczuć. Wiały chłodem. Był strasznie odważny i
pewny siebie, nie wiem skąd brał tę siłę. Rzuciłam się biegiem, próbując
odnaleźć chociaż tylne wyjście klubu, które pokazał mi barman. Biegłam szybko
nie zważając na nic, czułam jak łzy napływają mi do oczu. Wszystko przede mną
było rozmazane, ale biegłam dalej. Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam. Zostawiłam ich tam, a
sama jak ostatni tchórz uciekłam. Oni muszą wrócić. Nie ma innej opcji. I w to
właśnie chciałam wierzyć. W niektórych sytuacjach tylko wiara czyni cię silnym
i pozwala ci przetrwać najgorsze chwile.
Wszędzie ludzie w czerni. Smutna pieśń rozbrzmiewała podczas
marszu żałobnego. Tak wielki tłum, tyle nieznanych twarzy. Ona również
była ubrana na czarno. Dziewczynka szła dzielnie, usiłując swoimi tycimi
nóżkami dorównać mamie, która dzisiaj jakoś dziwnie nie chwiała się na boki.
Spojrzała na jej twarz. Wiedziała, że jej oczy są opuchnięte, a powieki
zaczerwienione. Natomiast mama miała tylko sińce pod oczami, od nieprzespanych
nocy. Mała słyszała jak jej mama wymyka się w nocy czasami sama, czasami
wychodziła z kimś. Nie wiedziała dokładnie z kim, ale już rozpoznawała ten
charakterystyczny tupot butów i czasem niknący szept, który przyprawiał ją o
dreszcze. Czasami miała ochotę powiedzieć : ,,Mamo, nie odchodź.’’ ale wiedziała,
że mama nie posłuchałaby jej. Podczas gdy marzeniem innych dziewczynek było
posiadanie nowej lalki Barbie albo kucyka, ona dokładnie wiedziała czego chce.
Chce, żeby jej tata wrócił. Chce czuć się przy nim bezpiecznie. Ale czym są
pragnienia takiej małej istoty jak ona? Niczym, w tak wielkim świecie. Widziała
oczy mamy. Miały tą samą bezduszną barwę, pozbawioną dawnego blasku. Iskry dawnych
uczuć, które się przez nie przelewały były tylko wspomnieniem. Teraz nie było w
nich nic. Pustka. Jakiegokolwiek wyrazu, który wskazywałby na to, że obie
żegnają się z tatą. Pokerowa twarz, posąg – bez uczuć, robot – bez duszy. Czuła
jak łzy napływają jej do oczu, kiedy spojrzała na białą trumnę w dole. Wzięła w
swoją malusieńką rączkę garstkę czarnej ziemi i rzuciła ją ze złością i żalem
na trumnę.
Dopiero wtedy dotarło do niej, że to koniec. Nie ma już żadnej
szansy, żeby go znowu zobaczyła. Nie na tym świecie.
- Dlaczego, tato? Dlaczego mi to robisz? Dlaczego mnie zostawiasz?
Śpij i poczekaj na mnie.- wypowiedziała bezgłośnie. Może była mała, ale
doskonale wszystko rozumiała. Obserwowała mamę, która wydawała się być
znudzona. Nie widziała w tym dniu, choćby jednej łzy na jej policzku. A kiedy
zapytała mamę:
- Będziesz tęsknić? - ona nie odpowiedziała nic, ale dziewczynka wiedziała, że musiała słyszeć jej pytanie. Obróciła się. Ujrzała czarny płaszcz, szary szal i czarny kapelusz oraz twarz człowieka, który zniszczył jej dzieciństwo…
- Będziesz tęsknić? - ona nie odpowiedziała nic, ale dziewczynka wiedziała, że musiała słyszeć jej pytanie. Obróciła się. Ujrzała czarny płaszcz, szary szal i czarny kapelusz oraz twarz człowieka, który zniszczył jej dzieciństwo…
Wreszcie znalazłam główną drogę prowadzącą do parkingu. Moje
obolałe nogi od obcasów wołały ,,Ratunku!’’,
ale nie to było najważniejsze. Gdy tylko znalazłam się przy białym SUV-ie
Monique poczułam ulgę, ale tylko chwilową. Uderzałam w samochód pięściami, żeby
mi otworzyła. W końcu, ocierając oczy, zorientowałam się, że nikogo w środku
nie ma. To było dla mnie za dużo. Rozpłakałam się na dobre. Osunęłam się na
ziemię i skryłam się między samochodami. Byłam sama. Całkiem sama, bez
możliwości ucieczki, wystawiona na śmierć. Nie wiem ile przesiedziałam tak
między tymi samochodami, ale doznałam jakiś halucynacji. Zauważyłam postać
zbliżającą się ku mnie. Nie miałam siły nawet się schować. Zabiją mnie i tak
- pomyślałam.
- Rachelle, na litość boską, co ty robisz? – usłyszałam. Ujrzałam
ciemne blond loki.
- Monique! – spojrzałam w jej błękitne oczy. O mało nie dostałam
zawału.- Zdurniałaś? Gdzie byłaś? - pytałam pozwalając, aby Monique pomogła mi
wstać.
- Nie było was tak długo, że postanowiłam się rozejrzeć po klubie.
Nie wiedziałam gdzie was wcięło. Gdzie chłopcy? - zapytała błądząc wzrokiem po
mojej twarzy.- Płakałaś? Dlaczego?
- Bo oni i Justin, Slade… Boże... oni nie mogą... Mike – zaczęłam
bełkotać bez ładu i składu. Monique z zadziwiającym spokojem położyła mi ręce
na ramiona prosząc bym się uspokoiła, przytuliła mnie i zaproponowała, żebyśmy
wsiadły do samochodu, na wypadek by nikt nas nie rozpoznał i żebyśmy nie
rzucały się w oczy, nie wzbudzały niepotrzebnej sensacji czy uwagi
przechodniów. Kiedy wreszcie zdążyłam sobie poukładać w głowie wydarzenia sprzed
kilku godzin, opowiedziałam jej wszystko od momentu opuszczenia samochodu.
Słuchała mnie z uwagą i już wiedziałam, że próbuje wymyślić plan działania, bo
ja byłam teraz całkiem nieprzydatna.
- Poczekamy na nich, jeżeli nie wrócą do czwartej pojedziemy
szukać jakiś śladów i poinformujemy Mike’a. – tego właśnie najbardziej nie
chciałam. Konfrontacja z Mike’iem... ale i tak rozsądek, którego ostatnimi czasy
miałam coraz mniej, podpowiadał mi, że i tak nie obejdzie się bez tego. Wiedziałam,
że jego siostra pewnie boi się o nich tak samo ja, ale ktoś musiał być opanowany. Ona zawsze była twarda... ja natomiast czasami
musiałam taką udawać. Z braku sił i dużego zmęczenia tym wszystkim obie
zasnęłyśmy – ja z głową na jej ramieniu, ona oparta o moją głowę.
______________________________
Wróciłam!
Bardzo się cieszę, że wreszcie jestem w domu.
Mam nadzieje, że nie traciliście czasu i
wszystko, co chcieliście zrobić w te wakacje, wam się udało.
Jeśli nie, to natychmiast wykorzystajcie ostatnie dni!
Przydałby się jeszcze tydzień...
Nie po to harowałam 10 miesięcy by dostać tylko dwa wolnego...
Co do bloga, nie wiem jak poradzę sobie w nowej szkole, ale
na pewno napiszę kiedy będzie następny rozdział.
Możecie się zapisać w liście informowanych , podać mi swojego twittera
i na pewno was zawiadomię osobiście.
i na pewno was zawiadomię osobiście.
Podziękować za tą wspaniałą nutkę. Jestem z niego tak dumna!
Niech dalej spełnia swoje marzenia, przy okazji uszczęśliwiając też nas.
Jeśli rozdział się podobał, albo macie jakieś uwagi pozostawcie komentarz. ;p
Każdy motywuje mnie i nie ukrywam, że bardzo się cieszę czytając je.
Możecie podać mi swoje blogi, chętnie przeczytam, gdy znajdzie się czas xD
CZYTASZ = KOMENTUJESZ