Obudziło
mnie czyjeś pukanie, energicznie odepchnęłam od siebie Monique i z przerażeniem
spojrzałam w szybę. Justin razem z Jevem stali przy samochodzie i uśmiechali
się do nas jak gdyby nigdy nic. Jev wyglądał jak widmo człowieka.
Był blady, przemęczony i zgarbiony. Na jego nadgarstkach zauważyłam otarcia i
odciski od kajdanek, rany i zadraśnięcia. Na prawym policzku miał niezłego
siniaka. Zastanawiałam się jakim cudem potrafi po tym wszystkim stać, nawet
jeśli Justin podtrzymuje go. Z nim też nie było najlepiej. Miał rozciętą wargę i siniaka na czole. Trzymał rękę tak, jakby była złamana. Dopiero po paru sekundach spostrzegłam ciemne plamy na jego czarnej kurtce. Była to krew. Miałam nadzieję, że nie jest jego.
-
Czy was do reszty pogięło? - usłyszałam zdenerwowaną Monique, a kto znał ją
tak dobrze jak ja, wiedział, że nie cierpi kiedy ktoś budzi ją w taki sposób.
-
Przyjmę to jako oznakę tęsknoty za nami.- mruknął Justin otwierając drzwi
samochodu.
-
Co się właściwie stało? Zgubiliście ich? – zapytała ostrym wzrokiem patrząc na
Justina. Mówiłam jej! On jest
nie do wytrzymania. Czy nie
powinno mi być obojętne to, że wrócił? Jednak tak nie było. Dziwne, że miał
jeszcze siły na te swoje głupie odzywki.
-
Później wszystko wam wyjaśnimy, musimy się zwijać. Załatwiliśmy dwóch, ale
trzeci może gdzieś tutaj krążyć. Myślę, że głupi gaz nie mógł go unieszkodliwić.
Ten ''głupi'' gaz, uratował ci życie. - pomyślałam, wzdychając głęboko.
– Nie mielibyśmy szans, gdyby nie ja i mój refleks. Masz szczęście, że dobrze strzelam.– spojrzał arogancko na Jeva. Jego skromność, nawet w takich chwilach po prostu powalała mnie na kolana. Nigdy go nie zrozumiem, a to niby ja jestem ta skomplikowana.
Ten ''głupi'' gaz, uratował ci życie. - pomyślałam, wzdychając głęboko.
– Nie mielibyśmy szans, gdyby nie ja i mój refleks. Masz szczęście, że dobrze strzelam.– spojrzał arogancko na Jeva. Jego skromność, nawet w takich chwilach po prostu powalała mnie na kolana. Nigdy go nie zrozumiem, a to niby ja jestem ta skomplikowana.
Justin
pomógł Jevowi wsiąść do samochodu. Gdy tylko zamknęły się wszystkie drzwi
Monique wyjechała z parkingu. Jev od razu usnął.
-
Co mu jest? – zapytałam szeptem, nie chcąc go obudzić.
-
Dostał po prostu parę razy więcej, niż ja. – odparł zaniepokojony.
-
A ty nie mogłeś parę razy więcej go obronić, tylko bawiłeś się w strzelaninę? –
zadrwiłam.
-
Chyba lepiej tak, niż jakby miało się na niego rzucić trzech naraz. – zakończyła
Monique. – O czymś nam nie mówisz. – wyczuła instynktownie.
-
Jakiś facet obserwował zza rogu całe zajście...- przyznał nieśmiało. - Ale zobaczyłem go dopiero wtedy,
gdy uciekaliśmy. Wydaje mi się, że skądś go znam. Widać było, że nie znalazł
się tam przypadkowo, nie panikował ani nic. Stał oparty o samochód, chyba
srebrne volvo. Obserwował nas. Nie miał broni, nawet nie chciał zaatakować. Coś
mi się tu nie podoba. Czuję, że to nie koniec.
-
Fajnie, że informujesz nas o tym tak szybko. - Monique przycisnęła pedał gazu i zwiększyła prędkość do stu dwudziestu kilometrów na godzinę.
-
Nie panikujmy. Może mieszka tam, albo coś. - powiedziałam trzymając się
mocniej, wciskając swoje ciało jak najgłębiej w fotel. Aż taką fanką szybkiej
jazdy nie byłam.
-
Zabłysnęłaś, naprawdę. Każdy marzy o mieszkaniu w budynku z powybijanymi
szybami. – westchnął nadal coś kalkulując.
-
Musimy znaleźć jakiś motel. Trzeba się zatrzymać, bo Jev nam tu zaraz zejdzie.-
powiedziała zdenerwowana Monique, obserwując go w lusterku.
-
Tak, zatrzymajmy się w tym, który jest najbliżej, żeby szybciej mogli nas
znaleźć.- zironizował Justin machając rękoma.
-
Uważaj, jeśli zamierzasz krytykować mój każdy pomysł, bo ja też umiem dobrze strzelać.
– skarciła go wzrokiem, a jej zmartwione i pełne troski spojrzenie padło
ponownie na Jeva. Nie mieliśmy komórek, Justinowi i Jevowi dawno je
zniszczyli, a moją zabrał jakiś idiota. Jedynie Monique miała jakiś kontakt ze
światem, ale zmieniała karty i baterie średnio co połączenie, żeby nikt nas nie namierzył. Mimo wszystko, nie chcieliśmy ryzykować, dzwoniąc po pomoc.
W
końcu zatrzymaliśmy się w małym miasteczku (czyt. wielkie odludzie, którego
nazwy nie jestem w stanie nawet wymówić) oddalonym od Clevland o jakieś 5 mil.
Typowy motel, bez luksusów, ale po tym co nas spotkało nie mieliśmy prawa
przejmować się tym, ani być wybredni. Oczywiście z racji tego, że Bóg chyba mnie
po prostu nie lubi, akurat w tym motelu były tylko dwuosobowe pokoje. Miałam
nadzieje, że będę dzieliła jeden z nich
z Monique, ale ona uparła się, że będzie czuwać przy Jevie całą noc, a my z
Justinem musimy odpocząć. Nie miałam wyboru.
-
Rachelle, a może tak…- zaczął, gdy znaleźliśmy się oboje w pokoju.
-
Ty podłoga, ja łóżko. Nie masz innej możliwości.- powiedziałam ostro. Nie
targował się, był równie zmęczony jak cała nasza trójka. Wszedł do łazienki, a
ja zdjęłam płaszcz, nadal byłam w tym idiotycznym, skąpym stroju. Skorzystałam z jego
nieobecności i przebrałam się. Zamieniłam gorset na czarne leginsy i luźną białą
bluzkę. Było tutaj bardzo zimno, stary piec był lodowaty, nikt nie pomyślał o kaloryferze. Potarłam
ramiona dłońmi, żeby się rozgrzać. Żółte upiorne ściany z pewnością odstraszały
gości, ale właściciele raczej nie mieli wielkich ambicji. W pokoju poza łóżkiem, lampką nocną i paroma półkami nie znajdowało się nic, co dodałoby pomieszczeniu przytulnego charakteru. Drzwi od
łazienki były odrapane z farby jakby trzymali tu wściekłego kota.
Niespodziewanie usłyszałam przerywany krzyk Justina. Wparowałam do łazienki jak błyskawica.
Niespodziewanie usłyszałam przerywany krzyk Justina. Wparowałam do łazienki jak błyskawica.
-
Co ty…- zaczęłam, ale zobaczyłam jego wielką ranę na brzuchu i zastygłam w
bezruchu. Nie mogłam uwierzyć, że wytrzymuje taki ból.
-
Nic mi nie jest…- Tak, rana na
pół brzucha, to tylko takie ,,draśnięcie,’’ nic wielkiego. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, w
jakie gówno się dostałam. Na jakie niebezpieczeństwo się narażam. Wcześniej to
wszystko wyglądało niewinnie. Zabiłam
wiele osób i nie uważam, że to błahostka, ale rzadko bałam się o własne życie
tak bardzo jak dziś.
-
Daj mi to, jeszcze bardziej wszystko rozpaprzesz. Sięgnęłam po wodę utlenioną i
waciki.- usiadłam na wannie, naprzeciwko Justina.
-
Nie, proszę. – odsunął się ode mnie i jęknął... Nawet go jeszcze nie dotknęłam.
- Będzie szczypać…
-
Dostałeś tyle razy w gębę i to – zaśmiałam się i pokazałam mu wacik nasączony
wodą – ma cię boleć? Przestań, nie jesteś małym dzieckiem. Trzeba to odkazić.
-
Poradzę sobie... możesz iść.
-
Zamknij się, po prostu. – poprosiłam… naprawdę grzecznie, ale inaczej by się
nie dało. – Zacznij mówić, coś do mnie, nie myśl o tym. – powiedziałam, widząc
że nadal chciałby uciec z tej ciasnej łazienki.
-
Ten dureń miał nóż... Nie zauważyłem go, bo spojrzałem na Jeva jak sobie radzi.-
tłumaczył się i przerwał sycząc z bólu. Widziałam jak za każdym razem, gdy go
dotknęłam jego mięśnie się napinały. Miał wielkie szczęście, że rana nie była
głębsza i nie uszkodził sobie narządów wewnętrznych. Zabrałam jakąś maść i
bandaż z samochodu. Przyłożyłam gazę, tak aby zakrywała całą ranę. Rozwinęłam bandaż,
prosząc go aby się obracał. Na koniec oceniłam moją pracę i nie było tak źle.
Powinno się trzymać. Potem spojrzałam na niego i mechanicznie zaczęłam
oczyszczać mu jakieś zadrapania na twarzy. Nie wiem jak to się stało, ale nerwowo
ciągle usiłowałam znaleźć jakąś jeszcze ryskę, która nie istniała, żeby ją
oczyścić. Jego oczy uważnie śledziły moje ruchy. Wstałam, a on objął mnie
ramieniem.
-
Rachelle, starczy... już. – powiedział tuż przy moich ustach. Mogłam poczuć
jego ciepły oddech na mojej skórze.
-
Ale.. – chciałam już się obrócić i nawilżyć wacik. Strącił mi go z rąk i
położył moją dłoń na swoim ramieniu. Przybliżył się i zetknęliśmy się ustami. Przeniósł
swój wzrok od moich oczu i do ust, musiałam się podobnie zachowywać. Czułam
jego smak, całą kwintesencje uczucia. Zatracałam się i pragnęłam. To było jak
magnetyczna siła, której nie można przerwać. Tak delikatna, subtelna ale
zarazem zdecydowana i ostra. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, co tak
naprawdę do cholery robię. Oderwałam się od niego natychmiast.
-
Czy ty musisz za każdym cholernym razem używać sobie na mnie tych twoich
sztuczek? – zaczęłam.- Naprawdę, nie starczy ci wrażeń na dziś? Mam ci poprawić
tę ranę? – warknęłam i szybko wyszłam z łazienki, żeby znaleźć chwile oddechu,
oraz powstrzymać się przed jakimiś ruchami, których później będę żałować.
-
A było tak miło.. - wyszedł za mną rozglądając się po pokoju, podrapał się po
karku, w ten swój zabójczo gorący sposób. Boże, jak ja go nienawidzę.
-
Nienawidzę ciebie, tej twojej pieprzonej gry aktorskiej i jeszcze jedno –
wzięłam oddech.- Nienawidzę, gdy ktoś robi sobie ze mnie zabaweczkę i mnie
sprawdza! – to ostatnie wykrzyknęłam. Spojrzał na mnie i nabuzowany opuścił pokój.
- Tak, idź sobie i śpij na dworze! Nie wracaj i nie licz na to, że
te drzwi będą otwarte! – krzyknęłam za nim sfrustrowana. Dlaczego właśnie ja muszę się z nim
męczyć? Usiadłam na
łóżku i wzięłam głęboki oddech. Nie mogę się przy nim rozpłakać. Jestem
Rachelle Roberts, a ona nie pozwoliłaby na to nigdy. Po jakimś czasie wgapiania
się w nagie ściany pomieszczenia, odsłoniłam zasłony, spojrzałam przez okno złożone z
kratek oddzielanych czarną linią. Jak przeczuwałam, stał tam obrócony tyłem do mnie i
palił papierosa. Głupi pozer!-
pomyślałam i ze złością zasłoniłam okno, prawie nie drąc satynowego materiału.
Przykryłam się kołdrą i zwinęłam się w pozycje embrionalną, bo znów zaczęło mi
być okropnie zimno.
****
Obudziłam się okryta kocem, a pod sobą słyszałam ciche
pochrapywanie Justina. Przewróciłam się na drugi bok, aby go zobaczyć, a przy
tym nie narobić większego hałasu. Te wspaniałe łóżko skrzypiało niemiłosiernie.
Stwierdziłam, że Justin najlepiej wygląda, kiedy śpi. Przynajmniej wtedy się
nie odzywa. Ten błogi spokój i zadowolenie na jego twarzy, kiedy chaos panuje
na jego głowie było tak rozbrajające, że aż chciałam się do niego przytulić. I
koniec. Bańka mydlana pękła. Dziewczyno,
opanuj się... zapomniałaś z jakim debilem masz do czynienia? Wreszcie zdałam sobie sprawę z
tego, że jest mi nadzwyczajnie ciepło. Gdy zasypiałam cała się trzęsłam… Musiał
mnie okryć kocem, gdy spałam. Dziwne, że nie skorzystał z okazji by wleźć mi
pod kołdrę. Chyba wczoraj byłam dla niego zbyt ostra… ale w sumie co miałam
zrobić jak facet całuje mnie bez uprzedzenia, wiedząc że mam chłopaka? Nie
można też zapomnieć, że jest mistrzem uwodzenia, takie rzeczy przychodzą mu
łatwo. Nie poddam się i będę z nim walczyć.. Ale w sumie naprawdę chcę z tym
walczyć? Justin chyba wyczuł, że nie śpię i powoli się budził, więc udałam, że
śpię. Ale ze mnie
buntowniczka... Chwilę później poczułam jego usta na moim policzku.
Przesunęłam głowę nie mogąc powstrzymać się przed pocałowaniem go w usta. Zawisnął
nade mną. Nie ważne co myślałam, ile razy chciałam to powstrzymać. Gdzieś
głęboko chciałam tego, chociaż nie mogłam się do tego przyznać. Moje ciało
płonęło dla niego i pragnęłam go mieć jeszcze bliżej siebie. Chwyciłam go za
gęste, miękkie włosy i ścisnęłam je w dłoni. Położył się na mnie i przykrył nas
kołdrą. W sumie był cały zimny, ale już po chwili jego ciało stawało się coraz cieplejsze i napierało na moje. Kiedy już jego zdecydowane i ostre pocałunki
nie pozwalały mi kompletnie oddychać, przeniósł je na moją szyje. Dłońmi
wędrował po moim ciele, pieszcząc moje piersi i brzuch. Przyjemne dreszcze
przeszły po mnie, gdy ugryzł mnie w szyje i wpił się w nią ustami. Sapiąc, na
sam koniec ucałował mnie w czoło i spojrzał na mnie zadziornie.
- Wiedziałem, że nie śpisz.- mruknął.
- Spadaj. – powiedziałam, bo tylko na tyle starczyło mi powietrza
w płucach.- Wykończysz mnie.
- Ale ja nawet…- przerwałam znów go całując. Wiedziałam, że za
chwilę powie coś, co mnie zdenerwuje. Przy nim zapominam co robię, co myślę, a
już na pewno nie mam bladego pojęcia, co można, a czego nie. Zanim dotarło do
mnie to wszystko, musiałam przez chwilę ochłonąć, a przede wszystkim odciągnąć go od
siebie. Właściwie, co
ja teraz robiłam? A... tak. Miałam
mentalną ochotę uderzyć się w głowę czymś perfidnie ciężkim, ale zrobię to, gdy
nie będę miała widowni. Zachowuje
się jak jakaś pieprzona niewyżyta nastolatka... Chwila? Przecież, to on
pierwszy pocałował mnie w policzek czyli jednak to jest znowu jego wina.
Dlaczego nie mogę tego zaprzestać? Dlaczego nie potrafię powiedzieć ,,nie'' Bo jesteś głupia - odpowiedziałam
sobie. Teraz nie tylko chciałam się ponownie na niego rzucić, ale spanikowałam
i musiałam odejść od niego jak najdalej można. Brak samokontroli mnie
niepokoił, był dla mnie czymś nowym, a ja nie mogłam pozbawić się wszystkiego,
nad czym pracowałam, przez jakiegoś chłopaka o niesamowitych oczach i
oszałamiającym wyglądzie.
Wstałam i poszłam do łazienki.
- Nie rozumiem, co ty chcesz tym osiągnąć. – westchnęłam patrząc
mu prosto w oczy.
- Nie wszystko jest grą.- powiedział tajemniczo i uśmiechnął się.
- W naszym świecie nie ma niczego innego. Nie uważasz? – zerknęłam
na niego uważniej.
- Jest, tylko ty nie chcesz tego zauważyć.– ponownie uśmiechnął
się, wstał z łóżka, które sprytnie sobie przywłaszczył i podszedł do mnie.
- Ach, czyli to była kolejna lekcja? Przykro mi, ale to nie ja
wpakowałam ci się do łóżka. Ty to zacząłeś.
- A ty to skończyłaś. – uciął tym swoim aroganckim tonem.- Chyba,
że jeszcze nie, chcesz coś dodać, dokończyć...- prowokacyjnie znów przybliżył
swoje usta do moich.
- Po pierwsze, daj mi przestrzeń. – powiedziałam odpychając go od
siebie ręką i cofając się. - Po drugie, jesteś obleśny.- westchnęłam z
politowaniem.- Po trzecie, jesteś jak zwykle irytujący.- powiedziałam takim
tonem jakbym sobie nagle to przypomniała, po kolei wyliczając mu ładnie
wszystko na palcach, żeby lepiej mnie zrozumiał.
- Gratuluję, właśnie zabawiałaś się z obleśnym facetem. Dzień jak
co dzień.- brzmiało to tak, jakbym sprawiła mu swoimi słowami przykrość.
- Myślisz, że robię to dla siebie? Zmuszają mnie do tego. Jesteś
po prostu chamem.- warknęłam pakując swoje rzeczy.
- Teraz nikt ci niczego nie kazał.- przypomniał mi.
- Masz racje, teraz to ktoś mnie zmanipulował, wykorzystując to,
że jestem jeszcze nieprzytomna i nawet nie wie, jak bardzo będzie tego żałował.
Nie jestem laleczką do próbowania, rozumiesz? - spojrzałam ze złością w jego
oczy... Czy on myślał, że ja sama sobie wybrałam takie życie?
- Nic takiego nie powiedziałem. Dlaczego zawsze musisz robić
awanturę? Nie wiesz, jaka ty jesteś irytująca. Z tym swoim wymyślaniem,
dopowiadaniem różnych rzeczy i tym jak zawsze dramatyzujesz, chcąc pokazać, że
jesteś lepsza od innych.
- Przykro mi, życie ze mną naprawdę musi być dla ciebie ciężarem.
NIE WIESZ JAK BARDZO SIĘ CIESZĘ. – wrzasnęłam głośno. Jeszcze chwila, a zaraz go uderzę.
- Ogarnijcie się, bo nie wytrzymam. Co znowu? – jęknęła Monique
wchodząc do naszego pokoju.
- Wiesz, drzwi służą do pukania. – upomniał ją Justin.
- Jednak nie są na tyle szczelne by zagłuszyć wasze krzyki. Co ty
jej zrobiłeś? – zapytała widząc moją minę.
- W sumie, dosyć dużo rzeczy zanim tu przyszłaś. – znów ten
uśmiech godny największego flirciarza na świecie. Monique spojrzała na mnie i
mój chwilowy przyczajony uśmiech. Nie musieliśmy jej już nic więcej tłumaczyć.
- Zachowujecie się jak pieprzone piętnastolatki, albo pieprzycie
się ze sobą, albo chcecie się zabić. Wybierzcie jedną opcje, a na chwilę
obecną, zlitujcie się nad Jevem i dajcie mu spać, bo przyjdę tu następnym razem
i utnę mu jaja.- przy tym ostatnim spojrzała na Justina.- Zrozumiano?
- Ja nie mam nic przeciwko.- powiedziałam z uśmiechem.
- Słonko myślę, że jednak masz, ale jeszcze o tym nie wiesz.-
skwitowała i wyszła.
- Trzeba się rozejrzeć po okolicy, a potem wrócić do twojego
boskiego chłopaka.- powiedział po chwili.
- Fajnie, idź. Nie musisz się spieszyć i tak nie będziemy na
ciebie czekać.- mruknęłam ze złością.
- Myślę, że poczekają, bo idziesz razem ze mną.- założył kurtkę.
- Coś ci się pomyliło, ja nic nie muszę.
- Owszem, musisz.- powiedział chwytając mnie bezczelnie za rękę i
ciągnąc w stronę drzwi.
- Tak, a jeśli się nie zgodzę to niby co mi zrobisz? - parsknęłam.
- Pewnie dużo rzeczy, ale na razie to musi poczekać.- mruknął sam
do siebie. Postanowiłam nie myśleć o tym, ale przyjemne dreszcze przebiegły po
moim ciele. On miał w sobie to coś... Był wkurzający, przesiąknięty męską
arogancją, ale mimo tego nie jedna by się na niego rzuciła.. Nie, żebym ja
miała ochotę to zrobić... ale w sumie już to zrobiłam.. Może powinnam
nienawidzić siebie? Jego słowa nigdy nie były prośbą, to był raczej rozkaz..
ale to właśnie sprawiało, że przyciągał mnie do siebie.
___________________________________________
Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
Liceum to jakieś nieporozumienie,
właśnie głównie z tego powodu nie wyrobiłam się
z rozdziałem.
Za co was jeszcze raz, najmocniej przepraszam. ;)
Wkurza mnie to, że mam tyle pomysłów
a potem gdy już to piszę...
TO NAGLE ZAPOMINAM. Ugh, dobra.
Cieszę się, że was przybywa, tak naprawdę dzięki waszym komentarzom
pod ostatnim rozdziałem, pisałam po nocach.
Rozdział sprawdzałam kilkanaście razy, ale jestem pewna, że
następnym razem też bym coś wyłapała, a ponieważ
czekacie, co niektórzy z Was z niecierpliwością,
dodaję taki jaki jest ;p
Tęskniliście z Mike'iem? Tak, ja też nie xD
Ale cóż, nic nie trwa wiecznie, nie?
Powiem wam, że chłopcy z One Direction pozytywnie mnie zaskoczyli.
Wcześniej nie byłam do nich przekonana, ale ostatnia piosenka
naprawdę jest świetna, a teledysk zasługuje na uznanie.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
Liceum to jakieś nieporozumienie,
właśnie głównie z tego powodu nie wyrobiłam się
z rozdziałem.
Za co was jeszcze raz, najmocniej przepraszam. ;)
Wkurza mnie to, że mam tyle pomysłów
a potem gdy już to piszę...
TO NAGLE ZAPOMINAM. Ugh, dobra.
Cieszę się, że was przybywa, tak naprawdę dzięki waszym komentarzom
pod ostatnim rozdziałem, pisałam po nocach.
Rozdział sprawdzałam kilkanaście razy, ale jestem pewna, że
następnym razem też bym coś wyłapała, a ponieważ
czekacie, co niektórzy z Was z niecierpliwością,
dodaję taki jaki jest ;p
Tęskniliście z Mike'iem? Tak, ja też nie xD
Ale cóż, nic nie trwa wiecznie, nie?
Powiem wam, że chłopcy z One Direction pozytywnie mnie zaskoczyli.
Wcześniej nie byłam do nich przekonana, ale ostatnia piosenka
naprawdę jest świetna, a teledysk zasługuje na uznanie.
Chociaż nadal jest to blog o Justinie i nie sądziłam,
że kiedykolwiek o nich coś napiszę, to żeby
było sprawiedliwie, planowałam to od jakiegoś miesiąca: