Sala do ćwiczeń znajdowała się w piwnicy. Wykorzystywana była do treningów strzelania z broni. Prowadziła tutaj winda. Dla bezpieczeństwa guzik wzywający ją na ostatnie piętro był ukryty za lustrem. Żaden ze zwykłych gości nie miał pojęcia o tym piętrze. Gdyby znalazł się tutaj, nie wyszedłby żywy. Jedno piętro wyżej w tym samym
miejscu był klub fitness, a dudniąca muzyka skutecznie zagłuszała wszystko, co
działo się parę metrów pod nim. Mniej więcej połowę sali pokrywała ścianka
wspinaczkowa. Cała podłoga była wyłożona materacami, a na gigantycznych
łańcuchach wisiały worki bokserskie. Na wysokości pięciu metrów między sufitem,
a podłogą znajdowała się siatka ochronna z torem przeszkód, a dzięki zabezpieczeniu mogłam sobie ,,polatać’’ i
poczuć się jak akrobata cyrkowy. Spocona i wściekła patrzyłam na
Scoota z palcami zamkniętymi w pięść.
- Jak mam cię uderzyć, jeżeli blokujesz każdy mój cios? -
zapytałam zirytowana.
- Naucz się panować nad tym, co robi twój przeciwnik. To ty
kontroluj walkę, musisz patrzeć na to, co się dzieje i przewidywać moje ruchy.-
powiedział takim tonem, jakby to było dziecinnie proste.
Czy ja jestem jakąś
wyrocznią? Nie potrafię przewidzieć przyszłości. Nie wytrzymałam i
z czystej desperacji chciałam zadać mu cios w krocze, bo co jak co, ale tę
technikę opanowałam znakomicie. Zawsze działało. Scoot zauważył do czego dążę,
chwycił mnie za nogę i podniósł ją do góry. Byłam już rozciągnięta, więc nie
poczułam bólu w momencie, gdy podniósł moją nogę, za to upadek owszem.
Z plaskiem trafiłam na materac, uderzając w niego plecami.
Odetchnęłam i odgarnęłam włosy z twarzy, po czym spojrzałam ze wściekłością w
twarz Scoota, uśmiechającego się do mnie i podającego mi rękę. Przyjęłam ją bez
wahania i pociągnęłam ją w dół. W rezultacie poczułam się lepiej, gdyż oboje
znaleźliśmy się na ziemi.
- Za co to było? –
zapytał i podparł się łokciem o podłogę, by zobaczyć moje zadowolenie z tego,
co zrobiłam. Nie był to wyczyn – przyznaję, ale kto zabroni mi się z niego
cieszyć? Nikt. Scoot uklęknął nade mną i spojrzał na mnie najwyraźniej
oczekując odpowiedzi.
- Za to,
że cały czas się uśmiechasz, kiedy ja obrywam.- dodałam, patrząc na niego
rozkapryszona.
- Widzisz, jak chcesz potrafisz być silna. - obdarowałam go nienawistnym spojrzeniem w momencie, w którym wstawał z materaca.
- To nie ja, to moje zdenerwowanie. Gdy jestem wkurzona, mogę zrobić wszystko. – westchnęłam siadając. Byłam strasznie zmęczona.
- Widzisz, jak chcesz potrafisz być silna. - obdarowałam go nienawistnym spojrzeniem w momencie, w którym wstawał z materaca.
- To nie ja, to moje zdenerwowanie. Gdy jestem wkurzona, mogę zrobić wszystko. – westchnęłam siadając. Byłam strasznie zmęczona.
- Rach, wiesz że jestem łagodny. Jeżeli dostałabyś od kogoś
innego, to by dopiero bolało. – powiedział zakładając ręce na piersi.
- Oj wiem, pozwól mi chociaż trochę się na tobie wyładować.
Ostatnio nie radzę sobie z emocjami. – stwierdziłam głośno. Gdyby był tu Justin, wiedziałabym na kim mam się wyładować.- Okej, pomóż mi wstać.- rozkazałam gotowa do kolejnej próby.
- Tym razem nie wyląduję na ziemi? - zapytał dla pewności. Ale
chwycił moją dłoń i po chwili stałam na dwóch nogach.- Pamiętaj o równowadze
ciała i zwróć uwagę na to, jakie masz okazje, wykorzystaj wszystko, obserwuj co dzieje się wokół ciebie. - Pozycja, skupienie i uderzasz.- wydał polecenia po
kolei, a ja posłusznie je wykonałam. Najpierw zadałam cios w gardło, potem
podłożyłam mu nogę, a w zasadzie kopnęłam go w piszczel, by stracił równowagę i
chciałam uderzyć go w twarz, ale chwycił moją pięść. To spowodowało, że
wystraszona upadłam razem z nim na materac. Byłam całkowicie zablokowana nie
mogłam nic zrobić. Nie miałam pojęcia, jak i kiedy mnie tak załatwił.
- Poddaje się.- jęknęłam po chwili, patrząc w jego oczy. Nagle
stan gotowości się ulotnił. Scoot uwolnił mnie, ponownie wstał i usiadł na
stołku, obdarzając mnie wyrozumiałym spojrzeniem. Wiedziałam, że mogę na niego
liczyć.
- Po pierwsze, nigdy nie patrz w miejsce, gdzie chcesz uderzyć.
Łatwo odczytać, gdzie zerkasz. Po drugie, nie masz takich mięśni jak ja, nie
dasz rady w walce, w której siła waży o wygranej. Ale masz coś lepszego...
- Zniewalający urok osobisty? - przerwałam i wyszczerzyłam się do niego.
Odpowiedział mi westchnięciem.
- Nie o to mi chodzi, miałem raczej na myśli, że twoją zaletą może
być szybkość. Po trzecie, nie możesz być taka spięta, musisz być rozluźniona i
nie myśleć o tym, że ktoś może sprawić ci ból. Musisz zrobić wszystko, by temu
zapobiec. Możesz sobie wyobrazić, że przed tobą jest tarcza ochronna, to pomaga
i dodaje odwagi. Poza tym każdy facet, zły czy dobry, nieważne w jakim stopniu
nie będzie lał tak mocno dziewczyny jak na przykład mnie.- wycedził z
absolutnym przekonaniem.
Ze wszystkich sił chciałam, by to mnie pocieszyło, jednak ku
moim najszczerszym chęciom tak się nie stało.
- Możesz mi to gdzieś zapisać? Nie zapamiętam tego.- powiedziałam
zrezygnowana.
- Rachelle.- przybrał surowy ton głosu i spojrzał na mnie kpiąco.
- Dobra, zapamiętam. – szybko się zreflektowałam.- Tylko mam już
na dzisiaj dosyć.
- To dlatego, że dawno nie trenowałaś.- wyjaśnił.
- Mike miał dla mnie ciekawsze zajęcia.- usprawiedliwiłam się,
chociaż wiedziałam, że to niczego nie zmienia. Scoot nie zareagował na moje
ostatnie zdanie i powrócił do sedna sprawy. Naprawdę dobrze odnajduje się jako
nauczyciel.
- Za każdym razem, kiedy ktoś blokuje twoje ruchy, musisz za
wszelką cenę znaleźć sposób jak się z tego wyswobodzić. Zawsze jest jakieś
wyjście. – przytaknęłam mu skinięciem głowy i wzięłam głęboki oddech. Scoot,
widząc że czuję się lepiej odparł spokojnym głosem:
- Okej, wróćmy do tamtej pozycji, a ty spróbuj się uwolnić.
Pamiętaj o czym mówiłem. – zwrócił mi uwagę pogrążając palcem.
Scoot potrafił mnie rozbawić, był dla mnie jak brat, ale jeżeli
chodziło o moje bezpieczeństwo trzymał rękę na pulsie i robił wszystko, bym
była w stanie się obronić, kiedy przyjdzie na to czas. Nie mogłam naiwnie
wierzyć w to, że zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie uratuje. Nie jestem zwykłą
dziewczyną i nigdy nią nie będę. Z uwagami innych na temat mojego
bezpieczeństwa mogłam dostawać szału, ale to nie była nadopiekuńczość. Każdy
dzień mojego życia był dla mnie zagrożeniem a ludzie, których mijałam w holu mogli być
moimi najgorszymi wrogami. Mike nie mógł być pewny, że wokoło nie ma żadnych
szpiegów. Prawda była taka, że nie mogliśmy się całkiem odizolować od świata.
Należeliśmy do niego jak każdy. Ludzie wiedzieli o Mike'u Howardzie, chociaż
nigdy go nie widzieli, co sprawiało, że wszyscy byli wystawieni na śmierć.
Pytanie pozostawało jedno: Kto zdoła przed nią uciec?
******
Zgodnie z obietnicą godzinę później znalazłam się w biurze Mike’a.
Drzwi były zamknięte, ale przez szklane szyby mogłam dostrzec odbicie jego
sylwetki. Sekretarka trzęsącymi rękoma pisała coś na komputerze. Skinęłam do
niej głową, na co odpowiedziała mi nieśmiałym uśmiechem, a gdy chwyciłam za
klamkę dwuskrzydłowych drzwi usłyszałam początek jej protestu.
- Panno Roberts, niech pani na razie nie wchodzi. Pan Howard jest
zajęty. Nie można mu przeszkadzać. – spojrzałam na nią porozumiewawczo, na co
odetchnęła z ulgą. Położyłam
wskazujący palec na ustach, dając jej znać, by nic nie mówiła, po czym usiadłam
przy drzwiach nasłuchując trwającej rozmowy. W pokoju był tylko Mike.
Sekretarka obserwowała mnie ze zdezorientowaniem wypisanym na twarzy. Pewnie w
tej chwili uważała mnie za wariatkę. Może Justin miał rację z tym, że uwielbiam pakować się w kłopoty? Jednak w cywilizowany, najprostszy sposób niczego się
nie dowiem. Charlotte, bo tak miała na imię sekretarka, usiadła bezszelestnie
z powrotem na fotelu i normalnym tonem, nie dając nic po sobie poznać, zapytała uprzejmie:
- Napije się pani herbaty?
- Tak, poproszę.- powiedziałam szczerze się do niej uśmiechając,
dziękując za wsparcie. Wyszła do sąsiedniego pokoju, aby zrobić mi herbaty, a
ja wróciłam do nasłuchiwania rozmowy Mike’a.
- Obserwujcie go. – krzyknął. – Gówno mnie to obchodzi! Macie go
obserwować! – był bardzo zdenerwowany, co oznacza, że coś się skomplikowało. On
wręcz nienawidzi, jeśli coś nie idzie po jego myśli, ale o tym pewnie
wspominałam nie raz. Chciałby być doskonały, dlatego nie pozwala sobie na
błędy. Jeżeli je popełnia zawsze znajdzie winnego.- Co zrobił? – zadał kolejne
pytanie, a złość w jego głosie zaczęła się potęgować. – Jak mogliście do tego
dopuścić! – tu nastąpiła dłuższa chwila ciszy, widocznie ktoś zaczął się
tłumaczyć. Niespodziewanie coś upadło na podłogę z hukiem, przez co
podskoczyłam w miejscu wystraszona. – Musicie go znaleźć. – odpowiedział
bezwzględnie, jakby w ogóle nie słuchał, co ktoś po drugiej stronie do niego
mówi.- To już nie jest mój problem. - dodał chłodno i prawdopodobnie
zakończył rozmowę. Szybko wstałam z ziemi w chwili, gdy drzwi się otworzyły.
Stałam na przeciwko niego. Nie wyglądało to tak, jakbym sekundę temu
podsłuchiwała.
- O, Rachelle, proszę wejdź.- ciepły ton, którym się do mnie
zwrócił był dziwny w połączeniu z
krzykiem, który słyszałam sekundy temu. Weszłam i usiadłam w fotelu, widząc
stłuczoną porcelanę na dywanie.
- Charlotte! - ryknął.
Sekretarka w pośpiechu wpadła do pokoju i trzęsącymi rękami
starała się podać mi filiżankę.
- Ja to wezmę, dziękuje Charlotte.- odparłam dodając jej otuchy.
Podziękowała mi skinieniem głowy i wyszła z pokoju, po czym wróciła z szufelką
i zmiotką. Zaczęła sprzątać, to co zepsuł Mike, który właśnie usiadł przede
mną.
- Dzisiaj w nocy wybierzesz się do miasta. W Black Dope będzie czekać na ciebie mężczyzna przy
barze. Chce spróbować mojego eksperymentu. Dasz mu torebeczkę i sprawdzisz czy
działa. - Black Dope? Beznadziejna
nazwa, to tak jakby napisać na szyldzie:,, Sprzedajemy nielegalnie narkotyki’’ i wysłać pisemne zaproszenie
policji. - Tylko nawet nie myśl o tym, by go spróbować.- przybrał ostry jak
brzytwa ton głosu, który świadczył o tym, że nie posłuchanie go przepłaciłabym
życiem. Wcale nie wpadło mi to do głowy, ale takich ostrzeżeń nigdy nie jest za
wiele. - Potem ktoś od nas
przebrany za ochronę zetrze ślady zabójstwa. - oznajmił patrząc na mnie
badawczo.- Jakieś pytania?
- Żadnych.- odpowiedziałam krótko.
- Weź ze sobą któregoś z chłopaków, żeby w razie czego mieli na
ciebie oko.
- Nie ufasz mi? Myślałam, że już to przerabialiśmy. - powiedziałam
znudzona, spoglądając na plakietkę z jego imieniem i nazwiskiem leżącą na
biurku.
- Nie, nie chcę by coś ci się stało. Pierwszy raz to - pomachał mi
torebeczką z białym proszkiem przed oczami.- ujrzy światło dzienne. Jeśli
dostanie się w niepowołane ręce jesteśmy skończeni. Dlatego to ty to załatwisz.
Mam nadzieje, że tego nie spieprzysz.
- Mike, moje zadania zaczęły się spieprzać, od kiedy przyszła
tutaj jedna osoba. Mam nadzieję, że wiesz o kim mówię.- nie mógł nie wyczuć
mojej pretensji w głosie.
- To teraz zrób to, o co cię proszę i pokaż mi, że to on jest
winny, a nie twoje rozkojarzenie. Kim jesteś, żeby dawać się kontrolować takim
bzdurom? - mogłam mu tłumaczyć, że to
uczucia i nie potrafię z nimi walczyć, ale Mike dawno nie odczuwał prawdziwych
emocji. Został aktorem, który wiecznie odgrywa swoją rolę i chyba tego
teraz oczekuje również ode mnie.
- Miałam cię za bardzo inteligentnego mężczyznę, Mike. Nie wpadłeś
na to, że to ty możesz być winny? Kiedy ostatnio pokazałeś mi, że jestem twoją dziewczyną,
a nie twoim pracownikiem? - zapytałam z ustami tuż przy jego twarzy.
- Może znudziłeś się mną,
co? Może stwierdziłeś, że jestem dla ciebie za dobra? - udałam, że bardzo
się tym przejęłam i jest mi niewyobrażalnie przykro, ale Mike wiedział, że po
prostu jestem w tym momencie wściekła.- Lepiej ci ze świadomością, że pieprzy
mnie jakiś facet, którego w ogóle nie znasz i myśli, że może zrobić wszystko?
Nie boisz się, że jest lepszy od ciebie? - urwałam raptownie, czując że chyba
przesadziłam.
- Nie.- odparł niepewnie. - Wiesz dobrze, że robi to z tobą, bo
musi. Bo ja tego chciałem.- jego głos stracił na sile. Mimo tego jego słowa
zabolały, a ja nie miałam zamiaru cierpieć, dlatego znowu zaatakowałam:
- A pytałeś mnie, czy ja tego chcę? - zaśmiałam się sarkastycznie.
- Może na początku tak było. Ale gdy wróci, zapytaj czy nadal robi to z
obowiązku. - położyłam mu rękę na ramieniu i przejechałam palcem po krawędzi
jego dolnej wargi. - Oczywiście jeśli liczysz na to, że powie ci prawdę. –
prychnęłam słodziutkim, sztucznym głosem.
- Nie wiem, czemu jesteś pewna, że przeżyje.- westchnął, a jego
ton nabrał podejrzeń, które szybko rozwiałam:
- Ostatnio robisz wszystko, żeby utrudnić mi życie. Zawsze w taki
sposób, którego sobie nie życzę. Tak więc nieważne czy cały, czy prawie martwy
- wróci. Nie masz czasu, by szukać kolejnej zaufanej osoby, która miałaby takie
umiejętności jak on. Mam z nim kilka niezałatwionych spraw. Mimo że to ty
wszystko wymyśliłeś, zrobił wystarczająco dużo, bym go znienawidziła.
- Więc nie jest ci taki obojętny, hę? - stwierdził.
- Jeżeli przez to rozumiesz chęć zniszczenia go, to nie, nie jest
mi obojętny, a jak na razie nie zabije go tylko dlatego, że jest tobie
potrzebny. - oznajmiłam. Mike uśmiechnął się tak, jakby nie wierzył w moje
słowa. - Wątpisz? - zapytałam zakładając ręce na piersi.
- Zobaczymy. Weź tę torebkę i załatw to. - szepnął i wskazał mi
drzwi.
- Wiesz? Właśnie miałam to zrobić. Nie mam ochoty patrzeć już na
twoją gębę. Zagubiłeś się Mike. Myślisz, że będąc takim - zmierzyłam go
wzrokiem.- jesteś niezwyciężony, ale nie wiesz, że gdy wreszcie wygrasz nie
poczujesz szczęścia. Nie potrafisz już czuć. Straciłeś siebie i swoje
emocje. Będziesz biec za kolejnymi celami, które sobie wyznaczysz i
nie czując nic, będziesz wiecznie gonił za spełnieniem, ale nie poczujesz go.
Nigdy nie będziesz szczęśliwy i to będzie twoja słabość.- uderzyłam go w
najczulszy punkt jego psychiki i wyszłam, bo wiedziałam, że nie ma mi nic
więcej do powiedzenia. Teraz pozostaje mu to tylko przemyśleć. Jest nadzieja, że Mike, którego kiedyś poznałam wróci.
*******
Na dworze było bardzo gorąco. Spoglądając w górę na słońce, miałam
wrażenie jakby za chwilę miało wypalić mi oczy. Dlatego zdecydowałam się na
skorzystanie z hotelowego basenu. Żeby nie było mi nudno i samotnie
zabrałam ze sobą Monique, czego natychmiast pożałowałam. Musiałam naprawdę mieć
anielską cierpliwość, żeby przetrwać jej monologi i daleko sięgające refleksje.
Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co będę robić w przyszłości. Nie snułam
planów kupowania domku nad jeziorem i spędzania tam spokojnej starości. Nie
miałam pojęcia czy w ogóle jej dożyje. Szczerze wątpię, żeby ktokolwiek z mafii
się nad tym zastanawiał.
Mike stwarzał wrażenie jakby był niezniszczalny, nietykalny i
nieśmiertelny. Pewnie przywykł do tego, skoro w około niego kręcili się
najlepsi ludzie, którzy byli w stanie zapewnić mu całkowite bezpieczeństwo. Gotowi
za niego zginąć, w tym ja. Podobno do mafii przyjmowano ludzi jednego typu,
pozbawionych rodziny i życiowych zobowiązań, którzy byli wyrzutkami takimi jak
ja, ale byłam pewna, że niektórzy po prostu ukrywali swoje życie prywatne, bo
perspektywa wysokiego wynagrodzenia była dla nich kusząca i mogła być jedynym
sposobem na utrzymanie rodziny. Wszystko spowodowane jedną osobą, która
była w centrum wydarzeń z ambitnym planem stania się najbardziej wpływowym
człowiekiem na świecie. Przez jego ambicje ginęli ludzie. Byłam pewna, że
zagubił się w tym, zatracił w bogactwie, w poczuciu adrenaliny. Jego życie
zaczęło się zmieniać, w konsekwencji jego charakter. Nauczył się odrzucać
uczucia innych. Ludzkie cierpienie było dla niego czymś zwykłym,
codziennym. W pewnej chwili
przestał myśleć o tym, że jest to bezduszne. Przyzwyczaił się do tego, że
niektórzy ludzie muszą umrzeć, aby on mógł żyć dalej. Można by pomyśleć, że z
każdą śmiercią, zabierał ofierze szczęście, a potem przekazywał je sobie.
Nie mogłam zapomnieć jakie było moje życie przedtem, choć problemy
związane z światem pełnym mafii, złych ludzi, brudnych pieniędzy i narkotyków
dotykały mnie dużo wcześniej. Byłam pewna, że Mike musiał o nim zapomnieć. Nie
rozumiał szczęścia zwykłych ludzi. Uważał, że są głupi, naiwni i nic nie warci.
Żyją w bajce i umierają bez świadomości, co dzieje się za ich plecami. Ufają,
że szczęściem jest samo życie, że ludzie są dobrzy, a dobra materialne nie
przynoszą im szczęścia. Żyją według typowego schematu, nie odbiegają poza
standardy. Są tchórzami, którzy nie potrafią stawiać czoła problemom.
Egoistami, którzy sądzą, że mają najgorsze życie i poważne problemy, których
nie da się rozwiązać. Zamartwiają
się drobiazgami, układają sobie przyszłość, tkwią w przeszłości i są zbyt
leniwi, by pracować czy żyć z dnia na dzień. Nie rozumieją, że aby coś dostać
od życia, trzeba działać, starać się. Izolują się od innych, mają do siebie
nawzajem żale, ukrywają sekrety, niewypowiedziane słowa męczą ich od środka.
Wierzą, czują, ale widzą tylko siebie, kryjąc się pod słabą maską empatii i
wzajemnej tolerancji. Trudno im decydować. Mają swoje pragnienia, o które nie
walczą wystarczająco. Są bezradni i niewinni,
bo tak jest łatwiej. Popełniają błędy, wiedząc o nich - powtarzają je wiele
razy. Cały czas mówią o moralnych wartościach, a jednak w praktyce nie są takie
ważne, zapominają o nich. Przed znajomymi udają różne osoby, pokazują jak
szczęśliwie żyją, mimo że nie jest idealnie. Na koniec znikają, ale przed tym
myślą o tym ile ludzi będzie ich opłakiwać i jak będzie wyglądał ich pogrzeb.
Czy będą ich pamiętać? Liczą, że na górze czeka na nich Ktoś, Kto był z nimi
cały czas, kto pomagał im w najtrudniejszych chwilach, bądź zgotował im piekło
na ziemi i umierają.
To było jego własne pojęcie życia, lecz Mike nie był taki na
początku. Tęskniłam za tym ludzkim Mikiem, który wpakował mnie w to gówno. Nie
zaprzeczę temu. Wtedy jednak, czułam jego miłość. Byłam pewna, że mnie kochał.
Możecie w to nie wierzyć, ale tak właśnie było. Troszczył się o mnie i potrafił
odnaleźć granicę, znaleźć ten złoty środek, który pozwalał mu być zarówno chłopakiem,
który kocha swoją dziewczynę i mężczyzną, którego życie zmusiło do zarabiania
pieniędzy w taki, a nie inny sposób. Postanowiłam, że zrobię wszystko, żeby
zwrócić mu choć trochę człowieczeństwa. Jednak za nic w świecie nie będę dla
niego jedną z tych żywych zabaweczek. Zrobię to, nie ulegając mu. Za długo
czekałam i pozwoliłam na to, żeby stał się potworem. Z dnia na dzień, coraz
gorszym. W głębi mego serca nadal go kochałam, mimo że większą część moich
rozmyślań zajmował Justin o którym starałam się nie zapomnieć. Nawet na jedną
króciutką chwilkę. Łatwiej moje uczucia do niego zmienić w nienawiść niż
udawać, że nie czuję do niego nic. Wtedy mogłabym stać się takim potworem jak Mike, a tego nie chciałam.
- Jesteś jakaś inna. – stwierdziła Monique ze zdziwieniem.
- Jak to inna? – zapytałam nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
- Nie wiem, po prostu zachowujesz się trochę dziwnie. Jesteś
bardziej pewna siebie. Nie żeby mi się to nie podobało. Coś się stało?
- Powiedziałam Mike’owi, co myślę o jego pomysłach. – pochwaliłam
się, czując satysfakcję. Na twarzy Monique pojawił się wyraz zdumienia.
Dosłownie ją zatkało.
- Nie wierzę! Zrobiłaś to! Postawiłaś się mu! – po chwili ciszy
krzyczała z radości. Nagle zrzedła jej mina.- Zdajesz sobie sprawę, jak w tym
momencie skomplikowałaś swoje życie?
- A może być bardziej skomplikowane? - zapytałam zrezygnowana.
Miałam już dość kąpieli w basenie.
Bez słowa wyszłam z wody, czując wzrok wszystkich obecnych
mężczyzn. Uśmiechnęłam się. Parę minut później dostrzegłam Monique, która bez
namysłu biegła za mną na boso po śliskich kafelkach.
- Nie wiem, czy to twoja wina, czy wina tego stroju, ale nie
wierzę, że tak po prostu nagle wszyscy patrzą się na ciebie.- mruknęła do mnie.
Poczułam się jak w jakimś słabym filmie o nastolatkach.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. – powiedziałam niewinnie i
spojrzałam w tył, słysząc pogwizdywania i pojedyncze komentarze. Nie mogłam też
nie słyszeć oburzenia innych kobiet. Zazdrość
to silne uczucie. Położyłam
się na leżaku, a w ślady za mną poszła Monique.
- Jasne.- syknęła z kpiną. Czyżby
panna Howard zrobiła się zazdrosna? -
Pożyczę od ciebie ten strój. Czerwony
powinien być dla ciebie kolorem zakazanym.
- Dlaczego?
- Nie uważasz, że piętnaście napalonych mężczyzn jest
wystarczającym powodem by zamknąć cię w pokoju na klucz? To się może bardzo źle
skończyć.
- Twoje instynkty samozachowawcze są zboczone zawodowo. Nie możesz
ciągle martwić się o mnie. Chyba, że to nie jest troska, a zabójcza zazdrość. -
zaśmiałam się, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
- Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu już widzę jaką hotel miałby
opinię po takiej bójce. Na pewno nie moglibyśmy się tutaj więcej zatrzymywać. A
ja naprawdę lubię to miejsce. Chociaż mój brat wpadłby w szał, co byłoby nawet
zabawne, zważywszy na absurdalność tej sytuacji.- zaśmiała się rozsiadając na
leżaku obok. – Przyniesiesz mi drinka? – poprosiła.
- Czemu nie zrobisz tego sama? – spojrzałam na nią zsuwając
okulary z uniesioną brwią do góry.
- Jeżeli zostawię cię tu samą, to pożrą cię wzrokiem. – uśmiechnęła
się zginając jedną nogę w kolanie.- Poza tym nie chcę stracić tak dobrego
miejsca, jeżeli któryś zdecyduje się, żeby opowiedzieć tobie jaki jest
wspaniały i zaproponować ci randkę.
- Niech ci będzie.- przerwałam jej monolog, wstałam i pochyliłam
się, by wydobyć z leżaka moje japonki.
- Po prostu nie wierzę. Proszę cię, okryj się chustą. – jęknęła,
kładąc lewą dłoń na twarzy.
- O co ci znowu chodzi? Jesteś za drażliwa, a to jest basen. Każdy
tu ma na sobie kostium kąpielowy, nie zauważyłaś? - zmarszczyłam brwi, bo jej
uwagi stawały się być dziwne.
- Widzę faceta z obrączką na ręce, który z zainteresowaniem ogląda
twój tyłek. To już przesada. Chcesz rozwalić czyjeś małżeństwo? Może
interesujesz się kłótnią z gigantycznie zazdrosną żoną?
- To jego wina, że patrzy.
- Nie, kochanie. Oni są jak zwierzęta, to silniejsze od nich. –
odpowiedziała rzeczowym tonem.- A ta laska na pewno nie będzie miała pretensji
do swojego świeżo upieczonego męża, tylko do dziewczyny, która jest ładniejsza
od niej.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytałam z konsternacją na twarzy.
Widząc, że otwiera buzię, zatrzymałam ją gestem ręki. - Nie, nie mów. Nawet nie
chce wiedzieć. Idę po drinki.
- Okej, czekam! – zawołała szczęśliwa, pospieszając mnie ruchem
dłoni.
Przeszłam do małego baru na basenie i oparłam się o drewniany
blat. Uśmiechnęłam się do kelnera i powiedziałam:
- Dwa mojito z lodem poproszę.- zatrzepotałam rzęsami. Nalał mi
napoju do dwóch plastikowych kubków i do każdego włożył śmiesznie wykrzywioną
słomkę.
- Na koszt firmy. - uśmiechnął się uwodzicielsko. Dlaczego on musi
uśmiechać się jak Justin? Nie
miałaś o nim myśleć. -
pouczyłam się błyskawicznie.
- Dziękuję bardzo. - wymamrotałam mniej entuzjastycznie i zostawiłam
kelnera odrobinę zdezorientowanego moją nagłą zmianą zachowania.
******
Wysiadłam z samochodu, spojrzałam na zegarek – dochodziła dziesiąta.
Weszłam do klubu Black Dope,
a zaraz po mnie Scoot, który znakomicie udawał, że wcale mnie nie obserwuje i
nie przyszedł tu ze mną. Ubrałam się w obcisłe jeansy i czarną tunikę na
ramiączkach, która falowała w powietrzu w momencie, gdy chodziłam. Do tego
miałam bardzo wysokie, czarne szpilki i torebkę, w której miałam trudno
wykrywalny telefon, czerwoną szminkę i plastikową torebeczkę z narkotykiem – gwoździem
dzisiejszego programu. Usiadłam na krześle barowym i zaczęłam niepozornie
rozglądać się po klubie. Przy barze było
pusto. Zamówiłam kieliszek czystej wódki i szybko ją wypiłam. W momencie, gdy
postawiłam kieliszek na stole obok mnie usiadł młody chłopak przedstawił się mi
z uśmiechem na twarzy. Był ubrany w zwykły T- shirt z nazwą jakiegoś rockowego zespołu i jeansy. Średniej
długości brązowe włosy przysłaniały mu
szare oczy. Wyglądał zwyczajnie, jakby nie był z ,,mojego świata.'' Nagle
usłyszałam czyjś głos, który doskonale znałam.
,,Spójrz na mnie tak, żebym się
w tobie zakochał.
Musisz działać na ludzi
hipnotyzująco.''
Zdezorientowana rozejrzałam się znowu po klubie, na koniec
trafiając na zdziwione spojrzenie chłopaka. Musiało to wyglądać tak, jakbym
była jakaś obłąkana.
- Mam na imię Dan. Masz dla mnie to, czego potrzebuję? - zapytał
nie owijając w bawełnę. Nim zdążyłam odpowiedzieć, znowu ten sam głos dosłownie
zabrzmiał w mojej głowie.
,,Nie jesteś dobrą aktorką.
Mnie nie okłamiesz, wiem że Ci się spodobałem''
Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Trzasnęłam ze złości pięścią
o blat. Jeżeli zawalę misję przez jakieś durne urojenia w mojej głowie, to
chyba się załamię.
- Jeżeli zależy ci na tym, co mam… musisz być bardziej dyskretny.- syknęłam ze
złością. Co to ma być? Jakiś sabotaż? Chciał, żebyśmy oboje trafili na policję?
Widać, że był zielony. Kto go zatrudnił? Żal mi było tego chłopaka. Ktoś musiał
nim kierować i stał się pajacem od brudnej roboty. Narzędziem do testowania.
Przynętą. Znałam to skądś. Chociaż on tak zapewne o sobie nie myślał. Pewnie
uważał, że jest kimś bardzo ważnym. Że tylko on potrafi wykonać swoje zadanie.
A prawda była taka, że był idealny do tego, żeby umrzeć.
- To w takim razie chodźmy na górę.- oświadczył i wstał nawet na
mnie nie czekając. Smarkacz. Gdy znaleźliśmy się w pokoju zamknął
go na klucz. Stanęłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Od razu zasłoniłam
rolety. Spojrzał na mnie wyczekująco. Podałam mu narkotyk widząc, że trzyma coś za
sobą nieudolnie chcąc to ukryć. Wykręciłam mu rękę na plecach i zabrałam mu...
nóż?
,,O mało byś się we mnie nie
zakochała.''
- Co ty chciałeś zrobić? - warknęłam zirytowana, chowając jedną
ręką nóż do torebki. I odganiając od siebie powoli głos, który do mnie trafiał.
Musiałam go zignorować.
- Miałem za zadanie zabić cię i wziąć narkotyk.- powiedział
spanikowanym głosem. Stałam sparaliżowana nie dlatego, że przestraszyłam się Dana,
ale dlatego, że mało brakowało, żebym zaraz zobaczyła przed sobą Justina, wypowiadającego
kolejną porcje kpiarskich komentarzy. - Błagam nie zabijaj mnie! - jęknął chłopak z zamkniętymi oczami. To mnie trochę sprowadziło na ziemię. Chwilę
temu byłam w stanie nawet go uratować, ale po nieudanej próbie zaatakowania mnie, właśnie stracił swoją
szansę. Po co mam ratować idiotę? Jednego
mniej, przysłużę się światu. I
nagle nie wiedziałam co robić. Zawiesiłam się. Ile mógł mieć lat? Siedemnaście? Słyszałam jak nadal mamrocze coś do
siebie. Pewnie w rzeczywistości to była jakaś litania do mnie, żebym nie
złamała mu ręki. Nagle wszystko zdawało się być ode mnie oddalone. Jakbym
znalazła się w innym pomieszczeniu. W mojej głowie usłyszałam głos Justina,
który był prawie tak realny jakby stał koło mnie:
,,Rób to co zawsze, kiedy masz
kogoś zabić.''
Te słowa zadziałały na mnie jakbym miała w sobie jakiś przycisk włącz. Zalała mnie fala złości. Już nie
byłam zła na tego chłopaka, tylko na to, co się dzieje. Nie mogłam zapanować
już nad niczym. Starając się nie myśleć o Justinie nagle w najmniej odpowiednim
momencie słyszę jego arogancki ton. Słyszę słowa, które już znałam. Pamiętałam
nawet, kiedy to mówił. Straciłam samokontrolę.
Rzuciłam Dana na łóżko i wepchnęłam mu zawartość torebki do ust.
Dusił się. Usiadłam na nim okrakiem i trzymałam mocno, by ten nie próbował się
wyszarpnąć. Po jakiś pięciu minutach chłopak miał mętny wyraz twarzy i przestał
się wyrywać. Po dziesięciu minutach wyglądało jakby zasnął. Dotknęłam jego
szyi, chcąc wyczuć puls. Umarł. Przeszukałam jego kieszenie. Znalazłam portfel
i dowód tożsamości. Przeszły mnie ciarki po plecach. Rzuciłam dowód obok
jego ciała. Poszłam do łazienki, włączyłam kran z zimną wodą i umyłam ręce. W
ubikacji spuściłam torebkę i zadzwoniłam do Scoota.
_________________________________
Witam was w tę cudowną niedzielę!
Przedstawiam wam Rozdział 21.
Nie byłam pewna, czy zdołam opisać to, co jest
w mojej głowie, gdyż od tygodnia jestem
chora i karmią mnie antybiotykiem.
Sierpień jest dla mnie miesiącem wyjazdów,
ale mam nadzieję, że dodam z 3 lub 4 rozdziały.
Zobaczymy.
Bardzo spodobał mi się pewien kawałek, chociaż
przyznam, że teledysk w pewnych momentach dziwaczny,
ale tę piosenkę właśnie słyszałam w klubie:
Dziękuję wam za komentarze oraz mam nadzieję, że wypoczywacie
gdzieś, nie jesteście takim pechowcem jak ja
i nie siedzicie w domu.
Oglądajcie, piszcie, pytajcie. ;)
Do następnej!
<3
Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam,
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia,
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje