piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 31





Nie powinnam tak się zachowywać. Jednak Justin doskonale wiedział jaka jestem. Wiedział, że jestem impulsywna i mam trudny charakter. Nie potrzebnie na niego naskoczyłam. Tak naprawdę, gdyby nie on nigdy nie zdałabym sobie sprawy, że to co robię jest złe. Nadal zabijałabym niewinnych ludzi. Gdy byłam już na swoim piętrze miałam ochotę wrócić do niego i przeprosić za to, co powiedziałam. Czasami robię tak głupie rzeczy, bo nadal próbuję uciec przed tym, co do niego czuje. To jest niebezpieczne dla nas obu. Istnieje milion powodów, dla których nigdy nie powinnam się w nim zakochać. Miłości jednak nie można zapobiec. Ona jest jak choroba, albo ją masz albo nie. Inni sądzą, że miłość jest wspaniałym darem od Boga. Zgadzam się, to niesamowite uczucie, ale w moim życiu było ono zmorą. W moim świecie ludzie się nie kochali. Czerpali tylko przyjemność z seksu i zarobionych pieniędzy. Wcześniej uważałam, że Mike jest wyjątkiem, ale teraz zaczynałam w to wątpić. Ile mogłam czekać na to, żeby się zmienił? Justin odwzajemniał moje uczucie, jeśli to co mówił było oczywiście prawdą. Przy nim czułam się bezpieczna, kochałam to, co ze mną robił. Byłam od niego całkowicie uzależniona. Nie potrzebowałam kochającego Mike’a, bo znalazłam jego. Jednego tylko nie przewidziałam – Justin i ja jesteśmy tak bardzo do siebie podobni. Wybuchowi i pewni siebie. Byliśmy skazani na burzliwy związek, bez odrobiny spokoju. W sumie wiedziałam, że przy nim nigdy się nie znudzę, a to czy czasem będzie zachowywał się jak dupek czy nie, mnie nie obchodziło. Oczywiście w granicach przyzwoitości. Wiedziałam jak go podejść by przestał przemawiać tym swoim irytującym trenerskim tonem i zmienił się w mojego kochającego Justina. On nigdy nie będzie nieśmiałym chłopakiem, nie miał się czego wstydzić. Znał swoją wartość, a mnie do takich ciągnęło jak pszczołę do miodu. Uwielbiasz pakować się w toksyczne i niebezpieczne sytuacje, chociaż jak każdy pragniesz tej przereklamowanej normalności i spokoju. Zamknęłam drzwi mojego apartamentu i głęboko odetchnęłam. Gdy tylko się obróciłam, myślałam że dostanę zawału. Po drugiej stronie stał szczupły mężczyzna ubrany w ciemny strój. Znałam go zbyt dobrze. Pogoda w Nowym Yorku bardzo się zepsuła, do mojej sypialni nie docierało wystarczająco wiele światła, ale mogłam rozpoznać go po kształcie sylwetki.
- Nate? – wydawało mi się, że mam zwidy. Wystarczy, że przez chwilę nie będzie mnie w hotelu, a pod moją nieobecność tyle się dzieje. - Co ty tu robisz? – zapytałam bez żadnego powitania. Uśmiechnął się do mnie i podszedł bliżej. Odruchowo cofnęłam się o krok w tył. Nigdy nie wiedziałam, co może mu strzelić do głowy.
- Rachelle. – dostrzegłam złowrogi błysk w jego oczach. – Tęskniłaś? – zignorował całkiem moje pytanie. Jego źrenice przeszywały mnie na skroś. Zagryzłam wargę ze zdenerwowania.
- Co robisz w moim pokoju? Jak się tu dostałeś? 
- Przez okno. – odpowiedział, a ja zauważyłam dopiero teraz, że jest otwarte. Na dworze zebrał się silny wiatr. Podeszłam do okna chcąc złapać firanę, która wywiewała na zewnątrz i zamknąć je, bo w środku robiło się zimno. Gdy przekręciłam gałkę zagrzmiało. Będzie burza. Chciałam by Nate jak najszybciej wyszedł z mojego pokoju, ale teraz miałam okazję zapytać go, co robił gdy ja zostałam zamknięta w jakimś obrzydliwym magazynie. Moje blednące blizny przypominały mi o wydarzeniach sprzed kilku dni. Nate w końcu się odnalazł i nic mu się nie stało. Nawet go nie tknęli. To było dla mnie bardzo podejrzane i niesprawiedliwe. Jev nadal miał problemy zdrowotne i Mike odsunął go z pracy.
- Nie możesz tutaj tak po prostu wchodzić przez okno, to mój pokój.- warknęłam i położyłam dłonie na biodrach. Wzruszył ramionami i zaczął przeglądać moją małą biblioteczkę z książkami. Czuł się jak u siebie. Miałam ochotę wykopać go za drzwi.
- Przyszedłem cię prosić o współpracę, a właściwie wyjawić ci przysługę.- uśmiechnął się, biorąc książkę i przekartkowując ją jakby rzeczywiście umiał czytać i co więcej był specjalistą w dziedzinie literatury. Szczerze miałam co do tego wątpliwości, nie pasował mi do tego typu ludzi. Zdecydowanie umieściłabym go prędzej w kategorii beztroskiego imprezowicza niż naukowca czy pisarza. Traktowałam go z góry, bo wcześniej próbował mnie podrywać, ale nie tylko dlatego. Ten chłopak był przystojny i miał urodę niewinnego dzieciaka, a życie nauczyło mnie, że tacy bywają najgorsi. W takim razie, ciekawe co ja robię z Justinem? Jednak Justin był irytująco inteligentny, co było w nim cholernie atrakcyjne, ale to jego arogancja była powodem naszych ciągłych kłótni, natomiast od Nate’a po prostu wiało głupotą.
- O co ci chodzi? – zapytałam i zmarszczyłam brwi. Całkiem go nie rozumiałam i wiedziałam, że ta rozmowa idzie w złym kierunku. Jednak moja nadmierna ciekawość wygrała z rozsądkiem i zamiast wywalić go za drzwi, pozwoliłam mu mówić dalej.
- Wiem, coś z czego nie będziesz zadowolona. Potrzebuję twojej pomocy, a ty mojej dyskrecji. – odparł odkładając książkę na swoje miejsce. – Posiadasz ważne dla mnie informacje, a właściwie rzecz.- spojrzałam na niego jak na jakiegoś psychopatę. Zastanawiałam się czy to dobry moment by zacząć krzyczeć, ale się wstrzymałam.
- Najpierw opowiedz mi, dlaczego zostawiłeś mnie i Jeva, uciekając jak ostatni tchórz? Jeszcze bardziej zastanawia mnie to, jakim cudem ci się to udało.- założyłam ręce na piersi. Mówiłam to wszystko z pretensją w głosie. – Jeśli usatysfakcjonuje mnie twoja odpowiedź, to rozważę czy w ogóle mam ochotę tego słuchać i tracić czas.
- Jestem pewny, że będziesz tym bardzo zainteresowana, ale skoro jesteś taka uparta powiem tobie prawdę. Nie zapominaj jednak, że mam na ciebie haczyk. – uśmiechnął się wrednie. Jaki haczyk do cholery? Zaraz wyrzucę go przez balkon, jeśli nadal będzie się tak dziwnie zachowywał. Zaczęłam się śmiać.
- Jesteś bardzo zabawny. Nie mam nic do ukrycia, Nate. Odpowiedz mi na pytanie. – patrzenie na niego zaczynało mnie już powoli męczyć. Wolałabym w tej chwili sto razy kłócić się i wściekać na Justina niż spędzić chwilę dłużej z tym psychopatą.
- Jeszcze się nie domyślasz? – Naprawdę bardzo mi przykro, że nie siedzę w jego zasranym umyśle.- No dobrze, więc powiem ci. Nie będziesz przemęczać swoich szarych komórek. – Wreszcie przechodzi do rzeczy. -  Od dawna pracowałem dla Richarda, który jak wiesz nie żyje. Wczoraj dowiedziałem się, że zniknęła jego córka. Nie znaleziono żadnych śladów morderstwa czy znęcania się. Długo nad tym myślałem i przypomniałem sobie o tobie. Może wiesz, gdzie ona teraz jest? – jego słowa nie docierały do mnie. Jedyne co zdołałam do tej pory przetrawić to fakt, że nie jest takim idiotą za jakiego go miałam.
- Jesteś szpiegiem! – powiedziałam oskarżycielskim tonem. Byłam zszokowana. Oparłam się o komodę z moimi rzeczami przypadkowo zrzucając z niej wazon, który stłukł się na drobne kryształki, a woda z kwiatów wylała się na dywan. – Jak długo to trwa? – wyszeptałam przerażona.
- Dość długo, ale nie na tyle byście mogli to zauważyć. Mike nadal sądzi, że szpieguję dla niego, jednak jest w błędzie. – serce podchodziło mi do gardła. Dlaczego on mi to wszystko mówi? Co więcej czuł się za bardzo pewnie. Cokolwiek by na mnie miał, nie będzie to na tyle dobry haczyk, który powstrzymałby mnie przed powiedzeniem tego Mike’owi
- Pragniesz śmierci, że informujesz mnie o tym? Wynoś się stąd.- wskazałam na drzwi, chociaż sama miałam ochotę rzucić się na nie i pobiec do Mike’a z tym, co od niego usłyszałam. – Poinformuję go o tym. Już jesteś martwy. – myślałam, że to jakiś głupi żart, ale Nate był śmiertelnie poważny.
- Nie zrobisz tego. Jest coś, na czym zależy ci bardziej niż na lojalności wobec Mike’a. – podeszłam do niego i uniosłam otwartą dłoń, by go uderzyć. Jakim prawem może mówić tak do mnie?
- Jak śmiesz mówić takie rzeczy?! Przestań bawić się ze mną w ten sposób, bo nie skończy się to dobrze dla ciebie! To ty jesteś pieprzonym zdrajcą! – krzyczałam na całe gardło wymachując rękami, aż w końcu złapał mnie mocno za oba nadgarstki.
- Bo co mi zrobisz? Rzucisz mnie na łóżko, prześpisz się ze mną, a potem zabijesz? – zaczął się śmiać, a ten parszywy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Teraz zasługiwał na to, by dostać ode mnie porządnego kopniaka prosto między nogi. Widząc, co chcę zrobić obrócił mnie do siebie tyłem, zaciskając ramię na mojej szyi. Oddychałam płytko. – Aa, a, a nie pójdzie ci tak łatwo Roberts. Teraz jesteś na przegranej pozycji. Mam dla ciebie ofertę nie do odrzucenia. Radzę ci przemyśleć swoje zachowanie, póki jeszcze się nie rozmyśliłem
- Nie odpuszczę ci tego! – syknęłam, czując jak ściska mnie jeszcze mocniej. Miałam wrażenie, że moja krtań zaraz eksploduje. W tej chwili usłyszałam głos, osoby której najbardziej na świecie potrzebowałam.
- Rachelle! – zawołał mnie Justin pukając w drzwi. Dlaczego ja do cholery je zamknęłam! – Rachelle, otwórz proszę. Nie to chciałem powiedzieć… - Nathaniel zaczął się śmiać.
- Justin! – zdążyłam tylko wrzasnąć, ponieważ chłopak zakrył mi usta. Jednak to wystarczyło by właściciel tego imienia kopniakiem otworzył drzwi. Gdy zauważył mnie i Nate’a na jego twarzy malowała się konsternacja, która sekundę później przekształciła się w czystą nienawiść i złość.
- Puść ją! – rozkazał ostrym tonem. Był mi tak obcy, że aż się wzdrygnęłam. Gdzie jest ochrona? No jasne, przerwa obiadowa. Nate miał wszystko zaplanowane. Tylko skąd wiedział, że będę w pokoju sama?
- Justin, zjawiłeś się w samą porę. – przyznał Nate nadal mnie nie puszczając. Chwila, skąd on zna jego imię? Przed chwilą je wykrzyczałaś idiotko… Justin zerkał zdenerwowany w moje oczy przepełnione strachem. Teraz nie bałam się tylko o swoje życie, ale też o Justina. Jednak wierzyłam, że sobie poradzi. Byłam cały czas uwięziona w uścisku Nate’a nie mogłam mu pomóc. – Nie sądziłem, że znowu się spotkamy. – To oni jednak się znają? Ale jak? Moje serce zaczęło bić tysiąc razy szybciej. Z trudem łapałam powietrze.
- Szczerze mówiąc, też się tego nie spodziewałem. – odparł, a ja zauważyłam, że jego lewa dłoń trafia do tylnej kieszeni spodni, gdzie zwykle chował broń.
- Nie wysilaj się. Rachelle była trochę nie znośna. Jeśli wycelujesz we mnie broń mogę ją udusić. Jestem tu w zasadzie w pokojowym geście.
- O czym ty mówisz Nate? – zapytał, marszcząc brwi, co chwile kontrolnie zerkając na mnie.
- Chwila, to wy się znacie? – wykrztusiłam w końcu zszokowana. Teraz to nie ulegało żadnej wątpliwości.
- Poznałem go w Wielkiej Brytanii, gdy Mike zlecił mi, żebym zabił Richarda. Nate chciał mnie powstrzymać. – wyjaśnił blondyn.
- Prawie bym go miał. – syknął ze złością, patrząc na Justina, który jak zwykle tylko zawadiacko się uśmiechnął.
- Jestem o wiele lepszy od ciebie. Nigdy byś mnie nie dorwał. – zaśmiał się sztucznie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym cię zabić, ale tak się składa, że jesteś moim narzędziem do zawarcia korzystnej umowy. – Justin spojrzał na mnie zaskoczony jego słowami.
- Najpierw puść mnie, jeśli mam zgodzić się na cokolwiek.- odpowiedziałam sucho. Gdy puścił moją szyję, wzięłam głęboki oddech masując ją lodowatymi palcami.- Czego chcesz? – warknęłam z irytacją. Widziałam, że Justin gotowy jest do wycelowania broni, ale gestem ręki kazałam mu się wstrzymać. Muszę wycisnąć z Nate’a jak najwięcej informacji. Tylko to się teraz liczyło. Musiałam wiedzieć to, co on wie, albo udaje, że wie. Miałam ochotę podbiec do Justina i przytulić się do niego, ale nie mogłam tego zrobić. Musiałam być twarda.
- Czasami to, że nie znam cię tak dobrze jak Scoot czy Monique pozwala mi zauważyć pewne rzeczy. – odpowiedział chwytając mnie za rękę, jakby bał się, że zaraz mu ucieknę. – Łatwo jest ukryć prawdę, przed tymi osobami, które znasz, wiesz na co zwracają uwagę, ale osoba stojąca z boku widzi więcej. – ponownie się zaśmiał i spojrzał na Justina, a potem na mnie.- Patrzysz na niego w taki sposób, w jaki wcześniej patrzyłaś tylko na jedną osobę.  – uśmiechnął się i czekał chwile na moją odpowiedź, ale nie zamierzałam się do niczego przyznawać. – Mike’a. – Ani Justin, ani ja nie chcieliśmy mu przerywać. Staliśmy nieruchomo, patrząc na niego z nienawiścią. – Ty nie powiesz nikomu tego, co dowiedziałaś się o mnie, a ja nie wyjawię waszej tajemnicy i Mike nie dowie się, że jesteś zdradziecką suką. – znowu uśmiechnął się złośliwie.
- Nie masz dowodów. – warknęłam na niego znowu.
- Jednak miałem rację, nie wyparłaś się. – zatarł z radością ręce. – Naprawdę nie wiem, co ty w nim widzisz. Ciekawe kiedy ci się znudzi.
- Myślę, że to już nie jest twoja sprawa. Poza tym nie przemyślałeś tego planu. Mam broń i mogę cię zastrzelić. – odezwał się Justin i wycelował w niego pistolet. Chciałam się odsunąć od Nate’a, ale ten znowu przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej.
– Ufasz mu? Wystarczy, że wyceluje centymetr dalej niż powinien i trafi w ciebie. – syknął mi do ucha, a ja próbowałam mu się wyrwać. Nie ufałam Justinowi w stu procentach. Zauważyłam, że jego ręka zaczyna się trząść. – Możemy równie dobrze skończyć to przedstawienie i nikt nie zginie. Mamy jakąś minutę nim zejdzie się tu ochrona. Nie jestem sam. Pamiętajcie o tym. – patrzył zaciekle na Justina. Widziałam, że jest zestresowany jak nigdy.
- Zostaw ją. – powiedział opanowanym głosem.- Co wymaga nasza część umowy? – po tym pytaniu Nate puścił mnie, a ja tym razem pobiegłam do Justina przytulając się do niego i zaciskając palce na jego białej koszulce pod kurtką.
- Gdzie jest Candice Swanepoel? – zapytał pewnym tonem.
- Justin, nie! – krzyknęłam, bo widziałam, że jest gotów mu odpowiedzieć. Nie spieprzy mi tego. Nie po to ją ratowałam, by zabił ją Nate.
- Jest w Vercelii we Włoszech, koło Mediolanu. Nie wiemy dokładnie, gdzie się zatrzymała. Na pewno ją  znajdziesz, to małe miasteczko.
- Wow, ty naprawdę ją kochasz. Poczekaj, aż złamie ci serce.- spojrzał na niego uśmiechając się szyderczo i szedł w naszą stronę.- Jeżeli podałeś mi prawdziwy adres, dotrzymam swojej części umowy. Jeśli nie, szykujcie się, że ja i Mike zgotujemy wam piekło gołąbeczki. – zaśmiał się i przeszedł po wyrwanych drzwiach z zawiasów następnie uderzając w Justina barkiem. Jesteśmy w dupie. Jedna osoba już wie.
- Co teraz? – zapytałam po chwili, patrząc na mój zmasakrowany pokój.
- Nic się nie stało. – chwycił mnie delikatnie za włosy i przytulił mnie mocno. Pierwszy raz przytulał mnie tak czule, bez pożądania. Pierwszy raz poczułam w nim oparcie i troskę. Może to co robimy jest wielkim błędem, ale ma sens? – Chodźmy stąd. Lepiej, żeby nas tutaj nie było, gdy przyjdzie ochrona. Jesteś głodna? – zapytał, a ja tylko pokiwałam głową. Musiałam się od niego odkleić, odgarnęłam włosy z twarzy i z minami nie wyrażającymi żadnych uczuć poszliśmy do restauracji jak zwykli znajomi z pracy. Ciekawe jak wytłumaczymy obraz z kamer na korytarzu, ale teraz nie miałam ochoty się tym martwić. Musiałam się uspokoić.




******






Cieszyłam się, że wzięłam numer od Candice. Teraz głupie dziewięć cyfr mogło uratować jej życie. Zadzwoniłam do niej, prosząc ją by jak najszybciej uciekła ze swojej kryjówki. Powiedziałam jej też, żeby zostawiła część swoich rzeczy, aby było widać, że rzeczywiście tam się znajdowała, a Justin nie kłamał. Dziewczyna posłuchała. Miałam nadzieję, że Nate nie dotrze do niej i nie dowie się, że to ja sprzątnęłam ją sprzed jego nosa. Nie chciałam go już spotkać, ale Justin powiedział, że Mike ponownie wysłał go do Wielkiej Brytanii i nie mam się czego bać. W pokoju było już czysto, ale nadal nie było w nim drzwi. Musiałam szykować się do kolacji z Howardem. Ubrałam się w białą sukienkę i tradycyjne czarne buty na obcasach. Jeżeli mam umrzeć, to przynajmniej będę ładnie wyglądać. – zakpiłam w myślach, poprawiając miękki materiał sukienki. On ciebie nie zabije, jesteś jego dziewczyną. Dziewczyny się kocha, a nie morduje. – zapewniałam siebie w myślach, żeby dodać sobie otuchy. Chyba, że jesteś suką i zdradziłaś chłopka z przystojniejszym i młodszym facetem. W restauracji było ciemno i pusto. Niepewnie weszłam do środka.
- Ktoś tu jest? – zapytałam, wychylając głowę zza drzwi. Żadnej odpowiedzi. Przeszłam przez wielką salę. Jedyny dźwięk jaki można było usłyszeć to stukot moich obcasów. Odetchnęłam głęboko otwierając drewniane drzwi prowadzące na taras. Gdy tylko je otworzyłam zauważyłam świece, które były porozstawiane na całej jego długości. Na środku został ustawiony jeden stolik z bukietem krwistych róż. Przy stole siedział Mike. Gdy mnie zauważył wstał z krzesła i szczerze się uśmiechnął. Dawno nie widziałam tego uśmiechu. Przeszłam powoli po dróżce usypanej z płatków róż. Odwzajemniłam jego uśmiech. Byłam szczerze zaskoczona. Cały czas myślałam o tym, że powinnam mu powiedzieć to, o czym dowiedziałam się od Nate’a. Jednak bałam się, że wpadnie w szał. Nathaniel miał rację, jest coś na czym zależało mi bardziej niż byciu wobec niego lojalną. Nie mogłam mu o tym powiedzieć ze względu na Justina. Gdyby nie ten haczyk z pewnością wiedziałby o tym pierwszy. Usiadłam na krześle, a Mike jak przystało na dżentelmena zasunął krzesło za mną. Spojrzałam na gwiazdy świecące na nocnym niebie.
- Nie mogłem zamówić nikogo, żeby naprawił twoje drzwi. Mają jakieś problemy z personelem. - mówił siadając z powrotem na swoim krześle. - Jeśli ci to przeszkadza pomyślałem, że mogłabyś spać u mnie, ale nie chciałbym cię budzić o czwartej. Muszę polecieć do Tokio. Jeden z biznesmenów chce nawiązać ze mną współpracę.- wyjaśnił krótko.
- Nie ma problemu, mogę spać dziś u Monique. Justin myślał, że… - nie dokończyłam, bo przerwał mi w pół zdania.
- Nie chcę o nim słyszeć.- powstrzymał mnie gestem ręki. - Nie potrzebuję wyjaśnień. Wiem, że Nathaniel chciał ci zrobić niespodziankę. – Więc swoje wtargnięcie do mojego pokoju wytłumaczył mu tym, że chciał się ze mną przywitać? Sprytny idiota… -  Ten chłopak ma naprawdę wielkie szczęście, że nie skończył jak wy w tym magazynie. – stwierdził mając na myśli mnie i Jeva.- Z resztą nie ważne, nie rozmawiajmy o pracy, jesteśmy tu prywatnie. – uśmiechnął się do mnie chwytając moją dłoń i gładząc ją palcami. Przez moją rękę przeszedł dreszcz. – Nie wiedziałem, że jest ci tak trudno. Powinienem był to zauważyć. Byłem zbyt zajęty, zaniedbywałem cię. – powiedział ze szczerym żalem. Miałam wrażenie, że wrócił stary Mike. Był taki spokojny i miły, do tego jeszcze ta kolacja.
- To nie twoja wina. – mruknęłam pocieszająco, ale w rzeczywistości to była jego wina.
- Przestań traktować mnie jak swojego szefa. Masz prawo na mnie krzyczeć, wyżywać się i być wściekła. Zachowywałem się okropnie. Chciałbym, żebyś czuła się tu dobrze. Zawsze to było moim priorytetem. – uniosłam dłoń do góry i pogłaskałam jego policzek. Było mi go żal.
- Wiem, że twoja praca jest ważna. Rozumiem to i będę cię wspierać. – uśmiechnęłam się do niego.
- Jesteś aniołem. – szepnął całując mnie w rękę.
- Przestań.- zaśmiałam się, zabierając swoją dłoń i kładąc ją na stole.
- Obiecaj mi, jeśli będziesz miała z czymkolwiek problem to zwrócisz się z tym do mnie. – poprosił patrząc mi głęboko w oczy.
- Obiecuję. – szepnęłam, widząc ulgę w jego oczach. Czy to możliwe, żeby się zmienił? Czułam się jakbym śniła, jakby to wszystko nie było prawdziwe. - Co masz dobrego? – zapytałam cicho, podpierając dłonią głowę i przełknęłam ślinę. Wcale nie byłam głodna, ale nie chciałam psuć mu humoru. W końcu przygotował to wszystko specjalnie dla mnie.
- Pieczeń z indyka, Barry się postarał.- odkrył wieczko, a z pysznie wyglądającej pieczeni unosiła się para. Poczułam zapach mięsa i ostrych przypraw. Nagle kelner zjawił się znikąd, wziął pokrywę od Mike’a i nalał nam czerwonego wina do kieliszków.
- Proponuję wznieść toast za nas. – wstał z krzesła, uśmiechając się do mnie. Zrobiłam to samo.
- Za nas. – powtórzyłam i stuknęłam się z nim kieliszkiem. Jeżeli to był sen, nie chciałam się z niego budzić. W końcu stało się to, o czym marzyłam od miesięcy. Wrócił mój Mike. Wszystko byłoby teraz wspaniale, gdybym nie czuła nic do Justina. W połowie kolacji zauważyłam jakiś ciemny cień, który obserwował nas z parkingu. To pewnie ochroniarz. Nie powinnam się bać. Tego wieczoru słuchałam Mike’a, starałam się być dla niego taka, na jaką zasługuje, ale co chwilę miałam wrażenie, że to nie z nim chciałabym tutaj być. Czułam coś do niego, ale byłam też przygnieciona wyrzutami sumienia. Wspominaliśmy dawne czasy, radosne chwile, Mike prawił mi nawet komplementy, a ja czułam się coraz gorzej. Zdradziłam go. Zdradziłam go w najgorszym momencie, gdy zauważył, że postępuje źle i się poprawił. 






******





Po kolacji poszłam do pokoju Justina. Wpuścił mnie, a po jego minie wiedziałam, że coś jest nie tak. W jego pokoju panował mrok, nawet nie zapalił lampy, jedyne źródło światła, które pozwalało odróżnić od siebie meble i nie zabić się wpadając na ścianę to latarnie świecące na zewnątrz. Weszłam do jego sypialni i usiadłam na łóżku poprawiając sukienkę, bo nawet nie chciałam się przebierać. Nie wiem po co do niego przyszłam. Może szukałam usprawiedliwienia za swoje czyny? Myślałam, że mnie pocieszy? Wiedziałam tylko jedno, że musiałam go zobaczyć. Sama jego obecność sprawiała, że było mi lepiej.
- Co się stało? – zapytałam siadając na łóżku, gdy on zapalał lampkę przy stoliku nocnym.
- Widziałem was. – wychrypiał stając przede mną. Na wysokości moich oczu znalazło się jego krocze, ale przemogłam się i spojrzałam na jego bladą twarz. – Byłaś przy nim szczęśliwa.
- Ten cień na parkingu to byłeś ty? – powiedziałam zszokowana. – Justin, wydawało ci się… - zaczęłam bełkotać zdenerwowana.
- Śmiałaś się z nim. – mówił dalej beznamiętnym tonem, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
- Justin…
- Popadasz w paranoję od kilku miesięcy. Widzę co się z tobą dzieje! Cały czas myślisz, że Mike chce się ciebie pozbyć. To cię niszczy od środka, a potem siedzisz z nim i jesz kolację?
- Justin, błagam…- jęknęłam i wydęłam usta w grymasie.
- Muszę wiedzieć, czy ty go jeszcze kochasz? – zapytał z bardzo poważnym wyrazem twarzy. Tego pytania obawiałam się najbardziej. Wiedziałam, że nie ucieknę od odpowiedzi.
- Musisz zrozumieć, że dużo z nim przeżyłam i moje uczucia do niego tak po prostu nie znikną. – odpowiedziałam spokojnie.
- Nie pytam, czy coś do niego czujesz. Pytam czy go kochasz. - podniósł na mnie głos. Rozumiałam jego zachowanie, sama bym pewnie zrobiła to samo na jego miejscu.
- Wiem, że kocham ciebie. – powiedziałam wyraźnie, patrząc mu w oczy. - Z resztą nie ma znaczenia co czujemy, nic nie możemy zrobić. - westchnęłam z bezsilności. Nic nie było takie, jakie chciałam żeby było.- Mike się zmienił. Nie każ mi tego niszczyć. – mówiłam drżącym głosem, Justin widząc to na chwilę się uspokoił.
- Czy na kolacji powiedział ci chociaż raz, że Ciebie kocha?
- Nie. – odpowiedziałam smutno. Nastąpiła chwila ciszy. Justin oparł się o ścianę przede mną.
- Więc mam się wycofać, mimo że wiem, że mnie kochasz, ponieważ sądzisz, że Mike nagle się zmienił, dobrze zrozumiałem? – zapytał nagle wściekły, a ja spojrzałam na niego błagalnie. Nie chciałam się z nim kłócić. – Łatwiej i bezpieczniej jest skończyć ze mną niż zerwać z nim? Przykro mi Rachelle, ale ja nie ułatwię ci tego. Nie mam zamiaru z ciebie zrezygnować.- nigdy nie widziałam go tak złego.
- Jesteś uparty. – mruknęłam poddana. – To dla twojego dobra. – złapałam się za głowę. To była dla mnie cholernie trudna decyzja. Nie miałam siły, żeby się z nim kłócić.
- Nie wmawiaj mi, co jest dla mnie dobre! – zaczął krzyczeć, przecierając twarz dłońmi.
- Uspokój się, zaraz nas ktoś usłyszy! – teraz ja podniosłam ton głosu. Dlaczego mam pozwolić, żeby się na mnie wyżywał?
- Znam takich ludzi jak Mike i zapewniam cię, że oni się nie zmieniają od tak.
- Skąd ty możesz to wiedzieć, nie znasz go tak długo jak ja. – powiedziałam zbyt ostro. Wpatrywaliśmy się w siebie z furią. Słyszałam jak szybko oddycha. - To co według ciebie mam zrobić? – załamałam ręce i westchnęłam głęboko.
- Bądź ze mną.- kucnął przede mną chwytając moje dłonie. Nie mogłam wytrzymać jego wzroku.
- Oczywiście.- wywróciłam załzawionymi oczami i spojrzałam w sufit.
- Naprawdę? – spytał ucieszony.
- Tak, powiem, Mike zrywam z tobą, ponieważ zakochałam się w twoim pracowniku.- przybrałam sarkastyczny ton głosu i uśmiechnęłam się kwaśno.- Ja nie mogę go teraz zostawić. To mój chłopak.
- W takim razie kim ja dla ciebie jestem? – zapytał z pretensją.
- Nie wiem, ja naprawdę bardzo cię kocham. – powiedziałam patrząc w jego rozzłoszczone oczy. Byłam zrozpaczona. On myślał, że jest poszkodowany, ale ja też cierpiałam. To była ryzykowna gra.- Wiedziałeś na co się piszesz. Musisz mi zaufać.
- Ufam tobie, ale jemu nie. Poza tym chyba ty do końca nie ufasz mi. – oskarżył mnie.
- Bo cały czas mam wrażenie, że my tylko lubimy uprawiać seks! Nie jestem w stanie opisać tego, co ze mną robisz… Przecież ty cały czas możesz mną manipulować! – warknęłam we własnej obronie.
- Nigdy tego nie robiłem! – znowu krzyknął, a ja spojrzałam na niego z politowaniem.- Okej parę razy się zdarzyło... – powiedział ciszej i spokojniej, gdy wbiłam w niego swoje źrenice.- Kilkanaście razy. – poprawił się w końcu. – Ale nie manipulowałem tobą, od kiedy powiedziałaś mi, że mnie kochasz. Przynajmniej nie robiłem tego świadomie. – Coś w jego oczach sprawiło, że mu uwierzyłam. Położył ciepłą rękę na moim kolanie. – Robię te wszystkie rzeczy, bo cię kocham. Już od dawna cię nie sprawdzam.
- Dlaczego miałabym ci wierzyć! Jesteś uwodzicielem, łatwo tobie manipulować ludźmi.- wymamrotałam rzewnym tonem.
- Nie manipulowałem tobą! Nie byłbym taką świnią. – przekonywał mnie dalej, podnosząc mój podbródek.
-  To nie jest miłość.- zaczęłam kręcić głową na boki. Kiedyś obiecywałam sobie, że nie będę przy nim płakać, ale dzisiaj byłam na tyle rozemocjonowana, że nie mogłam powstrzymać łez.
- Jest nią. – upierał się, ale jego głos się załamał.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo kocham cię każdego dnia coraz mocniej. Każdą, irytującą komórkę twojego ciała.- powiedział, wsuwając lewą dłoń pod moją sukienkę.
- W tym wszystkim brakuje wzajemnego zaufania. Poza tym to nigdy nie będzie prawdziwe. Zawsze musimy się ukrywać, zasługujesz na coś lepszego. – poczułam, że sucho mi w gardle. Patrzyłam na niego z nadzieją, że się podda.
- Jesteś totalnie pokręcona.- stwierdził, patrząc w moje oczy. Miałam ochotę roztopić się w tych jego czekoladowych tęczówkach.
- Wiem. – szepnęłam z chrypą, a on zaczął mnie tak po prostu całować. Nie przeszkadzały mu moje łzy, scałował z mojej twarzy każdą słoną kropelkę. Podniósł moje biodra i wsunął mnie na łóżko tak, abym leżała na nim cała. Jego dłonie błądziły po całym moim ciele. Gdy dotarły do moich nóg zdjął moje obcasy i rzucił je na podłogę. Pociągnęłam go za szyję, żeby jego głowa znalazła się przy mojej. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go, ciągnąc za końcówki jego blond włosów. Wsunęłam język między jego usta słysząc jak mruczy z rozkoszy. Jego dłonie zaczęły majstrować przy moich rajstopach rozrywając je. Jęknęłam niezadowolona uderzając go lekko w plecy.
- Kupię ci nowe. – powiedział przerywając pocałunek. Zdjął je całe i rzucił je w kąt pokoju. Spojrzałam na niego rozkapryszona, oblizując prowokująco dolną wargę. Moje ręce znalazły się na krawędzi jego spodni. Zaczęłam całować jego szyję napawając się zapachem jego perfum. Rozebrałam go ze spodni, w czym odrobinę mi pomógł. Gdy oparł się kolanami po obu stronach moich nóg, oplotłam go nimi w pasie, by być bliżej niego. Zdjęłam z niego koszulkę odsłaniając jego mięśnie. Nie ważne ile razy bym widziała jego klatkę piersiową i tatuaże, zawsze czułam się tak, jakbym odkrywała to wszystko po raz pierwszy. Zaczęłam masować jego ciepły brzuch, drażniąc go paznokciami. Przeturlałam się na łóżku kładąc twarz na poduszkę. Sukienka, to najgorsze co mogłam założyć, ale skąd mogłam wiedzieć, że do tego dojdzie? Justin zaczął masować moje plecy odgarniając włosy z karku i rozpiął powoli długi zamek sukni sięgający do moich bioder. Poczułam jego wilgotne i przyjemne usta na szyi, uśmiechnęłam się do poduszki podnosząc jedną nogę i gładząc nią wnętrze jego uda. Poczułam jak jego jedna ręka zaciska się na moim pośladku. Miałam na sobie czarne majtki z koronką i do tego pasujący stanik. Chciałam zdjąć już to cholerstwo z siebie i uklęknęłam na łóżku, tyłem do Justina zdejmując ramiączka sukienki. Chłopak obejmował mnie w pasie jedną ręką, a drugą gładził moje plecy, wsuwając ją pod materiał sukni przez przerwę w rozpiętym zamku. Jego dotyk koił moje nerwy i pozostawiał za sobą moją gęsią skórkę. Przełożyłam sukienkę przez głowę, a Justin cierpliwie czekał, żeby znowu uzyskać dostęp do mojej szyi. Moment później znowu leżałam pod nim tym razem przodem w samej bieliźnie. Spojrzał na mnie zachłannym wzrokiem i oblizał usta. W świetle lampy nocnej jego cera wyglądała ładniej, dobrze podkreślała piękne rysy twarzy i mięśni. Z zaskoczenia podniósł moje nogi do góry, wywołując mój głośny krzyk, a następnie położył je sobie na ramionach. Dłońmi gładził moje nogi, a ja nie mogłam przestać się do niego uśmiechać. Bawiłam się swoimi palcami patrząc na niego. Składał pocałunki na moich nogach sunąc coraz bliżej kostki, a potem udawał, że chce je ugryźć, ale poczułam tylko delikatny dotyk jego zębów na palcach. Następnie uśmiechnął się do mnie uroczo, susząc zęby. Poruszyłam stopami w lewo i w prawo śmiejąc się z tego, co robi. W jego oczach paliły się iskierki szczęścia podobnie jak w moich. Zdjął ze mnie majtki, wcale mi nie przeszkadzało, że oglądał najbardziej intymną część mojego ciała. Położył moje nogi po swoich bokach i poruszył zabawnie brwiami. Dlaczego ja się zadaje z takim zboczeńcem? Dlaczego ja kocham tego fanatyka seksu? Dlaczego on musi być tak nieziemsko przystojny, cokolwiek by nie robił? Zagryzłam palec w ustach oddając jego niegrzeczny uśmiech, nie mogąc przestać się śmiać. Wstrzymałam oddech i ucichłam, gdy zacisnął palce w okolicach moich warg sromowych, przyprawiając mnie tym o ekstazę. Kiedy włożył swój zwinny palec do mojej pochwy całe moje ciało przebiegł gwałtowny dreszcz. Wygięłam się w łuk. Moje piersi były nabrzmiałe. Przycisnęłam dłonie do jego łopatek i zacisnęłam zęby nie mogąc wytrzymać napięcia. Przytulił mnie do siebie całym ciałem. Czułam jego ciepło. Rozluźnił na chwile uścisk, tylko po to, by wsunąć we mnie głęboko dwa palce. Krzyknęłam jego imię totalnie zaskoczona. Usłyszałam jego śmiech.
- Uwielbiam gdy to robisz. – czułam jak uśmiecha się, całując mnie w brzuch. Gdy po moim ciele rozlała się fala gorąca spowodowana orgazmem, zaczęłam zajmować się jego bokserkami. Widziałam przez ich materiał, że jego członek jest już nabrzmiały. Miałam rumieńce na twarzy. Zagryzłam wargę ze zdenerwowania, bo ten widok sprawił, że nie byłam w stanie myśleć nawet nad tym, co robię. Zdjęłam jego bokserki i swój stanik, po czym wyrzuciłam go tam, gdzie trafiała reszta naszych ubrań. Byliśmy już całkowicie nadzy. Justin chwycił swojego penisa w obie dłonie i włożył go we mnie. Jęknęłam, otwierając buzie. Nim zdążyłam ją zamknąć poczułam w niej jego język. Uwielbiałam gdy to robił. Pchał mnie rytmicznie i gwałtownie, a ja nie mogłam złapać oddechu, dlatego położyłam obie dłonie na jego policzkach i odsunęłam jego usta.
- Daj odetchnąć.- powiedziałam drżącym głosem, a on skupiony na ruchu swoich bioder nie był w stanie powiedzieć nic. Nasze ciała idealnie do siebie pasowały. Justin pchnął mnie ostatni raz, by w końcu zacisnąć dłoń na mojej piersi.
- Śpij dzisiaj ze mną. – mruknął zasapany całując mnie w policzek, potem położył się obok. Chciał mnie objąć, ale wstałam szybko z łóżka mówiąc:
- Muszę iść spać do Monique i poczekać, aż zaśnie. Wrócę do ciebie. – obiecałam, całując go długo w jego miękkie usta.
- Musisz? – jęknął niezadowolony.
- Muszę.- powiedziałam, zakładając sukienkę na siebie. Justin obserwował mnie uważnie leżąc w łóżku. Posłałam mu całusa w powietrzu, otwierając drzwi jego sypialni.
- Nie założyłaś bielizny! – krzyknął mi za plecami, gdy szłam do drzwi poprawiając potargane włosy.
- Po co mam ją zakładać, skoro jak przyjdę znowu ją ze mnie zdejmiesz?
- Przytomna uwaga. – powiedział rozkosznym tonem uśmiechając się, a ja usłyszałam jego kroki. Szedł za mną. Oparłam się o drzwi.
- Zaraz wrócę, tylko nie zaśnij. – pogroziłam mu palcem.
- Będę na ciebie czekał. – powiedział, całując mnie na pożegnanie, a ja objęłam jego szyję i mocno go przytuliłam. Posiedziałam chwile z Monique i tak jak obiecałam, gdy tylko zasnęła wymknęłam się z jej pokoju i znowu przyszłam do pokoju Justina. W drodze poczułam, że lekko kręci mi się w głowie.






******




Rankiem obudziłam się przecierając oczy. Justin też już nie spał. Chwycił moją dłoń i zaczęliśmy bawić się naszymi palcami. Wpatrywałam się w ciszy w jego zaspaną twarz i rozczochrane włosy. Jego kąciki ust, podobnie jak moje cały czas były uniesione do góry.
- Zostaw go i bądź ze mną. – jęknął w końcu, wsuwając palce w moje włosy. Myślałam, że ten temat mamy zakończony, ale jego nadal to dręczyło.
- Wiesz, że nie mogę. Nie proś mnie o to. Mike…- zatrzymałam wzrok na jego klatce piersiowej gładząc wskazującym palcem jego mostek, na którym był wytatuowany krzyż.
- Mówiłaś, że się zmienił.- przerwał mi, kiedy próbowałam przekonywać go, że to, o co mnie prosi jest niemożliwe.
- A ty mówiłeś, że tacy jak on się nie zmieniają. – odparowałam, zsuwając palec z jego tatuażu.
- Nie przesadzajmy, są wyjątki.- westchnął kładąc się na plecach i podparł się łokciami o poduszkę.
- Znasz kogoś takiego? – zapytałam zagryzając dolną wargę i pochyliłam się nad nim.
- Znam. – odpowiedział tajemniczo, a jego czarujący uśmiech wrócił na swoje miejsce.
- Kogo? – szepnęłam zaciekawiona, tuż przy jego ustach.
- Ciebie. Zmieniłaś się. Nie chcesz zabijać ludzi.- zauważył przytomnie. Ja tak tego nie widziałam, ale nie miałam ochoty się z nim sprzeczać z samego rana.
- Jesteś śmieszny.- powiedziałam, całując go w usta. Usiadłam na nim i przejechałam ręką po jego aksamitnych włosach. Poczułam, że głaszcze opuszkami palców moje udo. – Chciałabym przestać się ukrywać.- powiedziałam całując jego pierś. Wiedziałam, że za chwile będziemy musieli udawać przed innymi, że nie znosimy swojego towarzystwa.
- To z nim zerwij. – mruknął zacięcie, bawiąc się kosmykiem moich włosów.
- Zmienił się, ale mam dziwne przeczucie, że to nie będzie trwało wiecznie.- powiedziałam, patrząc w jego oczy. 





_______________________________ 

Poszczęściło się Wam, 
bo jestem chora i miałam czas pisać.
Ten rozdział zajął mi 11 stron w Wordzie,
więc mam nadzieje, że nie jest dla Was krótki.
Oceniam go za udany, ale liczę na Waszą opinię.
Nate się odnalazł, cieszycie się? 
Spodziewaliście się, że coś knuje?


Rozdział 31 jest prezentem urodzinowym
dla mojej kochanej @loovesickk.
Masz swojego miłego Mike'a, chociaż mnie aż
skręcało jak to pisałam. ;p
Poza tym...
postanowiłam zrobić drugą wersję zwiastunu,
bo nie byłam z niego zadowolona, więc oto jest:




Co by tu jeszcze...
Mam wrażenie, że opuściliście mnie po tym okropnym 29 rozdziale,
więc błagam Was komentujcie i zaznaczcie swoją obecność,
bo jestem mi troszeczkę przykro.
Siedziałam nad tym rozdziałem bardzo długo, 
a Wasze komentarze są oznaką, że doceniacie moją pracę.
Nie wiem kiedy będzie kolejny.
Tym razem dam Wam, więcej 
czasu do komentowania, bo wiem, że macie też inne sprawy na głowie.
(Jeżeli będę widziała odzew z Waszej strony, naturalnie dodam go szybciej)




 
Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz. 

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 30






O czwartej w nocy zajechaliśmy do klubu. Miałam dość wrażeń na dziś, dlatego usnęłam w drodze na tylnej kanapie. Gdy tylko się obudziłam zauważyłam wpatrzonego we mnie Justina. W obawie, że ktoś może nas zauważyć usiadłam gwałtownie  na kanapie uderzając głową w otwierający się dach. Przyłożyłam dłoń do pulsującego bólem miejsca. Byłam cała potargana, spojrzałam na niego z grymasem.
- Dobrze się czujesz? Nie możesz mnie tak brutalnie budzić.- warknęłam słabym głosem.-  Co jeśli ktoś nas zauważy? – dodałam szeptem.
- Scoot poszedł do sklepu za rogiem po fajki. – Ciekawe czy pomyślał też o kupieniu mi śniadania. - Nie mogłem cię obudzić. – kucał przede mną w otwartych drzwiach samochodu.- Może skorzystamy z okazji, że go nie ma. – Dopiero co się obudziłam, a on już… Ugh, nie cierpię go. Mogłam spodziewać się, że Justin będzie miał jakieś specjalne wymagania, ale nie przeszło mi przez myśl, że będę musiała być jego zabawką dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czy on naprawdę nie może za siebie? 
- Nie myśl o tym. – powiedziałam krótko przeczesując włosy palcami, gdyż zapomniałam szczotki do włosów.
Pochylił się nade mną dając mi całusa w usta krótkiego, ale konkretnego.
- Cały czas o tym myślę. – odpowiedział, wpatrując się we mnie swoimi brązowymi tęczówkami.
- Mamy być ostrożni… – powiedziałam jak zahipnotyzowana, gdy tylko oderwał usta od moich. Przed chwilą chciało mi się okropnie spać, a teraz? Teraz, mam ochotę zamknąć się z Justinem w samochodzie, zasłonić wszystkie okna i zapomnieć o wszystkim. Jak on to robi? - Jeżeli ktokolwiek się dowie…
- Tak wiem. – przerwał mi rozdrażniony. Również nie byłam tym zachwycona i mimo, że miałam rację to samej trudno było mi się pogodzić z tym, że Justin nigdy nie będzie oficjalnie moim chłopakiem. Czemu to zawsze ja muszę być tą rozsądną i odpowiedzialną?  Wysiadłam z samochodu kierując się na blokowiska.
– Gdzie jest to mieszkanie? – zapytałam starając się walczyć z moim porannym brakiem koordynacji ruchowej. Justin widząc, że mam małe problemy z równowagą na wysokich obcasach podtrzymał moje ramie.
- W druga stronę. – westchnął równie nieprzytomnym głosem, po długiej wykańczającej jeździe samochodem. Dałam mu się obrócić. Przede mną znajdował się klub. Szukałam innych budynków, ale wygląda na to, że znaleźliśmy się na końcu jakiegoś małego, urokliwego miasteczka. Coś ostatnio uwielbiamy się do nich wybierać… Co tym razem mnie tu spotka? Nie miałam pojęcia. Czy się bałam? Nie, w końcu nie byłam sama. Miałam swojego obrońcę i tym razem mu ufałam.
- Musieliśmy się zgubić. Na pewno nie pomyliliście adresu? – zapytałam ziewając z opóźnieniem zakryłam przy tym usta dłonią. Wyjęłam z torebki miętową gumę. Ledwo zdążyłam wziąć jedną, Justin wyrwał mi ją z ręki. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nie chcę by śmierdziało mi z buzi, gdy ty będziesz smakować miętą.
- Aha. – mruknęłam. Wcale nie śmierdziało mu z buzi. Nie śmierdziało jakąś minutę temu, gdy się całowaliśmy. – Nie zamierzam wymieniać z tobą śliny przez najbliższe parę godzin. Jeszcze pamiętasz, że Scoot nam towarzyszy?
- Oczywiście. że pamiętam. Jest jak wrzód na dupie. – mruknął rozkapryszony.- Może nie zamierzasz, ale nie masz wpływu na to, co ja chcę.- Znowu zaczynamy te słowne gierki? To wszystko jest chore. Miał rację, nie miałam na to wpływu. Jeśli naprawdę chciałby przelecieć mnie na rogu ulicy z pewnością by to zrobił, a ja mimo wstydu bym mu nie uciekła.  
- Robi to, co powinien w przeciwieństwie do nas. – skomentowałam, nie chcąc żeby mnie dalej podpuszczał.
- Mniejsza o to, nie pomyliliśmy adresu. Przyjaciel Candice znajduje się w tym klubie.
- Świetnie. W takim razie co my tu jeszcze robimy? – uśmiechnęłam się zadziornie i tym razem bez jego pomocy szłam odważnym krokiem do klubu. Przy wejściu stało kilku mężczyzn, palili papierosy i rozmawiali. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Byli bardzo zainteresowani czymś za mną. Obróciłam się odruchowo, chociaż wiedziałam, że to Justin się tak za mną wlecze. Czy on działa tak na wszystkich? Gdy weszliśmy do klubu wreszcie zrozumiałam, co tutaj się dzieje. Klub Peace był klubem dla gejów. Nigdy wcześniej w takim nie byłam. Gdy dostrzegłam dwóch obściskujących się facetów na kanapach omal nie zebrało mi się na wymioty. Wszyscy pożerali Justina wzrokiem. Widziałam dezorientację na jego twarzy. Oboje nie chcieliśmy się tu znaleźć. Było mi bardzo niezręcznie, bo oprócz dwóch kelnerek byłam tam jedyną dziewczyną. Niewidzialną dla wszystkich. Znalazłam się w zupełnie nowej sytuacji i nie ukrywałam, że nie miałam pojęcia jak się w niej odnaleźć. Mój trener za to szybko pozyskał uwagę wszystkich w klubie. Puszczali mu oko, specjalnie na niego wpadali mimo, że ludzi o tej godzinie nie było już dużo. Jednak istnieje jakaś sprawiedliwość na świecie. Niech teraz on pobędzie chwilę na moim miejscu. Justin obrócił się na pięcie i bez ostrzeżenia mnie wyszedł szybkim krokiem z klubu. Nie zdążyłam nawet spytać kelnerki o Petera, bo już musiałam za nim biegać.
- Justin! Czekaj! – krzyczałam za nim, ale nawet się nie odwrócił. Dorwałam go dopiero przy samochodzie chwytając się kurczowo palcami jego umięśnionego ramienia tuż ponad łokciem. – Co ty robisz? - syknęłam przez zęby, żeby otrząsnąć go z transu.
- Jedziemy do Nowego Yorku. – zarządził, szukając kluczyków w kieszeniach swojej kurtki ze skóry.
- Justin! Nie! Co ze Scootem? Nigdzie nie jedziemy! Muszę znaleźć Petera! – mówiłam coraz głośniej, szarpiąc się z nim, bo nie mogłam zwrócić na siebie jego uwagi. Zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Pchnęłam go na auto i przycisnęłam dłońmi jego klatkę piersiową do okna samochodu. Nie odepchnął mnie, nawet na mnie spojrzał. – Posłuchaj mnie. – poprosiłam spokojnie, szukając zrozumienia w jego oczach. – Obiecałam to jej. – patrzył w moje oczy, jakby wzrokiem mógł narzucić mi swoje zdanie. Nie dałam się. Pod palcami czułam jak wzdycha zrezygnowany.
- W porządku, idź. Załatw to, a ja poczekam tutaj na Scoota.- odpowiedział, a  biała para unosiła się z jego bladoróżowych ust. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wzięłam ją od niego i schowałam do kieszeni z powrotem.
- Co? – powiedział niezadowolony, gdy to zrobiłam.
- Wracasz tam ze mną teraz. Proszę cię. Mogę ci się nawet ładnie odwdzięczyć. – uśmiechnęłam się przytulając się do niego i zstępując z nogi na nogę. Spojrzałam w kierunku sklepu. Pusto. Pocałowałam go długo i z pasją. Gdy poczułam, że jego ramiona mnie obejmują w tali wsunęłam język między jego usta. Smakował miętą. Następnie przerwałam pocałunek powtarzając -Proszę.- mruknęłam słodko w jego ucho, ustami zahaczając o miękki płatek.
- Rachelle… - powiedział moje imię wywołując tym ciarki na moich plecach. Ten jego cholerny głęboki, męski głos. Nigdy nie będę miała go dosyć.
- Jeżeli jakiś gej by mnie zgwałcił miałbyś mnie na sumieniu. Wracasz tam ze mną. – uśmiechnęłam się, chwyciłam go za rękę, ciągnąc go w stronę Peace.
- Nie. Nie pójdę tam, ci goście to jacyś psychole. Gapią się na mnie.- odparł chłodno z założonymi rękami ściągając brwi.
- Skarbie, jesteś bardzo przystojnym, smacznym kąskiem. Nie dziw się, że patrzą. –  powiedziałam kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Nie możemy wyrzucić tej kartki i wrócić do domu? – zapytał zmiękczając ton głosu, patrząc na mnie błagalnie i wydymając usta w grymasie.
- Zepnij tyłek, im szybciej wejdziemy tym szybciej wrócimy. – zaśmiałam się powtarzając jego własne słowa, ale zauważyłam coś na kształt przerażenia w jego oczach. Justin bał się czegoś? To niemożliwe. Jednak to prawda, że piękny wygląd może okazać się przekleństwem. Chodzącym, cholernie gorącym przekleństwem. Jak Bóg mógł stworzyć kogoś tak pięknego jak on? – Boże, patrzysz na mnie jakbym co najmniej prosiła cię, żebyś poszedł na wojnę.
- Na to prędzej bym się zgodził. – bąknął i włożył dłonie do przednich kieszeni spodni, które luźno opadały na jego biodra i odsłaniały kawałek bielizny. Jeśli nie chce, żeby się tak na niego gapili może lepiej od razu się rozbierze. Pozwoliłam sobie po chwili popatrzeć na jego tyłek, po czym skarciłam się w myślach. To co robię jest niedorzeczne. Nie mam myśleć o jego tyłku, ani się na niego patrzeć, bo mam ważniejsze sprawy do zrobienia, a  jego tyłek mogę sobie podziwiać później… w mojej sypialni. Pobiegłam za nim i ponownie weszliśmy do klubu napalonego hektolitrami testosteronu.
- Gdzie jest Peter? - zapytałam opierając się o ladę. Kelnerka spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem, ale ożywiła się gdy zauważyła mojego trenera… niedługo on będzie wykonywał moją robotę, jak tak dalej pójdzie.
- Zależy kto pyta. – odparła uśmiechając się do Justina, mimo że to ja z nią rozmawiałam.
- Jestem znajomą jego najlepszej przyjaciółki, mam do niego sprawę.- odparłam całkiem nie przejmując się tym, że ta dziewczyna kompletnie mnie ignoruje i mierzy mojego faceta… Dlaczego jestem tak cholernie o niego zazdrosna? To niezdrowe. Całe szczęście, że on o tym nie wie.
- Schodami na górę. – odpowiedziała ciepłym głosem. Na te słowa natychmiast zerwałam się w kierunku nich. Jednak kelnerka wreszcie raczyła mnie zauważyć dodając - Dziewczyny nie mają prawa tam wchodzić. Twój kolega musi cię wyręczyć. – słysząc jej prowokacyjny ton głosu miałam ochotę rzucić się na nią z rękami. Okej, pewnie nie lubiła swojej pracy i zazdrościła mi kolegi, ale to nie powód by traktować mnie w tak chamski sposób. Nie wiem czy to był jej głupi wymysł, żeby tylko mnie zirytować, czy może mam do czynienia z dyskryminacją płci pięknej. Od początku mi się tu nie podobało. Jeżeli Peter jest właścicielem tego klubu to w tej chwili miałam ochotę wsadzić mu tę karteczkę prosto do gardła by się nią udusił. Mimo ostrzeżeń kelnerki i wyzwisk skierowanych w moją stronę, zdecydowałam, że pójdę z Justinem do Petera. Po pierwsze nie byłam na tyle głupia by zostawiać go samego. On pewnie sam tego nie chciał, bo jak na razie ochraniałam go przed zawieraniem nowych znajomości. Nikt nie podszedł do niego, póki ja przy nim byłam. Po drugie nie mogłam też zapomnieć, że mój uwodziciel mógł wyrzucić kartkę do najbliższego kosza na śmieci, a potem łgać mi prosto w oczy, że zrobił to, o co prosiłam. To ja złożyłam obietnicę, on nie miał obowiązku jej dotrzymać. Chciałam zrobić wszystko, co w mojej mocy by ją spełnić i dopilnować tego osobiście. Weszliśmy do pomieszczenia, był to mały pokój. W jego centrum znajdowało się biurko, na którym rzeczy były porozrzucane w nieładzie. W kącie stała skórzana kanapa, zakryta męskimi ubraniami, co pozwoliło mi stwierdzić, że ich właściciel najwyraźniej śpi w klubie. Obok kanapy stał w pełni wyposażony barek. Wysoki czarnowłosy chłopak siedział na fotelu opierając nogi o blat biurka, popalał papierosy, a następnie popijał alkohol.
- O co chodzi?
– zapytał na wstępie, bez żadnego przywitania. - Co ta dziewczyna tutaj robi? - dodał nieuprzejmym tonem, kiedy zauważył mnie w progu. 
- Nazywam się Mindy, a to William. Mamy ci coś do przekazania. – przyjęłam służbowy ton głosu, patrząc na niego wyzywającym wzrokiem. Poczułam się trochę urażona.
- Od kogo? – spytał nie spuszczając z tonu. Rozsiadał się w swoim fotelu, podeszłam do niego i podałam mu kartkę.
- To nowy numer twojej przyjaciółki Candice. Prosiła byś się z nią skontaktował. – nagle w jego oczach pojawiło się zaskoczenie, gdy usłyszał imię swojej bliskiej znajomej. Przestał grać wielkiego pana i zamienił się w zwykłego zmartwionego chłopaka. Ludzie są naprawdę dziwni. Przybierają maski, odgrywają swoje życiowe role, ukrywając prawdziwe oblicze. Miałam prawo ich osądzać? Nie. Robiłam dokładnie to samo, by najpierw nieudolnie udawać przed samą sobą, że nie czuje nic do Justina, a następnie po to, by ukrywać fakt, że z nim jestem.
- Czy coś jej się stało? Wszystko z nią w porządku? – zaczął zadawać kolejne pytania, błądząc przerażonym wzrokiem po naszych twarzach.
- Tak, jest bezpieczna. Zadzwoń do niej. – odpowiedziałam miłym głosem i skinęłam na kartkę, którą teraz trzymał w ręce.
- Znamy się od dziecka. Gdyby coś jej się stało... – powiedział, wstając z fotela i trzęsącymi  palcami wybrał numer. – Nim jednak zdecydował się zadzwonić zapytał: Kim wy właściwie jesteście, skąd wiedzieliście, że tu jestem? – oprzytomniał i spojrzał na nas chłodno.- Co macie wspólnego z Candcie? Nie uprzedzała mnie, że przyjdziecie. – Widziałam, że Justin miał ochotę mu odpowiedzieć, ale byłam niemal pewna, że będzie to coś bardzo nie na miejscu. Żeby oszczędzić czasu na jego wymyślne historyjki o tym jak przeleciał Candcie Swanepoel wyrwałam się pierwsza do odpowiedzi.
- Candice zgubiła telefon na pokazie w Mediolanie. Nie mogła sobie przypomnieć twojego numeru. Mieszkam niedaleko, więc wyświadczyłam jej przysługę. Na pewno więcej sama ci powie. – uśmiechnęłam się, chcąc jak najszybciej wrócić do domu, spojrzałam porozumiewawczo na Justina. Peter chwycił swój telefon i zaczął wystukiwać numer z kartki.
- Musimy się zbierać. Cieszymy się, że mogliśmy pomóc. – powiedział za mnie i skinął głową na pożegnanie. Peter zaczął rozmawiać z Candice.
- Dziewczyno, jak miło cię słyszeć! – powiedział radosnym głosem do telefonu, kiwając na nas ręką, że możemy iść. Czułam się odmieniona. W środku mnie buzowała radość i ulga. Wszystko przez to, że dzisiaj nie wracałam z myślą Zabiliśmy kolejnego człowieka. To było przyjemne uczucie i chciałam 
czuć się tak zawsze. Ani Peter ani Candice nie przeszkadzali Mike’owi w jego planach. Nie miał podstaw by zlecać nam ich zabójstwo. Oni byli dla niego zabawkami, zwalczaniem nudy. Nie zamierzałam przykładać do tego rąk. Gdy już znajdowaliśmy się przy drzwiach wyjściowych w klubie Justin zaczął wrzeszczeć mi do ucha, próbując przekrzyczeć huczącą muzykę.
- Rach, zaraz przyjdę. Muszę się czegoś napić. – oznajmił i zanim zdążyłam zaproponować mu, że napiję się z nim, mimo że piąta rano nie była moją ulubioną porą do picia) on zniknął w tłumie facetów. Nigdy go nie zrozumiem, najpierw chce uciec z klubu, a potem nie można go zmusić do tego żeby z niego wyszedł. Jest okropny. Poddałam się. Nie chciałam już go szukać. Wolałam poczekać przy samochodzie. Gdybym wtedy wiedziała, co planuje zrobić… Nigdy bym mu na to nie pozwoliła.

 



To dzisiaj. Wiedziała, że dzisiaj wreszcie zobaczy swój dom. Wyjdzie do ludzi, którzy będą się do niej uśmiechać. Ludzi, którzy nie mieli pojęcia o tym, co przeżywała każdego dnia przez najbliższe miesiące. Ludzi, którzy nie wiedzieli, że ta dziewczynka w wieku sześciu lat przeżyła więcej niż oni. Przyszedł po nią mężczyzna, którego doskonale znała. Chudy szatyn z piegami na twarzy. Często widywała go z człowiekiem, którego nienawidziła najbardziej na świecie. Mimo wszystko cieszyła się, że z dwojga złego to on zaprowadzi ją do domu. Jednak człowiek, który zabił jej tatusia nie przepuścił okazji by się z nią pożegnać. Stała przy drzwiach w swoim starym lekko pogniecionym, fioletowym płaszczyku.
- Witaj skarbie. Wracasz do domu. – zaśmiał się patrząc jej w oczy. Odwzajemniła jego spojrzenie mimo, że wiele razy wydawało się jej, że w jego oczach znajdują się ostrza. Zawsze patrzył na nią jak na jakiegoś bezbronnego, niechcianego psa. Traktował ją gorzej niż zwierzę. Obok niego stał blond włosy chłopczyk. Mężczyzna poklepał go po plecach pokazując na nią palcem wskazującym lewej ręki. 
- Obserwuj ją synu. Będziesz musiał ją pilnować. – powiedział dumnie patrząc na małego chłopaka. Niewiele rozumiał, ale dziewczynka widziała, że przyjął rozkaz ojca i spojrzał na nią w ten sam sposób, co jego ojciec. Przeszły ją ciarki po całym ciele. Gdy wreszcie znalazła się przed swoim domem jej opiekun zatrzymał się, kucając przed nią, by zrównać się z jej wzrokiem.
- Nigdy nie powiesz nikomu o tym, co widziałaś i słyszałaś. Rozumiesz? - powiedział, a dziewczynka pokiwała mu głową i pobiegła w stronę domu, mając nadzieję, że znajdzie w nim swoją mamę.






Nie mogłam uwierzyć w to, co stało się zaledwie kilka godzin temu. Justin zabił Petera. Jego zwłoki znajdowały się w bagażniku. Przez całą drogę nie odzywałam się do chłopaków. Byłam wściekła, zdążyłam na nich nakrzyczeć mimo, że w zasadzie to Justin był tylko winny. Scoot pomógł mu zetrzeć ślady i dostarczyć ciało do samochodu. Dlaczego za każdym razem, gdy próbuję postępować dobrze, wszyscy mi to uniemożliwiają? Zatrzymaliśmy się by wyrzucić ciało do wody. Musieliśmy zatrzeć wszystkie ślady. Walczyłam sama ze sobą by nie zacząć płakać ze złości. Siedziałam z posępną miną. Nawet Justin i Scoot między sobą nie rozmawiali. Między nami była mroczna i martwa cisza. Justin co chwile oblizywał wargę ze zdenerwowania,  pewnie nawet nie był tego świadomy. Przeżyłam lot do Nowego Yorku. Bardzo chciałam znaleźć się już w hotelu. Wiedziałam, że czeka mnie kolejna nieprzyjemna rozmowa z Mike’iem, ale szykowałam się na nią od momentu, gdy zdecydowałam się uratować Candice. W Nowym Yorku było już po północy, gdy wchodziłam do swojego pokoju. Wzięłam gorący prysznic i ubrałam się w luźną piżamę. Następnie zmazałam makijaż i położyłam się spać. Byłam zmęczona tym wszystkim. Nie chciałam takiego życia. Nie chciałam takiej miłości. To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Zrobiłam to dla Mike’a, zgodziłam się na to z własnej woli. Chciałam być blisko niego, a to był jedyny możliwy sposób. Jednak teraz pojawił się Justin i zachwiał moim uczuciem do niego. Nie mogłam powiedzieć, że nie kocham już Mike'a Howarda. Nadal go kochałam, zawsze będzie miał swoje miejsce w moim sercu. Natomiast musiałam przyznać, że Justin przeprawiał mnie o zawał serca, nie tylko gdy mnie denerwował. Moje ciało reagowało na jego obecność w tak specyficznie niesamowity sposób, że nie miałam siły już tego ignorować. Nasz związek jednak wciąż był niepewny. Nawet nie wiedziałam, czy można tak to nazwać. Nie potrafiłam określić czy kocham jego, czy to w jaki sposób czuje się przez niego. Ciągle szukałam furtki, przez którą mogłabym uciec, gdyby okazało się, że to co nas łączy jest tylko dobrym seksem. Podobał mi się fizycznie, nie zaprzeczałam temu, ale to nie wystarczało, żeby nazywać go miłością mojego życia. O pierwszej w nocy, gdy coraz głupsze i dziwniejsze myśli pojawiały się w mojej głowie (uniemożliwiając mi tym samym zaśnięcie) usłyszałam, że ktoś po cichu otwiera drzwi. Poczułam znane mi perfumy. Nie musiałam otwierać oczu, żeby wiedzieć kto wszedł do środka. Chciałam krzyknąć na niego, żeby się wynosił, ale pewnie taką reakcją zwołałabym całą straż do siebie i zrobiłaby się niezła awantura.
- Nie złość się.- szepnął mi do ucha, kiedy podniósł kołdrę i położył się obok mnie obejmując mnie czule od tyłu. Nie obróciłam się. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Zaczął całować moją szyję palcami przejeżdżając po mojej nagiej ręce. – Kochanie… - mruknął między jednym a drugim pocałunkiem. Na te słowo ścisnęło mnie w brzuchu. Kiedy poczułam, że przytula mnie mocniej strzepnęłam jego ręce wzdychając i obracając się tak, żeby go widzieć.
- Zabiłeś jej ojca, a teraz najlepszego przyjaciela. – powiedziałam z żalem. Dobrze, że nie widział moich wilgotnych oczu w tej ciemności.
- Skarbie…- szepnął kojącym głosem.
- Chciałam jej pomóc, a ty tak po prostu to zniszczyłeś. Obiecałam jej, że wszystko będzie dobrze. Dałam jej nadzieję, a ty zabiłeś Petera. Jak myślisz... – przerwałam biorąc oddech.-  jak się poczuje, gdy dowie się, że jej przyjaciel nie żyje?
- Obiecałaś jej, że przekażesz mu numer. – sprostował, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. – Dotrzymałaś obietnicy.
- Nie brałabym ciebie ze sobą, gdybym wiedziała, że tak to się skończy. – syknęłam na niego, kręcąc głową na boki. Poczułam jego dłoń na mojej nodze.
- Wiem.. proszę uspokój się. – szepnął, znowu przybierając ten niewinny wyraz twarzy. Nienawidzę gdy to robi.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam w końcu. Zmarszczyłam brwi w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
- Nie posłuchałaś Mike’a i nie zabiłaś Candice. Zrobiłem to, żeby ratować sytuację. Nie możemy zawalać każdej wspólnej misji. Mike kazał mi wypróbować nowy narkotyk na jakieś przypadkowej osobie. Wybrałem Petera.
- Musiałeś wybrać akurat jego? - w jego oczach widziałam coś nowego, nie potrafiłam określić co to, ale było mi całkiem obce.
- Przez niego jakiś typ próbował macać mnie po jajach.- próbował rozładować napięcie, udając wielce skrzwydzonego.
- To ma być niby wina Petera? – podniosłam ton głosu, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Nie wierzę, że zabiłeś go dlatego, że jakiś gej… - reszta zdania nie mogła mi przejść przez gardło. - Więc ty wykonałeś swoją część zadania. To ze mną jutro Mike się policzy. Szkoda, że nie powiedziałeś mi o swoim planie.- stwierdziłam po dłuższej chwili zastanowienia, gdy pod wpływem jego dotyku zaakceptowałam wszystko, co się stało. Nie mogłam niczego zmienić. Candice jeszcze żyła, a na tym najbardziej mi zależało. Jeżeli ona przeżyje, to znaczy, że ja też mam szansę by żyć normalnie.
- Mike mi zabronił. – powiedział.
- Świetnie. Jeżeli każe ci się rzucić z mostu, to też to zrobisz?
- Tylko, jeśli będę miał uratować ciebie. – odpowiedział uśmiechając się.
- Przestań. Wcale jeszcze ci tego nie wybaczyłam. Jak mogłeś go zabić? - powiedziałam przytrzymując jego jedną rękę.
- ,,Jeszcze'', a ,,nigdy'' robi różnicę. Jesteśmy na dobrej drodze. – powiedział pochylając się nade mną.
- Teraz zamierzasz sobie kupić moje przebaczenie wykorzystując mnie seksualnie, mam rację? – zapytałam widząc ekscytację w jego oczach.
- Dokładnie tak. – odpowiedział, zaczynając mnie całować.













******








Gdy wróciliśmy do hotelu zeszłej nocy dowiedziałam się od Monique, że Mike wyjechał zwerbować ludzi do pracy i ma wrócić dzisiaj po południu. Spoglądałam na zegarek. Od dziesięciu minut wiedziałam, że jest już w hotelu, ale nie miałam odwagi, by ruszyć się i iść do jego gabinetu. Justin czekał na mnie przy drzwiach, bo również musiał tłumaczyć się z obecnego obrotu spraw. Jednak on był w sto razy lepszej sytuacji ode mnie.
- Możecie mi powiedzieć, jak to się dzieje, że dwoje doświadczonych ludzi tak nagle zamienia się w dwie niedojdy? – zapytał na wejściu. Jeśli sądzicie, że to mocne słowa to jesteście w błędzie. Zapewniam was, że jego myśli brzmią jeszcze gorzej. – Dlaczego ona nie jest martwa? – zapytał pokazując nam zdjęcie Candice, a następnie podpalił je zapalniczką i wrzucił do kominka. Kiedy miałam otworzyć już usta Justin mnie uprzedził.
- Candice była niewinna. Czysta jak łza. Nie chciałem jej zabić. Ona nie zajmie miejsca Richarda, woli swoją karierę modelki. Przekonałem Rachelle, żebyśmy tego nie zrobili. Zamiast niej zabiliśmy Petera.  – z każdym jego zdaniem Mike robił się coraz bardziej czerwony. Zaciskał dłonie w pięści, a ja nie zdziwiłabym się, gdyby zapalniczka, którą trzymał nie rozkruszyła się w drobny mak.
- Czy kazałem tobie zmieniać moje plany? – zapytał zaciskając zęby. Rzucił zapalniczkę w ścianę za Justinem. Pozostała na niej mała czarna dziurka w miejscu, gdzie wylądowała zapalniczka, aby potem spaść na podłogę.
- Nie. – odpowiedział opanowany. W tej chwili Mike w ułamku sekundy podskoczył do niego chwytając go za szyję. Zaczął go szarpać prawie nie rozrywając mu koszuli. Zaczęłam krzyczeć, otworzyłam szeroko oczy. Wiedziałam, że jeśli ja tego nie skończę to Mike może go zabić. Wszystko przeze mnie. To ja zmieniłam jego plan, nie Justin. To mnie teraz powinien bić, nie jego.
- Mike, przestań! – starałam się, żeby mój ton głosu brzmiał obojętnie, ale i tak słychać było w nim przejęcie. To mój trener, którego nienawidzę, ale może nie życzę mu śmierci? Miałam nadzieję, że Mike właśnie tak to odbierze. Spojrzałam w jego oczy wypełnione furią i żądzą zabijania. – On kłamie, to ja nie chciałam jej zabić! – wrzasnęłam z całych sił trzymając jego ramię z pięścią, która celowała prosto w twarz chłopaka. Poczułam jak jego mięśnie się rozluźniają.
- To był twój pomysł?! – zapytał zdumiony odsuwając się o krok od Justina.
- Tak. – przyznałam z głową w dole, puszczając jego ramię.
- Jak mogłaś wpaść na coś tak głupiego? – wrzasnął tym razem na mnie. Ciarki przeszły mi po plecach. Byłam wystraszona i niezdolna do tego, by spojrzeć mu w oczy. – Mam powtórzyć pytanie?! – ryknął głośniej, gdy nic nie odpowiedziałam. Czułam się jak dziecko, które zostaje karane przez ojca.
- Mam dość. – powiedziałam cicho i niewyraźnie.
- Co? – spytał ponownie rozdrażniony.
- Mam dość! – tym razem wrzasnęłam z frustracją. – Mam dość zabijania. Mam dość krwi niewinnych osób! Nie potrafię tego robić...- przerwałam biorąc powietrze. - Już nie. – dodałam ciszej, zakładając kosmyk włosów za ucho. Wreszcie powiedziałam to, co siedziało w mojej głowie już od bardzo dawna. Dzisiaj odważyłam się to przyznać.
- Przecież robiłaś to. Szło ci bardzo dobrze. – nadal mnie nie rozumiał, jednak zdziwiłam się, że pierwszy raz usłyszałam z jego ust pochwałę. Było to też jakiegoś rodzaju podziękowanie i docenienie mojej pracy.
- Robiłam, ale nigdy nie chciałam tego robić. Robiłam to dla ciebie. Chciałam cię wspierać. Nie prosiłam się o to, żeby zostać twoim wspólnikiem. Nie prosiłam się też by zostać twoją pracownicą. To ty zrobiłeś to – wskazałam na siebie.- ze mnie. Miałam być twoją dziewczyną. Miałam cię kochać i dawać ci szczęście, a nie zabijać ludzi i śnić koszmary po nocach, przypominając sobie ich twarze. – obserwował mnie uważnie. Wprawiłam go w osłupienie.
- Porozmawiamy o tym później. Wieczorem przyjdź do restauracji. Nie mam teraz czasu. – powiedział zgaszony. Spodziewałam się wybuchów nienawiści i gorszych rzeczy. Co się z nim dzieje? - Dlaczego ją chronisz? – zapytał po chwili Justina. Znowu przerażenie. Mike nie jest ślepy. Co jeśli on już wie o naszych nocnych wybrykach? Co jeśli dowiedział się, że go zdradzam? Czy ta nasza kolacja będzie normalna? Może to jakiś nowy rodzaj tortur, które wymyślił?
- Takie jest moje zadanie. – odparł mu dumnie Justin służbowym tonem.
- Sądzisz, że mógłbym zrobić jej krzywdę? – zapytał Mike, patrząc na niego groźnym wzrokiem.
- Wiesz jak to mówią Mike. – przybrał lekki ton głosu, jakby w tej chwili gadał z najlepszym kumplem. Jak można być tak odważnym, stojąc twarzą w twarz z największym oprawcą Nowego Yorku? – Potencjalne zagrożenie istnieje wszędzie. - po tych słowach zostaliśmy odprawieni do swoich pokoi.
Gdy tylko wyszliśmy z gabinetu zaczęłam wyżywać się na Justinie. Postawił mnie w tak głupiej sytuacji. Nie wierzę, że powiedziałam Mike’owi, że go kocham podczas gdy Justin był w tym samym pomieszczeniu i słyszał wszystkie moje żale dotyczące związku z Howardem. To była tak głupia i niezręczna sytuacja. Po raz kolejny czułam się jak najgorsza zdzira. 
- Po co to zrobiłeś!? Mało ci kłopotów? Przypominam, że to on chciał cię zabić, a nie mnie. Mogłeś równie dobrze pomachać mu przed nosem białą flagą z napisem: Zabij mnie. Jesteś idiotą! - mówiłam całkiem poważnie, gdy on zdawał się być obojętny na to, co mówię.
- Chciałem cię chronić. – wyjaśnił cicho, patrząc mi głęboko w oczy. Mówił prawdę.
- Nie potrzebuję ochrony. – powiedziałam ostro.
- Doprawdy? Cały czas pakujesz się w kłopoty. Gdyby nie ja…- znowu przemądrzały, arogancki ton wrócił na swoje miejsce.
- Właśnie, gdyby nie ty, to wszystko byłoby w porządku. Moje kłopoty zaczęły się z chwilą, gdy się pojawiłeś.- warknęłam na niego i weszłam do windy, chcąc wrócić do pokoju.










_________________________________

Witajcie!
Z rozdziału do końca nie jestem zadowolona, ale obiecałam Wam, że będzie dzisiaj. 
Wiem, że czekacie już dosyć długo.
Bardzo się cieszę, że tyle osób skomentowało poprzedni post.
Mam nadzieję, że pod tym też się wykażecie.
Dziękuję Wam za te szczere opinie.
Jestem też zadowolona z tego, że mój blog budzi w Was
tyle emocji.
(Nie chciałam przesadzić z tymi gejami i lesbijkami, 
ale przemyślałam to i sądzę, że dobra opowieść to też taka,
która budzi w czytelniku oburzenie.
A to znaczy, że chyba w jakimś stopniu mi to wyszło. xD
Jeszcze dużo się będzie działo,
jeśli ktoś przez jedną scenę chcę skreślić całe moje opowiadanie
 to nie zmuszam Was do czytania. 
Mogę jedynie zapewnić, że nie pożałujecie, jeśli dacie mi kolejną szansę.)
Jestem tylko człowiekiem, każdy wpada czasem na różne pomysły..
Obiecuje, że jak na razie nie zmierzam do tych tematów wracać.)
  



 


Wiem, że najgorszą moją wadą jest nie dodawanie rozdziałów na czas.
Staram się jak mogę, ale naprawdę muszę poświęcić trochę czasu na naukę. 
Poza tym nawet jeśli mam napisany rozdział wolę go przeczytać kilkakrotnie.
Zasługujecie na to, byście dostawali to, co najlepsze
a nie miliard myśli nie trzymających się kupy.
Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi xD


Jestem w szoku, że dobiliście do 50.000 tys, wyświetleń, a 
w zasadzie ponad 53.000 tys na chwilę obecną.
Postanowiłam Wam podziękować za te 30 komentarzy i wyświetlenia, dlatego
rozdział będzie najpóźniej za tydzień, a z nim niespodzianka! ;) 


Zaglądajcie, piszcie, komentujcie, twitter jest do Waszej
dyspozycji i zapisujcie się na listę informowanych.
Jeśli chcecie, żebym zajrzała na Wasze blogi w wolnym czasie
to dawajcie linki na stronie blogi
Łatwiej mi do nich dotrzeć, gdy są w jednym miejscu.
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję!
Jakieś życzenia? 
Macie jakieś wizje tego, co będzie dalej?
Do następnej, Moi Drodzy!  






Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz. 


ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCHZWIASTUN | KONTAKT