Ludzie radzą sobie ze strachem na różne sposoby.
Jedni starają się z nim walczyć, a inni ignorować. Problem w tym, że
ignorowanie lub zaprzeczanie nie spowoduje, że strach minie. Uważanie, że
strach jest czymś, czego nie powinniśmy czuć jest błędem, ponieważ każdy kiedyś
musi się z nim zmierzyć. To normalne uczucie, takie jak miłość, gniew czy
nienawiść. Nieważne w jakiej formie się pojawia i z jakiego powodu. W momencie,
w którym paraliżuje cię strach nie przejmujesz się dlaczego, ponieważ skupiasz
się na samym jego odczuwaniu. Powód jest mniej istotny, bo zawsze może się
zmienić. \Moim sposobem na radzenie sobie ze strachem było jego
ignorowanie, ale to nie oznacza, że przestałam go odczuwać.
- Po prostu musimy to na spokojnie przemyśleć. –
odparł Justin, który zapewne uważał, że wcale nie zorientowałam się jak bardzo
jest zdenerwowany chodząc po pokoju w tę i z powrotem. W przeciwieństwie do
niego po mnie nie było tego widać. Zajęłam miejsce w wygodnym wiklinowym
fotelu, w którym chwilę temu, nim
zajrzałam do torby z moimi ubraniami, byłam szczęśliwa i opanowana. Wpatrywałam
się w pustą ścianę i było mi z tym dobrze. Nie musiałam tego roztrząsać.
Wiedziałam, że tak będzie. To dla niego uwierzyłam, że uda nam się uciec, ale
sama w głębi wątpiłam w to. Od początku byłam świadoma tego, do czego
doprowadzimy. Mike nigdy nie przegrywa. Zawsze dostaje to, czego chce. A tym,
czego teraz chce jest najwyraźniej moja śmierć. - Walizki były cały czas w
bagażniku. – analizował dalej, a ja pochłonięta ścianą przede mną mogłam się
założyć, że rozzłoszczony chwyta się za głowę. Czułam całym swoim ciałem, że patrzy
na mnie, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Milczałam od jakiś piętnastu
minut. Już nie mógł tego zwyczajnie wytrzymać. – Powiedz, coś proszę. – nie
posłuchałam go. Podszedł
bliżej i ukucnął przy mnie, przytrzymując się rękoma o oparcia krzesła. –
Chociaż ten jeden raz chciałbym wiedzieć, o czym myślisz. – nie znalazłam
żadnego słowa, które w tej chwili miałoby dla mnie jakikolwiek sens. Po prostu
dotarło do mnie, że byłam bardzo naiwna. Głupia. Zawiodłam samą siebie… Zawsze
musisz liczyć na to, że ktoś cię zawiedzie – to często się zdarza, ale zawieść
samego siebie i nie móc zrzucić winy na kogoś innego, bywa czasem nie do
zniesienia. Wszystko teraz było dla mnie właśnie takie. Nawet on, którego w
nocy tak beztrosko zapewniałam, że jest całym moim światem - teraz kucający
przy mnie i próbujący nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt. Mój świat właśnie
rozpadał się na małe kawałeczki, a ja mogłam tylko czekać i patrzeć na to z
łamiącym się sercem i bezradnością wypisaną na twarzy. – Co masz na myśli? –
zwrócił się do mnie stanowczym tonem, bo wydawało mu się, że ten łagodny nie
jest w stanie nic zdziałać. Chwycił moje dłonie i potrząsnął nimi.
- Sądzę, że powinieneś ratować swoje życie i
wyjechać. – to w sumie jedyna myśl, jaką chciałam mu przekazać. Masochistycznie
wolałam zająć się przewidywaniem najgorszych scenariuszów na najbliższe
godziny. Kto wie, może nawet minuty? Niż razem z nim zacząć wyzywać cały wszechświat za to, że jest przeciwko mnie.
- Chcesz tego? - Nie.
Nie chcę byś odchodził. Nie wytrzymam tego po raz drugi, ale nie wybaczę sobie,
jeśli Mike cię zabije.
- Tak.- odparłam spokojnie, nie mogąc na niego spojrzeć,
kiedy go okłamuję.
- To dziwne, bo twoje oczy mówią co innego. –
wskazującym palcem odgarnął kosmyk włosów,
który wydostał się z mojego luźnego koka za ucho. Przegryzłam dolną wargę ze
zdenerwowania.
- Znowu to robisz. – wreszcie spojrzałam w jego
brązowe oczy, mając wrażenie, że robię to po raz ostatni. Pragnęłam zapamiętać
każdy błysk, który się w nich tlił. Każdy mały szczególik jego oczu, którymi
patrzył na mnie z tak wielką czułością i troską. – Zachowujesz się jakbyś
wiedział o mnie wszystko. – nigdy nie przypuszczałam, że patrzenie na ukochaną
osobę, może powodować tak obezwładniający ból.
- Znam cię i wiem do czego teraz dążysz… – złapał
mój nadgarstek, kiedy uniosłam rękę, żeby wyswobodzić się z jego
uścisku.- Że robisz to tylko po to, żebyśmy się pokłócili i żebym zrobił
to, co chcesz. – po tych słowach puścił mnie, wstał i zaczął rozglądać się po
pokoju, obracając się do mnie tyłem. Nastąpiła długa chwila ciszy. Gdybyśmy
wciąż tkwili w hotelu w Nowym Yorku, pewnie zostawiłabym go samego i poszła do
swojego pokoju, ale teraz nie miałam gdzie uciec. Nasz pokój w Paryżu był
wspólny, wszystko zaczęło być wspólne od kiedy zdecydowaliśmy się na ,,nowe
życie,’’ które wygląda na to, że jest jeszcze trudniejszym od starego. Wstałam
z fotela i powolnym, niezdecydowanym krokiem podeszłam do Justina, który
najwyraźniej próbował się uspokoić. Prawym ramieniem objęłam jego szyję od
tyłu, dłonią przywierając do jego serca. Biło bardzo szybko. Przełknęłam ciężko
ślinę. Drugą dłonią zjechałam aż do jego pępka, opuszkami palców masując jego
brzuch. Czułam jego zapach. Nosem musnęłam kawałek jego odsłoniętej szyi z tatuażem PATIENCE. Zamknęłam oczy i
rozedrganą dłonią czułam jak jego serce się uspokaja. Znów zaczyna bić w swoim
normalnym rytmie. - Nie będzie tak. Rozumiesz? Nie zostawię cię samej. –
westchnął już opanowanym tonem głosu, ale pobrzmiewała w nim nutka surowej
stanowczości.
- Nie chcę cię stracić.
– szepnęłam przytulając się do niego mocniej. Kiedy o tym pomyślałam, zebrało
mi się na łzy, ale nie pozwoliłam sobie na płacz.
- Nie stracisz.- odwrócił się do mnie przodem i
zamknął w swoich objęciach, głaszcząc po głowie. – Mam dobry pomysł.- odsunął
się ode mnie. Jedną dłoń, położył na moim lewym biodrze, a druga ujął tył mojej
głowy, wplatając palce w moje włosy, zmuszając mnie, bym spojrzała mu w oczy. -
Musimy tylko wymeldować się z tego hotelu i zniknąć w tłumie turystów. –
ucałował mnie w czubek głowy.
- Skąd ty to bierzesz? – spytałam zachrypniętym
głosem. - Tą całą pewność. – uściśliłam.- Dlaczego jesteś taki pewny, że po raz
kolejny uda nam się uciec? – spytałam, wycierając oczy obiema dłońmi i
odrywając się od ciepłego ciała chłopaka.- Nie będziesz moim bohaterem i nie
poświęcisz się za mnie. Jeżeli
twój pomysł zawiera choćby jedną
z tych rzeczy odpada. Nie piszę
się na to.- uniosłam do góry obie ręce.
- Nie poświęcam się. Nie jestem bohaterem. Ja cie
po prostu kocham Rachelle. Chcę cię chronić, ponieważ cię kocham. Wiem, że
życie jest popaprane, ale mimo wszystkiego wierzę w to, że miłość zawsze
wygrywa. Jeśli to kłamstwo, nie obchodzi mnie to, ponieważ nie chciałbym żyć w
świecie, w którym miłość nic nie znaczy. – złapał mnie za ramię i pocałował
mnie. Nie poruszyłam się ani o minimetr. Nie oddałam pocałunku. Po raz pierwszy
nie oddałam jego pocałunku pełnego miłości. Po wyrazie jego twarzy widziałam, że bardzo go tym zraniłam.
- Rachelle, poddałaś się. Przy pierwszej okazji poddajesz się i jak pies z
podkulonym ogonem, chcesz wrócić do tego psychopaty. Uważasz, że to jest w
porządku? - spytał, a ja nic nie
odpowiedziałam, wiedząc, że będzie kontynuował dalej. - I tu się mylisz! Nie masz racji! To nie
jest w porządku! Masz prawo zacząć nowe życie bez niego. Jesteś niezależna, nie
potrzebujesz Mike'a Howarda. Nie żyjesz jego życiem, tylko swoim! Dlatego teraz zobaczysz to, co
chciałem ci pokazać, a wieczorem wyjedziemy stąd i poszukamy kolejnego miejsca.
I jeśli będzie trzeba, będziemy to robić tak długo, aż Howardowi znudzi się
szukanie nas.
Wahałam się. Z jednej strony byłam realistką i nie
wierzyłam w to, że ten pomysł się
powiedzie tak mocno jak on.
Zazwyczaj szczęście mnie opuszczało. Z drugiej strony wiedziałam, że wolałabym
przystać na jego plan, by być z nim jak najdłużej to możliwe. Jego wizja
bardziej mi się podobała. Miał w sobie tyle energii i optymizmu. Nie chciałam
zabierać mu tej wiary. Kto
normalny, decyduję się na coś, w co do końca nie wierzy? Musiałam go w tym
wspierać. To był sprawdzian dla nas obojga. Nie możemy się kłócić. Jesteśmy
zdani tylko na siebie. Musimy naprawdę
zacząć ufać sobie nawzajem. Wcześniej żyliśmy samotnie.
Nauczyliśmy się egoistycznie troszczyć o siebie samych. Teraz musimy
przyzwyczaić się, że nasze decyzje są wspólne, nasze przetrwanie zależy od nas.
Chodzi o nas i nasze szczęście. I
to my ponosimy wszelkie konsekwencje naszych czynów.
*******
Nie
chciałam by moim ostatnim wspomnieniem z Paryża była kłótnia w pokoju
hotelowym. Może ja faktycznie za bardzo panikuję? To przecież
całkiem możliwe, żeby zdjęcie zawieruszyło się w moich ubraniach i trafiło z
nimi do torby, prawda? Co w takim razie z listem po drugiej stronie? Tego
nie potrafiłam wyjaśnić, ale Mike mógł domyślać się
co planujemy. Jesteśmy oddzieleni od niego jakieś kilka tysięcy kilometrów lądu
i cały Ocean Atlantycki. Paryż to wielkie miasto, może nie jest tak tłoczne jak
Nowy York, ale i tak trudno znaleźć w nim dwoje osób, które w dodatku nie
legitymują się prawdziwą tożsamością. Dlaczego wszystko musi wciąż zależeć od
Howarda? Jestem tutaj po raz pierwszy i nie wiadomo, czy kiedykolwiek tu wrócę.
Nie stracę tych wszystkich wspomnień ze względu na niego. Justin bardzo starał
się, żeby ten wyjazd był idealny. Miałam zrobić awanturę, że chcę wyjechać,
mimo że naprawdę pragnęłam tu zostać? Nie ma mowy.
Tym razem zdążyliśmy na rejs statkiem
po Sekwanie o zachodzie słońca.
Rozglądając się dookoła spostrzegłam w oddali
paryską replikę statuy wolności. Przysięgam, odnosiłam takie wrażenie jakbym
wciąż była w domu, tylko w jakieś części miasta, którą rzadko odwiedzałam. Dwie
godziny później przechadzaliśmy się przez nowoczesną dzielnicę La Defense. Na
nocnym niebie świeciły gwiazdy i księżyc. Było spokojniej niż za dnia. Niestety
nie byliśmy zupełnie sami. Od zakochanych par, które mijaliśmy spacerując po
promenadzie biło szczęście. Zmartwienia wydawały się ich nie dotyczyć. Przyjęło
się, że osób zakochanych nigdy nie powinno się słuchać, bo tracą umiejętność
trzeźwego, realistycznego myślenia. Może to prawda. Może miłość zakłada nam te
różowe okulary na twarz i koloruje nasz świat, sprawiając, że każde miejsce, w
którym jesteśmy staje się naszym rajem. Mimo wszystko wiem, że jest warta
tego błogiego szczęścia, które przez moment nam towarzyszy. Chciałam więc czuć
się tak jak oni, jak zwykła, zakochana dziewczyna. Starałam się od samego
początku, ale nie potrafiłam. Cały czas zachowywałam czujność. Świadomość
zagrożenia nie opuszczała mnie ani na minutę. Stało się to chyba moim
bezwarunkowym odruchem. Rachelle Roberts zaczęła się czegoś naprawdę obawiać.
Bałam się dlatego, że wreszcie miałam coś do stracenia. Nie mogłam oprzeć się
głupiemu przeczuciu, że śmierć czeka na mnie kilka kroków dalej. Zakochany
człowiek na pewno nie powinien myśleć o
śmierci, przytulając ukochaną osobę podczas zachodu słońca, a raczej wyobrażać
sobie dalsze życie z nią. Justin i ja różniliśmy się bardzo od tych normalnych
par. Byliśmy wielkim dziwactwem. Tak, to chyba dobre słowo. Znienawidzona była
dziewczyna tyrańskiego dilera i urokliwy seks trener skazani na
śmierć. Cała nasza wielka miłość, którą zostaliśmy naznaczeni zrodziła się z
nienawiści i wzajemnego pożądania. Tak, dziwactwo to dobre słowo.
W pewnym momencie stanęliśmy przy jednym z najwyższych wieżowców. Głównymi drzwiami wyszła
kobieta ubrana w czarną, ołówkową spódnicę i żakiet tego samego koloru. Szła
powolnym krokiem, a spod jej żakietu wystawała biała bluzka zapinana na guziki. Zmęczonym wzrokiem spojrzała na zegarek,
który nosiła na swojej lewej
ręce.
- Szybko, chodź! – Justin szepnął mi do ucha,
ciągnąc mnie za rękę w stronę zamykających się drzwi budynku. Kobieta nawet nie
obróciła głowy, kiedy podbiegaliśmy w jej kierunku. Jak zahipnotyzowana szła na przód, nie zwracając na nas uwagi. Weszliśmy do biurowca, w którym wszystko było bardzo nowoczesne, w kolorach
czerni i szarości. Wypastowana podłoga błyszczała i odbijała każde nasze stąpnięcie po
akustycznym pomieszczeniu. Wnętrze przypominało połączenie centrum handlowego z
hotelem. Stojąc na środku holu i spoglądając w górę można było zobaczyć
wszystkie kondygnacje budynku. Niemal zakręciło mi się w głowie, kiedy
zorientowałam się jak wysoko nade mną znajduje się sufit. Spodziewałam się
tutaj chociaż jednego ochroniarza, ale budynek wydawał się całkowicie pusty. Doszliśmy do windy.
- Co my tu robimy? A jak ktoś nas złapie? Justin,
to szczeniackie. Nie powinniśmy tu być. - szepnęłam spięta.
- Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze. - wcisnął
guzik wzywający cztery windy.
Jedna z nich natychmiast się otworzyła. Jej
ściany były potężnymi lustrami. Przejrzałam się odbiciu w lustrze. Nie
pasowaliśmy do siebie. Nie byłam idealną
dziewczyną dla niego. Justin
wyglądał jak anioł z potężną
siłą, a ja byłam sobą, zmartwioną i zakłopotaną.- Po prostu potrzebujemy
trochę adrenaliny.- On
potrzebuje adrenaliny? Gdybym
wcześniej nie znała go,
pomyślałabym, że mam do czynienia
z wariatem. Uciekamy przed mordercą, a on potrzebuje adrenaliny. -Straciłaś chęć walki, trzeba ci ją przywrócić.
-
Oboje wiemy, że to przegrana walka. On jest silniejszy od nas.- oparłam się o
ścianę.
-
Nie dowiemy się, jeśli nie spróbujemy. Co mam zrobić, byś wreszcie w to
uwierzyła? – spytał spokojnym, przyciszonym głosem. Wzruszyłam tylko ramionami.
Odgarnął kosmyk włosów z mojego czoła. Spojrzał na mnie badawczym wzrokiem. Oblizał spierzchnięte usta i szepnął mi do ucha.- Masz ochotę na numerek w windzie?- po
moich policzkach rozlał się rumieniec. Zastanawiam
się w takich chwilach czy on potrafi mi już czytać w myślach, przecież miał te
swoje sztuczki uwodziciela… Wtedy zaczynam się modlić by tak nie było.
- Windy ostatnio nie kojarzą mi się zbyt dobrze. –
pokręciłam głową z politowaniem, przegryzłam dolną wargę, na co on
zareagował śmiechem.
- Chodzi ci o ten pierwszy raz, kiedy rozbierałem
cię wzrokiem w windzie, do której weszła starsza kobieta z dzieckiem, czy może wtedy,
kiedy wracaliśmy z klubu kipiący seksem i musieliśmy cholernie długo na nią
czekać? A może przypomniałeś sobie tę chwilę, w której prawie bym cię miał,
gdyby nie Mike, otwierający drzwi dwa piętra wyżej? – spytał filuternie się do
mnie uśmiechając i dając mi słodkiego buziaka w policzek. Mówiąc to myślałam o
tej Gorginie, która wydawała mi się podejrzana. Przyglądając się mu i jego rozbrajającemu
uśmiechowi nie miałam serca się na niego gniewać. Naprawdę nie chciałam się z nim kłócić,
chociaż ten temat mnie dręczył. Dręczyła mnie niewiedza.
Wjechaliśmy na ostatnie piętro.
- Zawsze chciałem to zrobić, kiedy byliśmy w Nowym
Yorku. – wyznał zadowolony, że zaciągnął mnie ze sobą na górę na sam dach
budynku. Chyba mu nie wspominałam, że mam lęk wysokości. Na górze było bardzo
wietrznie i chłodno. Złożone dłonie
na piersi przycisnęłam do ciała i stanęłam w bezruchu. Justin szedł do przodu. W pewnym
momencie zatrzymał się, a ja otworzyłam szeroko
oczy ze zdumienia. Miałam zacząć na niego krzyczeć, żeby się nie wygłupiał,
tylko do mnie wrócił. – Chodź,
podejdź bliżej. - wyciągnął do mnie rękę stojąc pół metra od krawędzi budynku. Ciszę przerywał tylko świst wiatru. Jeśli
myślał, że to jest romantyczne, to się przeliczył. Teraz to chyba zrozumiałe, dlaczego
dziwactwo tak bardzo mi do nas pasowało. - No chodź.- zaśmiał się.- Rachelle,
co jest nie tak?
- Boję się. -
wydukałam wreszcie, niezbyt zachwycona tym, że musiałam się do tego przyznać.
- Będę cię trzymał. Nie spadniesz. - jego ręka
wciąż była wyciągnięta w moją stronę.
- Nie, zostanę tutaj. Wierz lub nie, ale doskonale
wszystko widzę. - spuściłam wzrok na czubki swoich butów. Kiedy do mnie wrócił uspokoiłam się.- Mam już wystarczająco podniesiony poziom
adrenaliny.
- Czy kiedykolwiek pozwoliłem ci spaść? – spytał,
obejmując mnie w tali. Próbowałam sobie przypomnieć taki moment. Nie, on nigdy nie pozwolił by coś mi się
stało. To Nate wpakował mnie do wody w Champlain o mało mnie przy tym nie topiąc, ale on nigdy nie zrobił niczego by mnie skrzywdzić, a jeśli
kiedykolwiek czułam się przez niego zraniona, to zrobił to tylko po to, by
zapewnić mi bezpieczeństwo.
- W porządku, ale uważaj. - westchnęłam po chwili zastanowienia, chociaż jeszcze nie byłam gotowa na to, by ruszyć się z miejsca.
- Byłbym idiotą, gdybym pozwolił mojej dziewczynie
spaść z trzydziestopiętrowego wieżowca, nie uważasz? - chwycił mnie za rękę, dodając mi
odwagi.
- Twoja dziewczyna nie dałaby ci potem żyć. – zażartowałam.
Naprawdę nie wiem dlaczego w tamtej chwili było to dla mnie zabawne. Może to
kolejny objaw strachu. Nietypowy, ale czemu nie?
- Nie musiałaby tego robić, bo skoczyłbym za nią. - odparł z lekkością w głosie i wzruszył
ramionami tak, jakby mówił o jakieś błahostce, wcale nie zapewniając mi tym zdaniem, że poświęciłby dla mnie swoje życie.
- Od kiedy ty jesteś taki uroczy? - uśmiechnęłam
się szeroko, drocząc się z nim i ujmując zziębniętymi palcami jego rozpiętą,
czarną, skórzaną kurtkę z zamkiem błyskawicznym.
- Od zawsze, nie pamiętasz? - pocałował mnie z czułością, wciąż kierując się w stronę krawędzi dachu wieżowca.
- Ale nad twoją skromnością musimy jeszcze
popracować. - szepnęłam w jego usta, rozluźniona i nieświadoma, że sekundę temu zmanipulował mnie, odurzając namiętnym pocałunkiem.
- Chwyć mnie za ręce i nie puszczaj.- złączył
nasze obie dłonie razem przez co zrobiło mi się cieplej. Czułam się jakbym była tą bohaterką z
filmu, w którym statek rozbija się o górę lodową. Uśmiechnęłam się szeroko i zamknęłam
oczy, czując wiatr we włosach. Trwaliśmy tak w
tym momencie i było naprawdę miło. Z każdą sekundą moje zaufanie, którym go
darzyłam rosło.
- No, no, no. Kogo my tu mamy? – usłyszałam niski
ton głosu. Otworzyłam nagle oczy i spojrzałam w dół. Wystarczyłby jeden
niekontrolowany ruch, żebym spadła. Justin przycisnął mnie odruchowo do swojego
ciała, za co byłam mu w tym momencie niezmiernie wdzięczna. Spojrzałam z
przerażeniem w kierunku, z którego jak mi się wydawało dochodził głos.
Zobaczyłam Thomasa i Ricka. Dwóch najlepszych ochroniarzy mojego byłego.
Brakowało tylko jego, Mike'a Howarda. Rozejrzałam się po dachu, nie puszczając
Justina ani na sekundę. Szukałam dobrze znanej mi blond czupryny i morderczego
wyrazu twarzy. Nigdy nie przypuszczałam, że stojąc na krawędzi dachu dostanę
palpitacji serca, nie dlatego, że mogę spaść na dół, ale dlatego, że mój
psychiczny były chłopak mnie znalazł. Justin stanął przede mną wyciągając
pistolet z tylnej kieszeni spodni.
- Nie zapomnieliście o czymś, gołąbeczki? Szef się
o was dopomina. –
wyszczerzył lśniące, białe zęby Rick.
- Jeszcze nie dotarło do niego, że już wypisaliśmy
się z klubu psychicznych popaprańców? -
spytał zgryźliwie Justin, niekoniecznie zainteresowany odpowiedzią.
- Z tej roboty nie możecie zrezygnować żywi.
Myśleliśmy, że o tym wiecie. –odparł chłodnym tonem Thomas, który stał po lewej
stronie swojego kumpla.
- To zabawne, bo ja wciąż żyję. – wzruszył
ramionami z błyskiem w oku Justin. Był cholernie odważny, ani razu głos mu się
nie załamał.
- Już niedługo, szkoda że będziemy musieli zabić
też ją. – kiwnął w moją stronę głową Rick. – Była taka obiecująca. – prychnął z udawanym żalem. - Cóż suka to suka, zawsze tak twierdziłem i zdania nie
zmienię.- spojrzał mi prosto w oczy, kpiąc ze mnie. Odwzajemniłam jego
spojrzenie. Gdyby nie jego masa wydrapałabym mu oczy, żeby nie mógł już patrzeć
na nikogo w ten sposób. Co jak co, ale jego mądrości nie cieszyły się moim uznaniem. - To co, liczymy do trzech czy macie jeszcze jakieś
specjalne życzenie? – nastąpiła cisza. Miałam jedno życzenie. Brzmiało ono
mniej więcej tak: ,,Wynoś się stąd i zostaw nas w spokoju'', ale każdy idiota wie,
że to zmarnowane życzenie. Nie mniej jednak dzięki niemu zyskujesz parę sekund
życia więcej. – Okej, raz… dwa...- nagłe usłyszałam strzał. Zamknęłam oczy i
skuliłam się za Justinem. To była ta chwila, o której myślałam cały poranek. To
chore przeczucie mnie nie zawiodło. Nagle zdałam sobie sprawę, że to wszystko trwa jakoś nienaturalnie
długo. Powinnam już być niezdolna do jakiejkolwiek myśli. Może to Justin
pierwszy strzelił? Odważyłam się otworzyć oczy. To co zobaczyłam wprawiło mnie
w osłupienie. Rick leżał na betonie. Obok niego stał Thomas z bronią w dłoniach
wycelowaną w jego kierunku. Trafił w prawie udo. Postrzelony Rick był całkiem zszokowany.
Justin stał przede mną nieruchomo z wyciągniętą bronią, całkowicie oniemiały.
-
Przykro mi Rick, już od dawna chciałem się z tego wypisać. Mike to chory
człowiek, stary. Robię to, co muszę, ale już nigdy więcej nie zabiję niewinnych
ludzi. Mam dzieci Rick. Jaki mogę dawać im przykład? Jak mogę wracać do domu,
całować moją dziewczynę i mówić, że wszystko jest w porządku? Te wszystkie
twarze śnią mi się po nocach. Boję się o życie moich bliskich, bo mam wrażenie,
że Howard będzie tym, który wkrótce krze mi ich zabić. Jeśli strzelisz do nich,
ja zabiję ciebie, a nie chciałbym tego robić.
-
Co ty pieprzysz Thomas? Strzelaj do
nich, załatwimy to i wracamy do domu! Przestań zachowywać się jak zasrany
dzieciak! – syczał przez zaciśnięte zęby i splunął na podłogę dłońmi tamując
krwawienie. Obok jego zranionej, krwawiącej nogi leżał pistolet. – Thomas
patrzył na niego uważnie, ale nie wydawał się być przejęty słowami swojego
partnera. Martwiłam się tylko o to, żeby Justin nie powiedział w tej chwili nic
głupiego. Pragnęłam cicho i niezauważona przemknąć w stronę drzwi.
-
Stałeś się jego wierną kopią. Wcześniej nigdy nie zabiłbyś niewinnej kobiety.
Nie ma już dla ciebie ratunku. – Rick chwycił za broń i trzęsącą ręką celował
nią w nas z furią w oczach. – Skoro teraz chce zabić nawet ją, nie jest już człowiekiem. Nie
pozwolę by to samo stało się z tobą. - Nagle kolejny strzał.- Ostrzegałem cię.
Zadrżałam i zamknęłam oczy na widok rozbryzgującej się krwi. Thomas po raz kolejny strzelił do Ricka. Następnie pochylił się nad leżącym i sprawdził puls. Poczułam ulgę, powinnam się cieszyć. Nigdy nie spodziewałabym się takiego obrotu sprawy.
Zadrżałam i zamknęłam oczy na widok rozbryzgującej się krwi. Thomas po raz kolejny strzelił do Ricka. Następnie pochylił się nad leżącym i sprawdził puls. Poczułam ulgę, powinnam się cieszyć. Nigdy nie spodziewałabym się takiego obrotu sprawy.
-
Nie powinienem był tego zrobić, po tym jak ostatnio mnie potraktowałaś. Zwrócił
się wreszcie do mnie, wstając z klęczek. Tak, pamiętam. Justin wyjechał na
misję, a ja jeszcze miałam nadzieję, że Howard się zmieni. Tamtej nocy
wyzywałam Thomasa i Ricka, za to że zamknęli go w jego pokoju bez żadnego
nadzoru i pozwolili mu się naćpać. Teraz żałuję, że mu wtedy pomogłam. Nie
zasługiwał na ratunek. - Mike jest tyranem, a ja obiecałem sobie, że już nigdy
nie przyłożę ręki do jego złych czynów. Wiesz, że wierzę w Boga? Nie chcę zginąć w piekle za jego grzechy. Jednak jeśli będę musiał to zrobić, zabiję
was. – Justin uniósł broń, ale błyskawicznie zatrzymałam go napierając swoją
dłonią na spluwę. - Więc nie zmuszajcie mnie, żebym na was wpadał, bo następnym
razem to zrobię. Wynoście się stąd. – ostatnie zdanie warknął. Widać, że ta
cała sytuacja go wykończyła. Dwa razy nie trzeba było nam powtarzać.
Podbiegliśmy do wyjścia, ale Justin nagle szarpnął mnie w przód. Szybko zabrał
broń pozostawioną przez martwego już Ricka, spojrzał porozumiewawczym wzrokiem
na Thomasa, dziękując mu za uratowanie nas i poprowadził mnie w stronę drzwi.
Jeden spokojny dzień, tylko tyle chciałam. Byłam roztrzęsiona tym wszystkim.
Justin przytulał mnie do siebie całą drogę do hotelu. Zamiast do pokoju,
poszliśmy na parking gdzie zostawiliśmy nasze wypożyczone auto.
-
Co teraz? – spytałam wreszcie, spoglądając na niego szklistymi od płaczu
oczami.
-
Jedziemy stąd. – szepnął spoglądając na mnie i odpalając silnik.
-
Więc to już koniec, pięknych widoków, romantycznych chwil, udawania normalnych
ludzi? Wracamy do strachu, śmierci, bólu i okrucieństwa? – spytałam
zrezygnowanym tonem. Opadłam bezwładnie na oparcie siedzenia. – Będzie mi tego
brakowało. – mruknęłam smutno, kiedy wyjechaliśmy z podziemnego parkingu. Ta
cała sytuacja nas wykończyła. - Skąd mógł wiedzieć, że jedziemy do Paryża? – spojrzałam
na niego ożywiona, przerywając smętną ciszę.
- Może zgadywał? – wbił wzrok w czerwone światło na
skrzyżowaniu prawdopodobnie mając nadzieję, że przez to, jakieś rozwiązanie
samo przyjdzie mu do głowy.
- Mike nie bawi się w zgadywanki. Nie robi takich
rzeczy, dopóki nie upewni się, że to prawda. Jest człowiekiem czynu. – w samochodzie
było słychać tylko dwa nierówne oddechy. Nic więcej. – To oznacza, że Mike jest
tutaj razem z nami. – wydedukowałam słabym tonem. Wyjęłam z torby mój sztylet,
ostry przedmiot, którego zimno nie wiadomo dlaczego było w stanie mnie teraz
uspokoić. Mój ukochany podążył za mną wzrokiem.
- Co ty robisz? – spytał zaskoczony.
- Muszę mieć coś, czym mogę się obronić. Nie chcę
pokazać mu, że się go boję. Nie może mieć nade mną jakiejkolwiek władzy.
- Masz rację. Chyba zostaniemy jeszcze w Paryżu. –
uśmiechnął się do mnie, ruszając samochodem jak tylko zaświeciło się zielone
światło. Teraz byłam przerażona jego zachowaniem. Czemu z niektórych rzeczy tak trudno nam zrezygnować?
******
Dwa
tygodnie, dokładnie tyle minęło od podjęcia naszej szalonej decyzji o
pozostaniu w Paryżu. Paradoksalnie w tej chwili stał się dla nas
najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Thomas prawdopodobnie przekazał Mike’owi
wiadomość, że uciekliśmy stąd. Ludzie Mike’a szukają nas wszędzie, tylko nie
tutaj. Na wszelki wypadek codziennie spaliśmy w innym hotelu, ale cały czas w
obrębie miasta. Montmartre to dzielnica
kultury i sztuki okupywana przez artystów. Na szczycie wzgórza przynależącego
do tej części miasta znajduje się bazylika Sacrè Coeur. Zapowiadał się pogodny,
spokojny dzień. Poszukaliśmy jakieś uroczej małej kawiarni. Zamówiłam nam
ciepłe croissanty i herbatę.
-
C’est tout Madame? * - spytał przystojny czarnowłosy francuz z wąsem i
zielonymi oczami, wręczając mi papierową torebkę z wypiekami.
-
Qui, merci beaucoup.**- uśmiechnęłam się olśniewająco popisując się moimi nowo
nabytymi umiejętnościami posługiwania się językiem francuskim, mimo że bez
problemu mogłam się porozumieć ze wszystkimi językiem angielskim. Justin zabrał
swoją herbatę i obejmując mnie ostentacyjnie w pasie i podprowadził do stolika
przy oknie. Usiedliśmy na wysokich krzesłach, biała para unosiła się z naszych
kubków.
-
Dlaczego wciąż podrywasz przy mnie innych facetów?
-
Nie robię tego. – zaprzeczyłam, wsypując cukier do herbaty i mieszając ją
łyżeczką.
-
Robisz. – zmarszczył brwi jak zawsze, kiedy mu się sprzeciwiam.
-
To była zwykła życzliwość.- protestowałam niezrażona jego wnikliwym wzrokiem.
-
Nie, ten uśmiech nie jest życzliwością. W ten sposób zawsze uśmiechasz się do
mnie. – Czy mi się tylko zdawało, czy on naprawdę był urażony? Myślałam, że
tylko żartuje.
-
Naprawdę? Nie wiedziałam, że do ciebie uśmiecham się inaczej niż do innych
ludzi. Nie miałam pojęcia, że jesteś na tyle ważny, żeby któryś z moich
uśmiechów był specjalnie zarezerwowany dla mnie.
-
Wiesz, że jestem cholernie o ciebie zazdrosny.
-
Świetnie, kolejny psychopata do mojej kolekcji…
-
Stanowczo za dobrze cię uczę. Możemy już skończyć z manipulowaniem ludźmi.
-
W porządku. Mogę tego nie robić, jeśli ty się tego zaczniesz wystrzegać. –
uniosłam jedną brew do góry w powątpiewaniu. On godziny nie wytrzyma bez
pokazywania wszystkim wokół jak bardzo jest pewny siebie. Osiem na dziesięć
dziewczyn przechodzących obok niego
zawsze obraca się w jego kierunku. Pod tym względem powinien być brzydszy.
Musiałabym mu założyć karton na głowę i wyciąć mu tylko dziury na oczy, żeby
mógł wiedzieć, gdzie idzie.
-
To co innego. Ja żyję z tym od wielu lat. To już zaczęło być moim
usposobieniem, nawykiem. – zaczął jeść croissanta i patrzeć na mnie tym swoim urzekającym
spojrzeniem.
-
Złym nawykiem, który trzeba zmienić. – miałam podsunąć mu mój pomysł z
kartonem, kiedy koło mnie stanął jakiś mężczyzna po czterdziestce.
-
Jesteś taka piękna. Czy mógłbym cię namalować? – spytał po angielsku. W ręku
trzymał brulion papieru zawinięty w rurkę. Na jego ramieniu zawieszona była
torba. Z przednich kieszeni wystawały mu pędzle.
-
Nie, nie mógłbyś. – wtrącił ostro Justin. Spojrzałam na niego zaskoczona. Artysta
spłoszył się i pospiesznie wyszedł z kawiarni.
-
Czemu go wygoniłeś? – spytałam z żalem. Chciałam swój portret, a on mnie go
pozbawił.
-
Bo nie chcę by cię rysował jakiś obcy gość. Jedynie ja mogę cię namalować. – teraz
to wymyślił…
-
Ale ty nie potrafisz malować, Justin. Nie chcesz mojego portretu?
-
Wole ciebie żywą. Z portretem nie można zrobić wielu rzeczy. – parsknęłam śmiechem
i wróciłam do jedzenia ciepłego croissanta.
Nieoczekiwanie
drzwi z hukiem trzasnęły o ścianę, rozbijając ich szklaną część.
Podskoczyłam
z przerażenia.
-
Pod stół!- usłyszałam krzyk Justina i szybko zanurkowałam pod blat. Ludzie
zaczęli krzyczeć. Pociski trafiały w ściany, kieliszki, krzesła i stoły.
Przytuliłam się bardzo mocno do Justina.
-
Wszyscy na ziemię! Wzrok w podłogę! Ktokolwiek podniesie głowę dostanie prosto
między oczy. – zagrzmiał władczy głos. Wbiłam palce w szyję Justina. Słyszałam
jak czyjeś kroki miażdżą kawałki potłuczonego szkła i stają się coraz głośniejsze.
Wkrótce mężczyzna stanął tuż przed nami. Podniosłam powoli głowę, oddychając
głęboko.
- Jestem pewny, że bardzo tęskniliście. – czułam się
tak, jakbym śmierć spojrzała mi w oczy.– Zapakować ich do ciężarówki i
rozstrzelać pozostałych. - To był Mike, który przyszedł po swoją zemstę.
Spodziewaliśmy się tego. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, bo piętnaście osób,
które pechowo wybrały tą samą kawiarnię co my, z naszego powodu zostaną
pozbawieni życia. Czułam się tak, jakbym to ja ich zabijała. To wszystko miało
się skończyć. Mieliśmy żyć długo i szczęśliwie. Dlaczego nie wyczułam momentu, w
którym powinnam się poddać? Spojrzałam prosto w oczy chłopaka, którego kiedyś
kochałam. Był potworem, a jego oczy były przepełnione nienawiścią i
wściekłością. Nic więcej. Żadnego żalu, skrzywdzenia czy smutku. To był Howard,
który zabija, który przetrzymuje biedne kobiety w piwnicy, który nie ma
ludzkich uczuć, który uwielbia zadawać cierpienie. Justin miał odwagę wytrzymać
jego spojrzenie. Ja nie potrafiłam. Osoba, która była miłością mojego życia
celowała do mnie z odbezpieczonej broni.
Kiedy czegoś się boisz, czujesz się tak, jakbyś w
zawrotnym tempie zjeżdżał windą w dół bez możliwości zatrzymania się. Strach
zabiera ci oddech i uświadamia niebezpieczeństwo. Strach nie jest ani czymś
dobrym ani złym.
I w końcu, to właśnie strach, jest tym instynktem,
który pozwala nam przetrwać.
_________________________________________________
*Czy to wszystko, proszę Pani?
**Tak, dziękuję bardzo.
_______________________________________
Jest mi bardzo przykro.
Wiecie, że zaczął się rok szkolny.
Dla mnie jest on szczególnie ważny.
Klasa maturalna.
Każdy człowiek (normalnie myślący)
przerwałby na moim miejscu
pisanie do czasu, aż skończą się matury.
Jednak ja nie wytrzymałabym bez pisania
i wiem, że skrzywdziłabym tym Was,
a i tak jestem cholernie Wam wdzięczna,
że czekacie tak długo na kolejny rozdział.
Moim priorytetem na najbliższe pół roku będzie matura.
Nie wiem, co ile dodam rozdział.
Obiecuję Wam jedno, że nie zostawię tego opowiadania
Raz w miesiącu na pewno spodziewajcie się rozdziału.
Proszę, uszanujcie to i jeżeli kochacie tą historię tak jak ja
wiem, że przetrwacie to.
Ja przynajmniej mam nadzieje, że to przeżyję do maja.
W tym roku niezależnie od wszystkiego potrzebuje Waszego wsparcia.
Wiecie, że komentarze bardzo motywują.
Pomysły same wchodzą wtedy do głowy.
Napisanie rozdziału nie zajmuje mi dwie, trzy godziny.
Chciałabym, żebyście dali znać, że czytacie i czekacie.
Bo taki jeden komentarz, potrafi sprawić,
że siedzę pół nocy i piszę ten rozdział.
Bardzo Was cenię i nie wiem, co jest nie tak.
Czy po prostu macie już dosyć?
Chcecie, żebym to jak najszybciej skończyła?
Chcecie, żebym to jak najszybciej skończyła?
Znudziło Wam się? Może brakuje Wam czegoś?
Czegoś się spodziewacie?
Trzymajcie się i mam nadzieję,
że zobaczę tą śliczną dwudziestkę pod tym rozdziałem.
Wiem, że to ,,chwyt poniżej pasa'' ale...
Is it too late now to say #SORRY ?
ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCH| ZWIASTUN | KONTAKT
HASZTAG: #AddictedToDeathPL
Wiem, że to ,,chwyt poniżej pasa'' ale...
Is it too late now to say #SORRY ?
Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam,
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia,
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje,
napisz komentarz.
ROZDZIAŁY | LISTA INFORMOWANYCH| ZWIASTUN | KONTAKT
HASZTAG: #AddictedToDeathPL