Każda bajka
dla dzieci dzieje się w wesołym świecie. Niebo jest niebieskie lub różowe, a
ziemia zielona, po brzegi wypełniona kolorowymi kwiatami. Bohaterowie są różni,
mogą być zwierzętami, wróżkami czy ludźmi. Podobieństwo między nimi jest jedno,
znaczna większość z nich jest uśmiechnięta. Promienne słońce wstaje razem z
nimi, a księżyc wraz z gwiazdami usypia ich do snu. Nikt nie wspomina o
problemach czy złamanych sercach, bo w bajkach miłość i przyjaźń są
najważniejsze i nikt nie decyduje się ich lekceważyć. Wszyscy żyją długo
i szczęśliwie.
Dziewczynka
zebrała w swoim maleńkim serduszku całą odwagę, by otworzyć oczy. Nie była
wypoczęta, ponieważ śniła koszmary tak straszne i realistyczne, że wyczerpały
ją bardziej, niż dwie poprzednie bezsenne noce. Koc na podłodze nie był tak
miękki i wygodny jak jej łóżko w przytulnym, dziecięcym pokoju. Mężczyzna
zauważając, że się obudziła, natychmiast znalazł się przy niej. Naturalnie
wzdrygnęłaby się, ale jego obecność była dla niej już codziennością, nieprzyjemnym
elementem dnia i nauczyła się panować nad emocjami na tyle, aby ich mu nie
okazywać. Skłoniła ją do tego postawa mężczyzny, który widząc jej przerażenie
czerpał z niego chorobliwą satysfakcję i radość. Jej kosmyk włosów za sprawą
jego palców powędrował za ucho, przy okazji niespodziewanie wyrywając jeden z
nich.
- Dzień
dobry, skarbie. – powiedział spokojnym i miłym głosem nie pasującym do jego
groźnych oczu. Długi, brązowy włos skierował w stronę światła dochodzącego zza
okna okalanego kratami. – Sprawdzimy czy twoja mamusia jest naiwnym,
prawdomównym niewiniątkiem czy też bystrą, podstępną kłamczuchą.
- Moja mama
nie kłamie! – wydusiła oburzona, patrząc mu z nienawiścią w oczy.
- Tak
sądzisz, słoneczko? Może kiedyś obiecywała ci, że nigdy cię nie zostawi? –
uśmiechnął się nieszczerze. - Wciąż uważasz, że nie kłamie? W takim razie gdzie
ona jest? – dziewczynka spuściła głowę, chcąc ukryć żal. Nie wiedziała. –
Posłuchaj, mam dla ciebie dwa cukierki.- wyciągnął z kieszeni słodycz zawiniętą
w plastikowy skrawek kolorowej folii i obie dłonie wystawił w jej kierunku,
chcąc aby wybrała, który sobie życzy – ten z lewej czy z prawej dłoni. Chwyciła
niechętnie jeden, ponieważ nie ufała temu człowiekowi. Dziwiła się mu, dlaczego
ją częstuje, bo przez kilka najbliższych dni nie troszczył się o to, by miała
co jeść. Gdyby nie jego pracownik, który przynosił jej potajemnie posiłek pod
wieczór złożony z płatków śniadaniowych i mleka, dawno umarłaby z głodu. –
Dobry wybór. – mruknął i poczekał, aż cukierek rozpuści się w jej ustach. Był
bardzo słodki o smaku truskawki. – Lubisz słodycze, prawda? – skinęła lekko
głową, obserwując mężczyznę swoimi mądrymi oczami. – W porządku, a teraz ten
drugi. – namawiał z szerszym uśmiechem. Małe palce przyjęły kolejny podarunek.
Gdy tylko znalazł się w jej buzi, natychmiast go wypluła. Jego gorzkość
spowodowała u niej odruch wymiotny. Zasługiwał na tytuł najbardziej
obrzydliwego cukierka, jaki kiedykolwiek jadła w swoim sześcioletnim życiu.-
Czujesz to? Tak smakuje śmierć. – po tych słowach zrozumiała, że bajki ją
oszukały, że prawdziwe życie jest zupełną odwrotnością tego, co widziała w
telewizji lub tego, co tata czytał jej w książkach. Mężczyzna podniósł cukierek
i zawinął go w folię. Dzierżąc go razem z włosem w zaciśniętej pięści wyszedł,
zostawiając ją samą w ciasnym, mrocznym pomieszczeniu, które nie było wesołe
pomimo tego, że tak jak w bajkach, za oknem świeciło słońce.
Jeśli ktoś nas
zapyta: Czy wierzysz w czary? Zazwyczaj odpowiadamy ,,nie''. Jednak nasza sytuacja
zmienia się w momencie, w którym mierzymy się z czymś, na co nie mamy wpływu,
czymś, co jest ponad nasze siły. Zaczynamy wierzyć cuda, jakąś magiczną moc,
która jest w stanie zrobić daną rzecz za nas. To właśnie wtedy, w najgorszych
chwilach, wszyscy wierzą w to, co nieprawdopodobne. Nie łatwo
pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego. Chcemy wierzyć, że przeżywamy ją we
własny, niepowtarzalny sposób, jednak to przykre doświadczenie nie czyni nas
wyjątkowymi. Istnieje jeden schemat ogólny dla wszystkich. Według jego
autorów jest pięć faz przeżywania żałoby.
ZAPRZECZENIE
Plac pełen
samochodów nagle opustoszał. Kurz wzniesiony przez odjeżdżające pojazdy opadł na
ziemię, ale w skwarze pod słońcem widać było, że wiruje w przestrzeni, chcąc
znaleźć zaszczytne miejsce w kałuży krwi albo wcisnąć się pomiędzy łuski,
pociski, kawałki ostrego szkła i kamienie. Ostatni strzał należał do mnie,
jedynie jego echo rozbijało się po dziurawych ścianach. Każda myśl w mojej
głowie przepływała wolniej, a kolejny nawet najmniejszy ruch przestał być dla
mnie widoczny. Nie miał najmniejszego znaczenia, podobnie jak każdy kolejny
oddech. Czułam się jak duch, straciłam zimną krew, adrenalina zniknęła. Zawitał
spokój, ale tylko pozornie, bo nie towarzyszyła mu ulga. Nie wiedziałam jak to
wyjaśnić, ale czułam śmierć panoszącą się dookoła. Patrzyła mi prosto w oczy i
drwiła ze mnie, ostrzegając że mnie nie ominie. Otrząsnęłam się z szoku ze
łzami, którymi zaczęłam się dławić i podbiegłam do Justina leżącego na
asfalcie. Z początku czułam się zagubiona, nie wiedziałam co robić,
potrzebowałam zaczerpnąć oddechu, żeby odważyć się go dotknąć.
- Proszę. –
szepnęłam, drżącymi palcami badając jego twarz. Jedną trzęsącą się ręką
przytrzymałam jego dłoń, która wciąż była ciepła. – Kochanie, proszę… – łkałam,
nie mogąc pojąć, że zostałam sama, że jego już ze mną nie ma. Był brudny od
krwi. Rozpięłam jego koszulkę, chcąc zacząć masaż serca. Nagle jego dłoń
ścisnęła moją, a z moich ust wyrwał się krzyk. Pod zakrwawionym ubraniem
miał kamizelkę kuloodporną, a kula utknęła w niej zamiast w jego sercu.
GNIEW
Uderzyłam go w
barki z całej siły. Patrzył na mnie i lekko się uśmiechnął. Jego ręka
pogładziła uspokajająco moje ramię, zataczając na nim kręgi opuszkami palców.
Zmarszczyłam brwi, próbując odzyskać mowę. Zaczęłam się jąkać. Jeden głęboki
oddech więcej przywrócił mój temperament na właściwe miejsce.
- WYSTRASZYŁEŚ
MNIE! – wrzasnęłam rozgorączkowanym głosem, wycierając wilgotne powieki i
policzki.
- Od razu
wystraszyłeś… - teraz moje oczy, przez które przebijało się otępienie
pomieszane ze zmartwieniem, w przeciągu jednego mrugnięcia zamieniły się w oczy
ziejące niewyobrażalnie nieposkromioną wściekłością.
- Dlaczego się
nie odezwałeś?! Dlaczego nic nie zrobiłeś?! – odepchnęłam się rękoma od jego
klatki piersiowej i wstałam z asfaltu. Nie mogłam na niego patrzeć, nie
zasługiwał na te łzy, które zobaczył, kiedy otworzył oczy. – Dlaczego
pozwoliłeś mi myśleć, że ty… - nie dokończyłam, bo nie chciało mi to przejść
przez gardło. Wciąż byłam roztrzęsiona, a on nie potrafiłby mnie uspokoić. Nie
po tym, jak upozorował swoją śmierć! Dlatego nie będąc w stanie spojrzeć ani na
niego, ani na Mike’a, który w przeciwieństwie do Justina na pewno został
zastrzelony, szybkim krokiem szłam jak najdalej od tego pobojowiska. Uciekałam,
bo przecież to robiłam przez całe życie, kiedy tylko poczułam się zagrożona.
- Rachelle,
musiałem to zrobić. Nie odważyłabyś się… – powiedział spokojnym tonem, kiedy ja
stanęłam w miejscu i obróciłam się do niego, by spojrzeć mu w oczy. Chwyciłam
go kurczowo za nadal rozpiętą w połowie koszulę.
- Nigdy więcej…
– warknęłam wściekła.- Nigdy więcej nie żartuj sobie tak ze mnie! Byłam pewna,
że nie żyjesz! Przez te kilka minut przeżyłam największe katusze w moim życiu!
Nie masz prawa robić mi takich rzeczy! – krzyczałam rozżalona. Chwycił mnie za
ręce, bym nie wymachiwała nimi w powietrzu z nerwów.
- Czy ty mnie
słuchasz? Przerywasz mi…
- Wiesz, kto ma problemy ze słuchem? Ty! Zamykając mnie podstępnie całkiem niedawno po tym, jak
mówię, że pracujemy razem! – spuścił głowę w dół, oblizując dolną wargę. – Och,
tylko nie graj mi tu pokrzywdzonego! Już nigdy nie dam się tak oszukać!
- Powinnaś być
szczęśliwa. Wygraliśmy. Co jest nie tak? – spytał, na chwilę zatrzymując wzrok
w guzikach koszuli, które zdecydował się zapiąć.
- Co jest nie
tak? Zabiłam kilkoro ludzi, wszędzie pełno krwi i te ciała leżące na placu, a
ty pytasz mnie co jest nie tak?! – Czy naprawdę po moim wyrazie twarzy nie
widać, że dla mnie to zbyt wiele?
- Kochanie
jesteś zbyt wrażliwa i za dobrze ich oceniasz. Pamiętaj, że nie znaleźli się tu
przypadkiem. Wiedzieli co ich czeka, nie byli niewinni, zasługiwali na to, żeby
umrzeć, a nawet prosili się o to. - po moich plecach przeszły ciarki.
Dotychczas czułam je tylko w obecności Mike’a. Najbardziej niepokojącym było
zdanie, które kiedyś już słyszałam. Prawdopodobnie całkiem nieświadomie Justin
je powtórzył. Wiedziałam, że bliżej mu do diabła niż do anioła i ma pewnie
swoje za uszami jak każdy, ale do cholery, czy ja naprawdę znam tego chłopaka z
którym wiążę swoją przyszłość?
POCZUCIE WINY I
ROZPACZ
- Ty nic nie
rozumiesz, prawda? Zemściłam się na nim.
- No i? –
spytał, kręcąc głową z uniesionymi wysoko brwiami jakby zabicie człowieka nie
było niczym złym, ani wstrząsającym.
- Zachowałam się
zupełnie jak on. - Czy naprawdę jestem taka zła? Ja po prostu chciałam uratować
go przed nim samym. Nie wiedziałam, że będę musiała go zabić. Spełniły się jego
słowa… Zabijanie, to jedyny sposób, aby żyć. - Ja go zabiłam Justin, rozumiesz?
Co teraz będzie? – nie wiedziałam, że kiedykolwiek się do tego przyznam. Nie
miałam już siły i upadłam na kolana ponownie. Klęczałam na betonie, w samym
środku magazynu i zalałam się łzami. Do czego to wszystko doprowadziło…
Obarczona wyrzutami sumienia nie miałam siły, by iść dalej. Wiedziałam, że
muszę się stąd ruszyć, ale nie mogłam. Miałam zostawić te wszystkie ciała?
Znajomych i nieznajomych? Oni wszyscy zginęli przeze mnie i przez moją głupotę.
Jestem pieprzoną egoistką. Poświęcenie dla miłości to piękna rzecz, ale
zrozumiałam, że to co przed chwilą się stało to była rzeź, nie poświęcenie, z
którego powinnam być dumna. Rzeź spowodowana przez dwóch egoistów, którzy
przeżyli. Poświęcenie opłacone życiem innych. Justin przykucnął przy mnie jak
przy małym płochliwym dziecku.
- Ćśś
kochanie, poradzimy sobie. - przytulił mnie mocno i pocałował w czoło, lecz mi
wcale nie zrobiło się lepiej. – Skarbie, wiem, że to trudne, ale musimy stąd
iść. Nie mogą nas tu znaleźć, dość już problemów mamy na głowie.- spojrzałam na
niego, wiedząc że moje oczy są opuchnięte, a usta wykrzywia grymas. Podał mi
rękę, pomagając mi wstać. Kilka minut później Justin schował kamizelkę do
bagażnika, a w rękawiczkach zebrał pełne magazynki. Następnie prosił, abym mu
pomogła broń opuszczoną przez Mike'a podczas upadku, włożyć mu do ręki, tak
aby wszystko wyglądało na samobójstwo, ale ja tylko pokiwałam stanowczo głową
na boki, odmawiając. Patrzyłam jak pochyla się nad jego ciałem, które zapewne
utraciło już swoje naturalne ciepło, i unosi jego ciężką, bezwładną rękę. Miał
otwarte oczy, miałam wrażenie, że nas widzi. Nie zapomnę tego widoku do końca
życia. Wycie syren policyjnych zmusiło mnie do ściągnięcia wzroku z twarzy
Howarda, puściliśmy się biegiem do samochodu. Kiedy odjeżdżaliśmy i byliśmy już
kilkaset metrów od magazynu, obracając się i patrząc przez tylną szybę
samochodu widziałam, jak w mgnieniu oka policja otoczyła magazyn ze wszystkich
stron, jakby dostali wcześniej informację o tym zdarzeniu. Założyłabym się, że
Mike miał coś z tym wspólnego, gdyby nie był trupem.
Droga, którą
przemierzaliśmy przypominała pustkowie. Na autostradzie łatwiej byłoby nas
złapać. Nuda, spowodowana powtarzającymi się polami, ogromnym, gęstym
lasem lub hektarami piasku jednak została zniwelowana, ponieważ mieliśmy dosyć
wrażeń. Chyba oboje potrzebowaliśmy chwili na rozmyślanie. Nie potrafiłam sobie
wyobrazić jak powinnam czuć się po tym, co się stało. Naprawdę do samego końca
wierzyłam w Howarda. Chociaż krzywdził mnie przez tyle lat, nie pragnęłam jego
śmierci.
Od dwudziestu
kilometrów coraz częściej pojawiały się ostre zakręty i gwałtowne wzniesienia.
Na jednym z nich inny samochód, jeden z nielicznych, które mieliśmy okazję
mijać, zajechał nam drogę. Justin początkowo uderzał w klakson samochodu kilkakrotnie,
aż w końcu z niebywałą precyzją zatrzymał się kilka centymetrów od maski
drugiego samochodu. Pomimo tego, że nie wątpię w jego umiejętności to i tak
nieprzyjemne dreszcze rozbiegły się po moich plecach.
- Co jest
kurwa?!- wykrzyknął Justin zirytowany, uderzając o kierownicę. O ruszeniu się z
miejsca nie było mowy, zakręt był niebezpieczny, ulica wąska, groziło nam
wylądowanie w rowie. Wściekły Justin patrzył na kierowcę. Nie wytrzymał,
wysiadł z samochodu trzaskając drzwiami. Wyczuwając w powietrzu kłopoty
zrobiłam to samo. Nieznajomy mężczyzna z uśmieszkiem wysiadł ze swojego rang
rovera, mierząc się wzrokiem najpierw z Justinem, a później ze mną. Jego
spojrzenie lekko mnie sparaliżowało, dlatego oparłam się o rozgrzane od
zachodzącego już słońca drzwi naszego samochodu z założonymi na piersi rękoma.
Postanowiłam obserwować ich z daleka, bo już zbyt często zawieram kontakty z
chłopakami, do których powinnam bać się odezwać. Facet miał wytatuowaną prawą
rękę, od ramienia do nadgarstka wiła się po niej jaszczurka.
- Kto by
pomyślał, że dwójka takich szczeniaków jak wy zrobi coś, co planowałem od tylu
lat.- zaczął ze sztucznym uśmiechem bić nam brawo.
- Kim ty do
cholery jesteś? – spytał Justin, który w razie czego, był gotowy rzucić się na
niego w każdej chwili.
- Jesteście
całkowicie zieloni, jeśli mnie nie znacie… Cóż, nazywam się Charles Price, a i przepraszam, że was spłoszyłem. – obrócił się stronę swojego samochodu i
pstryknął palcami. Mężczyzna siedzący z przodu na fotelu pasażera włączył
syrenę policyjną.- Myślałem już, że nie zdążę wam pogratulować.
- Nie wiem
o czym mówisz. – mina, którą zrobił Justin, była miną za którą najlepsi aktorzy
dostają Oscara. Nawet ja byłabym w stanie uwierzyć, że jest zwykłym chłopakiem,
który nie brał udziału w żadnej strzelaninie i naprawdę znalazł się tu
przejazdem.
- Spokojnie, nie
jestem gliną, po prostu lubię używać ich zabawek. – zaśmiał się rozbawiony
własnym żartem. – Ciebie nie znam, ale ty… - teraz ostentacyjnie wpatrywał się
we mnie. – Rachelle, dziewczyna Howarda. Nie wyglądasz na zrozpaczoną.-
stwierdził i uśmiechnął się cwaniacko, wyciągnął pudełko papierosów, wyjął z
niego jeden, a później zapalniczką podpalił. Wsunął używkę w usta i zaciągnął
się długo. Z rozwartych lekko ust wydostawały się kłęby dymu. - Myślicie, że
uwierzyłbym, że największy drań, który stąpał po Nowym Yorku i dorobił się
fortuny na zabijaniu innych ludzi tak po prostu popełnił samobójstwo?
Chyba poczucie
winy miałam wypisane na twarzy, bo po krótkiej ciszy dodał - Wszystko jasne, to
tobie powinienem pogratulować najbardziej.
- Nie sądzę,
żebym miała się z czegokolwiek tłumaczyć.- odparłam, patrząc mu odważnie w
oczy. Co ja sobie myślałam, że się wystraszy, przestanie zadawać pytania? Ten
mężczyzna potrafił zidentyfikować właściciela hoteli, wielkiego, dobrze
zapowiadającego się młodego biznesmena Mike Howarda, wiedząc też, że jest tym
Mike'iem, bezlitosnym mordercą. Wygląda na to, że Charles Price to nie byle
kto. Ugięły się pode mną kolana.
- Oczywiście, że
nie, przecież każdy korzysta z takich okazji.
- Nie czekałam
na okazję. Nie chcę jego pieniędzy i nie jestem dla ciebie konkurencją.
Spędziłam z nim sporą część mojego życia, skończ proszę tą okropnie fałszywą,
uprzejmą gadkę.
- W takim razie
się dogadamy... Dobrze, przejdźmy do rzeczy. – przydeptał niedopałek papierosa
podeszwą swoich drogich, czarnych butów. - Nie chcę was oglądać nigdy więcej!
Jeśli znów wejdziecie w drogę mi i moim ludziom, naprawdę tego pożałujecie. –
nagle ton jego głosu zmienił się diametralnie, mimo, że o to prosiłam nie
byłam na to przygotowana. - A teraz wybaczcie mi, idę świętować śmierć mojego
największego wroga. Macie szczęście, że Mike mi zawadzał, gdyby nie to, że
przez was nie żyje, pewnie bym was zabił. Potraktujcie to jako wyraz wdzięczności.
Dla waszego dobra, lepiej, żebyście nie zmienili zdania.
Potem zwyczajnie
zostawił nas z konsternacją na twarzy.
To ten moment,
kiedy uświadamiasz sobie, że każdy twój czyn ponosi za sobą konsekwencje. Gdyby
Mike wciąż żył, wiedziałby jak pozbyć się Charlesa. On wiedział wszystko, miał znakomity instynkt w tych sprawach.
TĘSKNOTA
- Co teraz? -
spytał Justin, nadal wyprowadzony z równowagi.
- Musimy wrócić
do hotelu.- odparłam, wsiadając do samochodu.
- Wyjeżdżamy! -
sprzeciwił się i zmarszczył brwi, uderzając w kierownicę, co nie zrobiło na
mnie wrażenia. Przyzwyczaiłam się, że rzadko się zgadzamy.
- Nie będę znowu
uciekać. Pozwoliłam Ci urządzić strzelaninę, teraz Ty zrobisz to, o co cię
proszę. Zawieź mnie do hotelu.- rozkazałam mu zdecydowanym głosem. Nawet nie
włączył silnika.- To moja jedyna szansa, póki nikt nie wie, że Mike nie
żyje.- w oczach zebrały mi się łzy, bardzo zależało mi na tym, by zrobić co
należy. Położyłam dłoń na jego kolanie i spojrzałam na niego błagalnie.
- Ale
ona...
- Musi się
dowiedzieć ode mnie.
- Znienawidzi
Cię.
- Uwierz, już
bardziej nie może.
- Mówiłaś, że
już nie raz rzuciła się na Ciebie, to teraz...
- Pozwolisz jej
mnie zabić?
- Oczywiście, że
nie.
- Więc mamy
plan.
AKCEPTACJA
____________________________________
NASTĘPNY 19 WRZEŚNIA