poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział 50





To nie działa. Zawsze było coś, co stało nam na przeszkodzie. Może rzeczywiście nie powinniśmy być razem? Teraz okazało się, że w ogóle go nie znałam. Nie zakochałam się w nim, tylko w tym, kogo grał. Nie potrafię mu już zaufać. Nie mogę patrzeć na niego w ten sam sposób. Jednak bez względu na wszystko, nie mogłam nagle przestać go kochać.  I to najbardziej bolało. Zakochałam się w kimś, kto nie istnieje.
Kiedy obudziłam się, a jego przy mnie nie było moje serce dostało palpitacji. Miałam złe przeczucia, które się spełniły. Wstałam, czując że ciśnienie gwałtownie mi się podnosi. Złapałam się za głowę i czułam, że skręca mi się żołądek. Postanowiłam na niego zaczekać, ale kiedy wskazówki zegara pokazywały kolejne godziny, nie mogłam chodzić w tę i z powrotem po pokoju. Niespodziewanie mój wzrok zatrzymał się na białej kartce leżącej na stoliku nocnym po jego stronie łóżka. Ujęłam ją w ręce, tak jakby była moją ostatnią nadzieją. Moje oczy wodziły po słowach, czytały je, ale mój mózg nie mógł zaakceptować treści. Mrużyłam oczy, bo wciąż łudziłam się, że widzę coś innego niż jest napisane.




Musiałem odejść. Nie szukaj mnie. Kocham Cię, Twój Justin.



Musiał mieć jakiś powód, żeby odejść. Zwiał, nie radząc sobie z prawdą. Może wszyscy mieli rację. Czemu nie słuchałam ich ostrzeżeń? Czemu nie brałam ich pod uwagę? Czemu miłość mnie tak zaślepiła? Mimo wszystko, bardzo martwiłam się o niego, chociaż cały czas byłam na niego wściekła. Tak jak na początku, kochałam go i nienawidziłam jednocześnie, za to co mi zrobił. 


Dobrze ci tak. Masz to, czego chciałaś.
Wykorzystał cię i zwiał!
Rachelle, którą kiedyś znałam nigdy by tego nie zrobiła!
 Nie olałaby wszystkich przyjaciół dla jakiegoś faceta!


Wybaczyłabym mu wszystko, wie o tym. Moje życie nie miało bez niego sensu. Jedyne co mogło mnie zatrzymać, abym go nie szukała to fakt, że przestał mnie kochać, że byłam jego zabawką. Zawsze wszyscy się mną bawili. Dlaczego pisze mi, że mnie kocha, skoro mnie zostawia?! Jeśli się kogoś kocha jest się przy nim. Tak dotychczas myślałam. Drżące dłonie nie utrzymały lekkiego skrawka papieru.Położyłam ją na łóżko z odrazą i podeszłam do lustra. Moja twarz wyglądała mizernie, miałam opuchnięte oczy po nieprzespanej, płaczliwej nocy, a na nadgarstkach miałam fioletowe ślady jego palców. Wyciągnęłam ręce chcąc się przeciągnąć, bo miałam obolały kręgosłup, od siedzenia nad papierami w gabinecie. Moja koszulka powędrowała do góry, odkrywając brzuch. Coś jest nie tak… - pomyślałam, przyglądając się swojemu odbiciu. Obróciłam się bokiem do lustra. Mój brzuch był nieco bardziej zaokrąglony. Nie zauważyłam tego przedtem. Przytyłam? Nie, to niemożliwe, przecież prawie nic nie jadłam, jeśli Justin tego we mnie nie wciskał na siłę. Dodatkowo ten mój niedawny pobyt w piwnicy…  Miałam też wrażenie, że moje piersi również stały się większe, chociaż myślałam, że Justin tylko sobie żartował, kiedy wracaliśmy z Mediolanu. Jak ja mogłam wcześniej tego nie zauważyć?  Te wszystkie dziwne objawy, może nie były tylko sprawą narkotyku. Co jeśli…


- W Pani stanie nie zalecałbym gwałtownych ruchów
 i nerwowych zachowań. – uśmiechnął się doktor, zapisując coś w karcie.
- Jest Pani…



Co jeśli jestem w ciąży? Nie dam rady wyjść z tego hotelu i już na pewno nie do apteki po test ciążowy. Nie miałam nawet przyjaciółki. Normalnie test zrobiłabym z Monique, ale ona mnie nienawidzi. Chwyciłam do ręki swój telefon i w desperacji wyszukałam na liście kontaktów numer.
- Tak, słucham. – usłyszałam łagodny, spokojny kobiecy głos.
- Charlotte? Gdzie jesteś?
- Właśnie wysiadam z metra, powinnam być w pracy za jakieś pół godziny, ale zaczynam o dziesiątej, prawda? – spytała zaniepokojona, zawsze była w pracy przed czasem, a mój telefon mógł wyprowadzić ją z równowagi. – Czy coś się stało?
- Czy mogłabym cię o coś prosić? – zapytałam krzycząc do telefonu, ponieważ w słuchawce słyszałam odgłos przejeżdżających samochodów i natarczywy szum.
- Oczywiście panienko, służę pomocą. Jestem twoją sekretarką. – przypomniała mi, a w jej głosie pojawiła się nutka zainteresowania.
- Musisz mi obiecać, że zachowasz to dla siebie. - odgarnęłam nierozczesane włosy do tyłu.
- Naturalnie.
- Proszę wstąp do apteki i kup mi testy ciążowe. Najlepiej więcej niż dwa.- poprosiłam na jednym wydechu. Stukanie butów o asfalt ucichło. – Charlotte?
- Oczywiście. – wymamrotała zszokowana w słuchawkę.
- W porządku. Od razu przyjdź do apartamentu Justina, tylko błagam przywieź mi je jak najszybciej. - rozłączyłam się siadając na łóżku i zaczęłam rozglądać się po pokoju. Justin zabrał wszystkie swoje rzeczy. Usiadłam pod ścianą, trzymając się za głowę i tuliłam do siebie zmarznięte kolana.
Godzinę później usłyszałam, że ktoś wreszcie puka, moje nogi ugięły się pode mną jakby były z zrobione z waty. Otworzyłam drzwi. Charlotte stała w progu z wyciągniętą dłonią w moją stronę z siatką pełną pudełek. Przejęła się. Uśmiechnęła się do mnie cierpko, a na twarzy była cała blada. Chyba podzielała moje zdanie, że w tym hotelu nie ma miejsca na dziecko.
- Dziękuję, Charlotte.
- Czy mam zostać z panią? – spytała wbijając we mnie swój pełen troski wzrok.
- Nie, Charlotte. Lepiej zrób wszystko, żeby ten hotel nie stał na głowie. Jeszcze raz dziękuję ci bardzo.
Byłam takim tchórzem, że wolałam aby ktoś inny przeczytał wynik zamiast mnie. Chciałam, żeby on był przy mnie, żeby on patrzył na ten cholerny test, który tak bardzo bałam się zrobić. Ale jego nie tutaj nie było. Położyłam test na umywalce i usiadłam na ubikacji w oczekiwaniu. Miałam wrażenie, że to najdłuższe minuty mojego życia. Próbowałam dodzwonić się do Justina, ale miał wyłączony telefon. Po dziesięciu minutach odważyłam się wstać i zerknąć na test. Podtrzymałam się umywalki kiedy spostrzegłam dwie kreski. Dwie kreski... W moim brzuchu żyło życie. Małe serduszko biło we mnie. O mój boże! Ja jestem w ciąży!? Próbowałam pozbierać myśli. W głowie mi się nie mieściło, że mam je mieć, a co dopiero, że mam je wychowywać. To nie był dobry czas na dziecko. To nie jest dobre miejsce dla dzieci. Moje niebezpiecznie życie nie jest dobrym by dzielić je z maleństwem. Co powinnam zrobić? Powinnam powiedzieć Justinowi, że jest ojcem. Ale on od początku mnie okłamywał. Nie znałam go. Właśnie teraz zostawił mnie samą, pokazując mi tym samym jak cholernie mu na mnie zależało. Nie chciałam normalnego życia. Chciałam żyć z nim. Na zawsze. Noszę w sobie jego dziecko do cholery! Powinien o tym wiedzieć… Muszę go znaleźć. Zamieszana, zbierając po pokoju swoje rzeczy, nadepnęłam na jego odznakę. Spadła mi jak z nieba. Po raz pierwszy otworzyłam ją, na odwrocie było miejsce jego zameldowania. Muszę tam jechać. Kiedy już spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, poprosiłam Scoota by przyszedł do apartamentu Justina. Pokazałam mu liścik i powiedziałam mu, co zamierzam zrobić.
- Nie możesz tak po prostu zostawiać tego wszystkiego i go szukać! – zaprotestował Scoot z założonymi rękoma, patrząc na mnie jak na wariatkę.
- Ktoś mi zabroni? – zapytałam ze łzami w oczach.- Pytam cię kurwa, czy ktoś mi zabroni?! Odpowiedz!- szarpnęłam go za koszulę. Byłam u kresu wytrzymałości. Nie każdego dnia dowiaduje się, że zostanie się samotną matką.
- Ale Mike… - nie dawał za wygraną, ale nie dałam mu dokończyć zdania. Wiedziałam, że poradzą sobie beze mnie.
- Widzisz tu gdzieś go?  Mike nie żyje. Ja go zabiłam.- syknęłam przez zęby zapłakana.
- Kto się tym wszystkim zajmie? Nie wiemy ile będziesz go szukać…
- Ty.
- Ja? – otworzył szeroko oczy z zaskoczenia.
- Tak, wyznaczam ciebie. – uśmiechnęłam się do niego, kładąc rękę na jego ramieniu.
- Rachelle… - jęknął, chcąc protestować.
- Kto tu jest szefem? – zapytałam stanowczym tonem głosu.
- Ty.- odpowiedział zgaszony, drapiąc się po głowie.
- To jest rozkaz.- powiedziałam zabierając torbę i wychodząc z pokoju.
- Rach?
- Co jeszcze? – wyspałam wracając do niego przez ściśnięte w zębach prawo jazdy, o którym prawie zapomniałam, mając zajęte obie ręce.
- Nie możesz jechać sama…
- Pojadę.- powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu. Westchnął tylko i spojrzał na mnie z politowaniem, bo od dawna wiedział, że jestem uparta.
- Pamiętasz, że nie możesz wyjeżdżać ze stanów? - zapytał z troską.
- Pamiętam, nie wyjadę ze stanów. - uspokoiłam go, chociaż doskonale wiedziałam, że jeśli nie będzie go tam, gdzie mam przeczucie, że jest, wtedy nic nie wiadomo.
- W takim razie znajdź go i skop mu ode mnie tyłek – powiedział przytulając mnie.
- Masz to jak w banku.- mruknęłam uśmiechając się. Chciałam mu powiedzieć, że jestem w ciąży, ale to Justin powinien dowiedzieć się pierwszy. On naprawdę był idiotą, ale niezaprzeczalnie był też ojcem mojego nienarodzonego dziecka. Nie poradzę sobie bez niego. Nie dam rady wychowywać dziecka sama, utrzymać się na stanowisku szefowej i przeżyć. Wyjęłam paczkę chusteczek z torebki jedną ręką. Na siedzeniu obok położyłam notatki Mike’a dotyczące White Dreamera, nie odważyłabym się zostawić ich w hotelu. Nie wiedziałam, czy policja nie zdecyduje się w tym czasie na przeszukanie gabinetu. Przy mnie były najbardziej bezpieczne. Od Kalifornii dzieliło mnie około 2900 mil.






TRZY DNI PÓŹNIEJ




Przez tą długą drogę zdążyłam przemyśleć parę spraw. Byłam u kresu sił, pomimo przerw, które robiłam na nocowanie w hotelach, dwunastogodzinna jazda wykończyła mnie. Nie byłam w stanie patrzeć na jezdnię, ale wiedziałam, że muszę jak najszybciej go zobaczyć. Gdyby nie fakt, że muszę zacząć normalnie jeść i odpoczywać ze względu na mój stan pewnie nierozsądnie jechałabym bezustannie czterdzieści cztery godziny. Adres z legitymacji odpowiadał numerowi domu. Był biały, dwupiętrowy średniej wielkości, w oknach były zawieszone firany, a doniczki różnej wielkości porozstawiane zostały na parapetach i przed wejściem. Zielony trawnik przecinał podjazd łączący chodnik prowadzący do drzwi. Stanęłam przed nimi z dygoczącym sercem w piersi. Zapukałam, próbując przełknąć ślinę. Chwilę później w progu stanęła blondynka z zielonymi oczami.
- Nazywam się Rachelle Roberts i szukam Justina. Mieszka może tutaj?
- Kochanie, kto przyszedł? – usłyszałam stłumiony głos, dochodzący ze środka domu.
- Jakaś dziewczyna! – odkrzyknęła, obracając głowę i wróciła wzrokiem do mnie.
- Miło mi cię poznać Rachelle, jestem Maddie. Zaraz go zawołam.
- Jesteś jego siostrą? – zapytałam szybko, powstrzymując ją od obrócenia się do mnie tyłem.
- Nie, narzeczoną.- uśmiechnęła się nieśmiało. Wtedy zobaczyłam jego, ubranego w niebieskie jeansy, bez koszulki, wycierającego mokre włosy ręcznikiem. Zatkało mnie. Byłam wściekła. Bez słowa ruszyłam szybko do samochodu. Słyszałam jak Justin mnie woła. Kiedy wcisnęłam pedał gazu prawie nie wszedł mi pod koła. Już nie mógł mnie zatrzymać, nie po tym. Z piskiem opon wyjechałam na ulicę. Widziałam w lusterku jak biegnie za samochodem. Krzyczał, próbując mnie dogonić. Pamiętałam wszystkie nasze obietnice, o tym, że mnie kocha i nigdy nie zrani, ale powiedział to Justin, który nigdy nie istniał. Zanim go poznałam, nie wiedziałam, że można kogoś tak bardzo kochać, że tak bardzo można cierpieć z miłości. Każda jego obietnica została złamana. Zalałam się łzami.



Obiecuję, że nigdy cię nie zranię i nie pozwolę,
żeby ktokolwiek inny to zrobił.



Jechałam zbyt szybko, nie zwracałam uwagi na światła. Chciałam uciec i zapomnieć o tym, co usłyszałam z ust tej kobiety, która otworzyła mi drzwi. Miałam przy niej oznajmić mu, że jestem z nim w ciąży? To tak jakbym panicznie chciała go przy sobie zatrzymać. Nie wiedziałabym, czy jest ze mną tylko ze względu na nie, czy też dlatego, że mnie kocha.
- Skarbie, nie potrzebujesz takiego tatusia, który będzie nas okłamywał. Poradzimy sobie. Musimy.- powiedziałam, kładąc jedną dłoń na brzuchu. Załzawione oczy uniemożliwiały mi zauważenie tego, co dzieje się na drodze. Co chwilę wycierałam łzy ręką, ale nie miały końca. Nagle na skrzyżowaniu dojrzałam ciężarówkę. Zaczęłam gwałtownie hamować, ściskając z całej siły obie dłonie na kierownicy... Już wiedziałam, że nie będzie żadnych rąk, które wyciągną mnie z tego samochodu, że nie usłyszę żadnego aroganckiego ,,A nie mówiłem?.’’ Od nikogo, nic już nie usłyszę. Chyba umieram, a wiecie co w tym jest najgorsze? Ostatnią osobą, którą zobaczyłam był on i umierając zabijam kolejną osobę – swoje nienarodzone dziecko. Ogarnęła mnie ciemność.



- Tatusiu, obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz.- córeczka usiłowała wdrapać się na jego kolana, patrząc mu w oczy i wyciągając rączki do góry.
- Kochanie, ja zawsze będę przy Tobie. Wystarczy, że o mnie pomyślisz. – uśmiechnął się do niej pobłażliwie i zamknął ją w swoich objęciach. Wiedział dlaczego mała się niepokoi. Jej mamusia już długie tygodnie nie pojawiała się w domu. - Miłość jest nieśmiertelna. Nikt i nic nie może Ci jej zabrać. Zawsze zostanie z Tobą, tylko ona jest najcenniejsza. – patrzył na nią, wiedząc że jest bardzo delikatna. Wiedział, że pomimo swoich sześciu latek jest też bardzo inteligenta i wszystko rozumie. - Jak długo będziesz mnie kochać, tak długo będę z tobą. Chociaż nie będziesz mnie widzieć, wtedy też będę nad Tobą czuwał.- dziewczynka wsłuchana w melodyjny głos taty patrzyła na niego z leciutko otartymi usteczkami, zaciekawiona tym, co do niej mówi.
- Na zawsze? – spytała, chcąc się upewnić, składając razem dłonie.
- Na zawsze, obiecuję. – odparł mężczyzna i ucałował ją opiekuńczo w drobne czółko.




,,Everyone knows I'm right about one thing
You and I don't work out
You bring out the mean in me
I bring out your insecurities
You know what I am talking bout
Eventually you'll be fine if we break up
And one day I'll be fine too
But we should just end it now
Before someone gets more hurt than they have to [...]
Things soon will be like before I ever met you
Before I ever met you

Before I ever met you
I never knew that my heart could love so hard
Before I ever met you
I never knew I would be enemies with disregard
Before I ever met you
I never knew that I liked to be kissed for days
Before I ever met you
I never knew I could be broken in so many ways

Everyone knows I'm right about one thing
You are my only vice
And I got you addicted to trying to be bulletproof
But you have too much to lose.''

BANKS - Before I Ever Met You






_________________________________________________

Wiem, zostanę uduszona za taki koniec, ale według mnie
jest on idealny. Każdy z Was może dopisać swój dalszy koniec.
Może Justin jednak ją uratował, może pozbiera się z wypadku 
i zacznie swoje normalne życie? 
Wszystko zależy od Waszego punktu widzenia. 
Myślałam o drugiej części, dlatego 
chciałabym abyście powiedzieli mi, czy chcielibyście ją czytać
czy to ma jakiś sens, żebym ją publikowała?
Ile z Was chciałoby przeczytać moje wyobrażenie
tej historii?
Epilog pojawi się 2 lutego.
Ściskam Was mocno. <3 








Rozdział 49





We've been living like angels and devils, 
I’m loving the pain
I never wanna live without it
So why do I try
You drive me insane
Now we're screaming just to see who's louder

Ariana Grande - Why I Try


- Nie wiem dlaczego nadal boi się na mnie patrzeć. Powiedziała, że jestem zły i nie mogę być jej ojcem. – mężczyzna ujął w dłoń swoją nieogoloną brodę. Pomieszczenie, w którym się znajdował było mroczne i mało przytulne. Światło wschodzącego słońca wpadało przez okna. Pochylił wzrok w stronę swoich notatek leżących na stole z zakładami.
- Dzieci mówią prawdę Paul, jeśli ona tak powiedziała, to znaczy, że tak właśnie jest.- przyznał jego przyjaciel zamyślony. Zawsze było w nim tyle opanowania i szczerości. Od początku niechętnie pomagał Paulowi, ale był wobec niego bardzo lojalny. 
- Nie wiem co zrobić, by zrozumiała. Nie chciała zabrać Mike’owi lizaka mimo, że powiedziałem jej, że nic dzisiaj nie zje. – żalił się dalej niezadowolony. Jego wzrok był pusty, pozbawiony uczuć, ostatnia iskierka w jego oczach zgasła w dniu śmierci jego brata.
- Widocznie ma więcej genów Sophie. Nie możesz oczekiwać, że będzie taka jak Mike. Widziała śmierć Russela. Wie też, że to ty go zabiłeś. – przypomniał mu, kładąc zapalniczkę na stół.


Trafiłam na posterunek policji. W dłoni trzymałam wezwanie. Funkcjonariusz zaprosił mnie do bladoniebieskiego pomieszczenia bez okien ze stołem i dwoma krzesłami.
- Więc, Panno Roberts, gdzie znajdowała się Pani w nocy z trzeciego na czwartego listopada? – pochylił się nade mną spoglądając mi w oczy. Był młody, ambitny i przystojny, brązowe włosy opadały mu na czoło. Nie porzuci tej sprawy, dopóki jej nie rozwiąże.
- Wypoczywałam nad Champlain.- założyłam na nogę na nogę i zaczęłam machać jedną nerwowo.
- Jest ktoś, kto może to potwierdzić? – złożył ręce razem i położył je na stole.
- Tak, Justin. – odparłam przełykając ślinę i kiwając twierdząco głową.
- Justin…?
- Justin Bieber. – uściśliłam,  pod stołem wbijając paznokcie w kolana. Zapisał jego nazwisko na kartce papieru. Kiedy głośno odłożył długopis na blat, przerwał ciszę panującą w akustycznym pomieszczeniu i wrócił wzrokiem do mnie.
- Była tam Pani razem z nim? – zapytał podejrzliwie.
- Tak, jest moim ochroniarzem. – oznajmiłam spokojnie. Nie będę wdawać się w szczegóły. Justin jest moim chłopakiem, ale o to przecież nie zapytał. Mógłby sądzić, że to idealny motyw. Zakochałam się w Justinie, Mike tego nie zaakceptował, dlatego go zabiłam. Szkoda, że nie mogłam mu opowiedzieć o tym, jak bardzo zły i okrutny był Howard, może wtedy porzuciliby tą sprawę. Czułam się odpowiedzialna za tych wszystkich ludzi, których zwerbował do brudnego interesu, nie mogłam wszystkich po kolei wydać.
- Może mi Pani powiedzieć, co robiła rano aż do południa do godziny czwartej tego dnia? – przybliżył się do mnie, na co od razu cofnęłam się w tył.
- Bardzo późno wstałam, potem wyszłam na chwilę na spacer do lasu, a później wróciliśmy do hotelu. – cały czas utrzymywałam ten sam ton głosu, by brzmieć wiarygodnie. Właściwie za dużo nie mijałam się z prawdą, odpowiadając na to pytanie.
- O której wyjechaliście z Champlain?
- Jakoś koło trzeciej. – przegryzłam dolną wargę, wbijając wzrok w ścianę za funkcjonariuszem.
- O której była Pani mniej więcej w hotelu? Proszę sobie przypomnieć, to bardzo ważne. – nalegał natarczywym głosem, zmuszając mnie żebym patrzyła mu w oczy.
- Nie pamiętam, wieczorem. 
- Wasz samochód był widziany w pobliżu stacji benzynowej około wpół do trzeciej, dość blisko składowiska odpadów. Podróż z Champlain do stacji nie zajmuje tyle czasu, musieliście wyjechać wcześniej. Co więcej, podróż z Champlain do Nowego Yorku zajmuje około sześć godzin. Zatrzymaliście się gdzieś? – zadał kolejne pytanie uważnie mi się przyglądając.
- Wybraliśmy trochę dłuższą drogę.- odpowiedziałam, przeklinając jego dobrą pamięć. Był bardzo dobrze przygotowany do przesłuchania. Czuły na najdrobniejszy szczegół.
- Dziwne, odważyłbym się powiedzieć, że bardzo dłuższą drogę. W porządku… -swoje spojrzenie zatrzymał na dłuższą chwilę w notatkach. Wreszcie mogłam odetchnąć, chociaż wciąż byłam cała spięta jakbym siedziała na szpilkach. - Znaleźliśmy w szopie Pani odciski palców, co więcej odkryliśmy ślady kół innego samochodu przed domkiem letniskowym…
- Nie wiem, jaki związek ma szopa z tym co się stało, ale tak, Scoot Wilson jechał z nami, niestety musiał szybko wrócić. – odparłam lekko się grymasząc.
- Nie mogliście zabrać się jednym samochodem? – spytał, podpierając łokciem brodę i zaczął rysować coś w notesie.
- To na wypadek, gdyby musiał wrócić szybko na treningi. – po tym zdaniu znieruchomiał, a do mnie dotarło, że nieświadomie palnęłam głupstwo. Ciężko oddzielić życie, którym normalnie żyjemy, a tym które udajemy. Moje powtarzanie sobie, żeby uważać na to, co mówię zeszło na marne.
- Treningi? – uniósł jedną brew do góry zaskoczony.
- Tak, jest trenerem fitness. – odpowiedziałam szybko. Będę musiała dopisać mu to w papierach i jeszcze mu za to zapłacić, cholera. 
- Myślałem, że jest barmanem i pracuje czasem w restauracji…
- Scoot jest wszechstronny i wielozadaniowy. Nudzi się na jednym stanowisku. – uśmiechnęłam się lekko, strzepując jakiś paproch z rękawa mojej czarnej marynarki.
- Czy zna Pani kogoś, kto chciałby zabić Mike’a? Chociażby dla pieniędzy? 
- Nie, raczej nie. – walczyłam ze ściśniętym gardłem.- Rozumie Pan, pewnie wiele ludzi zazdrości mu pieniędzy, ale nie słyszałam o żadnych groźbach.
- A może nie traktował Pani dobrze? Może to Pani chciała go zabić? – podniósł ton głosu. Spróbował zmienić taktykę, ale ja doskonale znałam te ich sztuczki psychologiczne. Spodziewałam się ich.
- Co to za spekulacje!? Jak pan śmie mnie podejrzewać! Ja kochałam go! Gdybym była winna, zapewne nie pojawiłabym się tutaj. – syknęłam przez zęby i zmrużyłam oczy. 
- Nikt z własnej woli, nie chce tu przyjść, dlatego wysyłamy wezwania, proszę Pani. – odpowiedział rozbawiony, opierając się swobodnie o oparcie krzesła. Wpatrywał się we mnie w ciszy. Starałam się wytrzymać jego wzrok. - Zbieramy kolejne dowody. Jako osoba, która miała z Panem Mike’iem Howardem bliższe kontakty, może Pani wnioskować o prawo do nieskładania kolejnych zeznań. Do chwili zakończenia postępowania nie może jednak Pani wyjeżdżać ze stanów, rozumie Pani? – odpowiedział służbowym tonem, a ja ucieszyłam się że najwyraźniej przesłuchanie dobiega końca.
- Tak oczywiście. – pokiwałam głową. Mężczyzna wstał, otworzył przede mną drzwi, albo tylko mi się wydawało, albo celowo dotknął dłonią mojego boku poniżej linii pleców. Przeszłam przez korytarz do wyjścia czując na sobie jego wzrok. Poprosiłam Justina by czekał na mnie przed wejściem, w tej chwili był mi niezbędny, tylko przy nim czułam się bezpiecznie. Nie powiem mu o incydencie z policjantem, może tylko mi się wydawało, nie ma sensu go denerwować. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby zrobił awanturę na komisariacie.
- Jak poszło? – spytał, obejmując mnie i podprowadzając do samochodu. Na zewnątrz było zimno i ciemno, ponieważ dni stawały się coraz krótsze. 
- Dobrze… Chyba dobrze. – mruknęłam niepewnie, czując się tak, jakby ktoś przed chwilą wyparł mi mózg. Co jeśli powiedziałam, coś czego nie powinnam? Co jeśli zorientował się, że kłamię? Kiedy zerwałam z Mikiem zastanawiałam się co jest lepsze, prawda, która może cię zniszczyć, czy kłamstwo, które uratuje cię tylko na chwilę.



******



Powinnam być spokojna, wszyscy pracownicy zeznają na moją korzyść. Byłam wykończona po wczorajszym przesłuchaniu i kilku oficjalnych zebraniach z personelem i przedstawicielami banku. Gabinet stał się moim drugim domem. 
- Hej skarbie.- usłyszałam ciepły, zachrypnięty głos Justina.
- Wezwałam cię tu zawodowo.- spojrzałam na niego i szeroko się uśmiechnęłam. Uznałam, że właściwie odpowiada mi być jego szefową. To wprowadziło do naszego związku zupełnie innej atmosfery. Byłam taka szczęśliwa. Może nie jest tak źle? Powoli zaczynam się przyzwyczajać do swojej nowej roli. Co więcej, zaczynam widzieć w niej coraz więcej plusów. Kręcąc kusząco biodrami ominęłam biurko i oparłam się leniwie lewym biodrem o jego kant. 
- Słucham. – odparł zaintrygowany, spoglądając mi w oczy. Nie tym razem skarbie, nie dam się omamić. 
- Zwalniam Cię.- powiedziałam na jednym wydechu, zadzierając głowę do góry.
- To przez tę akcję z przedwczoraj? – zapytał i zaśmiał się kpiąco. – Nie możesz. – mruknął krótko pewny siebie.
- Mogę. Jestem twoim szefem. – odwróciłam od niego wzrok, poprawiając plakietkę na biurku z moim imieniem i nazwiskiem, którą z resztą on mi podarował. - Od dzisiaj nie pracujesz tu.- uniosłam dumna brwi do góry i uśmiechnęłam się z satysfakcją. Zagryzłam wargę czekając na kolejną porcję buntu.- Jesteś tu tylko jako mój chłopak, nic więcej. –  dodałam zstępując z jednej nogi na drugą, podchodząc do niego powoli. – Zrozumiałeś?  – zapytałam dla pewności, chwytając za kołnierz jego koszuli i zmuszając by spojrzał w moje oczy. Teraz nasze ciała dzieliło zaledwie kilka centymetrów.. W odpowiedzi pokiwał głową, a ja oblizałam dolną wargę.
- Ale i tak będę robił to, co uważam za stosowne. Nadal będę cię chronił.- odparł, kładąc palce na moim policzku. Szybko strąciłam jego dłoń, ale to nie przeszkodziło mu w położeniu obu na moich biodrach. Ścisnął mnie nimi mocno jakby chciał mnie ostrzec, że jeszcze ma w tej kwestii swoje do powodzenia i jest to bardzo ważne. Wiedziałam, że nie wybije mu tego z głowy, a kolejna kłótnia nie była mi potrzebna. Zawiesiłam leniwie ręce na jego rozgrzanej szyi. Zacisnęłam usta w wąską linię, walcząc z nim na spojrzenia. Jego szczęka zesztywniała, a kiedy przełykał ślinę jego jabłko Adama się poruszyło. Wygrałam. Poruszyłam się przez co rozluźnił uścisk na moich biodrach i mogłam z łatwością cofnąć się o krok do tyłu. Odwróciłam się w stronę barku, wyjęłam z niego wcześniej schłodzone wino i dwa kieliszki. 
- Dobrze, a teraz wypijmy za twoje odejście. – mruknęłam zadowolona, że postawiłam na swoim, nalałam do nich czerwonego wina.  – Twoje ulubione. – oznajmiłam, wręczając mu kieliszek i stukając się z nim. Zamoczyłam usta w trunku, siadając na biurku. Zsunęłam z nóg obcasy i uśmiechnęłam się do niego zalotnie. Justin zamknął drzwi i stanął obok mnie, stykając swoje uda z moimi kolanami. Wypił cały kieliszek na raz i wyrzucił go za siebie rozbijając szkło od podłogę, więc ja w wyrazie solidarności rozbiłam też swój. Rozluźnił krawat oplatający jego szyję, aby ześlizgnął się po śliskim materiale jego koszuli. Skrawek materiału upadł u jego stóp, zahaczając o moje kolano. Zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli, czując jak palcami delikatnie rozpuszcza mojego koka, wplątując we włosy swoje palce. Jego druga dłoń, wędrowała po moim kolanie, podwijając sukienkę.
- Charlotte, masz już wolne! Idź do domu! – krzyknęłam do niej, pewna że jest w pomieszczeniu obok.
- Dobrze panienko Roberts. – odpowiedziała śmiejąc się, usłyszałam jak zabiera swoje rzeczy, zamyka szuflady, a jej komputer właśnie się wylogowuje. Patrzyłam zafascynowana na Justina  w oczekiwaniu, aż sekretarka wyjdzie. Odłożyłam kieliszek na stół. Przyciągnęłam go do siebie, przypadkiem zdejmując z jego jednego ramienia koszulę i zaczęłam całować jego miękkie, pełne usta. Każdy pocałunek smakował  aromatycznym winem. Chwyciłam go za włosy mierzwiąc je z fascynacją tym samym psując jego idealną fryzurę. Kiedy zatrzasnęły się drzwi staliśmy się dzicy. Chwyciłam łapczywie za jego spodnie zaciskając z całej siły palce na ich krawędzi, drażniąc paznokciami jego przyrodzenie przez bokserki. Tym jednym ruchem przyciągnęłam go do siebie i rozchyliłam nogi abym mogła otoczyć je ciasno wokół jego ciała. Justin jedną ręką zrzucił teczki z papierami, które wcześniej przeglądałam i kładąc obie dłonie na moich ramionach położył mnie na stole. Poczułam, że nabrzmiały ociera się o mnie. Ujął w palce zamek mojej sukienki z niebywałą satysfakcją rozpinał go, odkrywając moje piersi, brzuch, aż do samego jego końca. Z każdym minimetrem w dół, dreszcze przebiegały po moim ciele.
- Podobają mi się takie sukienki. – mruknął całując mnie w usta, kiedy już leżałam na niej gotowa mu się oddać w samej bieliźnie. 
- Dlatego ją założyłam. – mruknęłam oddając mu pocałunek. 
- Wiesz dlaczego mi się podobają? – zapytał  przenosząc swoje dłonie na moje uda. 
- Dlaczego? -  spytałam niemal bezgłośnie, zasysając powietrze, kiedy jego palce znalazły się zbyt wysoko między moimi nogami. Pochylał się nade mną obijając swoje wargi o moje, oblizywał je i podgryzał według uznania. Słyszałam jego ciche pomruki.
 - Bo łatwo cię w nich rozbierać. - zatrzymałam swoje dłonie na jego umięśnionych plecach, zdjęłam całkowicie jego koszulę, zrzucając ją na podłogę, odkrywając jego perfekcyjne ciało. 
- Aż taki jesteś niecierpliwy? – mruknęłam rozbawiona rozpinając jego pasek od spodni. Wodziłam dłońmi po jego klatce piersiowej, uświadamiając sobie tylko, że żaden inny mężczyzna nie będzie w stanie mi zaimponować taką budową jak on. Objęłam go mocniej stykając swoje wrażliwe piersi z jego klatką piersiową, chcąc być wciąż jeszcze bliżej.
- Skądże. Umiem czekać. – odparł składając pocałunki na mojej szyi. 
- Oczywiście kochanie, wmawiaj to sobie. – powiedziałam, zmuszając go, żeby na mnie spojrzał, biorąc jego twarz w dłonie, przerwałam jego zasyp gorących pocałunków idących wprost do mojego najbardziej czułego miejsca na szyi. Ponownie pocałował mnie długo i soczyście trzymając ręce na moich biodrach. Koniuszki jego kciuków zabrały się za koronkowe majtki i zsunęły je w dół.
Siadając z powrotem na biurku, wciąż zamknięta bezpiecznie w jego silnych objęciach, stopami dotknęłam ziemi. Justin zajął się rozpięciem mojego stanika, kiedy ja ciągnęłam za końcówki jego włosów, niespokojnie wiercąc się na biurku. Zawiesiłam mu mój stanik na szyi i uniosłam pupę, żeby mógł swobodnie zdjąć moje majtki. Stopami nerwowo zsunęłam je z kostek, kiedy on zdjął swoją bieliznę i zsunął spodnie.
- Mój niegrzeczny chłopak.- mruknęłam z uwielbieniem, stykając swój język z jego i zerkając dyskretnie na jego nabrzmiałego członka, który chwilę później wypełniał mnie centymetr po centymetrze, pomiędzy krótkimi czułymi pocałunkami na ustach. Nasze ciała rytmicznie się przyciągały i odpychały. Pierwszy raz robię coś tak szalonego i jest mi tak dobrze. Sunąc dłonią poprzez jego miękkie i gęste włosy, kończąc na niekontrolowanym przyciskaniu go do siebie i głośnych jękach wprost do jego ucha, cała rozkosz wypełniła moje ciało i umysł. Jego spięte mięśnie się rozluźniły, a jego wyraz twarzy mówił ,, Jestem cały twój, maleńka.’’ Po kilku chwilach, kiedy unormowaliśmy swoje oddechy, a on zdecydował się rozdzielić nasze ciała, mruknął rozkosznie i pocałował malinkę pod moim uchem, uśmiechając się.
- Szczerze, ile razy o tym myślałeś? – spytałam błądząc wzrokiem po suficie.
- Dużo, od momentu kiedy przyłapałem was na fotelu, a on trzymał swoją rękę w twoich spodniach. Myślałem, że go wtedy zabiję. – warknął zaborczo, nagle przytulając mnie do siebie i podnosząc z biurka.
- Nie wyglądałeś na takiego. Bardziej miałam wrażenie że byłeś zawstydzony. – odparłam, palcem wskazującym malując koła między jego piersiami i patrząc na niego podejrzliwie. 
- Byłem zazdrosny. – zaśmiałam się, nie wierząc mu nadal, musiał czuć się niezręcznie. Moja chodząca perfekcja, która nigdy nie przyzna się do uczuć wychodzących poza męskie ego. Tak bardzo go kochałam. Każda chwila z nim była niepowtarzalna.
- Dziękuję Ci.
- Za co?
- Za wszystko. – pocałowałam go w usta przyciągając do siebie, wciąż nienasycona.
- Powiedz, jeśli po tym wszystkim co przeszliśmy nagle się mną znudzisz, co wtedy? 
- Miałbym znudzić się tą przepiękną twarzą, tymi ustami, oczyma, zgrabnym nosem, twoim ciałem, każdym pojedynczym zaokrągleniu, Tobą, wybuchową mieszanką narwanej, pełnej seksu bogini? – zaśmiałam się. Nie ma takich drugich jak my…  Kiedy byliśmy już w jego apartamencie, poszłam do łazienki się wykąpać. Gdy wróciłam, rozmawiał z kimś przez telefon w korytarzu.
- Z kim rozmawiasz skarbie? – mruknęłam patrząc na niego, leżąc na łóżku. Jest tak perfekcyjnie piękny w każdym calu i cały mój.
- Nie, to nic, dzwonili z banku. – uśmiechnął się kładąc obok mnie.
- Czym się martwisz? – zapytałam przytulając się do niego.
- Nie to nic takiego kochanie. Nie myśl o tym.- zaczął bawić się moimi włosami.
-  Na pewno? – zapytałam nie bardzo mu wierząc. Jeszcze chwilę temu był taki zadowolony, a teraz nagle spochmurniał. 
- Wszystko w porządku.- zapewnił słodko mnie całując.
 - Wiesz co, tak myślę, co zrobimy z tym Charlesem. Może zapłacimy mu, żeby dał nam spokój? – spojrzałam na niego, mierzwiąc jego włosy.
- Myślę, że to nie o pieniądze mu chodzi. – mruknął Justin. Po chwili zgasił światło i poszliśmy spać.





*******



Rankiem z Justinem jakoś się minęliśmy. Nie wiedziałam gdzie jest. Obowiązki Mike’a i robota papierkowa spadły na mnie. Charlotte dwanaście godzin siedziała ze mną w gabinecie i usiłowała mnie we wszystko wprowadzić. Pod wieczór odwiedził mnie niespodziewany gość.
- Wyciągnę cię stąd, jeśli pomożesz mi ustalić kim jest twój kochaś.- oznajmił Nate, stojąc w drzwiach mojego gabinetu. Ignorant nawet nie potrafił się przywitać.
- Nie wiem. – na moją zdawkową odpowiedź zaśmiał się.
- Nie wierzę, śpisz z nim i jeszcze się nie wygadał? Musi być dobry.- zadrwił sobie. Czy on właśnie zasugerował, że Justin mnie wykorzystuje? Następny najmądrzejszy na świecie. 
- Wiem, kim dla mnie jest, a hotel jest mój. Twoja oferta nie jest dla mnie atrakcyjna. – usiadł na krześle przede mną, biorąc w ręce plakietkę z moim imieniem i nazwiskiem i dla zabawy przekładał ją w dłoniach.
- Wiedziałem, że taka jesteś. Udajesz dobrą, niewinną, bezinteresowną a tu proszę, wystarczyło, żeby Mike wyzionął ducha, a tobie już kleją się łapki do jego interesu. - zacmokał, odkładając plakietkę, a ponieważ postawił ją niesymetrycznie, poprawiłam ją. - Kobiety, wszystkie jesteście takie same.- zakpił i sarkastycznie się uśmiechnął.
- Wynoś się stąd. Nie potrzebujemy tu zdrajcy. Masz szczęście, że nie wydałam cie Mike’owi. – powiedziałam opanowana, pochylając się do przodu na fotelu.
- Wyręczyłaś mnie, to ty zdecydowałaś się powiedzieć mu o swoim romansie. Wiesz już przecież, że to Gorgina strzelała do Ciebie, nie jestem Ci potrzebny. Ach, byłbym zapomniał kazała ci oznajmić, że teraz współpracuje ze mną.- ta okropna żmija ma szczęście. Gdybym tylko ją tu zobaczyła, sama bym się jej pozbyła.
- Jesteś lepszy niż to wszystko, szkoda że tego nie widzisz. Do widzenia, Nate. – wyprowadzona z równowagi pokazałam mu drzwi. Jeszcze chwilę głupkowato się uśmiechał, ale bez zbędnych ceregieli leniwym krokiem skierował się ku drzwiom, z których przyszedł.
Wychodząc z gabinetu, niewyobrażalnie zmęczona marzyłam tylko o śnie. Zabrałam swoją torebkę i usiłowałam znaleźć klucze by go zamknąć, kiedy natknęłam się na dokumenty. Byłam pewna, że to mój dowód osobisty, pamiętam jak pakowałam go, kiedy szłam na komisariat. Jednak nie należał do mnie. Szybkim krokiem, nagle odzyskując całą energię, w kilka minut znalazłam się w apartamencie. Justin leżał w bokserkach w swojej sypialni, czekał na mnie.
- Cześć skarbie, jak tam dzień? – spytał, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. Coś mu się w moim wyglądzie nie podobało. Rozpoznał, że jestem wściekła.
- Powiedz mi. – warknęłam tylko.
- Co mam powiedzieć? –  zapytał,  marszcząc brwi, nie bardzo wiedząc o co mi chodzi. Domagałam się wyjaśnień kim on jest. Po raz kolejny starałam się uzyskać choćby jedno zdanie na temat jego przeszłości, rodziny czy marzeniach. Byłam jego dziewczyną, czy nie powinien się tym ze mną w końcu podzielić?
- To nie jest dobry moment, Rachelle. – odwrócił ode mnie wzrok i zajął się przeglądaniem swojego nowego telefonu. Po prostu mnie zignorował i to jeszcze na rzecz jakiegoś dotykowego szmelcu. Już nie raz tak się tłumaczył. 


- Umawialiśmy się, że kiedy zerwę z Mike’iem opowiesz mi o sobie. – przypomniałam z przekąsem, bo liczyłam, że sam zacznie ten temat. 
Pochyliłam się w jego stronę.
- To nie jest dobry moment na takie rozmowy.


- A kiedy wreszcie taki będzie? – zapytałam podnosząc głos. Ręką uderzyłam w komodę, stojącą obok mnie. Pod wpływem mojego uderzenia wszystkie rzeczy się na niej zatrzęsły,  Justin wiedział już, że nie odpuszczę.- Czy nie widzisz, że jestem do cholery w tobie zakochana i chce znać prawdę, prawdę o tobie? – wyjęczałam bezsilnie, szukając w jego oczach zrozumienia. Ile mogłoby kosztować go jedno, krótkie zdanie?
- Powiem ci, kiedy będę na to gotowy. – uniósł wzrok i skrzyżował go z moim na dłuższą chwilę. Nareszcie. - Jesteś niecierpliwa. – mruknął tylko z powrotem wlepiając oczy w ekran telefonu. Ja jestem niecierpliwa? Cholera, jestem tak cierpliwa, że jeszcze nie zaczęłam grzebać bez pytania w jego rzeczach, a jego zachowanie wcale mi tego nie ułatwia! Wyciągnęłam z kieszeni odznakę, którą znalazłam przez przypadek.- Co to jest? – spytałam ostrym tonem głosu.


Czułam się jakbym w ogóle go nie znała, chociaż tak właśnie było. 
Nie wiedziałam o nim podstawowych rzeczy, 
dlaczego tu się znalazł, do czego Mike jeszcze go potrzebuje,
 dlaczego właśnie jego wybrał i najważniejsze – jego przeszłość. 
Skąd pochodzi, co robił wcześniej i jak znalazł go Mike? 
Trudno mi uwierzyć, że ktoś może zajmować się uwodzeniem na poważnie.


-To będzie długa rozmowa.- przejechał dłonią po twarzy. Jego naga klatka piersiowa zaczęła unosić się coraz częściej. - Jest późno, chodź spać. – mruknął marudnie, ale nie, teraz będzie musiał zacząć mówić.
- Nie obchodzi mnie to. Możemy rozmawiać nawet pół nocy. Zasługuję na to, żeby wiedzieć kim jesteś! Kochasz mnie, mówiłeś mi to, zrób coś żebym czuła się tą jedyną osobą. Pomóż mi pozbyć się tych wątpliwości. Nie stłumię ich w sobie. Powiedz, że to co znalazłam, to jakiś żart! 
- Jesteś całym moim życiem. Rachelle, wiesz to.
- Przestań i zacznij mówić prawdę! - rozkazałam niewytrzymując. Za każdym razem nie odzyskiwałam od niego odpowiedzi na pytanie, kim jest, bo coś zawsze nam przeszkadzało lub zaczynał mnie rozpraszać. Wykorzystywał fakt, że pociąga mnie fizycznie. Rozpraszał moje myśli bardzo skutecznie w najbardziej prymitywny sposób. Tym razem tak nie będzie, choćby sufit miał zacząć nam spadać na głowę.



- Posłuchaj – złączył moje palce ze swoimi, a w windzie nagle zgasło światło.
- Przeszłość należy do przeszłości. 
Czasami nie warto jej znać. – szepnął i znowu mnie pocałował.


- Opowiedz mi coś o sobie. – powiedziałam, chcąc zmienić temat. 
Poza tym od samego początku, gdy go poznałam chciałam dowiedzieć się
 skąd jest, co robił wcześniej i dlaczego znalazł się w tym złym świecie. 
Nie wyglądał na kogoś, kto był w nim od zawsze. 
Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy
 wiedziałam, że jest w nim coś dobrego.
- Nie mam ciekawej historii. - dopowiedział tylko, 
nagle wiercąc się na łóżku nerwowo i zabierając swoją dłoń z mojego uścisku.
 Poczułam się odrobinę odrzucona.
- Co z tego… chcę wiedzieć.- próbowałam go zachęcić do mówienia
 i położyłam się na boku, podpierając się łokciem puchowej poduszki,
 aby lepiej widzieć jego wyraz twarzy. 
Nie mogłam odczytać nic. Zupełna pustka.
 Nie chciał się tym ze mną podzielić. 
Nikt z nas nie ma ciekawej historii, wszystkie łączą się z bólem.



- Jak mam ci całkowicie zaufać, skoro o niczym mi nie mówisz? 
Nie chcesz odpowiadać na moje pytania.
 Jak mam zaufać komuś, kogo nie znam?



To mi, Mike zniszczył życie przez pięć lat, 
a ty nawet nie jesteś w stanie do dzisiaj powiedzieć mi, 
kim do cholery jesteś! – dźgnęłam go lekko wskazującym palcem w mostek.
 - Powiedziałeś, że wszystko mi powiesz, kiedy tylko z nim zerwę.



Wiedziałam, że bliżej mu do diabła niż do anioła 
i ma pewnie swoje za uszami jak każdy, ale do cholery, 
czy ja naprawdę znam tego chłopaka z którym wiążę swoją przyszłość?



Jeżeli on coś przede mną ukrywa, pożałuje tego.
Nie potrzebuję kolejnej osoby, która będzie mnie okłamywać.
Taka miłość boli i to bardzo mocno.




- Rachelle, nie jestem tym, za kogo mnie uważasz...- kiedy zamilknął, byłam przerażona. Miał taką minę, że już znowu nie wiedziałam, czy chcę znać prawdę, ale wiedziałam, że dłużej tak nie wytrzymam. Ludzie wokół mnie, próbowali mi uświadomić, że go nie znam, to było zbyt trudne dla mnie, bo powinnam wiedzieć już od dawna kim był. Powinnam znać go najlepiej. - Jestem świadkiem koronnym. Mój ojciec był szefem mafii tak jak Mike, jednak mnie złapano. Wisiała nade mną kara śmierci, ale przedstawiono mi ugodę. W zamian za pracę dla służb specjalnych, pomagając im swoimi kontaktami i doświadczeniem mogłem żyć. Rok później zacząłem dostawać od nich zlecenia. Jeśli zrezygnuję, w kilka dni załatwią mi egzekucję.- oznajmił zachrypniętym głosem. Gdybym nie przestała oddychać, gotowa byłabym pomyśleć, że stanęło mi serce.
- Jak mogłeś?! – wydusiłam z siebie tylko.- Za co chcą cię zabić?
- Kiedyś oskarżono  mnie o dość brutalny gwałt. Poza tym zabiłem kilku ludzi. Nie miałem odwagi, żeby ci o tym powiedzieć. Pokochałabyś mnie, wiedząc że jestem zły? – zapytał, wbijając we mnie swoje brązowe, hipnotyzujące oczy, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Byłam przekonana, że nigdy nie byłby zdolny do tak okrutnych czynów. Zwrócił moją uwagę, bo był inny, wydawał się być dobry. Nastała cisza.
- Nie wiem.- powiedziałam, kręcąc głową na boki w szoku. Chłopak leżący na łóżku, okazał się dla mnie zupełnie obcym. – Skąd znałeś Gorginę, wiedziała o tym? Kiedyś przez przypadek usłyszałam waszą rozmowę. – otworzył szeroko oczy zdumiony.
- Tak, znamy się od dziecka. Była córką przyjaciółki mojego taty. Nie wiem co usłyszałaś, ale wtedy w szpitalu kłamałem, przespałem się z nią, bo inaczej powiedziałaby ci prawdę. Poza tym bałem się, że znowu stracisz przytomność jak się zdenerwujesz. – odwróciłam się, chcąc wyjść z jego apartamentu. - Musiałem to zrobić, nie rozumiesz? Nie mogłaś o niczym wiedzieć! – dodał krzycząc, uklęknął na kolana przede mną, chwytając mnie za ręce i spojrzał mi głęboko w oczy.
- A ten dziwny telefon w zbrojowni? Kiedy upierałeś się, że to twój partner, który miał ci pomóc zabić ojca Candice? – zapytałam drżącym głosem, mając w oczach łzy.
- To dzwonił Brad, mój przełożony. Bez przerwy mnie kontroluje. Nie tylko Mike’owi zależało na jego głowie. Służby specjalne, które zaproponowały mi ten układ pomogły mi w tym. Bez nich nie dałbym sobie rady… - spuścił głowę w dół. Dlatego miał telefon kiedy wrócilismy z Cleveland, cały czas grał na dwa fronty i informował swojego szefa.
- To zdjęcie z wiadomością od Mike’a, skąd wiedział, że jesteśmy w Paryżu? – spytałam patrząc w sufit, chciałam powstrzymać się od płaczu.
- Miałem założony chip, o którym nie wiedziałem. Brad, wysłał wiadomość do Mike’a. Nie chciałem tego.- poruszył moimi rękoma, abym na niego spojrzała. - Nie miałem na to wpływu, naprawdę chciałem, żeby nam się udało.
- A twoje imię i nazwisko? – przegryzłam wargę, to co mi mówił, tak bardzo mnie bolało.
- Moje dane są prawdziwe, Mike nie miał jak mnie odszukać, to w bazie posługuję się fałszywą tożsamością.- ścisnął moje nadgarstki mocniej, patrząc na mnie z dołu. Wyrwałam swoje ręce z jego objęć, widząc, że zostały na nich ślady, które z biegiem czasu zamienią się w siniaki.
- Czyli to wszystko to jedna wielka ściema? Jak mogłeś mi nie powiedzieć? Po tym wszystkim co przeszliśmy. Mike już nie żyje, dlaczego wtedy nie mogłeś mi powiedzieć?- zaczęłam gestykulować nerwowo dłońmi.
- Spojrzałaś na siebie w lustrze? Nadal jesteś roztrzęsiona tym, co się stało. Chciałem, żebyś się uspokoiła. Poza tym im mniej wiesz, tym bardziej jesteś bezpieczna. Nie wiem, co będą kazali mi zrobić, jeśli dojdą do tego, że znasz prawdę.- chwycił się za końcówki włosów, nadal klęcząc na podłodze.
- Te twoje uczucia, to wszystko co mi mówiłeś... To jedno wielkie kłamstwo, prawda? – powiedziałam, to co przyszło mi na myśl. Miałam wrażenie, jakby ktoś powoli i satysfakcją rozrywał mi serce.
- Nie Rachelle, to nie tak.  – nie dałam mu się wytłumaczyć.
- Boże, co ja sobie myślałam? Jak mam ci po tym zaufać? Spędziliśmy tyle miesięcy razem, a ja nie wiedziałam o tobie zupełnie nic! Czasem powiedziałeś coś przez przypadek, ale kilka takich momentów mogłabym policzyć na palcach jednej ręki! Oczywiście, musiałeś ominąć najbardziej istotne rzeczy! To nie Mike zniszczył nasz związek! To te twoje kłamstwa nie pozwalają nam być razem. To nie Mike jest winny, że między nami nie zadziałało. To te twoje kłamstwa i brak zaufania! – powiedziałam na jednym wydechu załamana, zakrywając twarz dłońmi. Nie miałam siły nawet by krzyczeć. Świat, w którym żyłam, wszystko co brałam za pewnik nagle rozpłynęło się.- Wiesz, nie miałeś racji, to nie Mike zranił mnie najbardziej, to ty! 
- Rachelle? – przymknęłam oczy, pozwalając wreszcie, żeby łzy spływały po moich policzkach.
- Co? – wyjąkałam, chcąc żeby on zniknął z mojego życia, żebym nigdy go nie spotkała, żebym nie musiała czuć się, tak jak teraz. Usłyszałam, że wstaje i usiłuje mnie przytulić.
- Kocham Cię. Wiem jak się czujesz…- upuściłam odznakę, którą trzymałam, szarpiąc się z Justinem, kopnęłam ją gdzieś w głąb pokoju. Nie chciałam, żeby mnie przytulał. Miałam wrażenie, że jego dotyk sprawia, że moja skóra się pali i niemiłosiernie piecze. Nie ufam mu, już nie...
- Nie, nie masz pojęcia jak się czuję! Ty wiesz o mnie wszystko, nawet wykradłeś nasze akta! Mike nie mógł ich potem znaleźć, bo Ty je zabrałeś. Jakim cudem nagle moje znalazły się na biurku? Ty je podrzuciłeś, kiedy przyniosłeś mi plakietkę! Oszukiwałeś mnie! – mówiłam, łamiącym się głosem.
- Masz rację, kiedy obróciłaś się, żeby schować klucz w ramce na miejsce, zabrałem nasze akta. – chwycił kosmyk włosów w swoje palce i założył mi go za ucho.-  Nie chciałem Cię to wciągać, mieli Cię na liście podejrzanych, ale robię wszystko, żeby odwrócić od Ciebie ich uwagę. Miałem zdobyć twoje zaufanie, wyciągnąć od Ciebie informacje i zabić Cię, ponieważ sądziliśmy, że jesteś jego słabym punktem. Chcieli wykorzystać twoją śmierć do pokrzyżowania mu planów. Moją ostatnią misją jest wsadzenie Mike’a za kratki.- niewidzialna dłoń ściskała moje gardło. Same kłamstwa, nie mogłam znieść już nawet jego głosu, chociaż teraz zaczął mówić prawdę.
- Dlaczego mnie nie zabiłeś? – spojrzałam mu ponownie w oczy. 
- Dlatego, że wiem, że nie jesteś taka jak on. Byłaś jego ulubioną zabawką, ofiarą. Oni teraz chcą wymierzyć Tobie sprawiedliwość. Muszą znaleźć jego mordercę i go ukarać.
- Nie nadążam, sami chcieli go zabić, a teraz szukają winnego? – spytałam i zakryłam usta dłonią.
- Media dostały się pierwsze na miejsce wypadku. W ich oczach on jest bogatym, młodym biznesmenem. Jest za późno by wmawiać wszystkim, że to samobójstwo. Musimy załatwić Ci alibi. Znam pewnych ludzi…
- Muszę się przejść. – przerwałam mu stanowczym tonem, idąc na korytarz i ściągając z haczyka płaszcz.
- Co? Nigdzie nie idziesz. – zaprotestował stając kilka metrów przede mną.
- Bo ty tak powiedziałeś?  Jednak nie znamy się tak dobrze, musisz uzupełnić moje akta. – spojrzałam na niego z nienawiścią przez ramię, zakładając płaszcz.
- To niebezpieczne. – pchnął mnie na drzwi i ścisnął moją rękę w łokciu.
- Niebezpieczne dla ciebie czy dla mnie? – wyrwałam rękę z jego silnego uścisku, i nie zwracając uwagi na jego spojrzenie przepełnione żalem, obróciłam się do niego plecami. Wątpiłam, czy kiedykolwiek będzie w stanie to naprawić. Justin zagrał na moich uczuciach. Ludzie mnie przed nim ostrzegali wiele razy, jednak musiałam być głupia i ślepa. Nie posłuchałam ich. Uzależniona od niego, od jego dotyku, uśmiechu, wszystkiego, co było związane z nim. Nie zauważyłam nawet, że powoli minimetr po minimetrze wbijał mi nóż w serce. Odpowiadała mi jego gra, bo byłam nim oczarowana. Oczarowana jego pięknymi słowami, w które chciałam wierzyć, które stały się dla mnie niezaprzeczalną prawdą. Nikt nigdy nie mówił do mnie w taki sposób, nie troszczył się o mnie. Dla wszystkich byłam tylko zabawką, w tym też dla niego, która robiła wszystko tak, jak jej zagrano.





,,Is this our world? I look in the mirror
I can't get over you. Is this our world?
Is it someone else? Is it someone else?

I look in the mirror And I try to see myself
My head full of terror
From the games I played so well
I try to see clearer
I try to forget the fires I started
I try to be nearer
To where you are
To where you are

Are we star crossed lovers? Did I really want you gone?
If I'm really a winner
Where do these demons come from?
I was the girl who was on fire...''


Ellie Goulding - Mirror





______________________________________________

Jeśli płaczecie, to przepraszam.
Teraz już wiecie kim jest Justin. 
Ktoś z Was spodziewał się tego? 
Myślicie, że Rachelle wybaczy mu jego kłamstwa?
Wybaczyłybyście?