Po
powrocie ze szpitala nie czułam się dobrze. Postanowiłam, że zrobię dobrą minę
do złej gry i poudaję, że wszystko jest w porządku. W końcu z czasem ból musi
minąć, prawda? Jeśli powiedziałabym Justinowi, że nadal nie jest ze mną
najlepiej, nie pozwoliłby mi wrócić do hotelu. Bałam się, że Mike będzie
wściekły, dlatego tak szybko chciałam tam wrócić. Już raz groził Justinowi, że go
zabije. Nie może się dowiedzieć, że byłam z nim w szpitalu. Coś było nie tak, czułam to. Mogłam pozwolić lekarzowi, żeby
udzielił mi wszystkich informacji na temat mojego zdrowia. Stchórzyłam, bo
miałam przeczucie, że to, co chciał mi powiedzieć zabrzmi jak wyrok. Od tygodnia
miałam mdłości, zawroty głowy i bóle brzucha. Nie wiedziałam co się ze mną tak naprawdę
dzieje. Na początku brak tej świadomości wydawał mi się lepszy, ale teraz zrozumiałam,
że popełniłam błąd. Powinnam wysłuchać lekarza. Przygotowywać się do kolejnej
przeszkody, przez którą musiałam przejść. Świadomość jest o wiele lepsza, bo gdy już
ją masz, nie zajmujesz się wymyślaniem trzydziestu innych, czarnych scenariuszy
twojego życia. Pocieszające, że czuję się lepiej niż wczoraj, jak wiele czasem
potrafi zdziałać sen. Co jeszcze potrafi poprawić samopoczucie? Widok
przystojnego chłopaka z rozczochranymi włosami leżącego obok ciebie i wtedy
wcale nie przeszkadza ci fakt, że zajmuje dwie trzecie twojego dwuosobowego
łóżka.
-
Na pewno wszystko w porządku? – spytał Justin po raz setny, od kiedy się
obudziliśmy.
-
Tak, nie martw się. – uśmiechnęłam się do blondyna, który przez całą noc czuwał nade
mną. Nie mogłam uwierzyć, że to ten sam Justin, który zachowywał się jak
irytujące dziecko, a dziewczyny traktował tylko jak przedmiot pożądania. Zabawne
jest też to, że tak niedawno chciałam go zabić, a teraz poświęciłabym za niego własne życie.
-
Myślałem o tym wszystkim. – odparł nieśmiało.
-
Tak? I co wymyśliłeś? – mruknęłam zainteresowana, odsłaniając zasłony w mojej
sypialni. Obróciłam się i powolnym krokiem podeszłam do niego aby usiąść mu na
kolanach.
-
Mam dosyć ukrywania się.- położył dłonie po obu stronach moich bioder.- Co
jeśli jest jakieś inne rozwiązanie, ale nie byliśmy na tyle odważni, by
powiedzieć je na głos? – mówiąc to wydawał się nieobecny. Wpatrywał się w okno,
a gdy skończył spojrzał na mnie i oderwał jedną rękę od mojego ciała,
żeby zacząć bawić się moimi włosami.
-
Ty chyba nie myślisz o tym, żeby….- urwałam przegryzając wargę i przełykając
ciężko ślinę. Zrobiło mi się słabo, dlatego mocniej przytrzymałam się jego ramion.
-
Możemy uciec Rachelle, możemy zostawić to wszystko za sobą i być razem.- przez sekundę
obdarzył mnie najczulszym spojrzeniem jakie kiedykolwiek widziałam w moim życiu. To zdanie brzmiało zbyt bajeczne, żeby było prawdziwe.
-
On nas zabije. – zaczęłam kiwać głową na boki. Odnosiłam wrażenie
jakby ktoś ściskał moje płuca, przez co ciężko było mi oddychać. Powietrze
nagle stało się rzadsze, a każdy wdech powodował narastający ból w okolicy
krtani.
-
Nie, jeśli będziemy ostrożni i nie zostaniemy w jednym miejscu zbyt długo. –
przekonywał mnie dalej, kładąc swoją ciepłą dłoń na moim kolanie. Najwyraźniej
to nie był spontaniczny pomysł, który rzucił od tak. Justin naprawdę brał to pod
uwagę.
-
Myślisz o tym poważnie? – spytałam go, obejmując jego szyję. Parząc na niego i dotykając go robiłam się trochę spokojniejsza. Jednak nie mogłam powstrzymać
niepewności, która czaiła się w moich oczach i głosie.
-
To musi się skończyć.- przestał bawić się kosmykiem moich włosów i założył go
za moje ucho. On był pewny tego, co mówił. Zdeterminowany do działania, czekał aż się zgodzę.
-
Ja nie mogę tak po prostu go zostawić. Nie teraz, gdy się zmienił. – Nie
wiedziałam czy Justin do końca wie, czego ode mnie oczekuje. Nie chodziło tylko o mój związek z
Mike’iem. Musiałabym całkiem zerwać z moim dotychczasowym życiem. Opuszczenie
Howarda i tego hotelu było dla mnie w pewnym sensie rozpoczęciem nowego życia. Nie radziłam
sobie z tym, więc kto mógłby dać mi gwarancję, że będę w stanie udźwignąć te nowe? Scoot i
Monique byli dla mnie jak rodzina. Musiałabym zostawić również ich. Osoby,
które znałam znacznie dłużej od Justina, o którym niewiele wiedziałam do tej
pory. Wierzyłam mu, że mnie kocha i być może nie chce mnie skrzywdzić, ale nie
mogłam bagatelizować tego, że nie znam jego przeszłości. Co jeśli nagle okaże
się, że w ogóle go nie znam? Był przecież znakomitym aktorem. Ale czy nie warto
podjąć takiego ryzyka w imię miłości?
-
Rach, ty nie jesteś jego własnością.- przypomniał mi szorstkim tonem. To
zapowiadało kłótnię, na którą nie miałam dziś siły.
-
Nie, ale jestem mu wierna. Nie utrudniaj mi tej chorej sytuacji. – wstałam z
jego kolan i podeszłam do szafy, szukając czegoś do ubrania, bo nadal byłam w
piżamie.
-
Cokolwiek tu jest chore to on i twój związek z nim, a nie my. – wstał
wymachując nerwowo rękami i nim zdążyłam
spostrzec stanął tuż za mną. Doprawdy idealny dzień wybrał na tego typu rozmowy...
-
Nie ma nas.- obróciłam się do niego i patrzyłam uważnie w jego oczy.
Wiedziałam, że tym zdaniem go zraniłam. – Nikt o nas nie wie.
-
Czy nic do ciebie nie dotarło? Wiesz, co on chciał zrobić? – objął mnie w talii,
a ja szybko obróciłam się przodem do szafy. Miał na myśli to, że wysłał go do
Wielkiej Brytanii na pewną śmierć, której jakimś cudem uniknął, bo mu się
poszczęściło.
- Tobie,
nie mi. – zdawałam sobie sprawę, że to brzmiało dosyć egoistycznie, ale za
wszelką cenę musiałam się bronić. Wyciągnęłam z szafy czarną, koronkową bluzkę
i obcisłe spodnie tego samego koloru. Przecież
niedawno sama stwierdziłaś, że Mike się nie zmieni po tym, jak kazał tobie zabić
tę biedną dziewczynę w piwnicy, a teraz znowu się łudzisz? – krzyczała moja
podświadomość. Nie wierzyłam, że się zmieni, ale bałam się mu uciec.
Wiedziałam, że się nie podda. Nie zaakceptuje mojego odejścia. Nie pozwoli mi
na to i będzie nas szukał. Głównie po to, by zemścić się na Justinie. Nie
mogłam narażać go na takie niebezpieczeństwo, ale wizja zostawienia tego
wszystkiego w cholerę była moim marzeniem od kiedy to się zaczęło.
-
Źli ludzie nigdy się nie zmieniają.- odsunął się ode mnie i chwycił za głowę. -
Powiedz, że czujesz do niego coś więcej niż żal i nienawiść...- podszedł do mnie
nagle i złapał za moje ramiona.
-
Jestem mu to winna.- spuściłam głowę w dół.
-
Nie, nie jesteś. – powiedział stanowczo, podnosząc mój podbródek.
-
Nie wiesz ile dla mnie zrobił, zanim się tutaj pojawiłeś.- odparłam spokojnie i
odeszłam od niego, chcąc wyciągnąć bieliznę z komody.
-
Szpiegował cię i wykorzystał.- podniósł głos sfrustrowany.
-
To przeszłość.- szepnęłam nawet na niego nie patrząc.
-
Nie sądzę. Nie widzisz, że z dnia na dzień jest coraz gorszy? – znowu chwycił
mnie za ramiona, pozyskując tym moją uwagę.
-
Trzeba mu pomóc. – wiem, że brzmiałam w tej chwili jak jakaś męczennica. Justin
spojrzał na mnie z politowaniem.
-
Jemu? Temu choremu psychicznie mordercy? – zaczął krzyczeć z niedowierzania.
-
Równie dobrze mógłbyś to być ty i doskonale o tym wiesz. Jestem mu to winna. –
odwrzasnęłam i rzuciłam ubrania na łóżko.
-
Za co? Nie widzisz, że ten gość już wystarczająco namieszał w twoim życiu?
Wciągnął cię w to gówno, niszcząc ci je. Jedziemy. – Dlaczego musi jak zwykle decydować za mnie?
-
Żebyś ty mógł to teraz zrobić? – powiedziałam z żalem, wpatrując się w jego
oczy.
-
Rachelle…
-
Justin, my wcale nie jesteśmy od niego lepsi. My też zabijamy ludzi. Nikomu nie
udało się przeciwstawić Howardowi, a jeśli nawet to zapewniam cię, że taki ktoś
już dawno nie żyje.– wymamrotałam, odwracając wzrok.
-
A więc będziemy pierwszymi, którym się to uda. – zaciekle przekonywał.
-
To jest niemożliwe. – jęknęłam zrezygnowana, kręcąc głową.
-
Nikt jeszcze nie miał przy sobie takiego kogoś jak ja i takiej dziewczyny jak
ty. Musisz we mnie uwierzyć.
-
Nie potrafię zostawić Howarda, wybacz mi Justin. – wyjąkałam smutna i schowałam twarz
w dłoniach.
-
Teraz ty się mną bawisz. To ci odpowiada. Chcesz Mike’a,
dostajesz Mike’a. Pragniesz mnie, masz mnie. Nie zgadzam się na to. Nie mam
zamiaru być twoją zabawką. Musisz wreszcie dokonać wyboru. – patrzyłam na niego
oszołomiona. Dlaczego stawia mnie w tak
trudnej sytuacji? Justin widząc moją spuszczoną głowę, delikatnie podniósł
mój podbródek i tym razem zaczął kontynuować łagodnym tonem.
- Przepraszam, ale mam tego dosyć. Proszę, przemyśl to na spokojnie.- błądził wzrokiem po mojej twarzy i wytarł opuszkiem kciuka jedną łzę, której nie zdołałam powstrzymać. - Kochasz mnie?
-
Kocham... – wyznałam zachrypniętym głosem.- ale nie możemy tak po prostu uciec.
-
Proszę cię. Będę czekał na twoją decyzję.
Justin
poszedł do siebie, a ja zaczęłam się pakować. Musiałam porozmawiać ze Scootem i
Monique. Najbardziej bałam się tej drugiej rozmowy. Jeszcze nie podjęłam
decyzji. Miałam nadzieję, że moja przyjaciółka wesprze mnie i pomoże mi dokonać
wyboru. Nie chciałam jej oszukiwać. Musiała znać całą prawdę, jeśli miałam stąd
wyjechać.
Na
korytarzu spotkałam Scoota. Nie będę się z nim żegnać, skoro jeszcze nie
zdecydowałam. To całkiem bez sensu.
-
Gdzie się wybierasz?
-
Mike ma dla mnie zadanie w Detroit, muszę jechać teraz by pojawić się tam o
jedenastej wieczorem. – uśmiechnął się do mnie swoim szczerym, olśniewającym
uśmiechem. Dlaczego on do cholery nie ma
żadnej dziewczyny? To jest taki wspaniały facet…
-
Powodzenia. – uśmiechnęłam się, a kiedy chciał już iść w stronę wyjścia,
podbiegłam do niego i chwyciłam za ramię. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
-
Scoot? – zaczęłam, chcąc powiedzieć mu o moich planach.
-
Tak, piękna? – zachęcił mnie uśmiechem i błyskiem w bystrych oczach.
-
Uważaj na siebie dobrze? – ostrzegłam go i tym samym stchórzyłam. Nie dam rady
tego zrobić. Zniszczę mu zadanie jeśli teraz mu o tym powiem. Naprawdę był dla
mnie jak brat. Nie może spieprzyć czegoś przeze mnie.
-
Dla ciebie wszystko. – cwaniacko się uśmiechnął, pocałował mnie w policzek na
pożegnanie. Później pozwoliłam mu odejść. – Widzimy się na następnym treningu! – krzyknął po raz ostatni, a ja myślałam, że zaraz pęknie mi serce, ponieważ
żadnego treningu nie będzie jeśli wyjadę. Nic nie odpowiedziałam. Już żadne kłamstwo nie
przejdzie mi przez gardło. Wracając do pokoju coś tknęło mnie, żebym zajrzała
do restauracji. Wymieniłam ciepłe uśmiechy z kelnerami i kucharzem. Naprawdę
mam zostawić to wszystko? Nagle uświadomiłam sobie, że przywiązałam się do tego
hotelu, chociaż nigdy nie był moim domem. Wyszłam na balkon. Restauracja miała
sporo pracy. Wszystkie stoliki były pozajmowane. Z niedowierzaniem spojrzałam
na jeden z nich. Jev zajadał się rogalikami. Wyglądał jak prawdziwy okaz
zdrowia. Na jego twarzy nie było prawie śladu po pobiciach. Ciarki mnie przeszły jak
przypomniałam sobie ten moment, w którym Slade i jego pomocnicy wyżywali się na
nas. Od tamtego incydentu w sumie go nie widziałam. Razem z nim przy stoliku
siedziała Monique. Gdy ją zobaczyłam w głębi serca wyrywałam się, żeby z nią
porozmawiać. Oboje nie zwrócili na mnie uwagi, bo stałam za daleko. Trzymali
się za ręce i rozmawiali ze sobą z promienistymi uśmiechami na twarzach. Czy
właśnie tak zawsze wyglądam, kiedy patrzę na Justina? To bardzo prawdopodobne.
Monique wpadła po uszy, a Jev zebrał w sobie odwagę by wreszcie z nią
porozmawiać. Już dawno mu o niej wspominałam, kiedy pilnował mnie razem z Natem
nad jeziorem. Rozczuliłam się w końcu widząc ich razem szczęśliwych. Naprawdę
słodko razem wyglądali. Nie mogę teraz podejść tak po prostu do nich i
powiedzieć Monique, że wyjeżdżam. Nie chce psuć jej takiej chwili szczęścia.
Odwróciłam się na pięcie i zanim zdążyli się zorientować już nie było mnie w
restauracji. Skoro im się udało, dlaczego
nam ma się nie udać? My też zasługiwaliśmy na chwilę szczęścia nawet jeśli
ma potrwać tylko chwilę. Wtedy właśnie uwierzyłam w słowa Justina. Nie jestem własnością Mike’a. To jest moje
życie i mój wybór. Wybieram miłość. Pobiegłam uradowana pod drzwi Justina.
Zaczęłam w nie uderzać, jakbym chciała je wyłamać. Parę sekund później stałam
twarzą w twarz z wystraszonym, rozkojarzonym Justinem. Wpatrywaliśmy się tak w
siebie, a ja ze wszystkich sił powstrzymywałam uśmiech.
-
Dobrze, zróbmy to. – zgodziłam się po chwili ciszy i już nie mogłam się nie
uśmiechnąć. Wyglądał jakby czuł wielką ulgę. Zostałam wciągnięta siłą do jego pokoju za
rękę.
-
On nie zasługuje na ciebie. – powiedział przytulając mnie i kładąc brodę na
moim ramieniu.- Wierzę, że nam się uda.- prawie
krzyknął rozweselony. Odsunął się ode mnie, aby objąć mnie mocniej w talii i
unieść do góry. Oplotłam jego biodra nogami. Justin zaczął kręcić się w kółko, patrząc mi w oczy z szerokim uśmiechem.
Zaśmiałam się, kładąc dłonie na jego policzki i pocałowałam go.
-
A ja wierzę tobie. Pozwolisz mi chociaż to poukładać? Muszę pożegnać się ze
wszystkimi. – poprosiłam, będąc już na ziemi.
-
Nie wiem czy to dobry pomysł. – stwierdził z wahaniem.
-
Przez cztery lata byli dla mnie jak rodzina Justin, proszę. – wpatrywałam się
błagalnie w jego magnetyczne oczy.
-
Dobrze, ale nie chcę by cokolwiek ci się stało. Szczególnie po wczorajszym.
Bądź ostrożna.
-
Myślę, że wyczerpałam już mój limit na ten tydzień. – uśmiechnęłam się i
pocałowałam go ponownie. – Czemu tak na mnie patrzysz?
-
Bo już myślałem, że się nie zgodzisz. - wyznał i oddał mój pocałunek. - Wyjedziemy o siedemnastej, spakuj
najpotrzebniejsze rzeczy.
-
Tak jest! – zasalutowałam i jeszcze raz, nie czując żadnego poczucia winy
przywarłam ustami do jego miękkich, słodkich warg.
Wróciłam
i wyciągnęłam walizkę spod łóżka. Otworzyłam szeroko drzwi mojej szafy i
zaczęłam wkładać ubrania do torby. Byłam rozpromieniona, czułam że potrafię swobodnie oddychać i zaczynam
swoje życie na nowo. Zaczynam panować nad nim i teraz mogę zrobić wszystko. Godzina zeszła mi na
krzątaniu się po pokoju. Minęło kolejne pół godziny, a ja usłyszałam, że ktoś
otwiera drzwi.
-
Justin? Już prawie jestem gotowa! – krzyknęłam, wychodząc z łazienki. Gdy w
drzwiach zobaczyłam Monique, kosmetyki, które miałam spakować do walizki wypadły
mi z rąk.
-
Co ty robisz? – zapytała, widząc moją walizkę. No dalej zrób to teraz. Szybko i konkretnie. Oderwij to paskudztwo, jak
plaster… Nie możesz zostawić jej tak jak Scoota. Podjęłaś już decyzję i już jej
nie cofniesz. Przecież od dawna chcesz jej powiedzieć jak bardzo jesteś
szczęśliwa.
-
Wyjeżdżam. Na zawsze z Justinem.- mruknęłam niewyraźnie i niepewnie.
-
Jak to wyjeżdżasz? – stanęła zszokowana w drzwiach.- Jak mogłaś udawać, że nic
się nie dzieje? Chciałaś wyjechać bez słowa?
- nie musiałam jej już nic mówić, wszystkiego się domyśliła.
-
To nie tak. Szukałam cię, ale kiedy znalazłam cię w restauracji z Jevem nie
chciałam wam psuć waszego szczęścia. Przepraszam, ja nie wiedziałam jak mam ci
to powiedzieć. – wrzuciłam bluzkę do walizki i zbliżyłam się do niej. Starałam się jej wytłumaczyć, że miałam zamiar powiedzieć jej o tym wszystkim, ale z jej perspektywy wyglądało to całkiem inaczej. Pakowałam się i przypadkiem oznajmiłam, że jestem gotowa. To wcale nie wyglądało tak, jakbym liczyła się z jej zdaniem. Podjęłam decyzję sama.
-
To jest jakiś żart, prawda? – zaśmiała się z paniką w oczach. Miała posępną minę. Zawiodłam ją. - to chyba właśnie chciałam odczytać z jej całego wyrazu twarzy. Spakowałam kosmetyki do walizki, odpoczywając od krępujących mnie oczu mojej przyjaciółki.
-
Nie, to nie jest żart. Wybacz mi, że cię okłamałam. Kocham go Monique.
Próbowałam z tym walczyć, od kiedy się tutaj pojawił, ale z każdym dniem było
mi coraz trudniej. Nie mam siły już tego ukrywać. – moje oczy się zaszkliły.
Nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie powiedziała jej prawdy przed wyjazdem.
Wiedziałam, że to już ostatnia szansa. Sama zamierzałam do niej pójść i podczas
pakowania myślałam jak zacząć z nią rozmowę. Jednak ona mnie uprzedziła i cały
plan, dotyczący tego, co mam dokładnie jej powiedzieć, spełznął na niczym.
-
Nie, na pewno nie. Spodobał ci się z nim seks. Wydaje ci się, że go kochasz. Ty
kochasz mojego brata. – była w szoku i z pewnością chciała by to, co usłyszała przed chwilą nie było prawdą. Nadzwyczajnie w świecie nie potrafiła się z tym pogodzić.
-
Przykro mi, ale jestem pewna, że go kocham. Jedyne co czuję do Mike’a to
wdzięczność. To wszystko. – zaczęłam kręcić głową na boki, rozkładając w
bezradności ręce.
-
Nie, nie możesz tak mówić. On… - wzięłam ją za rękę, żeby dodać jej otuchy. Tak
bardzo chciałam, żeby zrozumiała, że koniec mojego związku z Mike’iem nie
oznacza, że nie cenię jej jako przyjaciółki. Chciałam by była nią nadal. Nie myślałam o tym, czy to absurdalne w mojej sytuacji. Ja po prostu nie chciałam rezygnować z tej więzi jaką miałyśmy. Nie mogłam sobie wyobrazić dalszego życia bez jej gadulstwa, mądrości i niej samej. Troszczyłam się o nią.
-
Monique wiem, że tobie też nie podoba się to, kim stał się twój brat. Czujesz,
że nie masz innego wyboru, bo jesteś jego siostrą. Nie jesteś jego własnością.
Możesz jechać ze mną jeśli tylko chcesz. – przerwałam na chwilę, ale widząc, że
nie ma nic do powiedzenia, kontynuowałam dalej.- Justin pomógł mi zrozumieć, że
mogę zacząć normalnie żyć. Bez tego wszystkiego. Wiem, że chcesz wspierać
swojego brata, ale teraz ciągniesz go za sobą w dół, a on ciebie. Musimy to
zatrzymać.
-
Justin tylko zagra na twoich uczuciach. Przekonasz się i pożałujesz tego.
Właśnie w taki sposób odwdzięczasz się Mike’owi?
Za to wszystko co dla ciebie zrobił? – wyrwała swoją rękę z mojego uścisku. Naprawdę myślałaś, że wybierze przyjaźń od więzów krwi? Kierując się uczuciami, możesz szybko stać się idiotą. Nie patrzysz trzeźwo na pewne sprawy. Patrzysz sercem, a serce czasem nie zauważa najważniejszych szczegółów.
-
Stworzył nam własne piekło, w którym musimy się smażyć. Zaplanował nasze życie
i nie pytał nas o zdanie. Spójrz, mogłabyś być teraz z Jevem bezpieczna. Nie
martwić się każdego dnia o życie i brudne interesy swojego brata.
-
Sądzisz, że jakiś dupek będzie dla mnie ważniejszy od Mike’a? Nie jestem taką
suką jak ty! – wrzasnęła, a potem spojrzała na mnie z przerażeniem.
-
Nie możesz mnie winić za to, co do niego czuję! – przerwałam jej wiedząc, że
posuwa się za daleko.
- Może trochę przesadziłam, ale to dla twojego
dobra.- odparła zgaszona, ale jej głos nadal pobrzmiewał złością. Była oburzona
tym, jak mogę już nie kochać jej brata.
-
O to właśnie chodzi. Wy nie macie pojęcia, co jest dla mnie dobre! – wrzasnęłam
odwracając się do niej tyłem. Myślałam, że ona mnie zrozumie i nie będzie
oceniać.
-
Nie powinnam ci pozwolić się do niego zbliżyć! Powinnam wiedzieć, że to tak
może się skończyć! Powinnam wyczuć, że między wami się coś dzieje! Posłuchać,
gdy miałaś tyle oleju w głowie, żeby go nienawidzić, kiedy poprosiłaś mnie, żebym
trzymała go od ciebie z daleka! – rozglądała się po ścianach mojego pokoju chodząc w tę i z powrotem.
-
Tylko mi nie mów… - ostrzegłam, wiedząc do czego brnie i uniosłam prawą dłoń do góry.
-
Że co? Że puszczałaś się z nim jak dziwka? – warknęła ze złością i spojrzała mi
w oczy morderczym wzrokiem.
-
Zapominasz, że on robił mi to samo? – zapytałam rzewnym tonem i czułam, że
coraz więcej łez zbiera się w moich oczach.
-
A więc się na nim mścisz. – jej
spojrzenie było okropne. Patrzyła na mnie jak na wroga, nie jak na
przyjaciółkę. Miała mnie za nic nie wartą zdzirę.
-
Nie, po prostu wreszcie zrozumiałam jak wygląda prawdziwa miłość, a tutaj jej
nie ma. Liczyłam, że przez te wszystkie lata miałam chociaż jedną prawdziwą
przyjaciółkę, ale w tym najwidoczniej także się pomyliłam. – obróciłam się w
stronę okna, by nie widziała, że zaczęłam płakać.
-
Wiesz co? Tak, wynoś się stąd i wsadź sobie tą przyjaźń głęboko w tyłek! –
wrzasnęła, a jej słowa były jak ostre sztylety, wbijające się prosto w moje złamane serce.
******
Scoot
wyjechał, więc nie mogłam się z nim pożegnać. Trudno byłoby mi to zrobić.
Szczególnie po rozmowie z Monique. Wiem, że to nie było w porządku z mojej
strony. Po prostu bałam się kolejnego odrzucenia. Scoot może nie zareagowałby tak jak
Monique, ponieważ nie łączyła go jakaś szczególna więź z szefem, ale na pewno postawiłabym
go w trudnej sytuacji. Nie chciałam by znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem.
Bezpieczniej dla niego, było nie wiedzieć o moim wyjeździe. Przykro mi, że sama
nie mogę mu o tym powiedzieć, ale tak będzie lepiej.
-
Gotowa? – spytał Justin z szerokim uśmiechem, wchodząc do pokoju. Nie mówiłam mu nic o mojej kłótni z Monique, bo niepotrzebnie by się denerwował. Znałam ją. Pewnie teraz siedziała w swoim pokoju i rozważała czy podzielić się z bratem tą szokującą wiadomością o moim wyjeździe i zdradzie, czy poczekać, aż ja poinformuję go o tym sama.
-
Nie, jeszcze nie.- podałam mu moją walizkę. Była jeszcze jedna osoba, z którą musiałam się pożegnać.- Muszę porozmawiać z Mike’iem. –
wiedziałam, że niełatwo się na to zgodzi, ale odgryzłabym sobie język z
nerwów, siedząc w samochodzie gdybym tego nie zrobiła.
-
Chyba oszalałaś. To zbyt niebezpieczne! – spojrzał na mnie ożywiony.
-
Muszę mu powiedzieć co o nim myślę i z nim zerwać. Przecież tego właśnie
chciałeś, prawda? – Nie ma to jak sięgnąć po najlepszą linię obrony. Teraz
musiał się zgodzić. Jednak jego lekcje dotyczące manipulacji nie są wcale takie
głupie.
-
W porządku, czekam na ciebie przy schodach awaryjnych. Masz pięć minut, idę po
samochód. Proszę cię, uważaj na siebie. – odpowiedział niechętnie po chwili zastanowienia, spoglądając na mnie błagalnie.
-
Obiecuję. – szepnęłam i pocałowałam go w policzek.
Windą
dostałam się na piętro, na którym znajdował się gabinet Mike’a. Odważnym
krokiem przeszłam przez korytarz pełen ochrony i weszłam do pomieszczenia z
odpowiednim numerem. Nawet nie czekałam na to, żeby Charlotte poinformowała
Mike’a, że chcę się z nim widzieć. Kiedy weszłam do jego gabinetu rozmawiał przez telefon.
-
W porządku. Poczekaj chwilę, zaraz oddzwonię. – powiedział służbowym tonem i
spojrzał na mnie znad papierów. – Co się stało, skarbie?
- Nie jestem już twoim skarbem. Dawno mnie
tak nie traktowałeś.- zszokowany zostawił papiery w spokoju, słysząc mój chłodny ton. Żeby nie było wątpliwości nad tą rozmową nie myślałam za długo. Nie umiałam zrywać z chłopakami, bo zazwyczaj nie byłam w żadnym związku i ta umiejętność po prostu nie była mi potrzebna. Musiałam wydusić z siebie wszystko, co do niego miałam, zrównać go z wiadrem pomyj i dumnym krokiem opuścić go na zawsze.
-
Co ty opowiadasz? – przerwał mi oburzony i zmarszczył brwi.
-
To co słyszysz, nie podoba mi się to kim się stałeś. Myślałam, że po naszej
ostatniej kłótni to zrozumiałeś, ale po tym jak kazałeś mi zabić Larissę Stone
już wiem, że tylko się łudzę. Nie chcę być częścią tego wszystkiego.- byłam z
siebie dumna, że wreszcie mu o tym powiedziałam.- Mike ty mnie nie kochasz.
- Ciekawe. – zaśmiał się nieoczekiwanie.
Wydawał się być bardzo rozbawiony. Nie na taką reakcję liczyłam.- Skąd wiesz
jak się nazywała? Grzebałaś w moich aktach? – podniósł ton głosu.
-
Nawet gdybym to zrobiła, to co? - przybrałam pozę wojowniczki, ale w razie czego stałam przy drzwiach, by szybko ulotnić się w razie gdyby Mike wpadł w szał. Żeby uciec z Justinem muszę być żywa.
-
To musiałbym cię ukarać.
-
Widzisz o tym właśnie mówię. Ty kochasz tylko siebie i swoje pieniądze.-
zaczęłam wymachiwać rękami.
-
Więc zrzucasz na mnie całą winę.- spojrzał na mnie oburzony.
-
Ja nie mam sobie nic do zarzucenia.- wzdrygnęłam ramionami.
-
Myślałaś, że się nie dowiem, że Justin co noc jest w twoim pokoju? Zdradziłaś
mnie. – w sekundę dostałam palpitacji serca. On o wszystkim wiedział! Bawił się naszym kosztem!
-
Nie, to ty pierwszy mnie porzuciłeś! To ty przestałeś mnie kochać! Siedziałeś w
tym swoim laboratorium tygodniami i kazałeś zająć się sobą, a kiedy w końcu z
niego wychodziłeś zamawiałeś sobie dziwki do pokoju! Od miesięcy traktowałeś
mnie jak rzecz, a kiedy twój biznes się rozwinął liczyłeś się tylko ty! Byłam zabawką, którą się znudziłeś.
-
I to jest powód byś obściskiwała się z moim współpracownikiem? To poniżające!
-
Może dlatego, że to ty nas do siebie zbliżyłeś! Ty stworzyłeś ten chory
układ między nami, za co teraz cholernie ci dziękuję! Poza tym nasze problemy zaczęły się
już na długo przed tym, jak go zatrudniłeś! Więc nie zwalaj winy na niego!
-
Mam już tego dosyć! Masz skończyć tą farsę! Natychmiast!
-
Wszystko, co dzieje się w moim życiu, zależy od ciebie i twoich decyzji! Ty
mnie niszczysz, ale nie masz wpływu na to, co czuję. Dlatego jeśli mam z kimś
zerwać to tylko z tobą. - wysyczałam wściekła przez zęby.
- Jesteś
moja i zawsze będziesz, rozumiesz? Jesteś na mnie skazana do końca swojego
marnego życia! On już niedługo nie będzie żył! Jeszcze mi za to podziękujesz!
-
Oczekiwanie na to, że się zmienisz było jak błaganie o nic. Dziękuje ci, że
wreszcie zrozumiałam jaki z ciebie podły potwór! Nie zasługujesz na to, by
nazywać się człowiekiem. Ludzie nie robią takich okrutnych rzeczy. Brzydzę się
tobą!
-
Ty suko! – ryknął głośno, jestem pewna, że cały hotel go słyszał.
-
Może i jestem suką, ale nie jestem twoją własnością! – wrzasnęłam i wybiegłam z
jego pokoju. Zdążyłam zauważyć Charlotte, która stojąc tyłem do okna patrzyła
przerażona na mnie i Mike’a. Nie wiedziała co robić. Spoglądała pod biurko i nas, zastanawiając się prawdopodobnie czy się pod nie schować. Ochrona za wszelką cenę chciała mnie zatrzymać. Wszyscy zbiegli się do gabinetu
-
Łapcie ją! - wrzasnął, a ja prześlizgnęłam się przez dwóch ochroniarzy i
pobiegłam w stronę wejścia awaryjnego. Rozwścieczyłam go
tą rozmową. Nie spodziewałam się niczego innego, ale nie sądziłam, że moja
paranoja, jak to nazwał Justin, jest prawdziwa. Powinnam go posłuchać i odejść
bez słowa, ale nie, ja zawsze muszę pakować się tam, gdzie nie trzeba i zacząć
być brutalnie szczera w najmniej odpowiednim momencie. Już nie wiedziałam co
jest lepsze, prawda, która może cię zniszczyć, czy kłamstwo, które uratuje cię
tylko na chwilę. Teraz Justin nie był jedynym celem Mike’a. Zemści się też na
mnie, byłam tego pewna. Może i jestem wariatką, ale wtedy nie żałowałam niczego. Nie mogłam tak dalej
funkcjonować. To był jego świat, ja do niego nie pasowałam. Nie godziłam się z
zasadami, które w nim panowały.
*******
Justin stał na korytarzu i
otwierał wejście ewakuacyjne. Biegłam najszybciej jak potrafiłam, doceniając każdy trening ze Scootem. Kilka miesięcy wcześniej zatrzymaliby mnie
pewnie przy drzwiach wejściowych gabinetu.
- Nie wiem co ci palnęło
do głowy. To był absolutnie chory pomysł. – odezwał się Justin zbiegając ze mną
po schodach i ciągnąc mnie za rękę. Nagle usłyszałam strzał. Zatrzymałam się
jakby mnie sparaliżowało. Pocisk trafił w ścianę, a zgraja ochroniarzy ścigała
nas i była półpiętra za nami. Obróciłam się i zobaczyłam czarne
skórzane buty do kostki na sznurówki. Były podobne do wojskowych i należały do jednego z ochroniarzy, który był tuż za nami. Nie dane mi było patrzeć długo, bo Justin chwycił moją
rękę mocniej i ciągnął w dół. – Pochyl się, nie przestawaj biec. Nawet jeśli
coś usłyszysz, nie zatrzymuj się. – wysapał Justin. Posłuchałam się go. Po
czterech minutach przebiegliśmy cały hol. Wszyscy byli zaskoczeni, a ochrona
znajdująca się na dole chciała zamknąć nam główne drzwi, ale nie zdążyli
zareagować. Wybiegliśmy na zewnątrz trzymając się kurczowo za ręce. Nie mogłam
patrzeć za siebie, mimo że zamknęliśmy im przed nosem drzwi awaryjne,
wiedziałam, że wciąż są za nami i nie strzelają tylko dlatego, żeby jeszcze bardziej nie
wystraszyć zwykłych gości hotelu.
- Gdzie jest samochód? –
zapytałam rozglądając się po parkingu, który znajdował się jakieś sto metrów od
nas. Pokonywaliśmy kolejne schody w biegu. Przeklinałam je w duchu, ale
kiedy pokonałam ostatni stopień, zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem
się na nich nie potknęłam. Powędrowałam wzrokiem za ręką Justina wskazującą auto.
Zaparkował przy samym wejściu. Podbiegliśmy do samochodu i w pośpiechu
wsiadaliśmy do niego. Justin usiadł na miejscu kierowcy, a ja przy nim z
drugiej strony.
- Uciekniemy im. –
powiedziałam zdecydowanie, widząc dwunastu ochroniarzy stojących na schodach i
trzynastego, który stał na środku celując w nas pistoletem.
- Skąd wiesz? – powiedział
przekręcając kluczyk i wciskając pedał gazu. Szarpnęło.
- Ponieważ w ciebie wierzę
. – położyłam dłoń na jego dłoni, zerknął na mnie przez sekundę, dopóki naszej uwagi nie zwrócił huk. Ktoś oddał strzał, chcąc przebić nam oponę,
ale trafił w karoserię. Dwóch kolejnych ochroniarzy pilnujących bramy właśnie biegło w naszą stronę. Justin nie mógł nic zrobić. Krzyknęłam, gdy potrącił jednego z nich. Drugi
odruchowo oddalił się od samochodu widząc upadek swojego kolegi. Z piskiem opon
wyjechaliśmy z bramy. Nie odzywaliśmy się do siebie prawdopodobnie dlatego, że
oboje byliśmy zszokowani. Pobłądziliśmy uliczkami w razie gdyby, ktoś z ochrony
jechał za nami. Gdy wjechaliśmy na autostradę poczułam się całkiem bezpieczna.
Od czasu do czasu spoglądałam w przednie lusterko, aby skontrolować pojazdy jadące za nami, ale nic mnie nie zaniepokoiło.
- Gdzie jedziemy? –
spytałam w końcu spokojnym głosem.
- Na razie nie wiem.
Jedziemy przed siebie.- Justin nawet na mnie nie spojrzał tylko uważnie patrzył
na ulicę wymijając kolejny samochód.
- Życie na walizkach,
podoba mi się. – rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu i rozruszałam lewe
ramię, ponieważ trochę bolało mnie przez to ciągnięcie Justina, gdy zbiegaliśmy po
schodach ewakuacyjnych.
- Zaczynam nowe życie z
tobą i to jest najważniejsze.- przytuliłam się do jego ramienia i wpatrywałam
się w białe pasy na drodze. - Mój dom jest tam gdzie ty.- uśmiechnął się do mnie. Czułam jego krótkie spojrzenie na sobie. Wiedziałam, że się martwił, ale wierzyłam
w to, że sobie poradzimy. Z autostrady zjechaliśmy na jakąś szosę. Między nami
były szeroko rozciągające się pola kukurydzy i pszenicy przecinane gęstymi
liściastymi lasami.
- Najpierw ustalimy kilka
zasad. – zjechał na pobocze, a ja otworzyłam oczy gdy auto zatrzymało się, a silnik
przestał warczeć. Prawie spałam. Jego ramię było dla mnie bardzo wygodne, co
oczywiście nie oznacza, że jemu się wygodnie prowadziło z moją ciężką głową na
ramieniu. Zdziwiłam się. Zasady? Błagam już zrezygnowałam z jednych, chcę
zacząć żyć inaczej, a teraz on zamierza ustalać nowe?
- Zasad? Nie sądzę, żeby…
- przyłożył mi palec do ust.- No dobra, okej. – warknęłam przegrana ściągając
jego palec. Zatopiłam się przez sekundę w głębi jego brązowo ciemnych oczu.
- Walczymy razem. Pierwsza
zasada: Nigdy nie wątp w to, co do ciebie czuję. Choćby nie wiem co się stało,
rozumiesz? – Takie zasady mogą być.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Pokiwałam głową na znak, że się zgadzam.
- Druga zasada: Nie
rozpraszasz mnie kiedy jadę i posłuchasz mnie jeśli bardzo cię o coś proszę.
- To już są dwie zasady! –
zwróciłam uwagę oburzona. – Postaram się jeśli będę uważała to za słuszne.-
westchnął ciężko, ale pokiwał głową nie protestując.
- Po trzecie, już nigdy
nie myśl o tym, żeby wracać do tego tyrana.
- Ani mi się śni. –
uśmiechnęłam się szerzej chcąc go teraz pocałować. – Teraz moja kolej.
- Zamieniam się w słuch.-
zrobił zabawną minę i zaczął głaskać dwoma palcami swój podbródek.
- Po czwarte, zawsze mnie
kochaj, nawet gdy mówię, że cię nienawidzę.
- Obiecuję. – powiedział poważnie,
a w jego oczach widziałam moje odbicie.
- Obiecuję.- szepnęłam
całując go. To było niesamowite, bez poczucia winy
ten pocałunek był jeszcze bardziej elektryzujący niż wszystkie wcześniejsze.
ten pocałunek był jeszcze bardziej elektryzujący niż wszystkie wcześniejsze.
******
Po czterech godzinach
jazdy zatrzymaliśmy się w jakieś uroczej knajpce obok stacji benzynowej by
zatankować samochód. Było już ciemno. Podczas gdy Justin zajmował się
tankowaniem ja, korzystając z samochodowego lusterka poprawiłam nieco
rozczochrane włosy.
- Wyjdziesz w końcu z tego
samochodu?
- Nie wejdę rozczochrana do
tej knajpy.- spojrzałam ostatni raz w lusterko, przeczesując palcami włosy i zakładając okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy, bo teraz nie były mi potrzebne.
- Na pewno tym wszystkim w
knajpie robi to jakąś różnicę. – powątpiewał i zamknął samochód. Upewnił się,
że zgasił wszystkie światła i szybko znalazł się po mojej prawej stronie.
- Chcę wyglądać ładnie dla
ciebie. – zerknęłam na niego jak na idiotę.
- Po prostu jestem głodny.
– wytłumaczył się. Będąc już w knajpie zajęliśmy miejsce w kącie przy oknie z
dala od palących i pijących osób. Cicha muzyka country pobrzmiewała z
głośników. Nad barem znajdował się mały, stary telewizor, na którym aktualnie
była wyświetlana pogoda na najbliższe dni. Siedziałam naprzeciw Justina
wybierając coś z karty. Kilka minut później podeszła do nas trzydziestoletnia
kelnerka z krótkimi czarnymi włosami by przyjąć zamówienie.
- Poproszę naleśniki z
syropem klonowym. – uśmiechnęłam się do niej oddając menu.
- Dla mnie pieczywo czosnkowe,
sałatka grecka, kurczak z rożna i frytki. – spojrzałam na niego z szeroko
otwartymi oczami. Jak on to wszystko
teraz zje? Musi być naprawdę głodny... Wiedziałam jedno – ja za
to nie zapłacę. W oczekiwaniu na jedzenie przypomniała mi się jedna rzecz.
- Umawialiśmy się, że
kiedy zerwę z Mike’iem opowiesz mi o sobie. – przypomniałam z przekąsem, bo liczyłam, że sam zacznie ten temat. Pochyliłam się w jego stronę.
- To nie jest dobry moment
na takie rozmowy.
- A kiedy taki nastąpi? – nagle spojrzałam na telewizor,
potem na Justina i znów na telewizor, bo pewna rzecz skupiła moją uwagę.
- Rachelle, ja…
- Jesteśmy w wiadomościach…-
powiedziałam spanikowana nie wierząc własnym oczom. W telewizorze był wyświetlany obraz z jednej z kamer hotelowego monitoringu. Uchwycono na nim moment, kiedy siedziałam z Justinem w samochodzie.
- Nie przesadzaj nie jest
tak źle… - prychnął, ponieważ nie dotarło do niego to, co powiedziałam.
- Ale ja mówię serio!
Spójrz! – jęknęłam zirytowana wskazując mu telewizor nad barem, do którego
siedział tyłem. Justin obrócił się błyskawicznie.
- Młody, dwudziestoletni
mężczyzna uprowadził dziewczynę z jednego z najlepszych luksusowych hoteli
należących do firmy Howard Company znajdującego się na przedmieściach Nowego Yorku. Kierowca wyjechał z hotelu zaraz po tym, jak potrącił
dwóch ochroniarzy. Jeden z nich jest ciężko ranny. Jeżeli ktokolwiek widział czarne
lamborghini o podanych numerach rejestracyjnych proszony jest o skontaktowanie
się z policją.- mówiła dziennikarka. Obok obrazu ze studia i numerów rejestracyjnych wyświetlonych na pasku informacyjnym wyświetlano moment, w którym Justin potrącił jednego z ochroniarzy.
- Chyba czas stąd zwiać i
zmienić samochód. – szepnął szybko.
Nagle wszyscy w knajpie spojrzeli na nas. W mgnieniu oka wyszliśmy stamtąd i wsiedliśmy z powrotem do samochodu.
Nagle wszyscy w knajpie spojrzeli na nas. W mgnieniu oka wyszliśmy stamtąd i wsiedliśmy z powrotem do samochodu.
- Teraz masz pomysł gdzie
jedziemy? – zapytałam, zapinając nerwowo pas.
- Co powiesz na Paryż? –
zrobił to samo co ja i odpalił samochód.
- Paryż? – powtórzyłam zaskoczona, marszcząc brwi. Nigdy nie byłam we Francji. Wcześniej nie podróżowałam po Europie oprócz tego jednego razu w Mediolanie. Mike nie pozwoli nam odejść, zrobił wokół nas szum. Miałam wrażenie, że to wszystko teraz będzie łatwiejsze, ale to nie prawda. On zemści się za to, co mu zrobiliśmy. Z pomocą mediów i policji zrobi to szybciej niż się spodziewałam. Będzie nas szukał i nie spocznie póki nas nie znajdzie. Mogło mi się tylko tak zdawać, ale nie ucieknę przed nim. Nie dam rady. Nie docierał do mnie fakt, że Mike od dawna o wszystkim wiedział i śledził każdy mój ruch. Stałam się jego wrogiem i zrobi wszystko, żeby mnie złamać. Mike Howard naprawdę mnie zabije. Teraz to ja jestem jego ofiarą. Najgorszym jest ten moment, kiedy twoje największe lęki zmieniają się w rzeczywistość.
- Paryż? – powtórzyłam zaskoczona, marszcząc brwi. Nigdy nie byłam we Francji. Wcześniej nie podróżowałam po Europie oprócz tego jednego razu w Mediolanie. Mike nie pozwoli nam odejść, zrobił wokół nas szum. Miałam wrażenie, że to wszystko teraz będzie łatwiejsze, ale to nie prawda. On zemści się za to, co mu zrobiliśmy. Z pomocą mediów i policji zrobi to szybciej niż się spodziewałam. Będzie nas szukał i nie spocznie póki nas nie znajdzie. Mogło mi się tylko tak zdawać, ale nie ucieknę przed nim. Nie dam rady. Nie docierał do mnie fakt, że Mike od dawna o wszystkim wiedział i śledził każdy mój ruch. Stałam się jego wrogiem i zrobi wszystko, żeby mnie złamać. Mike Howard naprawdę mnie zabije. Teraz to ja jestem jego ofiarą. Najgorszym jest ten moment, kiedy twoje największe lęki zmieniają się w rzeczywistość.
,,So where?
Do we go from here?
With all this fear in our eyes
And where
Can love take us now
We've been so far down
We can still touch the sky
And where
Can love take us now
We've been so far down
We can still touch the sky
If we crawl Till we can walk again
Then we'll run
Until we're strong enough to jump
Then we'll fly
Until there is no end
So lets crawl, crawl, crawl
Back to love...''
Then we'll run
Until we're strong enough to jump
Then we'll fly
Until there is no end
So lets crawl, crawl, crawl
Back to love...''
Chris Brown - Crawl
___________________________________________
Witajcie! Pewnie cieszycie się, że główni bohaterowie,
wreszcie wpadli na ten pomysł.
Wiem, że czekaliście na to od dawana.
Dziękuje Wam za wszystkie komentarze
pod ostatnim postem.
To dzięki nim w końcu napisałam ten rozdział.
Chciałabym, żeby następny był szybciej, ale nic wam nie obiecuje.
Nie chcę się tłumaczyć, po prostu mam parę ciężkich chwil
i mało czasu na pisanie.
Przypominam Wam o głosowaniu, obserwowaniu, liście informowanych.
Jeszcze raz dzięki za miłe słowa, to one motywują mnie do pisania.
Trzymajcie się, korzystajcie z wakacji. Wiecie co robić.
Ściskam Was. ;*
Czy to Wam nie przypomina jednego z pierwszych spotkań Justina i Rachelle,
kiedy po wspólnie spędzonej nocy,
przystawiała mu sztylet do gardła i miała go zabić?
Bo mi bardzo.
Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam,
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia,
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje,
napisz komentarz.