sobota, 4 lipca 2015

Rozdział 38



(Rozdział specjalny,
na życzenie jednej z czytelniczek.)


JUSTIN’S POV


Kiedy Rachelle zemdlała, byłem w szoku. Wziąłem ją na ręce i zabrałem jej torebkę z baru. Mówiłem do niej, mając nadzieję, że odzyska przytomność. Na zewnątrz jej stan się nie poprawił. Bez zastanowienia rzuciłem się biegiem do najbliższej taksówki. Myślałem, że dostanę szału, kiedy trzy przecznice dalej zaczął się korek. Dziewczyna w moich rękach bladła. Miałem wrażenie, że z minuty na minutę robi się coraz bielsza. W pół godziny dotarliśmy do szpitala. Przez całą drogę sprawdzałem jej puls i oddech, który był słaby, ale wyczuwalny. Nie miałem pojęcia, co powinienem w tej sytuacji zrobić. Wbiegłem na SOR, pielęgniarki natychmiast znalazły wolne łóżko. Rachelle trafiła na oddział intensywnej opieki medycznej. Nie powinniśmy tu być. Gdy kilka godzin wcześniej zauważyłem Rachelle wychodzącą z hotelu, wiedziałem że będą z tego same problemy, dlatego za nią poszedłem. Tysiąc razy powtarzałem jej, że działa jak magnes na problemy. Jak mogła być taka lekkomyślna? Osoba, która chciała ją zabić nadal mogła być w pobliżu hotelu. Nie przepuściłaby okazji, żeby zamordować ją bez świadków blisko jakiegoś nocnego klubu. Może ta cała sytuacja z Gorginą ją przerosła? Ostatnio, gdy z nią rozmawiałem była przerażona na myśl o tym, że Mike już od dawna o nas wie. Chciałem, żeby to nie była prawda. Powinienem zadzwonić do niego. Jednak ona była dla mnie teraz najważniejsza. Lekarzowi powiedziałem, że jestem jej narzeczonym. Musiałem wiedzieć, co się z nią dzieje. Chwila oczekiwania na korytarzu wydawała mi się równie długa jak wieczność. Przez ten cały czas, chcąc zachować zimną krew, przypominałem sobie jej uśmiech. Radosne spojrzenia, którymi mnie obdarowywała, zapach jej perfum i wszystkie nasze wspólne wspomnienia od pierwszego spotkania. Moment, w którym spotkaliśmy się w klubie, a ona po prostu mi uciekła. Już wtedy wiedziałem, że czeka mnie wyzwanie. Na pewno nie zamierzałem się nudzić i wiedziałem, że będzie moją idealną rozrywką. Nie była w moim typie. Zawsze wolałem latynoski, ale nie mogłem zaprzeczyć, że Rachelle Roberts była piękną dziewczyną. Zwracała na siebie uwagę innych. Najbardziej fascynujące były jej oczy, w których kryła się pewna drapieżność. Zapamiętałem je już od naszego pierwszego krótkiego spotkania. Zastanawiałem się jak będą kontrastować ze szczerym uśmiechem. Tamtego dnia, gdy do niej podszedłem była wystraszona i ani razu się nie uśmiechnęła. Następnego dnia musiała wypić całą butelkę wódki przed ponownym spotkaniem ze mną. Jak się okazało była jej potrzebna do tego, żeby pogodzić się z myślą, że wkrótce mnie zabije. Z pewnością miała nadzieję, że mnie nie zobaczy. Niestety, na jej nieszczęście czekałem na nią i uważnie obserwowałem z daleka. Każdy najmniejszy gest. Próbowałem odgadnąć o czym myśli i jak mógłbym ją podejść. W końcu dziewczyna zaczęła się niespokojnie rozglądać. Widząc jej zniecierpliwienie podszedłem w końcu do baru i przywitałem się z nią. Wystarczyło kilka minut, bym przekonał się, że mógłbym słuchać jej głosu godzinami. Zaskoczyła mnie. Spodziewałem się głupiutkiej dziewczyny, która sama nie wie, w co się wpakowała. Zamiast tego spotkałem najbardziej fascynującą, seksowną i inteligentną dziewczynę jaką kiedykolwiek dane mi było poznać. Ten wieczór należał do moich ulubionych. Ku mojemu zdziwieniu Mike nie uprzedził jej, że jestem jego wspólnikiem. Na szczęście nie spałem, kiedy sztylet miał mi się wbić w szyję.
Moje wspomnienia były co jakiś czas przerywane przez pielęgniarki, które uśmiechały się do mnie smutno i pytały czy czegoś nie potrzebuję. Ich zatroskane miny wcale mi nie pomagały. Miałem wrażenie, że zaraz któraś podejdzie do mnie i usiądzie, próbując mnie przygotować do smutnych wieści tak jak na tych wszystkich głupich filmach. Na taką wiadomość nie można się przygotować. Nie można oznajmić tego w najlepszy i najmniej bolesny sposób. Niezależnie od tego czy powie: ,,Nastąpił zgon.’’ lub ,,Pana narzeczona zmarła, bardzo nam przykro.’’ Ból będzie ten sam. Wszyscy współczują i jest im przykro, ale tak naprawdę nie mają pojęcia o tym, co czujesz. To jest ich zawód, przekazywanie takich informacji to ich pieprzony obowiązek. Nawet jeśli chcą szczerze nam współczuć to zawsze będą puste słowa. Nie są w twojej sytuacji. Nie mają bladego pojęcia jaki szok przeżywasz w takim momencie. Mogą się tylko domyślać. Są takie chwile w życiu każdego z nas, gdy nawet najbardziej niewierzący zaczyna się modlić. Podparłem się łokciami o kolana, złożyłem ręce jak w modlitwie, spuściłem głowę w dół, opierając czoło na palcach złożonych ze sobą dłoni. Boże, proszę nie zabieraj mi jej. Ostatni raz tak bardzo bałem się o Rachelle, gdy byliśmy zmuszeni wyskakiwać z samochodu, uciekając przed gangiem z Clevland. Nie chciałem zostawiać jej samej w obcym mieście, ale to był jedyny sposób, żebyśmy wyszli z tego cało. Wtedy też dostrzegłem, że mimo nienawiści jaką żywiła do mnie i okazywała na każdym kroku, nie chciała żeby mi się coś stało. Zmusiła mnie, żebym wziął od niej gaz pieprzowy. Teraz przyznaje, że bez niego na pewno nie uratowalibyśmy Jeva. Byłem wściekły, że mnie wtedy nie posłuchała i wyszła z tego klubu, próbując nas znaleźć. Rachelle jest nieugięta, jeśli założy sobie jakiś cel, to zrobi wszystko by to osiągnąć, a wtedy nic nie jest w stanie jej powstrzymać. To wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo jestem dla niej ważny.




- Co ty…- zaczęła mówić, ale przerwała, 
zauważając wielką ranę na moim brzuchu i przez chwilę zastygła w bezruchu.
- Nic mi nie jest…- powiedziałem, chcąc ją uspokoić.
Liczyłem, że zaraz stąd wyjdzie.
- Daj mi to, jeszcze bardziej wszystko rozpaprzesz.- sięgnęła po wodę utlenioną
i waciki z szafki, dotykając włosami mojej twarzy,
ale nie zwróciła na to uwagi. 
Usiadła na wannie, naprzeciwko mnie.
- Nie, proszę. – odsunąłem się od niej.
- Będzie szczypać… - wymyśliłem na poczekaniu.
Nie chciałem, żeby widziała moje skaleczenie. 
Nie potrzebowałem jej pomocy.
- Dostałeś tyle razy w gębę i to – zaśmiała się uroczo
i pokazała mi wacik nasączony wodą – ma cię boleć?
Przestań, nie jesteś małym dzieckiem. Trzeba to odkazić.
- Poradzę sobie... możesz iść. – upierałem się.
- Zamknij się, po prostu. – rozkazała mi ostro
 i wiedziałem już, że nic nie jest w stanie wywalić ją za drzwi.
– Zacznij mówić coś do mnie, nie myśl o tym. – powiedziała,
widząc że nie czuje się komfortowo.
Nie było to spowodowane bólem, tylko tym, że stała tak blisko.
Czułem jej słodkie perfumy. Pomieszczenie było tak ciasne,
że bez problemu, mógłbym ją teraz objąć.
- Ten dureń miał nóż.. Nie zauważyłem go, 
bo spojrzałem na Jeva jak sobie radzi.- tłumaczyłem się 
i przerwałem sycząc z bólu, kiedy wcierała w moją ranę chłodną ciecz,
która po zetknięciu ze skórą pieniła się.
Byłem cały spięty, próbując się opanować.
 Rachelle zostawiła mnie na chwilę samego w łazience,
a potem wróciła z jakąś maścią i bandażem. Przyłożyła delikatnie gazę,
tak aby zakrywała całą ranę. Owinęła mnie bandażem.
Szczerze mówiąc byłem zaskoczony, że tak sprawnie jej to poszło.
Potem spojrzała na mnie
 i mechanicznie zaczęła oczyszczać jakieś zadrapania z mojej twarzy.
Czułem, że się denerwuje.
Chciałem ją uspokoić, ale gdy spojrzała w moje oczy
 nagle wstała, jakby coś ją przestraszyło.
Zatrzymałem ją, obejmując ramieniem.
- Rachelle, starczy... już. – powiedziałem tuż przy jej słodkich ustach.
 Mogłem poczuć jej ciepły oddech na mojej skórze.
- Ale.. – protestowała, obracając się z zamiarem nawilżenia wacika.
 Strąciłem jej go z ręki i położyłem jej ciepłą dłoń na moim ramieniu.
Przybliżyłem się do niej i w końcu zetknęliśmy się ustami.
Przeniosłem swój wzrok na jej ciepłe brązowe oczy
 i niepomalowane usta o kolorze intensywnego różu.
Od pierwszego naszego spotkania wiedziałem,
 że mógłbym całować ją godzinami.
To było jak magnetyczna siła, której nie można przerwać.




Siedziałem sam na korytarzu. Mijało mnie wiele ludzi. Nie wiem ile czasu minęło od momentu, kiedy zabrali ją ode mnie. Czemu krzesła w szpitalach zawsze są tak cholernie niewygodnie? Uniosłem wzrok z pustego kubka po trzeciej kawie. Automat był pięć kroków ode mnie, a ja nie miałem czym się zająć. Granie na komórce w takiej chwili byłoby niepoważne. Na tym oddziale panowała cisza, ale krzyki ze SOR-U roznosiły się po całym budynku. Wpatrywałem się w numer sali, w której leżała Rachelle. Nie docierały do mnie żadne rozmowy. Jedyną osobą, która mogłaby otrząsnąć mnie ze wspomnień była ona lub lekarz, który wreszcie mógłby podejść do mnie i powiedzieć mi, co się z nią dzieje. W mojej głowie cały czas przewijały się jej słowa. Z uśmiechem przypomniałem sobie wszystkie nasze głupie kłótnie. Z satysfakcją obserwowałem jak walczy z samą sobą, żeby nie stracić samokontroli. Musieliśmy utknąć na dobre w lesie, żeby złamała się i przyznała, że czuje do mnie słabość. Cieszyłem się, że mogę spędzić z nią chwilę sam na sam. Przy okazji mogłem sprawdzić czy ufa mi na tyle, by wiedzieć że nie chcę jej skrzywdzić. Cały czas widziała mnie w negatywnym świetle, jednak nie zamierzałem jej z tego całkiem wyprowadzać. Skoro jest z Mike’iem coś musiało ją ciągnąć do złych ludzi. Zakładam, że w jego objęcia wplątała ją jej chorobliwa dociekliwość. Zawsze starała się ukrywać emocje. Przeżywała je, ale nigdy nie okazywała. Chciałem to zmienić.




- Twierdzisz, że mi nie ufasz? – zapytałem, chcąc się upewnić.
- Nie, ja to wiem. – syknęła ze złością.
- Wiem, że masz na tyle oleju w głowie... cóż czasem każdemu się zdarza.
 Mike zabiłby cię za to.
- Myślę, że nie jesteś dla niego taka ważna, jak kiedyś.
– szepnąłem, uważnie spoglądając na jej twarz.
- Masz racje, nie zabiłby cię. – poczekała chwilę i dodała:
– Zleciłby to komuś, by nie brudzić sobie rąk. – spojrzała na mnie z obrzydzeniem.
- Jeżeli byłabyś to ty, nie zrobiłabyś tego.- odparłem.
- Nie, wcale.- odpowiedziała sarkastycznie.
Była twarda, jej twarz wiała chłodem, ale nie dałem się na to nabrać.
Jeżeli na tym świecie istniała jedna rzecz, której mógłbym być pewien co do tej dziewczyny, to byłoby nią to, że ona nigdy nie będzie w stanie mnie zabić.
Niezależnie od tego ile razy o tym myślała.
- Skarbie, jeżeli już się na mnie rzucasz, to z innymi zamiarami.
– uśmiechnąłem się i westchnąłem z politowaniem, kręcąc głową.
Zahipnotyzowana dziewczyna zbliżyła się do mnie.
Przez dłuższą chwilę staliśmy bardzo blisko siebie,
czując swoje oddechy jakbyśmy chcieli odkryć,
 które z nas wytrzyma dłużej.
Wyciągnęła rękę i strąciła pistolet, który trzymałem na ziemię.
Wcale się tym nie przejąłem. Kopnąłem go gdzieś dalej
 i po chwili przydusiłem ją do drzewa,
składając namiętny pocałunek na jej delikatnych ustach.
Złączyłem nasze palce i pogłębiałem go.
- Jesteś okropna i wredna.- mruknąłem, łapiąc oddech i oblizując dolną wargę.
- A ty głupi i irytujący.- odpowiedziała tym samym tonem,
sekundę później przegryzając ją zadziornie.




Wiedziałem, że prędzej czy później przekonam ją do siebie. To była tylko kwestia czasu, kiedy będę miał ją w garści. Gdy to się stało byłem z siebie dumny, chociaż nie powinienem. Cały czas oskarżała mnie, że źle ją traktuję, ale ona również nie była do końca fair. Przyznaję, że od początku naszej znajomości zachowywałem się jak zimny drań i utrudniałem jej życie, jakby Mike wystarczająco już w nim nie namieszał. Ona była przy nim aniołem, którego skazywał na cierpienie. Pamiętam jak pobił ją, kiedy zamiast płakać i zamknąć się w pokoju szykowała się na misję, usiłując zamalować wszystkie siniaki na twarzy, które były jego dziełem. Było mi jej tak straszliwie żal. Nie zasłużyła na to.



- Witaj piękna.- powiedziałem pewny siebie i wszedłem do jej pokoju bez pukania.
Z głową spuszczoną w dół, bez słowa skierowała się do łazienki,
 aby zamknąć się w niej. Nie pozwoliłem jej na to.
- To on cię tak załatwił? – próbowała zakryć rękoma twarz, ale już zdążyłem zauważyć wielkiego siniaka na jej policzku. Nic mi nie odpowiedziała.
Nie wiedziałem jak się zachować, więc przepuściłem ją do toalety,
 ale nie zamierzałem zostawiać ją samą w takim stanie.
Kiedy wyszła z niej już przebrana i umalowana,
po jej minie widziałem, że nie jest zachwycona tym, że jeszcze tu jestem.
- Nie twoja sprawa.- syknęła ze złością.
Widocznie musiała się na kimś wyżyć.
- Twój cięty język musiał dać mu się trochę we znaki.
- zaśmiałem się, ale szybko przestałem, orientując się, że ponownie zamilkła.
Zmusić ją do mówienia? Tak z pewnością chętnie opowie mi,
jak ten psychol okładał ją pięściami.
- Załóż to.- powiedziałem, podając jej czarne pudełko.
Otworzyła je. Była w nim kolia pokryta krystalicznymi diamentami.
Rachelle otworzyła szeroko usta z wrażenia.
Wyglądała jak zahipnotyzowana.
Zaśmiałem się cicho.
Bez słowa chwyciłem oba końce koli opuszkami palców i założyłem jej ją.
- Dobrze je zamaskowałaś.- szepnąłem jej do ucha, dotykając je dolną wargą.
 Miałem nadzieję, że doda jej to otuchy.


- To jest żałosne.- oznajmiłem jej z pogardą, patrząc na Mike’a.
- Tak? Powiedz mu to, w końcu to twój szef.- założyła dłonie na piersi.
- Nie widzisz jak on się zachowuje? Naprawdę taki układ ci pasuje?
On cię bije, wykorzystuje i traktuje jak rzecz. 
Nie mów mi, że tego jeszcze nie zauważyłaś.


– Po prostu dobrze wiesz, że jestem z Mike’iem i bawisz się mną.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytałem zaskoczony.
Nie byłem świadomy tego, że tak źle mnie osądza.
- Nie jesteś tym człowiekiem, którego na początku poznałam.
 Oszukiwałeś mnie.


– Dlaczego do cholery nie powiedziałeś mi,
że masz ten pieprzony telefon, co?
 Hm... może zapomniało ci się?
Nie, czekaj.. może masz słabą baterię, albo w ogóle ci się rozładowała?
 - spojrzała na mnie naprawdę wściekła, a ton jej głosu kipiał nienawiścią.
– Nie, to niemożliwe, bo przed chwilą jej używałeś…
- zaczęła udawać, że myśli nad czymś bardzo intensywnie.
 Chciałem się obronić, ale nie dała mi takiej szansy.
– Nie, nie przerywaj mi.- machnęła na mnie ręką.
- Nie przyszło ci do głowy, żeby hm…
no nie wiem użyć jej do wzywania pomocy?
Mogłabym zdać raport Mike’owi,
nie siedziałabym teraz trzecią dobę z poważną raną nogi…
Jev czułby się lepiej i szybciej odnaleźlibyśmy Monique.
Ale trudno było o tym pomyśleć. – powiedziała z żalem.
- Nie wmówisz mi, że tak szybko chciałaś wracać do tego tyrana.
- Ach, więc tu chodzi o mnie? Martwisz się o dziewczynę,
którą dopiero poznałeś? Jestem taka biedna, że sama sobie nie poradzę?
Przyjechałeś tu by być bohaterem, ratować uciśnionych?
– zaczęła się ironicznie śmiać.
-  Teraz mam jeszcze większe kłopoty, niż wtedy jak ciebie tu nie było.
Myślisz, że jesteś w stanie mi pomóc? Nie pomożesz ani sobie, ani mnie.
Poczekaj aż trafimy na dywanik.- na chwilę zamilkła,
a następnie obróciła się do mnie energicznie.
– A może wcale nie pracujesz dla nas? Może to Slade jest twoim szefem?
Tylko ty miałeś kontakt ze światem.
Zabrałeś mnie na sprawdzenie okolicy i wróciliśmy akurat wtedy,
 gdy jego ludzie stali pod naszym motelem.
Ty coś wiesz. – spojrzała na mnie uważnie.
Po raz pierwszy chciałem powiedzieć jej całą prawdę, ale nie mogłem.
 - Dokładnie wiedziałeś, gdzie znajduje się nadajnik. – kontynuowała dalej.
- Miałeś tyle okazji, by podrzucić mi z powrotem telefon.
Nawet przyprowadzić ich do mnie. Może planowałeś mnie zabić?
Żałuję, że nie załatwiłam cię za pierwszym razem.
 – spojrzała na mnie jak na zdrajcę.



To brutalne wspomnienie zbudziło mnie z transu. Telefon w dyżurce pielęgniarek zaczął dzwonić. Nagle trzy z nich podbiegły do drzwi, a czwarta wiozła na wózku jakiś sprzęt. Wychyliłem się, usiłując coś dojrzeć w pokoju, ale nie zdążyłem. Znowu pogrążyłem się w myślach. Wcześniej nie byłem świadomy jak bardzo zmieniała mnie każdego dnia. Nie potrafiłem już jej ranić. Stawałem się coraz miększy wobec niej, ale czułem się też silniejszy psychicznie. Ona mnie wzmacniała. Dzięki niej siedzenie w tej dziurze miało sens. Gdybym nie został zaszantażowany, nigdy nie trafiłbym tu z własnej woli. Może gdybym spotkał Mike’a trzy lata wcześniej, kiedy jeszcze zachowywałem się podobnie jak on. Miałem takie same pragnienia. Czułem się niezniszczalny i niedościgniony. Wtedy żadna dziewczyna, nawet Rachelle nie mogłaby mi namieszać w głowie. Co najwyżej wylądowałaby na jedną noc w moim pokoju, a rano nie pamiętałbym jak ma na imię. Kiedy zabiłem przyjaciela Candice, wiedziałem, że ją zawiodłem. Obiecałem sobie, że nikogo już nie zabije. Oczywiście zrobię to, jeśli będę musiał ocalić jej życie. Peter był niepotrzebną ofiarą. Już nigdy nie chciałbym widzieć na jej twarzy tego obrzydzenia, jakim obdarzyła mnie tamtej cholernej nocy. Poczułem się wtedy jak potwór. Z przerażeniem dotarło do mnie, że zachowałem się dokładnie jak Howard. Bałem się, że mi tego nie wybaczy. Zdecydowanie zmieniała mnie. Przy niej nie musiałem myśleć o tym, co mówię. Starałem się być z nią szczery. Niestety nie mogłem powiedzieć jej o wszystkim, o czym powinna wiedzieć, dla jej dobra.



- To było kłamstwo. Nie jesteś nikim.
Jesteś kimś… kimś ważnym. – szepnąłem w jej usta.
– Nie jestem tutaj, bo muszę. Jestem tutaj, bo bardzo tego chcę.
– dotknąłem jedną wargą jej ust i patrzyłem głęboko w jej oczy.
 – Przepraszam za wszystko, co ci zrobiłem. 
- Oszukałeś mnie.- odszepnęła, trącając moją dolną wargę swoją
 i odwzajemniła moje spojrzenie. Była po prostu wściekła.


 Odsunęła się ode mnie,  niechcący uderzając w tył głowy.
Widząc to, odrobinę się cofnąłem i puściłem jej ręce.
- Co miałem ci powiedzieć? – zapytałem, nie zwracając uwagi na to,
że podniosłem na nią głos. – Czego oczekiwałaś? Miałem dać ci nadzieję?
Liczyć, że będziesz na mnie czekać?
Co gdybym nie wrócił? – pociągnąłem za końcówki swoich włosów
 i zacząłem wymachiwać rękoma. 
- Obiecałeś, że wrócisz.- powiedziała cicho, a w jej oczach zebrały się łzy.



  
- Po co to zrobiłeś!? Mało ci kłopotów?
Przypominam, że to on chciał cię zabić, a nie mnie.
Mogłeś równie dobrze pomachać mu przed nosem białą flagą z napisem Zabij mnie. 
Jesteś idiotą! -  nie przejąłem się tym, co mówiła.
W sumie znałem ją już dość długo, by przewidzieć, że właśnie tak zareaguje.
- Chciałem cię chronić. – wyjaśniłem cicho, patrząc głęboko w jej oczy.
- Nie potrzebuję ochrony. – powiedziała ostro.
- Doprawdy? Cały czas pakujesz się w kłopoty. Gdyby nie ja…
- Właśnie, gdyby nie ty, to wszystko byłoby w porządku.
Moje kłopoty zaczęły się z chwilą, gdy się pojawiłeś.
- warknęła na mnie i weszła do windy, chcąc wrócić do pokoju.



- Dlaczego miałabym ci wierzyć! Jesteś uwodzicielem,
 łatwo tobie manipulować ludźmi.- wymamrotała rzewnym tonem.
Jej oczy były szkliste, ale łzy nie zdążyły jeszcze z nich wypłynąć.
- Nie manipulowałem tobą! Nie byłbym taką świnią.
– przekonywałem ją dalej, podnosząc jej podbródek do góry.
-  To nie jest miłość.- zaczęła kręcić głową na boki.
- Jest nią. – upierałem się, ale mój głos się załamał.
 Nigdy nie chciałem przyznać się do miłości,
ponieważ zazwyczaj to właśnie tych,
których kochamy nie potrafimy ochronić od śmierci.
- Dlaczego tak sądzisz? – zapytała.
- Bo kocham cię każdego dnia coraz mocniej.
Każdą, irytującą komórkę twojego ciała.



Kłamałem, że nic do niej nie czuję. I nagle zdałem sobie sprawę, że nigdy tego nie zakończymy. Była jedyną dziewczyną, która robiła na mnie takie wrażenie. Jedyną, której tak bardzo pożądałem. I choćby błagała mnie na kolanach. Nigdy nie pozwoliłbym jej odejść. Ja po prostu… kochałem ją. Nawet największy drań potrzebuje kogoś, kogo będzie kochał. Kogoś, kto ocali jego człowieczeństwo i uchroni od obłędu. Kogoś, kto będzie w stanie go powstrzymać przed robieniem złych rzeczy. Mogłem mieć każdą, ale to zawsze ją chciałem mieć. To jej chciałem dotknąć. To właśnie ona potrafiła doprowadzać mnie do szaleństwa. To z nią chciałem być. I chyba to w niej się zakochałem. Nikt nie musiał mi mówić, że tak być nie powinno.  



- Więc mam się wycofać, mimo że wiem, że mnie kochasz,
ponieważ sądzisz, że Mike nagle się zmienił, dobrze zrozumiałem?
– zapytałem wściekły, a ona spojrzała na mnie błagalnie.
– Łatwiej i bezpieczniej jest skończyć ze mną niż zerwać z nim?
Przykro mi Rachelle, ale ja nie ułatwię ci tego.
Nie mam zamiaru z ciebie zrezygnować.
- Jesteś uparty. – mruknęła. – To dla twojego dobra. – złapała się za głowę.
- Nie wmawiaj mi, co jest dla mnie dobre!
– zacząłem krzyczeć, przecierając twarz dłońmi.
- Uspokój się, zaraz nas ktoś usłyszy! – ostrzegła mnie tym samym tonem.
- Znam takich ludzi jak Mike i zapewniam cię, że oni się nie zmieniają od tak.



- Powiedzmy, że przy tobie czuję się inaczej.- mruknęła nieśmiało.
- Oszukujesz samą siebie.- skomentowałem.
- Nie zachowuj się jakbyś wiedział, co czuję.
Wiesz, że tego nienawidzę.- warknęła ze złością.
- W takim razie powiedz coś konkretnego.
Nie zbywaj mnie.- poprosiłem zdenerwowany. - Powiedz coś.
- szepnąłem po dłuższej chwili jej milczenia.
- Nie mogę.- jęknęła.
- Dlaczego?
- Bo jedyne, co przychodzi mi do głowy to to, że cię kocham.
- jedna łza spłynęła po jej policzku, czule ją otarłem.
Nienawidziłem siebie za to, że przeze mnie płacze.
– Nie powinnam w ten sposób o tobie myśleć. Ale nie mogę przestać.



- Nie, ja tak nie mogę! – wybuchła płaczem, osuwając się na dół.
Uklęknąłem przy niej.
- Powiedz mi, co się dzieje.- odparłem uspokajającym tonem,
 zakładając jej niesforny kosmyk włosów za ucho.
Położyłem jedną dłoń na jej kolanie.
- To nie może się dziać. Ty nie powinieneś być tutaj,
a ja nie powinnam pozwolić na to, co wydarzyło się wczoraj.
- Nie decydowałaś o tym. To się po prostu stało.
Ja tego nie żałuję. – wyznałem szczerze. 
- To był błąd.- powtórzyła melancholijnie,
odwracając wzrok i patrząc w martwy punkt przed sobą. 
 Chwyciłem delikatnie za jej nadgarstki, zwracając tym na siebie uwagę.
- To nie był błąd. Uspokój się. – szepnąłem, patrząc jej prosto w oczy.
Kilka tygodni temu myślałem tak samo, ale kiedy byłem w Wielkiej Brytanii,
zdałem sobie sprawę, że tak nie jest.
– Nikt się o niczym nie dowie.- powiedziałem zdecydowanie.
- Nie rozumiesz. Ja cię po prostu nienawidzę,
ciągnięcie tego zaprowadzi nas do śmierci.
Dlatego zostaw mnie w spokoju na zawsze.
– błądziła wzrokiem po mojej twarzy, w poszukiwaniu zrozumienia.



To ja byłem powodem jej wszystkich kłopotów. Nie mogłem i nie potrafiłem zniknąć z jej życia. To uczucie przytłaczało nas oboje, ale ja nie wyobrażałem sobie odrzucić go. Ona sprawiła, że chciałem być dobry. Chciałem być dla niej takim chłopakiem, na którego zasługiwała. Tymczasem powtarzałem błędy jej szefa. Byłem w pułapce pomiędzy śmiercią, a miłością. Z resztą nie tylko ja. Oboje znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Nagle mnie oświeciło. A jeśli istnieje jakieś wyjście? Jeśli znowu zobaczę ją całą i zdrową, zabiorę ją od niego. Rachelle była przekonana, że od Mike’a nie da się uciec, ale nigdy nie gonił mnie. Zaproponuję jej to, jak tylko wrócimy do hotelu. Ten koszmar musi się skończyć.
Skomplikowałem jej życie, ale wiedziałem jak ją uszczęśliwić. Umiałem traktować ją lepiej, niż ten drań.



- Będziemy się o to martwić potem.- zdecydowała wesołym głosem.
- Jesteś pewna, że to nie będzie kolejny błąd, jaki zrobisz?

- zakpiłem, wypuszczając dym z ust.

- To będzie najlepszy błąd, jaki kiedykolwiek zrobiłam.




- My nigdy nie będziemy mogli być razem.
- Ale nie zaprzeczysz, że jest nam ze sobą dobrze.
- Justin…
- Przestań myśleć o tym, co możemy, a czego nie. 
Od lat robimy nielegalne i okropne rzeczy,
a to miłość miałaby być tą, która jest dla nas zakazana?
Nie mogę na ciebie patrzeć, wiedząc że nie mogę cię dotknąć.
To mnie niszczy. – wydusiłem z siebie.
- Nie… to nie jest dobry pomysł.- szepnęła niepewnie.
- Możemy raz o tym nie myśleć?
Zawsze będziemy mieć wątpliwości,
 ale to jest lepsze od udawania, że nic nas nie łączy.
- Ale jak ty sobie to wyobrażasz?
Jeśli oni się dowiedzą to nas zabiją.
Jeśli ktokolwiek się dowie to…
- zaczęła kręcić głową i powoli się wycofywać.
- Rachelle, za dużo mnie to kosztuje. Nie mam siły.
Poza tym będziemy ostrożni. Nikt się nie dowie, słyszysz?
– złapałem ją za jej ramiona, pocierając je.- Obiecuję.
- To się nie uda. To się nie ma prawa udać.
- łzy spływały po jej policzkach.
- Rachelle. Zaufaj mi. Proszę.
 – powiedziałem szeptem i pocałowałem ją.


- Za chwilę pana narzeczona się obudzi. – usłyszałem lekarza, który wychylił głowę zza drzwi. Musiałem przedstawić się jako jej narzeczony, żeby informowali mnie o jej stanie. Skutecznie oczarowałem pielęgniarki, które sądząc, że jestem w ciężkim szoku odłożyły wszystkie biurokracje na później. – Proszę, niech pan wejdzie.- uśmiechnął się do mnie. Wszedłem spokojnie do pomieszczenia. Leżała w sali z jednym łóżkiem. Wyglądała jakby spała, a jej twarz nabrała trochę kolorów. Kamień spadł mi z serca. Usiadłem na krześle przy łóżku. Lekarz zostawił mnie z nią samą. Wpatrywałem się w nią. Jej brązowe włosy były rozsypane na poduszce. Do lewej ręki miała podłączoną kroplówkę. Szpitalna piżama odkrywała kawałek jej biustu, do którego podłączona była cała aparatura. Wsłuchiwałem się w pikanie jednego z monitorów, kontrolujących pracę jej serca. To w jakiś sposób mnie uspokajało. Dopóki słyszałem ten dźwięk, wiedziałem że jest tu ze mną. Na stoliku obok niej leżał złoty wisiorek, który wcześniej miała zawieszony na ręce. Musieli jej go zdjąć podczas badania. Wiedziałem, że jest dla niej bardzo ważny. Wziąłem go delikatnie w dłonie i założyłem jej z powrotem na prawy nadgarstek. Właśnie tam było jego miejsce. Jej skóra była ciepła, gdy jej dotknąłem. Kolejny dowód, że wyzdrowieje i lada chwila otworzy oczy.



- Co tak chowasz? – zapytałem, kiedy w pośpiechu chowała mały złoty łańcuszek
do szuflady szafki nocnej przy swoim łóżku. Wziąłem jej go. 
- Oddaj mi go. To bardzo cenne.- powiedziała wściekła, 
waląc pięściami o łóżko. 
- Prezent od Mike’a? Trochę za mały.–  zakpiłem, oglądając go pod światło,
 padające z okien. Zdenerwowałem ją wystarczająco,
żeby wstała z łóżka z zamiarem odzyskania swojej własności.

- No wreszcie. – westchnąłem. Położyłem wisiorek na jej wyciągniętą do mnie dłoń. 
- Po co ci to było? Czy ty zawsze musisz mnie wkurzać?

 – syknęła, wyzywająco patrząc w moje oczy.

- Raz… - zacząłem wyliczać.- wyglądasz bardzo seksownie,
gdy się wkurzasz, dlatego ciągle to robię.
Dwa, to był dobry powód, by wyciągnąć cię z łóżka
 i zobaczyć w tej skąpiej piżamie.
Trzy, gdybym tego nie zrobił, nie mógłbym zrobić tego…
– objąłem ją w pasie, przyciągnąłem do siebie i pocałowałem.
Tak bardzo za tym tęskniłem.



Rachelle nagle zaczęła się budzić. Wstałem z krzesła jak oparzony. Do sali ponownie wszedł lekarz. Gestem ręki kazał mi usiąść. Niechętnie go posłuchałem. Dziewczyna otworzyła w końcu oczy, a ja przez chwilę chyba przestałem oddychać.
- Nazywam się Luis Weatherly i jestem twoim lekarzem. – odezwał się i uśmiechnął się do niej. Nie widziała mnie, ponieważ doktor pochylał się nad nią i sprawdzał reakcję źrenic na światło.- Odruchy w porządku. – mruknął do siebie.-  Jakaś substancja spowodowała, że w twoim organizmie nastąpiła reakcja antagonistyczna. Niestety nie możemy jej zidentyfikować. Dopóki tego nie zrobimy, zostajesz u nas na obserwacji. Miała pani szczęście, że narzeczony tak szybko zareagował.
- Mój narzeczony? - powtórzyła zszokowana zachrypniętym głosem, a gdy spojrzała na mnie wydawało mi się, że lekko się uspokoiła. Chociaż nadal miała uniesioną jedną brew do góry. Już teraz wiedziałem, że ta cała sytuacja jej się nie podoba. Na pewno będę musiał się jej tłumaczyć. – Ach, mój narzeczony. No tak. Czy mogę porozmawiać z nim na osobności? – poruszyła się na łóżku, ale nagle syknęła z bólu. Gdyby nie lekarz, który stał mi na drodze podbiegłbym do niej.
- W Pani stanie nie zalecałbym gwałtownych ruchów i nerwowych zachowań. – uśmiechnął się doktor, zapisując coś w karcie.- Jest pani…
- Nie będzie mi pan mówił, co mam zrobić.- kaszlnęła. - Nie chcę tego słyszeć. Czuję się dobrze. Natychmiast mnie wypisujecie! – przerwała mu oburzona, gdy chciał coś powiedzieć. Lekarz zdziwił się.
- Nie zrobiliśmy wszystkich badań. Musi pani poczekać, poza tym…
- W takim razie proszę, żebyście wypisali mnie na moje własne żądanie.- nie dawała za wygraną.
- Cztery godziny temu zemdlała pani i przyjechała do nas pod wpływem alkoholu. Stanowczo odmawiam…
- Nie obchodzi mnie to. Jakie papiery mam podpisać? – widząc, że ma do czynienia z ostrą zawodniczką, odłożył kartę i powiedział tylko - Zaraz przyniosę papiery. Proszę, żeby to pani jeszcze na spokojnie przemyślała. 
Gdy zamknął za sobą drzwi, Rachelle spojrzała na mnie z wyrazem mordu.
- Możesz mi powiedzieć, jak ja się tutaj do cholery znalazłam? – zapytała wściekła, wbijając we mnie swój wzrok. Gdyby nie to, że leżała na łóżku, pomyślałbym, że nic jej nie jest.
- Zemdlałaś w klubie. Potrzebowałaś pomocy.
- Powinieneś zadzwonić do Mike’a. On by coś wymyślił. Ciekawa jestem jak wypełniłeś kartę pacjenta. Wiesz jak łatwo dojdą do tego, że jesteśmy podejrzani?
- Niczego nie wypełniałem.
- Jak to? – spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczyma.
- Nie tylko ty doceniasz mój urok osobisty. – wywróciła oczami z politowaniem i położyła się na łóżku, cicho przy tym jęknęła.
- Co cię boli? – podszedłem do niej, chwytając ją za dłoń.
- Brzuch. Nie mogę się ruszać.- mruknęła.- Nie dotykaj mnie. – powiedziała, odwracając ode mnie wzrok.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł, żeby się wypisać?
- Nie mogę tutaj być. Poradzę sobie. To pewnie zatrucie. Jestem dorosła, wiem co robię. – zapewniła mnie. – Nie musisz tutaj być.
- Chcę tutaj być. – usiadłem na jej łóżku, uważnie zmierzyła mnie wzrokiem, ale przesunęła nogi, robiąc mi miejsce.- Posłuchaj, ja nic z nią nie zrobiłem. – mruknąłem, biorąc ją za rękę, na której parę minut temu zawiesiłem naszyjnik. Odpychała mnie od siebie z powodu Gorginy.
- Dlaczego mam ci wierzyć? Przecież powiedziałeś… - zaczęła kręcić głową na boki.
- Upiłem ją i poszła spać. Nie spałem z nią. Przysięgam. Nie zdradziłem cię z nią. Ona myśli, że się z nią przespałem, ale to nieprawda. Wymyśliłem krótką historyjkę i opowiedziałem jej rano. Nie chciałem powiedzieć ci prawdy, dlatego że byłabyś wściekła, a potem Gorgina zaczęłaby mówić ci coś innego. Na pewno uwierzyłabyś jej. Jeśli nawet bym to zrobił, nie masz powodu do zazdrości. Kocham ciebie i tylko ciebie.
- Skąd mam wiedzieć, że tym razem mówisz prawdę? - powtórzyła pytanie, ale widziałem, że jej kąciki ust uniosły się lekko do góry, kiedy powiedziałem, że ją kocham.
- Bo mnie kochasz Rachelle i w końcu musisz mi zaufać. Czemu wciąż masz wątpliwości?
- Po prostu życie zawiodło mnie tak wiele razy, a ty jesteś jedyną osobą, która mogłaby mnie tak bardzo zranić. – ścisnęła moją rękę i uśmiechnęła się.
- Ale tego nie zrobię.- patrzyłem w jej oczy, a ona oblizała nerwowo usta.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.- pochyliłem się nad nią.
- Koniec gier, niedomówień, awantur? – w jej oczach pojawiły się iskierki szczęścia.
- Koniec, tylko miłość i zaufanie.- uśmiechnąłem się do niej, wolną ręką, zgarniając jej kosmyk włosów za ucho.
- Chodź do mnie. – mruknęła cicho, zarzucając swoje drobne ręce na moją szyję i obejmując mnie. Kiedy zauważyłem, że spogląda na moje usta, wiedziałem czego pragnie. Delikatnie i czule ją pocałowałem, chcąc tym pokazać jak bardzo mi na niej zależy. Chciałem się zmienić dla niej. Była moją jedyną słabością. Rozpraszała mnie za każdym razem, kiedy znajdowała się w tym samym pomieszczeniu co ja. Nie mogłem przestać o niej myśleć, ale odpychałem to od siebie, bo wiedziałem, że tak nie może być. Miałem już dawno ją zabić. Jednak, kiedy po raz pierwszy spojrzałem w jej oczy, wiedziałem, że tak się nie stanie. Nie chciałem wierzyć, żebym tak zdurniał z powodu miłości, ale za jedno spojrzenie tych oczu mógłbym zabić dziesiątki ludzi.
Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Zapomniałem go wyciszyć. Dzwonił Brad, jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie.
- Przepraszam cię na chwilę. – powiedziałem, na co kiwnęła głową, zgadzając się bym wyszedł z sali, odbierając połączenie.
- Idź! Pogadaj sobie! Ja się nigdzie nie wybieram! – słyszałem jej krzyki jeszcze z zamkniętych drzwi.
- Nie mam czasu Brad.- syknąłem do słuchawki telefonu, kiedy byłem na korytarzu. – Jestem z nią w szpitalu.
- Jak to w szpitalu? A gdzie jest Mike? – zakładam, że właśnie teraz wstał z fotela z wyrazem paniki na twarzy.- Możesz w ogóle rozmawiać?
- Jasne, że tak skoro odebrałem idioto.- westchnąłem do telefonu.
- Uważaj sobie, Bieber. Nic nie upoważnia cię do obrażania mnie. Masz szczęście, że jeszcze jesteś żywy. Mało kto dostaje taką szansę.
- Cóż, urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą. – powiedziałem szarmancko.
- Mam nadzieję, że przynajmniej Scoot jest teraz z nim.
- Nic nie wiem. Wyszedłem z hotelu kilka godzin temu. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Masz natychmiast tam wracać, słyszysz Justin? – mówił zdenerwowany.
- Nie, nie zostawię jej.- zaprotestowałem.
- Szykuje się grubsza akcja, musisz tam być! – kłócił się ze mną.
- Mam to gdzieś.- syknąłem ze złością do słuchawki telefonu.- Musicie poradzić sobie sami. Rezygnuję z tego.
- Jak to rezygnujesz?! Nie masz takiego prawa! Bieber, tylko mi nie mów, że…
- Ona jest dla mnie ważniejsza, rozumiesz? – uprzedziłem go. - Ale nie martw się, prędzej czy później załatwię go, zapłaci za wszystko co zrobił.- natychmiast rozłączyłem się, nie chcąc słuchać więcej jego paplaniny. Szybko napisałem wiadomość do Scoota i niezwłocznie ją usunąłem. Następnie wyłączyłem telefon, żeby Brad już do mnie nie dzwonił. Wszedłem do sali.
- Z kim rozmawiałeś? – zapytała, uważnie na mnie patrząc.
- Ja? Z nikim. Ktoś pomylił numer. – powiedziałem jak gdyby nigdy nic. – Chcesz może kawy? – zapytałem, chcąc odwrócić jej uwagę.
- Jestem podłączona do kroplówki.- uświadomiła mi. No tak, nie był to najlepszy pomysł.- W takim razie dlaczego tak długo ciebie nie było? – nie dała się zwieść i patrzyła na mnie uważnie.
- Pytałem doktora, co z twoim wypisem. – znowu musiałem zacząć kłamać. Parę godzin temu zasłabła. Nie mogę jej denerwować.
- I czego się dowiedziałeś?
- Za chwilę przyjdą i podpiszesz papiery.
- W porządku. Przepraszam, że wcześniej na ciebie nawrzeszczałam. Martwiłeś się. Nie powinnam…
- Wszystko jest w porządku. Na pewno już dobrze się czujesz? – zapytałem z troską.
- Tak. – odparła spokojnie, kiwając głową. Lekarz niebawem wrócił, a Rachelle wypełniła papiery. Wyglądała na spokojną i zdecydowaną, więc nie wtrącałem się. Lekarz, wychodząc po raz ostatni z sali swojej pacjentki wspomniał, że nie jest to najlepsza decyzja. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Rachelle nie chciała go nawet słuchać, oskarżając, że tylko ją denerwuje, a to z pewnością nie służy jej zdrowiu. Kiedy pielęgniarki odłączyły ją od wszystkich urządzeń westchnęła ciężko i zaczęła mówić.
- Proszę powiedz, że masz zamiar mnie stąd zabrać. I powiedź, że masz samochód.- zamknęła oczy, próbując usiąść na łóżku.
- Niestety nie. Nawet jeśli bym miał nie mógłbym prowadzić.
- Świetnie. – warknęła ze złością. – Teraz przejmujesz się, że policja cię zatrzyma? Interesujące. Gdzie było twoje sumienie, kiedy zabijałeś ludzi?
- Nie mam samochodu. – powtórzyłem. - Ale poprosiłem pewną osobę, żeby zabrała nas do domu.
- Co zrobiłeś? – zmarszczyła brwi. W tej chwili do sali wszedł Scoot.
- Ktoś zamawiał podwózkę? – zapytał, uśmiechając się i kręcąc kluczykami zahaczonymi o wskazujący palec. Rachelle od razu przytuliła go i rozchmurzyła się. Byłem trochę o nią zazdrosny, ale przecież znała go dłużej niż mnie. Zabrał torebkę Rachelle i przywiózł jej czyste ubrania. Pomogłem się jej w nie ubrać.
- Możemy już iść? – spytała zniecierpliwiona. Przytaknąłem jej, kiwając głową. Usiadła powoli na łóżku. Schowałem telefon do kieszeni i otworzyłem drzwi jej pokoju na oścież. Widziałem, że chciała wstać, ale bała się.– Zaniesiesz mnie do samochodu? – zapytała, nieśmiało się uśmiechając. Nigdy nie lubiła prosić o pomoc. Chwyciłem ją pod kolana i objąłem w talii. Była lekka, więc bez problemu wyniosłem ją z sali. Kilka minut później byliśmy już na parkingu, a ja pomagałem jej wsiąść do sportowego samochodu Scoota, który teraz szukał automatu, żeby zapłacić za parking. Znowu zostaliśmy sami.
- Wedle życzenia, księżniczko.- powiedziałem cicho, sadzając ją na kanapie. Nie pokazywała, że coś ją boli, ale widać było to po jej oczach.
- Księżniczko? – zdziwiła się, rumieniąc.
- Rachelle.
- Nie mów mojego imienia.- odparła chłodnym tonem. Zwariuję z tą dziewczyną…
- Dlaczego? – spytałem, nie będąc pewnym czy robię dobrze.
- Bo za każdym razem kiedy je mówisz w ten sposób, chcę się z tobą kochać. – Hm, chyba nie jest z nią tak źle, jak myślałem.
- Rachelle. - powtórzyłem jej imię, uśmiechając się zadziornie.
- Prosiłam cię. – jej dłoń zacisnęła się na moim karku.
- Rachelle.
- Naprawdę zamierzasz mnie prowokować właśnie teraz? Wiesz, że to nie jest dobry pomysł.- obdarzyła mnie surowym spojrzeniem swoich brązowych drapieżnych oczu.
- Jak wszystkie, za które się bierzemy razem. – wzruszyłem ramionami i oblizałem usta. Przez sekundę spojrzała na przednie lusterko samochodu. – Rachelle.- drażniłem się z nią dalej, gdy nagle pocałowała mnie gwałtownie, kładąc dłonie na moim jednodniowym zaroście. Przez cały dzień nie miałem czasu się ogolić. – Będę musiał to częściej wykorzystywać.- stwierdziłem na głos i pogładziłem jej policzek palcami.- Masz tu taką miękką skórę. – nachyliłem się i potarłem nosem jej ucho. Niedaleko było miejsce, w które uwielbiałem ją całować podczas naszego seksu.
- Odbierasz mi jasne myślenie.- jęknęła chwilę po tym jak wstrzymała oddech.
- Coś podobnego…- rozmawiałem z nią szeptem.- Nie miałem pojęcia, że tak na ciebie działam.
Kiedy Scoot wracał do samochodu, zamknąłem drzwi z jej strony i usiadłem obok niego na przednim siedzeniu.
- Mam nadzieję, że nic nie podpisywaliście.- mruknął, wyjeżdżając ze szpitala.
- Niestety zostawiliśmy jej kartę i wypis. – uzmysłowiłem sobie zrezygnowany. – Będzie afera.
- Chodzi ci o te papiery? – zapytała dźwięcznym głosem z tyłu Rachelle i pomachała mi plikiem kartek, które trzymała w dłoni.
- Jak je zdobyłaś? – byłem mile zaskoczony. Tak, to jest moja cudowna dziewczyna.
- Zwinęłam je kiedy nie patrzył. Był tak zajęty sprawdzaniem wszystkich parametrów na urządzeniach i rozkazywaniem pielęgniarkom, że nawet nie zauważył.- wyjaśniła dumna z siebie.
- Na pewno dobrze się czujesz? – spytałem po raz ostatni.
- Świetnie, jedźmy do domu, proszę. – przekonywała, ale nie byłem do końca pewny tego, czy mówi prawdę. Żadne z nas nie odzywało się przez całą drogę. Scoot tylko napomknął, że Mike musiał gdzieś pilnie wyjechać i mamy ogromne szczęście. Nawet nie myślałem nad tym, co byśmy mu powiedzieli. Rachelle najwyraźniej westchnęła z ulgą. Już prawie świtało. Na zegarku była godzina szósta rano. W szpitalu spędziliśmy około pięciu godzin. Słońce już wschodziło, ale światła na ulicy nadal normalnie nie działały. W hotelu nikt na nas nie czekał. Monique i Jev podobno wyszli nas poszukać, bo Rachelle zapomniała komórki z pokoju. Scoot dzwonił do nich, żeby wracali. Zaniosłem pannę Roberts do jej sypialni.
- Poradzę sobie, idź do siebie.- uśmiechnęła się do mnie i zaczęła przebierać się w piżamę.
- Zostanę z tobą.- powiedziałem, ściągając kurtkę i zamykając drzwi.
- Nie możesz tu zostać, co jak Mike zauważy, że tutaj jesteś?
- Słyszałaś co Scoot powiedział. Mike wyjechał. Nie przekonasz mnie. – stanąłem przed nią. Była moja, cała i zdrowa w swoim pokoju.
- Ale w każdej chwili może wrócić.- powiedziała, rozbierając spodnie. Odruchowo przełknąłem ślinę.
- I tak zostanę. – wzruszyłem ramionami i zdjąłem koszulkę.
- Jesteś uparty. – westchnęła, stojąc przede mną w samej bieliźnie. Oblizałem nerwowo wargi.
- A ty niby nie? – zaczepiłem ją. Podszedłem do niej bliżej i objąłem delikatnie w talii.
- Okej, może trochę. – przyznała zawstydzona.
- Trochę? Wyrzuciłaś lekarza z jego własnego oddziału…
- Nie kłóć się ze mną. To może się odbić na moim zdrowiu. – udawała rozkapryszoną.
- Spokojnie, będę o ciebie dbał.- rozpuściłem jej włosy i ucałowałem w ramię.
- Justin? – szepnęła nieśmiało, wtulając głowę w moją klatkę piersiową.
- Słucham? – zapytałem spokojnym głosem.
- Cieszę się, że byłeś ze mną w klubie i zająłeś się mną. Jeśli zostałbyś tutaj…
- Ćśś…- położyłem palec wskazujący na jej ustach, chcąc ją tym gestem uciszyć. – Zawsze będę z tobą. Nie uwolnisz się ode mnie. – zaśmiała się, całując mój palec. Chwyciłem ją pod kolana i zaniosłem do łóżka. – Musisz odpocząć. W razie czego będę tu cały czas.- ucałowałem ją opiekuńczo w czoło i przykryłem kołdrą. Zdjąłem spodnie, zostając w samych bokserkach i położyłem się obok niej. Przytuliłem ją od tyłu, na co uśmiechnęła się ciepło. Wyczerpana tym całym dniem szybko zasnęła. Obserwowałem ją i starałem się nie ruszać, by jej nie obudzić. Kiedy tak koło niej leżałem przypomniałem sobie jeszcze jedną rzecz. Pamiętam jak wpadłem w jakiś szał, kiedy nazwala mnie ciotą, wtedy szliśmy razem z Javem do klubu.



- Zamieniasz się w Mike’a czy mi się tylko wydaje?
 - powiedziała patrząc mi głęboko w oczy.
 Puściłem ją, sam zaskoczony swoim nagłym wybuchem złości.



Wtedy uświadomiła mi, że powoli zaczynam zachowywać się tak jak Mike. Wszyscy przejmowaliśmy jego zachowania. Pod jego wpływem zmienialiśmy się w takich ludzi, jakimi on chciał żebyśmy byli. Do tej pory myślałem, że tylko ja mam dar mieszania ludziom w głowach i jestem na to odporny, ale Mike był w tym o wiele lepszy ode mnie. Robił to od lat. Miałem wrażenie, że się z tym urodził. Zniszczył życie niewinnej dziewczynie. Rachelle potrzebowała kogoś, kto zapewni jej bezpieczeństwo. Prawdziwe bezpieczeństwo, nie ochronę złożoną z całkiem obcych jej ludzi. Nie należała do świata, który stworzył jej Mike. To był jego świat. Bawił się naszym kosztem. Podejrzewałem, że już o nas wie. Pewnie sądził, że ma nad nami przewagę. Czekał, aż sami przyznamy się do winy i będziemy prosić o przebaczenie. Niestety, będzie musiał się zawieść. Nie potrafiłem z niej zrezygnować. To było tragicznie śmieszne. Jej zadaniem było zabić mnie, a ja miałem zabić ją. Rachelle nigdy nie może się o tym dowiedzieć.







_____________________________________________________

Wiem, co myślicie: NARESZCIE. 
Wszystko miałam inaczej zaplanowane, ale w ostatnie tygodnie musiałam zająć
się sprawami rodzinnymi. Nie potrafiłam pisać i zdecydowałam,
że na chwilę to odłożę. 
Mam nadzieję, że nie odczuliście tego za bardzo. 
Pamiętam o Waszych życzeniach,
może macie jeszcze jakieś pomysły?
Pisanie tego rozdziału szło mi naprawdę ciężko.
Chciałam nim przypomnieć najważniejsze rzeczy, 
które będą miały wpływ na kolejne rozdziały.
Zdaje sobie sprawę, że macie prawo tego nie pamiętać,
ponieważ nie jestem najlepszą bloggerką 
i nie dodaję rozdziałów co tydzień.
Uwierzcie mi, że wkładam w to całe serce, ciągle coś zmieniam i chociaż
rzadko dodaję rozdziały, myślę, że nadrabiam to pomysłami i jakością. 
Największym wyzwaniem podczas pisania tego rozdziału
było to, by nie powiedzieć Wam o Justinie wszystkiego.
Jak widzicie akcja toczy się dalej.
Jestem zaskoczona niektórymi komentarzami typu:
,,Wreszcie coś się dzieje.''
Naprawdę przez ostatnie rozdziały było tak nudno? 
No nic, opinię pozostawiam Wam.







GRATULUJĘ WAM 101.000 WYŚWIETLEŃ! 
SPEŁNILIŚCIE MOJE MARZENIE!
JESTEM NAPRAWDĘ SZCZĘŚLIWA,
KILKA DNI TEMU WESZŁAM NA BLOGA
I NIEMAL POPŁAKAŁAM SIĘ. 

JESTEM DUMNA, ŻE MAM TAK 
WSPANIAŁYCH CZYTELNIKÓW!!!





Jeśli spodobał Ci się ten rozdział, bądź uważasz, że całkiem go zawaliłam, 
tudzież zniszczyłam twoje wszelkie wyobrażenia, 
lub po prostu wiesz, że sprawi mi to wielką radość i być może zainspiruje, 
napisz komentarz. 






15 komentarzy:

  1. Boże tak bardzo kocham te ff. Chce więcej i wiecej i więcej!! nie mogę sie doczekać kolejnego rozdziału! I mam nadzieje, że Jus jej nie zabije nigdy nigdy ;c

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie zastanawia, co chciał powiedzieć lekarz. Wydaje mi się, że Rach jest w ciąży :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam ten rozdział! Myślę że lekarz chciał Rachel powiedzieć że jest w ciąży,szkoda że nie dała mu dokończyć. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. KOCHAM TO!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest przecudowny <33
    Najbardziej martwi mnie to, że Rachel i Justinowi może się coś stać (w sensie przez Mikeya).
    Oni muszą żyć i być ze sobą razem <3
    Trzymasz mnie w napięciu XD

    Czekam na następny rozdział :*
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  5. Cuuuuudowne noo aww i wgl kocham to tak bardzo *-* ta koncowka wow i taka za razem Slodka xd oby szybko sie dobrze juz czula :) uwielbiam i nie moge doczekac sie kolejnego juz :* @nxd69

    OdpowiedzUsuń
  6. kocham bardzo ! :) nie podoba mi sie ostatnie zdanie :( mial ja zabic nieeeee.......boje sie co dalej, dodaj szybko <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Czemu mi się wydaje ze to co chciał powiedzieć lekarz było bardzo ważne? ?? Wydaje mi się ze Rach jest w ciąży ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. Co wy z tą ciążą? Na pewno nie :P to by było zbyt...zwykłe, pospolite i OKLEPANE.
    Przecudowny : ) Nie mam weny na dłuższą wypowiedź. Już ciężko wymyślić coś oryginalnego komentując 38 rozdział. Po prostu jestem zadowolona z przebiegu wydarzeń. Myśli Justina o ucieczce, niby takie niepozorne i nic nie znaczące, niby takie bujanie w obłokach i gdybanie, ale myślę...mam wręcz nadzieję, że jego plany faktycznie się ziszczą i że zabierze Rach z dala od Mike'a! :) To by było takie romantyczne..!
    Nie podobało mi się zachowanie Rach w szpitalu. Nie wiem, czy to przez jakiś wewnętrzny lęk przed tym, że mogą ich nakryć, ale mam wrażenie, że Rachelle nie obchodzi jej zdrowie. To nie dobrze.
    Czekam na następny. Na koniec chcę napisać, że ten rozdział jest naprawdę bardzo specjalny. Opisywanie z punktu widzenia Justina naprawdę świetnie ci wyszło, jest super, fantastycznie! : )
    <3333
    Ciocia Aga

    OdpowiedzUsuń
  9. The best chapter a końcówka wow już nie moge się doczekać następnego

    OdpowiedzUsuń
  10. Jezu, to jest po prostu najlepsze <3. Tak się w to wciągnęłam, że gdyś napisała, że z tym kończysz to nie wiem co bym zrobiła. Jesteś cudowna :*. Ja nigdy bym takiego czegoś nie potrafiła napisać. Jestem ciekawa co będzie się działo w następnym rozdziale. Justin dzięki Rachelle stał się taki słodki, opiekuńczy, kochany *_*. Ona też się zmieniła dzięki niemu. Tak słodko *_*. Jestem bardzo ciekawa co ukrywa Justin i jak to się wszystko skończy. Czy Justin i Rachelle będą razem, czy będą szczęśliwi? Tyle pytań ... masakra. Uważam, że jest to jedno z najlepszych fanfiction jakie czytam, oby tak dalej Misia <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Jejku *.* To chyba jeden z najpiękniejszych rozdziałów awww Justin tak słodko ją wspomina i wgl po prostu bajka haha dajcie mi takiego chłopaka! Nie mogę się doczekać kiedy dowiemy się trochę o przeszłości Justina i Rachelle.
    @himyliam

    OdpowiedzUsuń
  12. Mega zajebisty!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. To jest najlepsze <3. Czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja chcę nowy rozdział! <3. Kiedy będzie? :*

    OdpowiedzUsuń
  15. świetny czekam nn :)
    zapraszam na mój nowy blog
    http://my-life-sucks-ff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń