wtorek, 3 stycznia 2017

Rozdział 47





Byliśmy już w centrum miasta drogę do hotelu znałam na pamięć. Ostatni skręt w lewo i znajdziemy się na wprost czarnej, stalowej bramy, przez którą widać dziedziniec i schody prowadzące do głównych drzwi luksusowego holu. Tym razem nie wejdziemy bocznym wejściem, bo wiemy, że Mike nas nie zauważy. Nigdy już go tutaj nie będzie. Naprawdę, nie byłam gotowa na walkę z Howardem, nie pomyślałam nawet o tym, co będzie dalej. Może, gdzieś w podświadomości czułam, że powinniśmy zginąć razem z nim. Wkrótce przekonałam się, że miałam rację.
Idąc przez hol, słyszałam tylko własny niespokojny oddech i rytmiczne stukanie moich obcasów. Nadal czułam się winna, to całe bogactwo, nieważne czy zdobyte legalnie czy nielegalnie było jego dziełem. Każdy skrawek przypominał mi go, jego okropny charakter, ale i też tą jaśniejszą stronę, kiedy wydawał się bardziej ludzki. Jak silnym musiał być, żeby to wszystko postawić na nogi? Jak nieprzerwanie dążył do swojego celu? Już go osiągnął, ale nigdy tego nie zobaczył. Nigdy nie mógł się po prostu nim cieszyć, bo wciąż skupiał się na tym, że ktoś mu to odbierze. Co jeśli ludzie mają rację? Może zmarli faktycznie obserwują nas z góry? Jeśli tak jest, wcale nie ujdzie mi to na sucho. Z pewnością Howard tylko czeka aby mi się odwdzięczyć za to, co mu zrobiłam.
Justin cały czas uważał mnie za wariatkę i wcale mu się nie dziwiłam. Wiedziałam dokąd muszę iść. Dawno temu zdecydowałam się to zrobić, a żaden inny dzień nie byłby bardziej idealny. Musiałam uwolnić te biedne kobiety z piwnicy i upewnić się, że następne już nigdy do niej nie trafią. Oprócz mnie nikt się nimi nie przejmował. Wiele z nich siedziało w klatkach już długie miesiące. W smrodzie, krwi i ciemności, której przerwanie oznaczało tortury strażników. Nie wyobrażam sobie kolejnego tygodnia spędzonego w tym mroku, a spędziłam tam zaledwie kilka dni. Czułam, że tylko ja mogę uratować je i przy okazji odwdzięczyć się wszystkim ludziom, którzy dzisiaj przeze mnie zginęli.
Zjazd windą w dół do piwnicy, przyprawił mnie o zawroty głowy. Nie wierzyłam, że mi się uda, ale to się nie liczyło. Justin był ze mną, trzymał moją rękę i nie byłam sama. Mimo, że to była moja sprawa, on zdecydował się mi towarzyszyć. Strażnik jak zwykle pilnował drzwi. Szłam pewnym krokiem, czując że Justin cały czas jest za moimi plecami. Modliłam się tylko by nie wyjść z roli. Od tego czy strażnik mi uwierzy, zależało dosłownie wszystko.
- Szef przysłał mnie tutaj, muszę przesłuchać jedną dziewczynę.- oznajmiłam i uśmiechnęłam się do niego. Spojrzał na mnie nieufnie, potem zwrócił wzrok w kierunku Justina z bardzo poważną miną i kiwnął głową, wpuszczając nas. Rażące światło oślepiło nas na kilka sekund, a razem z nim powitał nas nieprzyjemny zapach, do którego po prostu nie można się przyzwyczaić. Gdy strażnik bacznie nas obserwujący w końcu zamknął drzwi i zostawił nas z kolegą w środku, mrugnęłam do Justina.
- Przyszłam przesłuchać tę dziewczynę. – powiedziałam, wskazując na samotną dziewczynę w środkowej klatce od prawej ściany. Wzdrygnęła się, ale nie patrzyła na mnie. Kiedy strażnik zająknął się, chcąc zacząć się sprzeciwiać, nagle zadzwonił mój telefon. – Przepraszam na chwilę… - mruknęłam szybko i niewyraźnie udając, że odbieram telefon, aby wyjść na wiarygodną. - Tak? Ale… - grałam zdziwioną i zdenerwowaną, jak to przystało na rozmowę z szefem. - Jest pan pewny? Dobrze, przekażę. – odparłam spokojnie i włożyłam telefon do kieszeni spodni . – Zmiana planów, Howard chce abyś natychmiast wypuścił te dziewczyny, nie będą mu już potrzebne. – mężczyzna był bardzo zaskoczony. Ani przez sekundę nie zadrżał mi głos, byłam z siebie dumna. W dodatku chyba nawet nie mrugnęłam. Tylko modliłam się, żeby nie zaczął zadawać głupich pytań, bo nie zdążyłam ułożyć sobie w głowie odpowiedzi. 
- Głuchy jesteś? Nie zrozumiałeś? Ruszaj się! - otrząsnął go z szoku surowy głos Justina.– Zorganizuj im ubrania, przecież tak nie mogą wyjść na ulicę! – warknął oburzony. Mężczyzna zmieszany oddał mu klucze i odszedł. Gdy tylko zniknął nam z oczu, zabrałam klucze od Justina i zaczęłam otwierać klatki.
- To ona! Mówiłam, że po nas wróci!- odezwał się głos z tyłu pierwszej klatki od drzwi. Zdezorientowane kobiety patrzyły na mnie jak na wybawicielkę. Kobieta, która mnie rozpoznała była o kilka lat starsza ode mnie. Przepchnęła się łokciami i wyszła przed szereg. Przekręciłam kluczyk w kłódce, a ona zamiast wyjść z klatki jako pierwsza i pobiec do uchylonych przez Justina drzwi, prowadzących na tyły hotelu, przytuliła mnie i zaczęła płakać. Przez krótką chwilę milczała, czułam jak w moich objęciach bardzo powoli staje się mniej spięta. - Pamiętam cię, jako jedyna stąd wyszłaś. Wiedziałam, że nas tutaj nie zostawisz. 
Była niesamowita, większość kobiet zamkniętych tutaj przypomniało posągi bez emocji, ale ona do nich nie należała. Nie zapomniała o nadziei, chociaż wielokrotnie robiono jej krzywdę. Jej słowa poruszyły resztę kobiet, odsłaniając zasłonę nieczułości i pogardę względem siebie. Nie patrzyły już na mnie z podejrzeniem. czy z lękiem, który przez pobyt tutaj został przyklejony do ich twarzy i zastygł. Zaufały mi. Dałam im szansę, a one mi. Chociaż wyglądały mizernie, na ich twarzach pojawiło się coś na kształt przebłysku radości. Kobieta, która mnie rozpoznała wciąż obejmowała moją szyję, w tak paniczny sposób, jakbym była jej kołem ratunkowym na środku głębokiego oceanu. Szepnęłam do niej, że Mike już nigdy ich nie skrzywdzi. Dobrze, że żadna z nich nie zdawała sobie sprawy, że to ja byłam jego dziewczyną. Nie wiem, czy wtedy tak łatwo skorzystałyby z mojej pomocy. Dostały ubrania personelu, tylko tyle udało się załatwić. Ich własne ubrania dawno zostały spalone. Po kilku minutach klatki świeciły pustką. Justin i ja kierowaliśmy się do wyjścia. Niespodziewanie usłyszałam czyjś szloch. Zatrzymałam się.
 – Poczekaj chwilę. – szepnęłam do Justina puszczając jego rękę i całując go w policzek. Odrobinę wydawał się zaniepokojony, ale stanął przy drzwiach, obserwując mnie czujnie. Powoli szłam w kierunku narastającego płaczu. Dziewczyna, która schowała się za dużymi metalowymi skrzyniami mogła mieć szesnaście lat. Siedziała przy ścianie ubrana już w strój sprzątaczki, zakrywała oczy i policzki skostniałymi dłońmi.
- Hej… - spojrzała na mnie z paniką i przestrachem. – Nie bój się, czemu nie wyszłaś razem z nimi? – spytałam ją miłym i spokojnym tonem głosu, żeby jej nie spłoszyć.
- Skąd mam wiedzieć, czy nie chcecie mnie gdzieś wywieźć? Gdzieś, gdzie będzie jeszcze gorzej niż tutaj? Może to jest kolejny podstęp…
- Wiem, że trudno zaufać komukolwiek, jeśli przeżyło się takie piekło…
- Nawet jeśli nagle chcesz pomóc, ja nie wyjdę stąd tak po prostu. Ja... nigdy tego nie zapomnę... – westchnęłam, wiedząc, że nie mogę jej tu zostawić. Była całkowicie zagubiona i oszołomiona. Przez chwilę, myślałam, że wpadnę w furię. Jak mógł skazać na taki los, tak młodą dziewczynę? Tak młodą jak ty, kiedy go poznałaś? Może powiesz, że wtedy było inaczej? – drwiłam z samej siebie w myślach. 
- Opowiedz mi o tym.
- Co ty możesz wiedzieć…
- Hmm… Co ja mogę o tym wiedzieć? – było to przekomiczne pytanie z uwagi na to, że zadano je mnie. Jednak ona była młoda, naiwna i myślała, że wszystko kręci się wokół niej. Miała do tego prawo. Kolejna osoba podobna do mnie… Coraz bardziej wierzę, że to doświadczenia kreują nasz charakter, a my nie mamy na niego wpływu. - Byłam kiedyś nastolatką, która szukała problemów, w sumie nie było to tak wcale dawno i…  też zostałam tutaj uwięziona. – po tych słowach chyba zyskałam jej uwagę. - Był przystojny i oznaczał kłopoty. Obiecał mi lepsze życie. Miałam tylko trzymać się go i być mu wierna. Zabierał mnie na wycieczki, kupował drogie prezenty. Na początku byliśmy partnerami do zabawy, ale później, kiedy zaczęłam lepiej go poznawać zauroczył mnie. Bardzo go kochałam.- zamilkłam na chwilę, bo wspomnienia ścisnęły mi gardło, a do oczu napłynęły łzy.- Nie zorientowałam się, kiedy zaczął mnie krzywdzić. Byłam cierpliwa, ale to nic nie zmieniało. W końcu też tu wylądowałam. Mogłabym jeszcze więcej ci o tym opowiedzieć, ale to naprawdę długa i nużąca historia. - otarłam łzy z policzków. Przez minutę obie milczałyśmy.
- Jak mam tak po prostu wrócić? – jęknęła niemrawo, spoglądając mi głęboko w oczy.
- Posłuchaj, nie będę cię okłamywać, pamięć o tym wszystkim co przeżyłaś, odbije się na twoim życiu. Na pewno tak łatwo nie dopuścisz obcych do siebie, ale to nie znaczy, że nie warto spróbować.- uśmiechnęłam się pokrzepiająco. W sumie nie sądziłam, że będę się zwierzać jakieś małolacie, ale na jej miejscu chciałabym od kogoś to usłyszeć, żeby móc ruszyć dalej.
- Myślisz, że będziesz w stanie pokochać kogoś mocniej?- spytała nieśmiało.
- Tak, już to zrobiłam. – uśmiechnęłam się smutno, zakładając kosmyk za ucho. Zerknęłam na Justina, który na całe szczęście nie miał pojęcia o czym mówię. Bardzo dobrze.
- A co z tym, że każdemu trafia się ta druga połówka, jedna, najprawdziwsza miłość na całe życie?
- Cóż ten chłopak jest nie tylko moją prawdziwą miłością, ale też najlepszym przyjacielem. Czasami uczucia mogą nas mylić, ale jeśli będzie cię kochał i będziesz mogła na nim polegać tak jak na najlepszym przyjacielu i zaufać mu na tyle, że może kiedyś opowiesz mu o tym wszystkim, to będziesz wiedziała…- w tym momencie zostałam zaskoczona dosyć silnym jak na tak wychudzoną dziewczynę uściskiem. Wydaje mi się, że do mojego lewego ucha dotarło jakieś przygłuszone ,,dziękuję.’’ Potem wstała i wyszła, machając do mnie i lekko się uśmiechnęła.
Byłam wzruszona, zbyt wiele emocji tłumiło się w moim sercu. Miło jest odetchnąć z ulgą, że wreszcie zrobiło się coś dobrego.
- Kochanie? – usłyszałam jego kojący głos i przymknęłam oczy, otulając się moimi rękoma, gdy chłodny wiatr wdarł się przez otwarte drzwi piwnicy, do których prowadziły strome schody. Jedynie światło z ulicznych latarni na zewnątrz padało przez nie na korytarz i puste, otwarte klatki. Ciepłe ramiona Justina otuliły moje zmarznięte barki, a jego usta ucałowały mnie opiekuńczo w czoło.
- Tak bardzo cię kocham.- mruknęłam cicho, dotykając brodą jego skórzanej kurtki i opierając się na jego silnym ramieniu. Jego dłoń pogłaskała moje włosy. Kiedy otworzyłam oczy widziałam klatkę, w której ja zostałam uwięziona. Splotłam jedną dłoń z jego, oderwaliśmy się od siebie, czując, że pora już iść. – Teraz Monique.
- Dzwoniłem do Scoota, wszystko jest już gotowe. Jedziemy na górę do jej pokoju. – odpowiedział spokojnie, na co ja zmarszczyłam brwi.
- Co masz na myśli mówiąc ,, wszystko jest już gotowe’’? – podniosłam odrobinę głos.
- Nie spodoba ci się to, ale Scoot przyznał mi rację. – Świetnie, uwielbiam jak oboje knują coś za moimi plecami. – Zdecydowaliśmy się na pewne środki ostrożności.- kiedy wydusił z siebie to zdanie spojrzałam na niego podejrzliwie. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Wszystko było na swoim miejscu. Scoot wyszedł nam naprzeciw.
- Boże jak się cieszę, że jesteście cali! – przywitał się z Justinem uściskiem dłoni, a mi prawie zmiażdżył żebra, pozbawiając mnie na kilka sekund oddechu. Nie zastanawiając się już więcej, po prostu ominęłam go i weszłam do sąsiedniego pomieszczenia.
Monique ubrana tak, jak ją zapamiętałam w magazynie w czarny top, skórzaną kurtkę i spodnie, siedziała na środku pokoju, przywiązana kostkami i nadgarstkami do krzesła. Na jej głowie jawił się jakiś chaos. Włosy zakrywały jej oczy. Wszystko wskazywało na to, że nie obyło się bez szarpaniny... Bałam się cokolwiek powiedzieć. Gdy zrobiła energiczny ruch głową , by choć odrobinę zgarnąć włosy z twarzy, odsłoniła swoje błękitne oczy przepełnione nienawiścią. Jakby tego było mało, ja zamierzałam dodać jej do tego więcej powodów.
- Rachelle… - wyglądała trochę, jakby nie była w stanie uwierzyć, że stoję przed nią. Przez krótką chwilę miałam nadzieję, że ostudziła w sobie te wrogie emocje, lecz kiedy tylko zobaczyła Justina za moimi plecami, umiała dodać dwa do dwóch. - Skoro wy dwoje tu jesteście, to oznacza, że…
- Monique, ja…
- Jeśli zamierzasz cokolwiek do mnie mówić, najpierw niech on stąd wyjdzie.- przerwała mi stanowczo.
- Zostawcie nas same. – poprosiłam nieśmiałym głosem, spoglądając na Scoota, bo oczami mojej duszy widziałam całkowity protest Justina i w tej kwestii nie mogłam na niego liczyć.
- Scoot zostań. Nie ufam jej. – mruknął Justin, uważnie obserwując Monique.
- Jestem przywiązana do krzesła, chociażbym chciała nie mogę jej skrzywdzić! – syknęła do niego z przymrużonymi oczyma. Po krótkim namyśle oboje skinęli do siebie głowami i z niechęcią wyszli.
- Wiesz, to wszystko nie byłoby potrzebne, gdybym miała pewność, że nie chcesz zrobić mi krzywdy.- chciałam być z nią szczera, pokazać że nadal zasługuje na jej przyjaźń mimo, że bardzo brutalnie ją odtrąciła. Dlaczego mnie nie rozumie?
- Po prostu powiedz to, co musisz i zejdź mi z oczu... – wyrzuciła z siebie rozgoryczona. Z każdym jej atakiem, coraz trudniej było mi zacząć. Myślałam, że już zaakceptowałam to, co się stało, że łatwiej będzie mi o tym mówić. Justin wiedział co czuję i był tam ze mną, więc nie musiałam mu tego opowiadać, przeżywać od nowa. Myliłam się, moje słowa zrobią jej krzywdę. Zranią jej serce. Niezależnie od tego czy powiedziałabym jej prawdę, czy nie mówiła nic i tak zachowam się jak potwór. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ten moment zapamięta do końca życia. Nie tak wyobrażałam sobie tę chwilę. Powinnam ją teraz przytulić, pocieszać, pomóc jej tak, jak tylko potrafię. Jak mogłam to zrobić, skoro to ja byłam winna temu wszystkiemu? Przyjaciółka powinna stać po jej stronie, być z nią, a nie walczyć.
- Rozumiem twoje zachowanie, ale wiesz, że mam rację. – westchnęłam zrezygnowana. Rozejrzałam się po pokoju, zaczęłam szukać czegoś, czym mogłabym szybko rozerwać sznury, które ją krępowały.
- Co robisz? – spytała zdenerwowana moim zachowaniem. – Czego szukasz?
- Mam. – mruknęłam zadowolona, znajdując wreszcie pilnik w torebce należącej do Monique, która leżała na komodzie. Justin nie byłby zachwycony jakby widział, że właśnie próbuję ją uwolnić. - Jestem tutaj, dlatego że wciąż jesteś dla mnie ważna. – kontynuowałam dalej, przecinając węzły na jej kostkach, a później nadgarstkach. - Nie mogę tak po prostu pozbyć się tych wszystkich wspomnień. To ty byłaś osobą, której mogłam się zwierzać, z którą mogłam się dobrze bawić i czułam się jakbym miała siostrę. Nie wymyśliłam sobie tego, ty też tak uważałaś, a potem się zmieniłaś.- powiedziałam szczerze, patrząc jej w oczy. Uważałam, że jeśli zechce się na mnie rzucić tak jak wtedy, kiedy byłam uwięziona w piwnicy powinna móc to zrobić. Nie oznajmię jej, że Jev i Mike nie żyją ze świadomością, że tym razem ona czuje się jak więzień.
- Ludzie się zmieniają. Powinnaś coś o tym wiedzieć.
- Monique, ty reagujesz złością i nienawiścią na tych, którzy chcą być blisko ciebie!  - wskazałam na nią dłonią, cały czas patrząc na nią błagalnym wzrokiem. - Nie możesz akceptować tego, że mogłam pokochać kogoś innego i mścisz się na mnie za to, że jestem naprawdę szczęśliwa? – uśmiechnęłam się lekko, a pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach. Kucałam przed nią, patrząc na nią z dołu. - Pamiętasz, kiedy to wszystko się zaczęło? Justin był dla mnie irytującym dupkiem, a ty wtedy otworzyłaś mi oczy, pomogłaś poradzić sobie z negatywnymi emocjami i uwolniłaś mnie od tych ciągłych zakazów. Od tamtej pory robiłam to, co dyktowało mi serce. Nie chciałam nikogo zdradzać i ranić. Wszystko byłoby w porządku, gdybyście pozwolili mi odejść w spokoju. – serce mi pękało, widząc jak w jej oczach również zbierają się łzy.
- Zostawiłaś mnie! Zostawiłaś mnie z tym wszystkim! Z jego gniewem! Z tymi obrzydliwymi rzeczami! – machała rękoma gestykulując ze zdenerwowania. W jej głosie usłyszałam żal, którego z resztą od początku nie skrywała. Minutę później, wciąż nie utrzymując ze mną kontaktu wzrokowego, ściskała w rękach potargane włosy na głowie. Obie cierpiałyśmy. Tak bardzo chciałam teraz coś zrobić, ale wiedziałam że już nie jest tak jak dawniej. Nie mogłam jej nawet dotknąć.
- Nie odeszłabym bez słowa. Chciałam wyjechać z Justinem, ale bałam się tobie o tym powiedzieć.  Nie miałam zamiaru ciebie zostawiać! Proponowałam ci, żebyś uciekła razem z nami! – wstałam i podeszłam do łóżka, chcąc się choć odrobinę uspokoić, żebym mogła mówić dalej.-  Posłuchaj mnie, nie proszę cię o to, żebyś nadal była moją przyjaciółką, ale moim obowiązkiem jest, żeby teraz tobie otworzyć oczy. –  Monique była zszokowana tym, co usłyszała. Nie marzyłam o tym, że nagle się pogodzimy, ale wszystko szło na dobrej drodze do tego, żebyśmy mogły znosić swoją obecność. W pokoju zawisła cisza. Trwała tak długo, dopóki nie zadała tego jednego pytania.
- Gdzie jest mój brat? – wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na nią. Była zmartwiona, niespokojna, ale wciąż nieświadoma tego, co zaboli ją najbardziej. Zacisnęłam usta i usiadłam na łóżku, bo miałam wrażenie, że zaraz ugną się pode mną nogi. 
- Nie chciałam, żebyś dowiedziała się od kogoś innego. To byłoby okropne. – zakryła dłonią usta. - Przed magazynem, kiedy już Scoot zabrał cię do hotelu… Wiesz, że nie zrobiłabym tego, nie chciałam naprawdę. - widziałam wyraz szoku na jej twarzy, jej oczy robiły się szkliste. - On nie żyje…
Po kolejnej chwili, w której było słychać tylko nasze oddechy, wpadła w atak złości.
- To Justin do niego zadzwonił, to wy przygotowaliście na niego zasadzkę! On nigdy nie chciał cię zabić Rachelle! Nigdy by tego nie zrobił! Nie pozwoliłabym mu na to! – krzyczała płacząc i zwijając się z bólu. Zaczęła kiwać się gwałtownie do przodu. Z wyglądu przypominała osobę doprowadzoną do obłędu.
-  Naprawdę, nie chciałam tego. – powtarzałam jak w transie przez łzy, zaciskając ręce w pięści. - Ja nie mogłam pozwolić by zabił Justina.
- Nie obchodzi mnie to, że go kochasz, zapłaci mi za to.- krzyczała z nienawiścią.
- To nie on, to ja zabiłam twojego brata.- otworzyła szeroko oczy i zaczęła krzyczeć.
- Morderczyni! – to wyzwisko było gorsze niż wymierzenie najmocniejszego uderzenia w twarz. Już nie miałam odwagi spojrzeć jej w oczy. Ta wiadomość była najgorszą jaką usłyszała w swoim życiu, a to nie był jeszcze koniec.
 - I Jev… on chciał mnie chronić. Kula jednego z ochroniarzy trafiła w niego. Osunął się w moich objęciach na podłogę. – zamknęłam oczy i skuliłam się na łóżku. - Monique jest mi tak przykro… - jęknęłam zachrypniętym głosem. Zasługiwałam na to, żeby teraz się na mnie mściła, ale ona nie miała nawet siły by wstać.
- Czego ode mnie oczekujesz? Rozgrzeszenia? Pochwały? Nigdy ci tego nie wybaczę! – wybuchłam płaczem, tylko na tyle było mnie stać. – Czy Jev powiedział coś zanim umarł? Muszę to wiedzieć. Jesteś mi to winna.
- On… kazał ci przekazać, że bardzo cię kocha i nie żałuje, że tak postąpił. Obiecał mi, że wszystko będzie dobrze. – krztusiłam się własnymi łzami. Nic nie jest dobrze, to boli. Nie powinnam kłamać, ale ona potrzebowała to usłyszeć. Pójdę smażyć się w piekle, ale nie chciałam zadawać jej kolejnego bólu. - Gdyby nie on…- na moment straciłam głos. – On uratował mi życie.
- Powinnaś umrzeć razem z Mikiem! Powinnaś teraz gnić razem z nim w tej ziemi! On nic nie zrobił! Powinien żyć! Jak mogłaś mi go odebrać! – wyżywała się na mnie. Czułam, że chciałabym zniknąć. Cały czas w głowie powtarzałam jedno słowo, Morderczyni!... Morderczyni!... Morderczyni!
- Wiesz, że nie byłam w stanie nic zrobić! – wrzasnęłam spanikowana, odganiając od siebie głosy w mojej głowie. Człowiek już tak ma, że niezależnie od sytuacji zawsze będzie się bronił, gdy w końcu przeleje się szala goryczy.
- Byłaś! Mogłaś wezwać pomoc!
- Wtedy, gdy szukali mnie by odstrzelić mi łeb? – patrzyłam w kierunku Monique, ale i tak jej nie widziałam, przez łzy, którym nie było końca.
- Widzisz, jesteś pieprzoną egoistką! Pozwoliłaś mu umrzeć! – moje wyrzuty sumienia wzrastały. Przez całą drogę zadawałam sobie pytanie, czy mogłam zrobić coś więcej. Monique zdawała się uważać, że nic nie czuję, kiedy w ciemnym pokoju razem z nią płakałam i miałam wrażenie jakby ktoś kazał mi połknąć żarzący się węgiel.
- On zmarł w kilka sekund na moich kolanach! – wrzeszczałam nadal wstrząśnięta tym wszystkim, nie miałam sił na kolejne kłamstwa i wyrzuty sumienia.
- Nie jesteś Bogiem, on na pewno mógł żyć! Gdybym wciąż tam była…. On mógł żyć… To na moich kolanach powinien umrzeć! Nic by się nie stało, gdybyś nie pokochała tego idioty! Życzę ci, żebyś cierpiała tak jak ja, żeby ktoś zabrał ci go, tak jak ty zabrałaś mi Jeva.
- Kiedyś sądziłam, że jesteś przeciwieństwem swojego brata. Nigdy nie byłaś mściwa. Czy ty naprawdę sądzisz, że ja ci go zabrałam? On zmarł, zastrzelony przez jednego z ochroniarzy Mike’a! To była jego decyzja! Powinnaś to uszanować! – wytarłam łzy, mając dość. -  Naprawdę nie poznaję cię. Mam ci przypomnieć co było chwilę przed tym? Miałaś zamiar mnie zastrzelić, zanim Scoot się zjawił. Jak mogłaś chcieć mnie zabić!?
- Byłam zagubiona! Cóż, jesteśmy kwita, moja przyjaciółka, którą kiedyś znałam nigdy nie zabiłaby mojego brata!
- Obie straciłyśmy ważnych dla nas ludzi! Myślisz, że dobrze się z tym czuję? Może trudno ci w to uwierzyć, ale ja naprawdę kochałam twojego brata i do końca nigdy nie zostanie mi obojętny. Wiesz co on powiedział? Przyznał, że nigdy mnie nie kochał, że miłość jest tylko słabością. Nie mogłam tego słuchać. Od początku kiedy pochłonęła go ta cała praca czułam się jak zabawka. Nie miałam chwili, żeby go nawet uspokoić. Celował do mojego chłopaka! To już nie był twój brat. Zostałyśmy same, Monique! Czas żeby żyć dalej. Przyszłam tutaj, by wreszcie zrobić to, co należy. Potrzebuję cię. Potrzebuję mojej jedynej przyjaciółki. – podeszłam do niej i wyciągnęłam w jej stronę rękę.
- Jesteś bezczelna! Jak możesz mnie prosić o to, po tym jak zabiłaś mojego brata! – odepchnęła moją dłoń i wstała nabuzowana, wywracając krzesło, na którym siedziała przed chwilą. - W dodatku jesteś powodem śmierci chłopaka, którego kochałam! Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie takiego bólu! Nigdy tak wiele nie straciłaś! Nie jesteś sama, twój Justin wciąż żyje! – odwróciła się do mnie tyłem i otworzyła drzwi, które prowadziły na balkon.- Nie chce mieć z tobą nic wspólnego! Brzydzę się tobą. Może Mike nie zachowywał się normalnie, wiem to, ale każdy potrzebuje kogoś, kto będzie w niego wierzył! Jestem jego siostrą i nie pozwalam ci obrażać go po... śmierci! Był dobrym bratem, a dzięki tobie nie miałam czasu żeby się nim nacieszyć! - przerwała, aby złapać trochę oddechu i uspokoić się. - Nie dałaś mu wystarczająco szans, żeby pokazał ci jaki jest naprawdę. Zabierz to wszystko, jest tyle warte co ty, moja stopa tu nigdy więcej nie postanie! Ja... Nie chcę cię znać! – nigdy wcześniej nie przypuszczałabym że kiedykolwiek spojrzy na mnie z takim obrzydzeniem. Kiedy wyszła na balkon pobiegłam za nią, bojąc się że będzie chciała skoczyć. Na całe szczęście przedostała się między barierkami do opustoszałego sąsiedniego tarasu restauracji i nie obróciła się ani razu. Potem usłyszałam tylko jak chłopcy wbiegają do pokoju.
- Gdzie Monique? – spytał Justin, chwytając mnie za ramiona i ciągnąc do pokoju. Dla niego musiałam wyglądać jak niepewna samobójczyni, stojąca na krawędzi. – Uwolniłaś ją!?
- Wyszła. – odparłam szeptem patrząc na dywan.
- Jak to wyszła? – dopytał Scoot nie dowierzając. Podniósł krzesło, które leżało na podłodze.
- Nie mogłam jej zatrzymać. Wystarczy, że zabiłam jej brata i chłopaka, nie uważasz? – Nie chciała mijać się z chłopakami, którzy stali pod drzwiami i zapewne słyszeli wszystkie nasze krzyki. Dopiero dłuższa chwila ciszy zmusiła ich do zainterweniowania. Boże, gdyby Mike tu był wiedziałby co robić.
- Idę jej poszukać, może zrobić sobie krzywdę! Wiedziałem, że nie powinienem zostawiać was same! – powiedział zdenerwowany Scoot i wybiegł z pokoju trzaskając drzwiami.
- Przyszłam tutaj, by wreszcie zrobić to, co należy. – niemrawo szepnęłam,  wycierając nos w rękaw.
- Wiem, skarbie… - mruknął Justin przytulając mnie mocniej i całując mnie w głowę. – Nie obwiniaj się. Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Musiałaś coś wybrać.
- Zawsze jest jakiś sposób…
- Nie tym razem kochanie, nie tym razem. – poczułam jak jego ciepła dłoń gładzi moje spięte plecy.
Śmierć jest gorzka. Ta gorycz jest tym bardziej uciążliwa, że wyczuwamy ją całym ciałem. Niefortunnie ten smak zostaje tylko z tymi, którzy nadal żyją. Gorzkość, która pobudza naszą pamięć wbrew naszej woli, żebyśmy nigdy nie zapomnieli o tych, których straciliśmy. Mogłam przewidzieć, że nie da się zjeść ciastka i mieć ciastko. Nie miałam prawa jej szukać. Monique odeszła, tak jak ja uciekłam od jej brata. Miała rację. Pewne czyny nigdy nie zostaną wybaczone.






___________________________

Nie po raz pierwszy nie dałam rady. 
Odpuściłabym sobie tę notkę, gdyby nie jedna rzecz, 
a właściwie sentyment. 
Sentyment do tego, co napisałam i opublikowałam
właśnie w ten dzień 3 stycznia w 2013 roku. 
Chciałam Was zaskoczyć, ale teraz 
zaczęłam studenckie życie, jestem na swoim wymarzonym
kierunku i niedługo zaczynam serię zaliczeń
dlatego mimo wszystko wiem, że 
chociaż bardzo chciałabym się w pełni skupić na pisaniu nie mogę. 
Oczywiście, mogłabym dodawać rozdziały byle jakie, 
tak abyście nie odchodzili, nie czekali i nie niecierpliwili się,
ale to jest wbrew mnie.
Jeżeli mam coś publikować, 
muszę czuć, że lepiej nie potrafiłam tego napisać.
Nie chodzi tu o brak pomysłów, po prostu czasem siadam
i nie wiem jak coś opisać.
Przepraszam, ale jestem tylko człowiekiem.
Szanuję Was i jest mi wstyd, że tak mało mogłam Wam pokazać,
ale nie umiałam inaczej.
Na koniec życzę Wam wszystkim, żeby ten Nowy Rok
dał Wam wiele wspaniałych wspomnień i radości.
Mam nadzieję, że nie ze względu na mnie, ale na 
moje opowiadanie będziecie ze mną ten ostatni rok. 





4 komentarze:

  1. UDUSZE SIĘ ZARAZ ŁZAMI I UDUSZE ZARAZ CIEBIE:((((((
    Powiem tak. Poczekam. Będę cierpliwa. A może i nie. Będę spamic w komentarzach jak pod poprzednim rozdziałem. Będę tęsknić. Ale będę to robić bo wiem że warto. Kocham bardzo bardzo mocno. Zuzia jak coś bo no wiesz... fajnie jak będziesz znała moje imię :) ♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zuziu, spam zawsze mile widziany, motywuje mnie do pisania. ;)Dziękuję Ci słońce, cieszę się że czytasz i komentujesz <3
      Już naprawdę koniec z bardzo długimi przerwami.

      Usuń
    2. No ja mam nadzieję haha! No i powodzenia na studiach !

      Usuń